wtorek, 26 sierpnia 2025

Globalizm zmienia wizerunek

 



Zadziwiająco cicho się zrobiło w mediach, kiedy w listopadzie ubiegłego roku protegowana globalistów Kamala Harirs przegrała w Stanach Zjednoczonych wybory prezydenckie. Była to ich pierwsza, tak duża porażka od czasu wielkiego sukcesu plandemicznego, który miał zostać forpocztą wielkiego resetu.

Od czasu plandemii nazwa organizacji „Lekarze bez granic” zdobyło całkiem inne znaczenie.

Pod koniec 2021 roku większość świata znajdowała się pod maniakalną kontrolą technokratów, a globaliści zdawali się uważać, że trzymają zachodnią cywilizację w garści. Elity nieustannie pojawiały się w mediach, otwarcie zachwalając swoje plany – od ciągłych lockdownów związanych z COVID-19, przez paszporty szczepionkowe, lockdowny klimatyczne, po bezgotówkowe cyfrowe systemy monetarne, które pozbawiają nas wszelkiej wolności gospodarczej, po „gospodarkę współdzielenia”, w której zniesiona zostaje własność prywatna, po Czwartą Rewolucję Przemysłową, w której wszystkim rządzi sztuczna inteligencja, po „Wielki Reset”, który całkowicie podważyłby system wolnego rynku i zwiastował socjalistyczną dystopię.

Ludzie zdali sobie sprawę, że to nie była zwykła teoria spiskowa. Wydarzenia na świecie nie były po prostu przypadkowymi efektami przypadku i chaosu. Rzeczywiście, istniało zadymione, cholernie puste pomieszczenie pełne nikczemnych, spiskujących pasożytów. Marsz w kierunku globalnego zarządzania był realny i teraz wszyscy, poza najgłupszymi z głupców, o tym wiedzą.

Powyższy cytat pochodzi z czwartkowego artykułu na Alt-Market.us: Po szeregu niepowodzeń globaliści zmieniają wizerunek swojego programu „Woke Capitalism”. Źródło.

Ich strategia polegała na posuwaniu się do przodu, a kiedy napotkali zbyt duży opór, robili krok do tyłu, by po jakimś czasie stosując zmodyfikowane metody ruszyć ponownie do ataku w tej wojnie przeciwko ludzkości. Ku ich zaskoczeniu te ciemne masy, jak oni uważają pospólstwo – czyli nas, okazały się nie takie znowu ciemne. Duża w tym zasługa niezależnych mediów, szczególnie platformy X, ale także Telegram, które odegrały ważną rolę w obalaniu kłamstw medialnych. Dlatego sami siejąc nienawiść i dezinformację, podjęli walkę z mową nienawiści. Cenzura pojawia się zawsze tam, gdzie brakuje logicznych i przekonujących argumentów.

Podczas mojej ostatniej wizyty w Polsce usłyszałem w radiu reklamę kursu na operatora drona. Koszt niewielki, ponieważ większą część pokrywa Unia Europejska. Taka okazja, żeby za 500 zł zdobyć licencję pozwalającą na zabawę z dronami i to na terenie całej Unii!

Zastanawiam się, kto zostanie w razie potrzeby jako pierwszy wcielony do wojska, gdyby udało się wreszcie sprowokować konflikt? Taki fachowiec to przecież bardzo poszukiwany szeregowiec, a może nawet kapral. Wysyła się ich na pozycje w pobliżu frontu, aby sterowali dronami. W wojnie na Ukrainie stanowią jeden z ważniejszych celów ataku wrogich dronów.

Maskę już nosiłeś – przyszła pora na hełm.

Autor artykułu Marek Wójcik
Mail: worldscam3@gmail.com
https://www.world-scam.com

Okrągły stół – z konfidentami?

 



Pani Małgorzata Manowska, piastująca godność Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego wystąpiła z propozycją, by gwoli ostatecznego uporządkowania sytuacji w wymiarze sprawiedliwości naszego bantustanu zwołać „okrągły stół”, przy którym jego uczestnicy ustaliliby kształt kompromisu, który miałby położyć kres obecnej, nieznośnej sytuacji, kiedy to jedne grupy niezawisłych sędziów podważają legalność nominacji innych grup niezawisłych sędziów, w związku z czym nasz nieszczęśliwy kraj i jego obywatele cierpią nieznośne katiusze.

Najlepszym przykładem na nieznośność tej sytuacji jest sama pani prezes Małgorzata Manowska, którą prokurator z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej podejrzewa o popełnienie przestępstwa, w związku z czym wystąpił do Izby Odpowiedzialności Zawodowej SN i Trybunału Stanu o zgodę na pociągniecie jej do odpowiedzialności.

Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że również sytuacja Prokuratury Krajowej nie jest do końca jasna. Ot na przykład pan Dariusz Korneluk myśli, że jest Prokuratorem Krajowym, podczas gdy całkiem niedawno ponownie pojawiła się deklaracja, że Prokuratorem Krajowym jest Dariusz Barski, którego legalność podważył w roku 2024 Adam Bodnar, jako Prokurator Generalny.

Jaką w takim razie moc prawną ma wspomniany wniosek prokuratora z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej, kiedy nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na proste pytanie – kto właściwie tak naprawdę jest Prokuratorem Krajowym?

W tej sytuacji można też zastanawiać się, jakie motywy kierowały pani Małgorzatą Manowską, kiedy wysunęła ona pomysł zwołania „okrągłego stołu” – ale myślę, że jeśli nawet udałoby się te motywy ustalić, to niewiele by nam to pomogło. Bowiem z punktu widzenia przywrócenia normalności w wymiarze sprawiedliwości znacznie ważniejsza wydaje się inna kwestia. Oto za pierwszej komuny oficjalnym pasem transmisyjnym bezpieki do wymiaru sprawiedliwości była Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Wprawdzie stopień tak zwanego „upartyjnienia” w sądach był wyraźnie niższy od tego w prokuraturze, a zwłaszcza – w Służbie Bezpieczeństwa – niemniej jednak PZPR funkcję pasa transmisyjnego bezpieki, będącej najtwardszym jądrem systemu pełniła – niezależnie od konfidentów zwerbowanych w środowisku sędziowskim przez SB.

Co do tego, że tacy konfidenci w środowisku niezawisłych sędziów działają, nikt nie miał u progu sławnej „transformacji ustrojowej” specjalnych wątpliwości – nawet znany z gołębiego serca pan Adam Strzembosz. On też podejrzewał , że w środowisku sędziowskim są konfidenci SB, ale poczciwie przypuszczał, że środowisko to „samo się oczyści”.

Niestety wbrew temu naiwnemu przekonaniu ani to środowisko, ani żadne inne, „samo” się nie oczyściło. Co więcej – nawet podjęta w 1992 roku próba przeprowadzenia kuracji przeczyszczającej w Sejmie, Senacie i Radzie Ministrów, poniosła fiasko, które doprowadziło do obalenia rządu premiera Olszewskiego w atmosferze zamachu stanu, a kropkę nad „i” postawił ówczesny Trybunał Konstytucyjny, w którym zasiadał m.in. prof. Andrzej Zoll, orzekając o sprzeczności uchwały lustracyjnej Sejmu 28 maja 1992 roku z konstytucją.

Od tego orzeczenia votum separatum złożył jedyny sprawiedliwy w tym towarzystwie sędzia TK Wojciech Łączkowski podnosząc, iż uchwała lustracyjna Sejmu nie była aktem prawnym w rozumieniu konstytucji i ustawy o TK, a więc Trybunał w ogóle nie powinien w sprawie jej zgodności z konstytucją orzekać.

Różnica między „aktem prawnym” i wspomnianą uchwałą była taka, że „akt prawny” jest adresowany do bliżej nieokreślonych odbiorców, czyli do wszystkich obywateli, podczas gdy uchwała „lustracyjna” była adresowana do jednego, jedynego człowieka w państwie – mianowicie do ministra spraw wewnętrznych, by dostarczył Sejmowi konkretnej informacji.

Oczywiście nie miało to znaczenia, a całej ceremonii towarzyszył niezamierzony element komiczny. Oto przewodniczący TK zamknął posiedzenie o godzinie – jeśli dobrze pamiętam – 14,30 – zapowiadając, że orzeczenie zostanie ogłoszone o godzinie 16. I tak się stało – a pan prof. Zoll odczytał nie tylko orzeczenie uznające uchwałę za niezgodną z konstytucją – ale również – 30 stron maszynopisu uzasadnienia.

Kiedy już po wszystkim wychodziłem z sali TK z mec. Maciejem Bednarkiewiczem, który w tym postępowaniu stawał w imieniu Sejmu, powiedział on nie bez pewnej melancholii, że gdyby odczytanie orzeczenia odłożone zostało przynajmniej o jeden dzień, to te 30 stron maszynopisu wyglądałoby przyzwoiciej. Widocznie jednak bezpieka uznała, że periculum in mora, więc TK na żadną przyzwoitość w tej sytuacji już się nie oglądał.

W rezultacie środowisko sędziowskie żadną lustracją objęte nie zostało. Dzisiaj ze względów biologicznych ta okoliczność ma już mniejsze znaczenie, bo sędziów mianowanych przez komunistyczną Radę Państwa, co to samego jeszcze znali generała Kiszczaka, jest już coraz mniej – ale to nie znaczy, że problem agentury w środowisku sędziowskim zniknął. Nie tylko nie zniknął, ale z biegiem czasu nabiera palącej aktualności.

Jak bowiem wspomniałem, pasem transmisyjnym bezpieki do wymiaru sprawiedliwości była PZPR. Ale PZPR w 1990 roku się rozwiązała. Jednak komunistyczny wywiad wojskowy, który transformację ustrojową przeszedł w szyku zwartym, przepoczwarzając się w „demokratyczne” Wojskowe Służby Informacyjne, zaraz zakrzątnął się wokół zbudowania kolejnego pasa transmisyjnego.

Kiedy tylko rozwiązała się PZPR, część niezawisłych sędziów natychmiast utworzyła Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”. Poza tym WSI działały oficjalnie w warunkach „politycznej demokracji” aż do września 2006 roku i gdzie tylko mogły, werbowały agenturę, która już żadnej lustracji oczywiście nie podlegała, więc z bycia konfidentem WSI nie trzeba było się spowiadać w żadnym oświadczeniu lustracyjnym.

W jakich środowiskach prowadzony był werbunek? Pewne wydaje się tylko jedno – że nie przede wszystkim w środowisku gospodyń domowych. Jakich bowiem informacji może dostarczyć taka gospodyni? Co się przesoliło, co się przypaliło… To mogą być nawet informacje prawdziwe, ale cóż WSI po nich?

Toteż bezpieka werbuje agenturę w takich miejscach, gdzie rozmaite pomysły przybierają postać prawa – a więc – w konstytucyjnych organach państwa. Dalej – w miejscach, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki, a więc – w sektorze finansowym, paliwowym, energetycznym i innych, tzw. „strategicznych”. Następnie w miejscach, gdzie decyduje się – komu zrywamy paznokcie, a komu nie – czyli w niezależnej prokuraturze oraz tam, gdzie sypią się piękne wyroki – kogo kierujemy do lochu, a kogo puszczamy wolno – czyli w niezawisłych sądach. I wreszcie – tam, gdzie produkowane są tak ważne w demokratycznym państwie prawnym masowe nastroje – a więc w mediach i przemyśle rozrywkowym.

Przez 16 lat oficjalnej działalności WSI sporo musiało się tego nawerbować – i pewnie dlatego, gdy coś ważnego dzieje się w kraju, albo i za granicą, to resortowa „Stokrotka” zaraz woła do TVN-u pana generała Marka Dukaczewskiego, „ostatniego” szefa WSI, a on nam mówi, nie tylko – jak jest – ale i – jak będzie.

Jednak nigdy nie było tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. Oto podczas procesu sędziego Andrzeja Hurasa z Katowic przed Sądem Okręgowym w Warszawie, wyszły na jaw śmierdzące dmuchy, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadziła operację pod kryptonimem „Temida”, której celem był właśnie werbunek agentury w środowisku sędziowskim. Prowadzący sprawę pan sędzia Lipiński zażądał wyjaśnień – ale oczywiście głuche milczenie było mu odpowiedzią. Dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego druga organizacja niezawisłych sędziów polskich przybrała nazwę „Themis”. Byłby to – jak powiada poeta – „przypadek rzadki – a czy w ogóle są przypadki?”

W ten oto sposób możemy nabrać uzasadnionych podejrzeń, że część – jak duża – tego oczywiście nie wiem – niezawisłych sędziów, jest konfidentami jak nie WSI, to ABW – a przecież na ABW świat się nie kończy – bo w naszym nieszczęśliwym kraju mamy następujące organizacje bezpieczniackie, mające prawo prowadzenia działalności operacyjnej – a więc również – werbunku agentury. Centralne Biuro Śledcze Policji, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencję Wywiadu, Agencję Kontrwywiadu Wojskowego, co to w swoim czasie podpisała porozumienie o współpracy z rosyjską FSB, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, no i – Wywiad Skarbowy.

Nietrudno się domyślić, że przy pomocy zwerbowanej agentury, która przecież doskonale musi pamiętać, komu i czemu zawdzięcza swoją pozycję społeczną i materialną, więc jest karna i dyspozycyjna – można ręcznie sterować nie tylko całym państwem – ale w ogóle – całym życiem publicznym. Wprawdzie nasi Umiłowani Przywódcy wmawiają naiwniakom, że istnieje „cywilna kontrola nad służbami” – ale przyjrzyjmy się jej trochę bliżej.

Oto w Sejmie jest specjalna komisja, która się tym kontrolowaniem zajmuje – ale żeby zostać jej członkiem, trzeba mieć certyfikat dostępu do informacji niejawnych, które wydaje… Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Komu wydaje? To proste, jak budowa cepa – tym, do których ma zaufanie. A jak się po łacinie nazywa taki zaufany? On się nazywa konfident. Oto ilustracja tej „demokratycznej kontroli”.

Jakaś bezpieczniacka Schwein odebrała panu doktorowi Sławomirowi Cenckiewiczowi ten certyfikat pod pretekstem, że ujawnił jakiejś bezpieczniackie sekrety. I chociaż pan dr Cenckiewicz został przez pana prezydenta Karola Nawrockiego mianowany szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, to certyfikatu dostępu do informacji niejawnych nie ma. Czyż trzeba nam lepszej ilustracji, że ta cała „cywilna kontrola” nad bezpieką, to niebezpieczna iluzja?

W tej sytuacji musimy postawić pytanie, czy jest jakikolwiek sens urządzać „okrągły stół” gwoli przywrócenia normalności w wymiarze sprawiedliwości w sytuacji, gdy jest graniczące z pewnością ryzyko, iż znaczną cześć uczestników tego wydarzenia, a może nawet zdecydowaną większość, będą stanowili konfidenci bezpieki? I w ogóle – czy sytuacja, w której nikt dokładnie nie wie, ilu sędziów – a może wszyscy – bo niby dlaczego nie? – jest konfidentami – jest sytuacją normalną? Czy w tych warunkach w ogóle można mówić o przywróceniu jakiejkolwiek normalności?

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Starożytny Rzym

 



Poprzedni blog był poświęcony starożytnej Grecji. W tym wypada zastanowić się, czym był starożytny Rzym, ile z niej zapożyczył i co nowego wniósł do dziejów Świata. 

Ujmując to najbardziej lapidarnie jak się da, to można powiedzieć, że Grecja to kultura, a Rzym to organizacja społeczeństwa, państwa i prawo rzymskie, które do dziś jest najważniejszym przedmiotem na studiach prawniczych.

Wikipedia bardzo obszernie i szczegółowo opisuje dzieje starożytnego Rzymu. Ja starałem się wybrać z niej pewne fragmenty z okresu Rzymu królewskiego i Republiki rzymskiej, które stały się podstawą do stworzenia wartości europejskich, jakbyśmy to dziś powiedzieli. To, co stało się pod koniec istnienia średniej republiki, było, w mojej ocenie, punktem zwrotnym w dziejach starożytnego Rzymu i świata.

W 133 roku p.n.e. trybun ludowy Tiberius Gracchus przedstawił projekt ustawy, by ziemię, będącą własnością wspólną, rozdzielić wśród biedniejszych obywateli, czemu przeciwstawili się wielcy właściciele ziemscy, którzy często tę ziemię dzierżawili od dłuższego czasu i uważali ją za swoją. Inicjatywę Gracchusa zawetował inny trybun, Marcus Octavius, co było wydarzeniem bez precedensu, bo dotychczas żaden trybun nie występował przeciwko innemu.

Wydaje mi się, że to jest ten moment, w którym lud stracił realny wpływ na władzę i stał się nic nie znaczącym do niej dodatkiem i tak jest do dziś. Ciekawe, że takie samo podłoże miał ruch egzekucyjny w XVI wielu w Rzeczypospolitej, którego celem była reforma państwa. Średnia szlachta domagała się zwrotu nielegalnie zajętych przez magnatów dóbr królewskich.

Starożytny Rzym – cywilizacja rozwijająca się w basenie Morza Śródziemnego i części Europy. Jej kolebką było miasto i późniejsza stolica Rzym, leżące w Italii, które w pewnym momencie swoich dziejów rozpoczęło ekspansję, rozszerzając swoje panowanie na znaczne obszary i wchłaniając m.in. kulturę starożytnej Grecji.

Cywilizacja rzymska, nazywana też niekiedy grecko-rzymską, razem z pochodzącą z Bliskiego Wschodu religią – chrześcijaństwem, stworzyła podstawy późniejszej cywilizacji europejskiej. Miasto Rzym zaczęło kształtować się w VIII wieku p.n.e., natomiast kres stworzonego przez nie państwa nastąpił formalnie w 1453 roku n.e. (wraz z upadkiem Konstantynopola i tym samym Cesarstwa Bizantyńskiego), choć dosyć często jako koniec starożytnego Rzymu przyjmuje się rok 476 n.e., w którym upadło cesarstwo zachodniorzymskie.

Dzieje Rzymu można podzielić na następujące okresy:

Rzym królewski – od początków miasta (założenie Rzymu przez Romulusa – tradycyjna data to 753 p.n.e.) do obalenia ostatniego króla – Tarkwiniusza Pysznego – roku 509 p.n.e.

Republika rzymska – lata 509-27 p.n.e.

  1. okres wczesnej Republiki – od obalenia Tarkwiniusza Pysznego (509 p.n.e.) do zakończenia podboju Italii (zdobyciem Volsini) w 264 p.n.e.
  2. okres średniej Republiki – od rozpoczęcia wojen punickich (264 p.n.e.) do roku 133 p.n.e.
  3. okres późnej Republiki – od rozpoczęcia reform agrarnych przez braci Grakchów (Tyberiusza i Gajusza) w 133 p.n.e. do upadku Republiki w 27 p.n.e. (podaje się także rok 31 p.n.e. lub 30 p.n.e.)

Cesarstwo Rzymskie – od ogłoszenia Oktawiana Augustem 27 p.n.e. do upadku Konstantynopola w 1453 n.e.

  • okres wczesnego Cesarstwa – od ustanowienia pryncypatu przez Oktawiana w 27 p.n.e. do śmierci Marka Aureliusza (koniec pax Romana) w 180 n.e.
  • okres średniego Cesarstwa – od śmierci Marka Aureliusza (180 n.e.) do objęcia władzy przez Dioklecjana i wprowadzenia dominatu w roku 284
  • okres późnego Cesarstwa – od objęcia władzy przez Dioklecjana w 284 do podziału Cesarstwa po śmierci Teodozjusza w 395

W 395 roku nastąpił ostateczny podział cesarstwa na dwa niezależne państwa:

  • Cesarstwo zachodniorzymskie – zlikwidowane w 476 roku (obalenie ostatniego cesarza Romulusa Augustulusa przez Odoakra
  • Cesarstwo Bizantyjskie (Bizancjum) – upadło w 1453 na skutek zdobycia Konstantynopola przez Turków Osmańskich

*                    *                    *

Rzym królewski (łac. Regnum Romanum) – okres w dziejach starożytnego Rzymu trwający według tradycji od założenia miasta przez legendarnego Romulusa w 753 p.n.e. do obalenia monarchii i wprowadzenia Republiki przez Lucjusza Juniusza Brutusa w 509 p.n.e.

Większość znanych źródeł literackich dotyczących Rzymu królewskiego to wytwór o wiele późniejszej historiografii senatorskiej i poezji doby cesarstwa (I wiek p.n.e. – I wiek n.e.). Przekaz przez nie prezentowany to pomieszanie legend i faktów historycznych. Wynika z niego, że najstarsza osada powstała w środkowych Włoszech, na wzgórzu palatyńskim (łac. Mons Palatinus), nad rzeką Tyber, w obrębie tzw. Roma quadrata.

Ustrój

Rzym we wczesnym okresie był monarchią, tzn. że pełnia władzy w mieście (łac. imperium) przypadała królowi. Władca (łac. rex) dowodził armią, a także posiadał pełnię władzy cywilnej, sądowej i religijnej. Jej pozostałości znane są także w postaci tytulatury funkcji religijnych, które przeszły w ręce członków rodów patrycjuszowskich w okresie późniejszym np.: król ofiar (łac. rex sacrorum), regia nazwa budynku kolegium pontyfików, interregnum okres pomiędzy ustąpieniem jednego z najwyższych urzędników a nastaniem kolejnego, czy też regifugium doroczne święto obchodzone 24 lutego na cześć ucieczki ostatniego króla.

Według tradycji król był obieralny przez zgromadzenie ludowe (łac. comitia curiata). Królowi przysługiwały zapożyczone od Etrusków insygnia zwane fasces.

Senat w okresie królewskim miał najprawdopodobniej funkcję doradczą. Należeli do niego przedstawiciele możnych rodów (pierwotnie 100). Znaczenia nabierał w okresie bezkrólewia, kiedy to wyznaczał interrexów, tzn. urzędników wypełniających obowiązki króla i zmieniających się co 5 dni. Trwało to do momentu wyboru nowego władcy, co ważne zatwierdzanego przez senat (łac. patrum auctoritas) na podstawie pomyślnych wróżb (łac. inauguratio).

Obok króla i senatu trzecim organem władzy było zgromadzenie ludowe (łac. comitia curiata). Niestety niewiele o nim wiadomo poza faktem, że głosowano na nim według kurii, które były najprawdopodobniej, jak w innych miastach latyńskich, pozostałością podziałów rodowych z okresu przedmiejskiego.

Społeczeństwo

Podstawową jednostką społeczną starożytnego Rzymu była rodzina. Na jej czele stał pater familias (ojciec rodziny) mający nieograniczoną władzę (łac. auctoritas) nad wszystkimi członkami rodziny, niewolnymi oraz mieniem.

Spokrewnione rodziny łączyły się ze sobą w rody (łac. gens), a jego członkowie nosili oprócz imion indywidualnych także imię rodowe (łac. nomen gentile, np. Fabiusze, Juliusze, Klaudiusze itp.). Rody łączyły się w kurie (łac. co viria, zgromadzenie mężczyzn) początkowo w liczbie trzydziestu. Każda kuria zobowiązana była do wystawienia 10 jeźdźców (łac. decuria) i 100 pieszych (łac. centuria) w przypadku wojny. Dziesięć kurii tworzyło tribus (łac. tribu, plemię).

Zasadnicza linia podziału społeczeństwa Rzymu królewskiego przebiegała pomiędzy poszczególnymi grupami wolnych obywateli. Warstwę wyższą tworzyły bogate rody arystokratyczne (tzw. patrycjusze), a niższą plebejusze (łac. plebes, lud). Mozaikę tę uzupełniali uzależnieni od możnych klienci (często wyzwoleńcy) oraz ludzie niewolni.

*                    *                    *

Republika rzymska – (łac. Res publica Romana) – okres w historii starożytnego Rzymu, w którym był on republiką, trwający od upadku królestwa w 509*1 do początku cesarstwa w 27.

WCZESNA REPUBLIKA

Powstanie republiki i konflikt pomiędzy plebejuszami i patrycjuszami

Zgodnie z rzymską tradycją historyczną od momentu swojego powstania Rzym był rządzony przez królów. Ostatnim z nich miał być Tarquinius Superbus (534* – 509*), którego tyrańskie rządy zakończyły się wygnaniem z Rzymu.

Po obaleniu monarchii Rzym stał się republiką, co wiązało się przede wszystkim z postawieniem na czele państwa dwóch jednorocznych urzędników o równej władzy, początkowo prawdopodobnie nazywanych pretorami, a później konsulami. Prawo do sprawowania konsulatu i innych urzędów przysługiwało jedynie patrycjuszom, którzy tworzyli zamknięty stan arystokratyczny, ponieważ tylko ich uważano za uprawnionych do dokonywania czynności o charakterze sakralnym (w szczególności auspicjów) podtrzymujących więzi pomiędzy Rzymem a bogami.

W roku 494* grupa obywateli postanowiła się zbuntować przeciwko nadużyciom konsulów i opuściła Rzym, po czym zawiązała sprzysiężenie, powołując spośród siebie dwóch trybunów, mających chronić członków sprzysiężenia przed nadużyciami urzędników. Średniozamożni plebejusze, bo pod taką nazwą stali się znani członkowie sprzysiężenia, stanowili zasadniczą część rzymskiej armii, stąd patrycjusze nie mogli ich po prostu zignorować.

Tak rozpoczęła się trwająca dwa wieki walka patrycjuszy z plebejuszami. Pierwszym znaczącym sukcesem plebejuszy była kodyfikacja prawa w postaci tzw. Prawa XII tablic z 449*, która ograniczyła samowolę urzędników. W tym samym roku republika uznała także istnienie organizacji plebejskiej i nietykalność trybunów. W latach 444* – 367* zamiast konsulów powoływano 3 lub 6 trybunów konsularnych, przy czym kilkukrotnie stali się nimi plebejusze.

Pozycja organizacji plebejuszy wzrosła w IV w. p.n.e., kiedy zaczęła ona zdobywać poparcie wśród rzymskiej biedoty domagając się rozdziału pomiędzy obywateli ziemi publicznej (ager publicus) oraz uchwalenia ustaw chroniących przed niewolą za długi. To w tym okresie do plebejuszy zaliczono wszystkich obywateli rzymskich nie będących patrycjuszami. W roku 367* plebejuszy dopuszczono do konsulatu, zaś w 326* zniesiono niewolę za długi.

Za ostateczny koniec konfliktu pomiędzy plebejuszami a patrycjuszami uważa się uchwalenie w roku 287 lex Hortensia, zgodnie z którą uchwały komicjów plebejskich (plebiscitia) uzyskały moc ustaw (leges) wiążących całe państwo bez obowiązkowego dotychczas zatwierdzenia senatu. Ostatecznie pewna część górnej warstwy plebsu zespoliła się z patrycjuszami poprzez mieszane małżeństwa i wspólne sprawowanie urzędów, tak że zaczęła się wytwarzać nowa arystokracja senatorska, określana często mianem nobilitas.

Podbój Italii

Kompromis pomiędzy patrycjuszami a plebejuszami został zawarty w obliczu konieczności wspólnego prowadzenia wojen, które doprowadziły Rzym do podboju całej Italii. Po upadku monarchii Rzym od nowa uregulował stosunki z Latynami zawierając z nimi w roku 493* przymierze znane jako foedus Cassianum. Prowadzone w V w. wojny, skierowane przede wszystkim przeciwko Wolskom, Aeuquom i Sabinom, przynosiły korzyści wszystkim członkom przymierza.

Przełomowym wydarzeniem było zdobycie w roku 396* wielkiego etruskiego miasta Veii. Miasto zostało zniszczone, a jego mieszkańcy wymordowani lub sprzedani w niewolę, tak że cała jego ziemia uprawna mogła zostać rozdzielona. (…) W 282 Rzym sprowokował wojnę z ostatnim niezależnym miastem Italii, Tarentem, który zwrócił się o pomoc do króla Epiru Pyrrusa (307–302, 297–272).

W trakcie wojny z Pyrrusem (280–275) Rzymianie doznali szeregu porażek, jednak w krytycznym momencie udało im się zawrzeć sojusz z Kartaginą. W roku 275 Pyrrus wycofał się z Italii, zaś jego śmierć w roku 272 stała się sygnałem do kapitulacji Tarentu i dotychczas nieugiętych Samnitów. Za ostatni akt podboju Italii uznaje się zdobycie przez Rzym etruskiego miasta Volsinii w 264.

Społeczeństwo i ustrój wczesnej republiki

Podbój Italii był możliwy, ponieważ Rzymianie stworzyli mechanizmy powodujące, iż każde kolejne zwycięstwo pomnażało ich potęgę. Odbywało się to przede wszystkim poprzez osadzanie na zdobytej ziemi (po uprzedniej eksterminacji lub wygnaniu poprzednich mieszkańców) własnych obywateli, głównie w ramach tzw. kolonii. Ponieważ armia rzymska miała charakter obywatelski, tj. składała się z Rzymian zobowiązanych do różnego rodzaju służby wojskowej zależnie od wielkości posiadanego majątku (najbogatsi tworzyli kawalerię, najbiedniejsi służyli jako procarze) każdy taki przydział ziemi oznaczał zwiększenie potencjału militarnego państwa.

Mieszkańcom wielu podbitych miast nadawano rzymskie obywatelstwo (często było to tzw. civitates sine suffragio, czyli bez praw politycznych), przy zachowaniu poprzedniego. Tego rodzaju nadal autonomiczne osady były nazywane municypiami. Ci nowi obywatele, zdegradowani zarówno politycznie, jak i majątkowo, musieli początkowo odczuwać wobec zdobywców ogromny resentyment, jednak nieustanna ekspansja ich nowych władców dawała im szansę odzyskania statusu quo ante, a nawet jego podwyższenia, kosztem kolejnych ofiar Rzymu.

W ten sposób „raz skorzystawszy z owoców zaborczości, której sami padli byli ofiarą, nowi obywatele nie mieli już wyboru i stawali się takimi samymi patriotami rzymskimi jak obywatele optimo iure. Ta polityka rozciągania własnego obywatelstwa na ludy podbite była być może największą różnicą kultury politycznej Rzymu w stosunku do greckich polis, gdzie obowiązywała zasada obywatelskiego ekskluzywizmu.

W okresach przerw pomiędzy wielkimi wojnami Rzymianie atakowali znacznie słabszych przeciwników, często ich sprzymierzeńców, pod różnymi pretekstami traktowanych jak buntownicy, i konfiskowali część ich ziemi. Ta brutalność była akceptowana przez wszystkie warstwy społeczeństwa, ponieważ chłopom dawała upragnioną ziemię i łupy, zaś ich wodzom sławę i bogactwo.

Najłagodniejszą formą podporządkowania Rzymowi był sojusz (foedus), zakładający udzielanie pomocy wojskowej (auxilia). Kontyngenty sprzymierzeńców, którzy zachowywali wewnętrzną autonomię i poza tym nie płacili daniny, stanowiły ponad połowę rzymskiej armii.

Szczególną kategorię stanowili Latynowie, którym przysługiwało tzw. ius latinum, niepełna forma obywatelstwa rzymskiego, zgodnie z którą mogli oni korzystać z praw politycznych po przeniesieniu się do Rzymu. Od czasu zwycięstwa nad Latynami w 338* Rzymianie stosowali zasadę zgodnie z którą z każdym pokonanym przeciwnikiem zawierali osobny traktat (jeśli nie unicestwili go całkowicie) i chociaż sprzymierzeńcy byli związani sojuszem z nimi, to nie mogli zawierać sojuszy pomiędzy sobą.

W ten sposób Rzymianie mogli wygrywać animozje pomiędzy sprzymierzeńcami, różnicując ich status według swojego upodobania, zgodnie z zasadą divide et impera. Oznaczało to iż Italia „pozostała luźną federacją silnie uzależnionych od Rzymu państewek. Sam Rzym zachował formy ustrojowe miasta państwa (civitas) i naczelne władze rzymskie pozostały w zasadzie władzami miejskimi”.

W III w. wykształciły się ostatecznie republikańskie instytucje, z których większość miała istnieć aż do końca funkcjonowania państwa rzymskiego, nawet jeśli w okresie cesarstwa przestała się z nimi wiązać rzeczywista władza.

Suwerenną władzę w republice sprawował lud rzymski (populus Romanus), który wypowiadał się poprzez zgromadzenia.

Istniały trzy rodzaje zgromadzeń. Komicja centurialne były zorganizowane według podziału obywateli na klasy majątkowe, co zapewniało przewagę w głosowaniach najbogatszym. To one wybierały wyższych magistratów: konsulów, pretorów i cenzorów, zatwierdzały traktaty z obcymi państwami oraz decydowały o wojnie i pokoju. Komicja tribusowe były zorganizowane na podstawie okręgów, tribus, poprzez które głosowano. W III wieku stały się one głównym organem ustawodawczym (chociaż uprawnienia w tym zakresie posiadały też komicja centurialne). Wybierano na nich także niższych magistratów: edylów kurulnych i kwestorów. Concilia plebis, także oparte na organizacji tribusowej (głosy w ramach tribus liczono tu jednak na zasadach całkowicie egalitarnych), wybierały trybunów ludowych i edylów plebejskich, oraz wydawały wspomniane już powyżej plebiscitia, które od 287 miały moc ustaw.

Najwyższymi urzędnikami byli wybierani na okres jednego roku dwaj konsulowie, których władza (imperium), będąca przedłużeniem dawnej władzy królewskiej, była teoretycznie nieograniczona. Ich decyzje mogły zostać podważone jedynie przez odwołanie się obywatela do ludu (ius provocationis) oraz veto trybunów ludowych. (…)

Rzymski senat był początkowo jedynie ciałem doradczym, z racji jednorocznych kadencji najważniejszych urzędników oraz przebywania konsulów z reguły poza granicami miasta stał się symbolem ciągłości państwa oraz organem w ramach którego podejmowano najważniejsze decyzje o strategicznym znaczeniu. Było to spowodowane także składem senatu, obejmującego byłych magistratów, na czele z dawnymi konsulami i pretorami. Nawet jeśli uchwały senatu (senatus consultum) formalnie rzecz biorąc były jedynie zaleceniami, to sprawujący swój urząd tylko przez rok konsul nie mógł sobie raczej pozwolić na zlekceważenie zdania swoich kolegów. Z biegiem czasu kompetencje senatu coraz bardziej się rozrastały, przy czym w okresie wczesnej republiki do najważniejszych należało zarządzanie finansami państwa oraz nadzorowanie spraw kultu religijnego.

REPUBLIKA W OKRESIE WIELKICH PODBOJÓW

Wojny punickie

Wojny punickie – nazwa ogólna dla konfliktów zbrojnych między Republiką rzymską a Kartaginą, państwem powstałym z fenickiej (łac. Poeni – Fenicjanie, punicus – fenicki, bella punica – wojny fenickie) kolonii w Afryce Północnej (obecnie Tunezja), jakie rozegrały się z przerwami w okresie od 264 do 146 r. p.n.e.

Kartagina i jej kolonie przed pierwszą wojną punicką; źródło: Wikipedia.

W polityce Kartaginy w III wieku p.n.e. zarysowały się dwa kierunki dalszego rozwoju:

  • pierwszy, popierany przez kupiectwo i rzemieślników, głosił rozszerzenie wpływów w terytoriach zamorskich poprzez podboje i kolonizację (w tym handlową)
  • drugi, zgodny z interesem właścicieli ziemskich, stawiał za główny cel utrwalenie już posiadanych zdobyczy afrykańskich i ich jak najefektywniejsze wykorzystanie

Najwięcej zwolenników znalazł wariant pierwszy, gdyż podstawą ekonomicznego bytu Kartaginy był handel i handel pośredniczy. Transakcje zawierane przez Kartaginę dotyczyły w głównej mierze produktów rolnych, wyrobów rzemiosła, metali (w tym szlachetnych) oraz niewolników, na których oparte było stojące na bardzo wysokim poziomie rolnictwo. Penetracja militarna i handlowa Morza Śródziemnego prowadzona przez Kartaginę, uzależniała od niej w dużej części handel tego rejonu.

Jednak poważną przeszkodę w osiągnięciu całkowitej dominacji handlowej stanowiły wolne miasta greckie położone na Sycylii, która była uważana za spichlerz rejonów śródziemnomorskich. Dzięki położeniu na przecięciu morskich szlaków handlowych miała duże znaczenie gospodarcze, strategiczne i polityczne. W kartagińskim posiadaniu znajdowały się położone w zachodniej części Sycylii posiadłości: Lilibeum, Drepanum i Panormus, jednak ich znaczenie w porównaniu z Syrakuzami czy Mesyną było nieznaczne.

Opanowanie lub uzależnienie od siebie tych miast było jednym z głównych celów ekspansji kartagińskiej. Sycylia pełniła równocześnie niebagatelną rolę w planach rzymskich. Wyspa miała służyć jako dostawca żywności do Wiecznego Miasta, a także stanowić rodzaj buforu ochronnego w razie agresji ze strony Kartaginy.

Przed wojnami punickimi Rzym zajmował tylko tereny współczesnych Włoch. Do Fenicji należały prawie cała Sycylia – bez Mesyny i Syrakuz, które były wolnymi miastami greckimi – Korsyka, Sardynia, północne wybrzeże Afryki i południowa część Hiszpanii. Po tych wojnach stały się one częścią Rzymu.

Wojny z państwami hellenistycznymi

W latach 229–228 Rzymianie zajęli część Illiri, tym samym inaugurując swoją ekspansję na Bałkanach. Oznaczało to jednak ingerencję w strefę wpływów Macedonii i w 215 król Filip V (221–179) zawarł z Hannibalem układ przewidujący iż po zwycięstwie tego ostatniego rzymskie posiadłości w Illirii przejdą na jego rzecz.

W odpowiedzi Rzym zawarł sojusz z Etolami (związek wspólnot i poleis greckich) i doprowadził do wybuchu nierozstrzygniętej tzw. I wojny macedońskiej (215–205). Po pokonaniu Kartaginy Rzymianie niezwłocznie przystąpili do ostatecznej rozprawy z Filipem, który został całkowicie pokonany w trakcie II wojny macedońskiej (200–196).

Rzymianie ogłosili miasta greckie wolnymi, niezadowoleni z takiego stanu rzeczy byli jednak Etolowie, którzy tym samym nie uzyskali oczekiwanych zdobyczy. Zachęcany do tego przez Etolów, w roku 192 przeciwko Rzymowi wystąpił Seleukida Antioch III (223–187), rychło jednak okazało się, że pozostali Grecy są mu niechętni i w obliczu rzymskiej przewagi musiał on opuścić Europę. O losach wojny z Seleukidami zdecydowało rzymskie zwycięstwo pod Magnezją, po którym w 188 Antioch zgodził się wycofać z Azji Mniejszej aż po góry Taurus, zapłacić gigantyczną kontrybucję i zrezygnować z posiadania floty.

Etolowie stali się państwem klienckim Rzymu, którego hegemonia nad światem hellenistycznym nie ulegała odtąd wątpliwości. Kolejna wojna z Macedonią w latach 171–167 doprowadziła do zagłady tego państwa, które zostało podzielone na cztery podlegające Rzymowi republiki. Do ostatecznego podporządkowania terenów Grecji doszło w latach 148–146, kiedy po stłumieniu rebelii w dawnej Macedonii i pokonaniu zbyt niezależnego z rzymskiego punktu widzenia Związku Achajskiego utworzono w tym regionie prowincję, kończąc tym samym definitywnie z fikcją greckiej wolności z łaski Rzymu.

Podbój Galii Cisalpejskiej i Iberii

Po zakończeniu II wojny punickiej Rzymianie przystąpili do systematycznego podbijania Gali Cisalpejskiej. Do roku 196 pokonano Kenomanów i Insubrów, jednak Bojowie skapitulowali dopiero po 11 latach nieprzerwanych walk (201–191), podczas których Rzymianie przegrali przynajmniej trzy walne bitwy. W latach 187–180 podbito Ligurów, jednak walki z pomniejszymi ludami Galii Cisalpejskiej miały się toczyć aż do 155.

Wielkość Półwyspu Iberyjskiego oraz siła zamieszkujących go ludów sprawiła, że okazał się on najtrudniejszą do ujarzmienia zdobyczą Rzymian. Rzymska obecność w Iberii była związana z zajęciem tamtejszych posiadłości Kartaginy w czasie II wojny punickiej, została zaś uregulowana w 197 utworzeniem dwóch prowincji, Hiszpanii Dalszej i Bliższej. Przez następne niemal dwadzieścia lat Rzymianie prowadzili walki z Celtyberami (w Hiszpanii Bliższej) i Luzytanami (w Hiszpanii Dalszej), jednak pomimo zwycięstw nie byli w stanie ich ujarzmić.

Sytuacja zmieniła się dopiero za sprawą namiestnika Hiszpanii Bliższej Tiberiusa Gracchusa (180–178), który zaczął zawierać z miejscowymi ludami układy regulujące ich powinności wobec republiki. Ta polityka, kontynuowana przez jego następców, dała Iberii ćwierć wieku pokoju. Około 155 Rzymianie wznowili politykę agresji, co w pierwszym rzędzie doprowadziło do wybuchu wojny z Luzytanami. Ich najważniejszy przywódca, Wiriatus, zadał Rzymowi cały szereg klęsk w latach 147 do 139, dopóki nie został skrytobójczo zamordowany.

W Hiszpanii Bliższej głównym przeciwnikiem byli Arewakowie i Rzymianie ponieśli całą serię porażek próbując zdobyć ich główne miasto, Numancję. W 137 cała rzymska armia konsularna została otoczona i konsul Mancinus był zmuszony zaprzysiąc pokój, nie zatwierdzony jednak później przez senat. Dopiero w 133 ogromna armia pod wodzą zdobywcy Kartaginy, Scipio Aemilianusa, pokonała Numantyńczyków i zrównała miasto z ziemią. Po zakończeniu tej wojny w rękach Rzymian znalazła się cała Iberia z wyjątkiem regionu Gór Kantabryjskich.

Ekspansja Rzymu w II wieku p.n.e.; źródło: Wikipedia.

Ekspansja Rzymu w II wieku p.n.e.; źródło: Wikipedia.

Powstanie systemu prowincjonalnego

Po zdobyciu Sycylii Rzymianie potraktowali jej mieszkańców inaczej, niż wcześniej podbijane ludy Italii – nie otrzymali oni statusu sprzymierzeńców, lecz zostali uznani za poddanych i obciążeni daniną (vectigal) i cłami. (…) W związku z powyższym Rzymianie musieli zorganizować rządy na terenach zamorskich inaczej niż w Italii, do czego wstępem było ustanowienie w roku 227 dwóch dodatkowych pretorów, którzy mieli sprawować swoją władzę (imperium) wyłącznie na Sycylii i Sardynii (z Korsyką). Takie określenie zakresu władzy Rzymianie nazywali provincia (np. prowincje konsulów były niemal zawsze obszarami wyznaczonymi im dla toczenia wojen) teraz jednak ten termin, dotąd przywiązany do osób, „został po raz pierwszy związany na stałe z pewnymi terytoriami: w czas wojny i w czas pokoju, Sycylia i Sardynia były odtąd rok po roku obszarami sprawowania władzy przez rzymskich urzędników”.

Niemal do końca republiki tak rozumiane prowincje zasadniczo nie straciły swojego charakteru – były one obszarami działań wojskowych rzymskich magistratów (nawet jeśli polegały one tylko na bezkrwawej okupacji), którzy stojąc na czele swych oddziałów rządzili danym regionem na zasadzie stanu wojennego, posiadając nieograniczoną władzę wojskowego dowódcy. Oznaczało to także, że ściągane z prowincji podatki przez długi czas były traktowane jak właściwie przedłużenie wojskowych kontrybucji, a namiestnicy uważali podlegające im tereny za podlegające rabunkowi jak kraje podbite.

Wzrost pozycji senatu

W tym okresie doszło do dalszego wzrostu pozycji senatu. Wiemy, że jeszcze w roku 295 to lud decydował o zadaniach (provincia) konsulów, lecz już w czasie II wojny punickiej obowiązywała zasada, iż decyduje o tym senat. To zatem senat wyznaczał prowincje pretorskie i konsularne (o ich przydziale konkretnej osobie decydowało losowanie), decydował o wielkości poboru, a w razie potrzeby przedłużał władzę namiestnika (prorogatio imperii) – kompetencja kiedyś także należąca do zgromadzeń. (…)

Wszystko to sprawiło, że w rękach senatu znalazła się całość polityki zagranicznej republiki, zaś „im większą Rzym był potęgą, tym więcej petentów tłoczyło się przed drzwiami kurii, szukając sankcji dla prowadzonej przez siebie polityki, a zwłaszcza poparcia przeciw rywalom i wrogom, wewnętrznym i zewnętrznym” co oznaczało iż „praktycznie cała polityka świata śródziemnomorskiego przechodziła teraz przez senat, i to wskutek inicjatywy samych cudzoziemców”.

Przemiany społeczne

Zamorska ekspansja Rzymu dramatycznie zmieniła jego społeczeństwo i pozwoliła na zniesienie podatku od majątku (tributum) w Italii po zwycięstwie w wojnie z Macedonią w 167. W największym stopniu korzystali jednak na niej członkowie nobilitas i ludzie z nimi związani. Po konfiskacie części ziemi pokonanego przeciwnika Rzymianie włączali ją do areału ziemi publicznej (ager publicus). Jej część była potem rozdzielana pomiędzy obywateli, a część sprzedawana lub użytkowana na zasadzie faktycznego zajmowania, bez tytułu własności (possessio).

Teoretycznie można było użytkować jedynie do 500 iugera ziemi (125 hektarów), w praktyce jednak zamożni Rzymianie bezustannie przekraczali ten limit. Wielka własność ziemska zaczęła powstawać już podczas podboju Italii, a rozrosła się ogromnie gdy po II wojnie punickiej do ager publicus włączono tereny południowej Italii skonfiskowane sprzymierzeńcom, którzy zdradzili Rzym podczas wojny z Hannibalem.

Podczas gdy większość ziemi skonfiskowanej w Galii Cisalpejskiej została rozdzielona pomiędzy rzymskich obywateli, ziemia publiczna południowej Italii stała się obszarem na którym na zasadzie possessio istniały wielkie majątki ziemskie. Ich istnienie było możliwe także dlatego, że w wyniku podbojów do Rzymu napłynęło tysiące niewolników, którzy stali się pracownikami latyfundiów, i to od tego momentu niewolna siła robocza zaczyna odgrywać istotną rolę w gospodarce Italii.

Zgodnie z zasadą terra Italia przyjmowano iż mieszkańcy Italii nie powinni mieszkać poza nią, co w praktyce oznaczało, że nie przydzielano im ziemi w zdobytych prowincjach. Akcja kolonizacyjna w Gali Cisalpejskiej właściwie ustała pod koniec lat siedemdziesiątych II w. i od tego momentu obywatele nie mogli się już spodziewać, że ich wysiłek zbrojny zostanie wynagrodzony ziemią. Było to tym bardziej dotkliwe, że wojny toczyły się teraz nie w Italii, a w odległych zamorskich regionach, przy czym żołnierze często pozostawali poza domem przez wiele lat, co powodowało upadek ich gospodarstw.

W rezultacie w II w. armia rzymska zaczęła mieć problemy z poborem, zwłaszcza na wojnę w Iberii, która nie oferowała perspektywy zdobycia wielkich łupów, a kojarzyła się z długoletnią służbą z dala od domu i dużą szansą na śmierć, ranę lub niewolę. Ponadto działki przyznawane kolonistom nadal pozwalały jedynie na skromne utrzymanie, podczas gdy w ówczesnej Italii zaczęła powstawać rozwinięta gospodarka towarowo-pieniężna, oferująca całkiem inne perspektywy życiowe.

Weterani wracali do podupadłych gospodarstw i musieli konkurować z gospodarstwami używającymi niewolników. Alternatywą dla życia na ubogiej wsi było sprzedanie nobilitas ziemi, czasami wymuszone, i emigracja do Rzymu, gdzie obywatele mogli żyć pełniąc jedynie rolę klienta rzymskiej elity władzy, bądź osiedlenie się w prowincji, gdzie Rzymianin natychmiast stawał się członkiem miejscowej warstwy wyższej. W tym samym czasie przedstawiciele nobilitas tworzyli ogromne fortuny dzięki łupom, darom od obcych państw, udziałowi w rozwijającym się handlu międzynarodowym i korzystaniu z ager publicus. Rosło zatem społeczne rozwarstwienie i wiążące się z nim niezadowolenie klas niższych.

KRYZYS I UPADEK REPUBLIKI

Reformy Gracchów i epoka Mariusa

Konflikt interesów pomiędzy nobilitas a niższymi warstwami rzymskiego społeczeństwa w pełni ujawnił się w 133, kiedy trybun ludowy Tiberius Gracchus przedstawił projekt ustawy przewidującej rozdzielenie ziemi wchodzącej w skład ager publicus pośród biedniejszych obywateli. Pomimo że jego propozycje były podobne do wielu inicjatyw tego rodzaju we wcześniejszej historii Rzymu, spotkały się one z gwałtownym oporem wielkich właścicieli ziemskich, którzy, czasami dzierżąc ziemię publiczną przez okres dwóch pokoleń, od dawna uważali ją za swoją własność i nie zamierzali się nią z kimkolwiek dzielić.

Inicjatywę Gracchusa zawetował inny trybun, Marcus Octavius, co było wydarzeniem bez precedensu – dotychczas nigdy trybun nie występował przeciwko innemu trybunowi – i doprowadziło do dyskusji czy trybun może działać wbrew woli plebsu. (…) Wydarzenia czasów Gracchów doprowadziły jednak do tego iż ta zgoda pomiędzy różnymi instytucjami, reprezentującymi różne elementy społeczeństwa, została bezpowrotnie utracona, a rozdzierający odtąd republikę konflikt ostatecznie doprowadził do jej upadku. Jego oznaką było powstanie dwóch stronnictw, które miały zdominować ostatnie lata istnienia republiki – popularów, będących duchowymi spadkobiercami Gracchów, oraz optymatów, broniących republiki przed ich zdaniem niszczącymi dla niej próbami zmian.

*                    *                    *

Zbigniew Krasnowski w swojej książce Socjalizm, komunizm, anarchizm (1936) wznowionej przez Dom Wydawniczy „Ostoja” w 2021 roku pisze:

Skrzypek żydowski, Bronisław Huberman, znany ze swoich oświadczeń w sprawach natury politycznej, podczas wymiany zdań na temat wpływu żydostwa na życie narodów rdzennych w krajach Europy, m.in. powiedział:

„Uważam, że my, żydzi, jesteśmy w Europie jedynymi Europejczykami. Był jeszcze jeden naród – starzy Ateńczycy, lecz oni znikli. Utrzymuję, że my, żydzi, wytworzyliśmy dla Europy wszystkie wartości, które obecnie istnieją w życiu kulturalnym, ekonomicznym i politycznym. Musimy jednak tworzyć dalej…” – „Hajnt”, nr 35, 10 II 1931r., „Bron. Huberman wypowiada swoje wrażenia z podróży do Erec Israel”, A. Alperin, koresp. z Paryża.

Jeśli tak jest, to wypada tę myśl rozwinąć i zapytać czy tylko wartości pozytywne, czy również negatywne? Bo jeśli to Żydzi wytworzyli te wszystkie wartości, to są odpowiedzialni za wszystko, co było dobre, ale również i za to, co było złe.

Gdy czyta się książki czy opracowania historyczne, to prawie zawsze pewne zdarzenia są opisane w formie bezosobowej, a więc, że wybuchła rewolucja, że obalono monarchię, a później republikę itp. Samo się to jednak nie zrobiło, a skoro tak, to kto? Tu odpowiedzi brak.

Greckie miasta rozwinęły się wokół wszystkich wybrzeży Morza Śródziemnego. Czy już wtedy byli tam Żydzi? Przypadek Persji jest wielce zastanawiający, bo wygląda na to, że to państwo samo na siebie napadło. To tak jakby Słowacja w 1939 roku, będąc państwem satelickim III Rzeszy, napadła na nią i pokonała ją.

Takim państwem wasalnym Persji była Macedonia. Początkowo opanowała ona Grecję, a następnie podbiła Persję. Czy nie po to, by Żydzi greccy mogli osiedlić się we wszystkich państwach, które Persja uprzednio sobie podporządkowała? W ten sposób, jako Grecy, rozsiedli się m.in. na terenach obecnej Syrii, Turcji i Egiptu. I gdy Rzym wchłonął te tereny, to razem z tymi Żydami. A to oznaczało, że Rzym zaaplikował sobie truciznę, która, działając powoli, ale skutecznie, doprowadziła do jego upadku.

Dopóki Rzym rozwijał się na półwyspie, to jeszcze to jakoś działało i lud miał wpływ na politykę. Gdy jednak zaczął podbijać tereny zamorskie, to sytuacja zmieniła się:

W tym okresie doszło do dalszego wzrostu pozycji senatu. Wiemy, że jeszcze w roku 295 to lud decydował o zadaniach (provincia) konsulów, lecz już w czasie II wojny punickiej obowiązywała zasada, iż decyduje o tym senat. To zatem senat wyznaczał prowincje pretorskie i konsularne (o ich przydziale konkretnej osobie decydowało losowanie), decydował o wielkości poboru, a w razie potrzeby przedłużał władzę namiestnika (prorogatio imperii) – kompetencja kiedyś także należąca do zgromadzeń. (…) Wszystko to sprawiło, że w rękach senatu znalazła się całość polityki zagranicznej republiki, zaś „im większą Rzym był potęgą, tym więcej petentów tłoczyło się przed drzwiami kurii, szukając sankcji dla prowadzonej przez siebie polityki, a zwłaszcza poparcia przeciw rywalom i wrogom, wewnętrznym i zewnętrznym” co oznaczało iż „praktycznie cała polityka świata śródziemnomorskiego przechodziła teraz przez senat, i to wskutek inicjatywy samych cudzoziemców”.

A więc wpływ cudzoziemców był coraz większy i to ich interesy były realizowane. Żydzi opanowali Rzym, a po jego upadku dominowali na trenach, które on podbił, czyli w Europie Zachodniej. Z państw hellenistycznych powstało Bizancjum, którego spadkobiercą stała się Rosja. Czym zatem jest konflikt Zachodu ze Wschodem, również ten obecny? Po obu stronach Żydzi pociągają za sznurki.

Żydzi poprzez rozproszenie i asymilację zdobywają przewagę ekonomiczną i polityczną we wszystkich narodach rdzennych. Wnikają głęboko w ich tkankę i tworzą „walczące” ze sobą partie i stronnictwa. W III RP są obecni w tych „propolskich” środowiskach i w tych opozycyjnych. Z jednej strony Żydzi, obywatele III RP, reprezentują interesy Ukrainy, a z drugiej – Żydzi, obywatele III RP, demonstrują swoje patriotyczne postawy. W ten sposób pociągają za sobą innych obywateli, nieświadomych i ulegających emocjom. Taka to żydowska gra od czasów najdawniejszych, od czasów starożytnej Grecji i starożytnego Rzymu, a może nawet od jeszcze dawniejszych. Nic zatem dziwnego, że naród tak stary, przekazujący z pokolenia na pokolenie wiedzę i doświadczenie przodków, tak konsekwentny w działaniu, że ten naród dominuje wśród narodów rdzennych.

  1. Daty opatrzone asteriskiem podane są według tzw. chronologii varroniańskiej, ustalonej w I w. p.n.e. przez Marcusa Terentiusa Varrona na podstawie przyjętej przez niego listy eponimicznych (określających rok) rzymskich magistratów: konsulów, decemwirów i trybunów konsularnych. W stosunku do chronologii absolutnej daty chronologii varroniańskiej cofają daty wcześniejsze niż 333 p.n.e. o cztery lata (stąd 753 p.n.e.* to 749 p.n.e.), 332–325 p.n.e. – o trzy lata, 323–310 p.n.e. – o dwa lata, 308–302 p.n.e. – o rok; od 300 p.n.e. daty są zgodne z chronologią absolutną. Zobacz F.W. Walbank et al. (red.): The Cambridge Ancient History. Second Edition. Volume VII. Part II. The Rise of Rome to 220 B.C. Cambridge: Cambridge University Press.

Wiesław Liźniewicz
https://bb-i.blog

Wszystko to po to, abyśmy mogli czuć się bezpiecznie

 


Głównym i chyba najważniejszym wydarzeniem sierpnia 2025 roku w Polsce, było wystąpienie prezydenta RP podczas defilady w Święto Wojska Polskiego. W tym emocjonalnym przemówieniu Karola Nawrockiego, zwierzchnika polskich sił zbrojnych prezydent, jako głowa państwa na głównego wroga Polski nominował Rosję.


Potwierdził też znaczący udział Polski w konflikcie zbrojnym na Ukrainie i określił przyszłą rolę Polski w NATO, jako wiodącej siły zbrojnej w Europie, kosztem polskiego PKB, kosztem polskiego podatnika.

Stałe zagrożenie?

„Rosja jest oczywiście zagrożeniem stałym i to się być może nie zmieni. Ale będę konsekwentnie powtarzał, że i historia, i narodowa pamięć, i nasze wysiłki modernizacyjne muszą pozwolić nam myśleć, że jesteśmy gotowi do budowania naszego potencjału; i możemy czuć się bezpiecznie, a nasz główny wróg nie jest niepokonywalny.

Tak, Rosja nie jest niepokonywalna. Przegrała na początku wieku XX z Japonią; rozbita została przez Polaków w roku 1920, a dziś od ponad trzech lat grzęźnie po swoim ataku na Ukrainę. Grzęźnie dzięki wsparciu sojuszniczemu i solidarności narodów wolności, w tym także – a w niektórych momentach przede wszystkim Polski” – mówił.

Istotną polityczną konstatacją w tym przemówieniu było stwierdzenie, że „Morze Bałtyckie stało się właściwie wewnętrznym morzem Sojuszu Północnoatlantyckiego”.

Prezydent powiedział też, że „powinniśmy być w krótkim czasie nie trzecią, a pierwszą – pierwszą najsilniejszą armią Sojuszu Północnoatlantyckiego w Europie. I do tego będę dążył, jako prezydent Polski, przez najbliższe lata. (…) Dlatego jednoznacznie będę domagał się skończenia rozmów, a podjęcia decyzji o przeznaczeniu 5% polskiego PKB na obronność. To się musi stać i musi się stać, jak najszybciej. (…) Jestem oczywiście gotowy do tego, żeby zaangażować się do naszego kierunku półmilionowej armii, jeśli będziemy do tego gotowi. (…) Wszystko to, po to, abyśmy mogli czuć się bezpiecznie”.

[Bezpiecznie to ja się czułem za PRL-u – admin]

Walka bez szans? To normalne

„Wielkie zwycięstwo Polaków z roku 1920 nad bolszewikami zostawiło nam, współczesnym Polakom piękną, ważną lekcję, świadectwo i głębokie dziedzictwo, które musimy czytać. Każdego roku, 15 sierpnia, w nas, we współczesnym narodzie polskim rodzi się duch zwycięzców, duch narodu dumnego, gotowego do walki o najważniejsze dla nas wartości, niezależnie od szans na zwycięstwo” – stwierdził.

Trafnie w tym przemówieniu, na wstępie podkreślony został „duch narodu gotowego do walki, niezależnie od szans na zwycięstwo”. Ergo charakteryzujący się brakiem chłodnego wyważenia szans, kardynalnym brakiem zimnego realizmu przy podejmowaniu ważnych decyzji skutkujących ryzykownymi konsekwencjami dla narodu. Dla Polski i Polaków.

Znany z historii przy podejmowaniu decyzji dotyczących polskich zrywów powstańczych w większości krwawo stłumionych. Cały naród jest żyrantem i zakładnikiem podejmowanych decyzji przez polityków, zarówno w przeszłości, jak też i obecnie w XXI wieku.

Pospolite ruszenie

Przysłowiową wisienką na torcie w wystąpieniu Karola Nawrockiego, było błyskotliwe przypomnienie znaczącej roli polskiego spontanicznego „pospolitego ruszenia”, które w jego ocenie uratowało nie tylko Polskę! „A sam sierpień jest miesiącem bardzo szczególnym w naszej narodowej pamięci, bo w roku 1920 wygraliśmy z sowiecką, bolszewicką antycywilizacją. Dla Polski, dla Europy, dla świata było to zwycięstwo” – mówił.

Albowiem do walki z bolszewikami stanęło pospolite ruszenie! „Stanęli polscy chłopi, a obok nich polscy studenci, harcerze i patrioci. Stanęli zawodowi żołnierze, którzy wywalczyli już niepodległość roku 1918 i bili się w roku 1920, a obok nich ochotnicy, ludzie młodzi z miłością do Polski i z wolnością w swoich sercach. To lekcja, którą wszyscy musimy dzisiaj odebrać” – stwierdził.

Upadła armia

W jaki sposób obecnie funkcjonuje Wojsko Polskie dosadnie zostało opisane w książce Edyty Żemły Armia w ruinie (Wydawnictwo: Czerwone-Czarne,Warszawa 2024). „Lektura tej książki powinna nas poważnie zaniepokoić. Jesteśmy państwem przyfrontowym, a wysocy rangą oficerowie oceniają stan polskiej armii jako katastrofalny. Przez osiem lat karmieni byliśmy propagandą sukcesu przez Macierewicza i Błaszczaka o trzystutysięcznej armii, wyposażeniu wojska w najnowocześniejszy sprzęt. Autorka, najlepsza ekspertka wojskowa wśród dziennikarzy, powiedziała: sprawdzam. Dzięki swoim unikatowym kontaktom dotarła do kilkudziesięciu generałów, dowódców, pracowników Biura Bezpieczeństwa Narodowego, współpracowników prezydenta. Wszyscy mówią jedno: za swoich rządów PiS zrujnował wojsko. I podają przykład za przykładem. Nazwisko za nazwiskiem” – czytamy w opisie książki.

„Kupą, mościi panowie!”

Plany pana Prezydenta Nawrockiego, jak rozbudowa Wojska Polskiego do półmilionowej armii, wraz z piramidalnymi zamówieniami dla niej sprzętu i wspomniana w przemówieniu Konstytucja Bezpieczeństwa Rzeczypospolitej, nie spełnią pokładanych w nich nadziei. Na nic się zdadzą, bez gruntownych zmian wewnątrz Wojska Polskiego.

Natomiast co do roli Wojska Polskiego w strukturze NATO, wynika ona z decyzji amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, który przerzuca na UE koszty wojny za naszą wschodnią granicą.

Aktualnie na Ukrainie kończą się zasoby ludzkie niezbędne do jej dalszego prowadzenia. Państwa UE, z małymi wyjątkami (Węgry i Słowacja), pragną kontynuacji tej wojny, jako „koalicja chętnych”. Aż do zwycięstwa z Rosją. Nie bacząc w tym względzie na doświadczenia Napoleona i Hitlera. Potrzebny więc jest ktoś, kto odpowiednio wykorzysta ducha narodu dumnego, gotowego do walki niezależnie od szans na zwycięstwo.

Natomiast nas Polaków, jak przyjdzie co, do czego, tak jak w przeszłości, obroni pospolite ruszenie jak słusznie to zauważył prezydent Karol Nawrocki. Jak drzewiej mawiał Onufry Zagłoba herbu Wczele, „Kupą mości panowie! Kupą!!!”.

Eugeniusz Zinkiewicz
https://myslpolska.info/

Dyplomacja iluzji: Polska wobec Białorusi

 



W czerwcu Ministerstwo Obrony Białorusi miało skierować do polskich władz notę, w której proponowało formę dialogu w sprawach bezpieczeństwa.

Spotkanie Aleksandra Łukaszenki z Keithem Kellogiem (president.gov.by)

Niemal dwa miesiące po tej inicjatywie, w połowie sierpnia, nasza dyplomacja postanowiła, w odpowiedzi na pytania dziennikarzy, ostentacyjnie oświadczyć, że „w obecnej sytuacji Polska kategorycznie odrzuca przywrócenie dialogu z Białorusią”.

Jak uzasadniło nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych ze względu na to, że Białoruś jest odpowiedzialna za używanie jako broni imigrantów na naszej wschodniej granicy oraz ze względu na wsparcie w pewnych formach rosyjskich działań zbrojnych przeciw Ukrainie – „W obecnej sytuacji nie widzimy przestrzeni do podejmowania rozmów, a tym bardziej działań w tej mierze” – głosi oświadczenie.

Trudno nie odnieść wrażenia, że w ostatnich latach nie mieliśmy do czynienia z bardziej absurdalnym zachowaniem dyplomacji i równie niedorzecznym prowadzeniem polityki zagranicznej.

Nawet państwa prowadzące wojnę zazwyczaj utrzymują pewną formę otwartej lub zakulisowej komunikacji. Kilka tygodni po rozpoczęciu działań wojennych rozpoczęły się negocjacje rosyjsko-ukraińskie. Podobnie było w przypadku wojny w Strefie Gazy – już w ostatnim tygodniu listopada Izrael i Hamas zawarły tygodniowy rozejm tymczasowy. Teraz bezpośrednie rozmowy ukraińsko-rosyjskie w formacie stambulskim znów są w toku. Strony wojujące regularnie przeprowadzają wymiany jeńców i przetrzymywanych osób cywilnych.

W gruncie rzeczy, patrząc na historię ludzkości, do rzadkości należały wojny, w trakcie których strony walcząc jednocześnie nie negocjowały ze sobą i dążyły to całkowitego zgruchotania przeciwnika, jak to było w czasie drugiej wojny światowej, która była wojną totalną.

Warto zaznaczyć, że w tej chwili między Polską a Białorusią nie trwa żadna wojna totalna, nie mają miejsca żadne regularne działania zbrojne. Skrajna wrogość i dążenia do rozgromienia przeciwnika pojawiał się w tych nielicznych konfliktach, w których bardzo ważną rolę zaczynały odgrywać czynniki ideologiczne. Tu jest pewniejszy trop dla zrozumienia całkiem nieuzasadnionego stanowiska dyplomacji Radosława Sikorskiego wobec Białorusi.

W istocie cała polityka zagraniczna III RP poruszała się w oparach konceptu „końca historii” i za główny cel obrała wpisanie się w zachodnie struktury polityczne i pełnienie roli przekaźnika zachodniego modelu społeczno-politycznego, ekonomicznego i kulturowego na poradziecki wschód. Podkreślę, że był to paradygmat polityki każdego rządu III RP, także rządów Prawa i Sprawiedliwości.

Za rządu Beaty Szydło wyjątkowo zideologizowana w tym duchu szefowa Biełsatu Agnieszka Romaszewska była w stanie sabotować bardziej pragmatyczne na kierunku białoruskim posunięcia ówczesnego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego.

Rząd Mateusza Morawieckiego natychmiast po białoruskich wyborach w 2020 r. postawił wszystko na białoruską opozycję spod znaku Swietłany Cichanowskiej, snuł wizje utworzenia białoruskiego rządu na uchodźctwie, choć już po około mniej więcej dwóch tygodniach widać było, że ta grzeczna rewolucja przegra, wobec tego, że strajku nie ogłosili robotnicy wielkich białoruskich zakładów przemysłowych – jedyna klasa społeczna w kraju mająca szanse na konfrontacje z aparatem władzy na takich warunkach, które zaistniały w 2020 roku.

Miarę idiotyzmu polityki Tuska i Sikorskiego oddaje jednak to, że ich próby izolowania Białorusi są podejmowane w tym samym czasie, w którym swoje relacje z Mińskiem intensyfikuje siła, którą obecna dyplomacja traktuje jako najpewniejszą gwarancję i sankcję istnienia państwa polskiego. 15 sierpnia „wspaniałą rozmowę z wielce szanownym prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką” przeprowadził sam prezydent USA. Jak dodał – „Celem rozmowy było podziękowanie mu za uwolnienie 16 więźniów. Omawiamy też uwolnienie 1,3 tys. kolejnych więźniów. Nasza rozmowa była bardzo dobra. Omówiliśmy wiele tematów, w tym wizytę prezydenta Putina na Alasce. Czekam na spotkanie prezydenta Łukaszenki w przyszłości”.

Fakt, że Donald Trump określił Aleksandra Łukaszenkę mianem „prezydenta”, stanowi wyraźny sygnał, że nie zamierza on podważać jego pozycji ani delegitymizować jego władzy – niezależnie od zastrzeżeń formułowanych przez białoruską opozycję.

Ktoś mógłby powiedzieć, że rozmowa Trumpa z białoruskim prezydentem nastąpiła już po odpowiedzi polskiej dyplomacji na białoruską inicjatywę. Specjalny wysłannik Stanów Zjednoczonych ds. Ukrainy i Rosji, Keith Kellog, spotkał się w czerwcu w Mińsku z prezydentem Łukaszenką oraz przewodniczącym białoruskiego KGB Iwanem Tiertielem. Już dzień po tej wizycie ogłoszono decyzję o zwolnieniu grupy więźniów politycznych, do której później odniósł się Donald Trump. Nie była to decyzja podjęta ad hoc, lecz efekt dłuższych poufnych negocjacji.

Znamienne, że w grupie zwolnionych więźniów nie było jednego z najbardziej znanych z nich – publicysty i działacza Związku Polaków na Białorusi Andrzeja Poczobuta, którego uwolnienia Warszawa domaga się równie oficjalnie co bezskutecznie od jego aresztowania w marcu 2021 r. Mógłby ktoś twierdzić, że polskie władze mogą prowadzić takie poufne rozmowy, jednak nie chcą ich ujawniać. Nie wiem jaki byłby cel takiego stanowiska w kontekście amerykańskich działań.

Podobnie jak w przypadku relacji z Rosją, tak i w przypadku Białorusi aprioryczne wykluczanie z góry komunikacji izoluje już bardziej Polskę, niż Moskwę czy Mińsk. W pierwszym przypadku polskie władze będą już miały poważne problemy z odbudową kanałów dialogu, bo może tym nie być zainteresowana sama rosyjska elita – do czego im to potrzebne skoro rozwijają już relacje z protektorem Polski, za którego polityką polityka Warszawy i tak zwykle podąża.

Jesteśmy już spóźnieni. Zaraz będziemy spóźnieni także w odniesieniu do Białorusi, której przywódca z pewnością zainteresowany jest szukaniem punktów podparcia wobec bardzo głębokiego już uzależnienia od Rosji. Polska polityka wobec Białorusi, jeśli nie zostanie poddana rewizji, może skutkować trwałym ograniczeniem naszej roli w regionie.

Krystian Kamiński
Członek władz Ruchu Narodowego, b. poseł na Sejm RP
Za: „X”

https://myslpolska.info/

Terapia słońcem

 


Zamiast łykać chemiczne, trujące gówno zwane lekami, opalaj się. Wyzdrowiejesz i sporo kasy zaoszczędzisz!

Wielu tak zwanych „naukowców” pasożytujących na służbie zdrowia uważa, że przyczyną zapaści polskiej medycyny są zbyt małe nakłady finansowe państwa i obywateli na utrzymanie i rozwój szpitali i leczenia domowego.

Pogląd taki łatwo obalić na podstawie danych statystycznych pokazujących stopień finansowania ochrony zdrowia w poszczególnych państwach. Najwyższe na świecie nakłady finansowe na ochronę zdrowia ponoszą obywatele USA i budżet tego państwa. Jednocześnie Amerykanie stanowią jedno z najbardziej schorowanych społeczeństw na świecie!

Wyjaśnienie tego paradoksu jest proste: współczesna medycyna oparta na chemicznych lekach ( z reguły silnych truciznach) prowadzi do masowego zatruwania całych populacji, co jest w interesie firm farmaceutycznych, które zatruwając ludzi w skali masowej, „tworzą” sobie klientów z reguły dozgonnych!
Pompowanie dowolnie dużych pieniędzy w taki system, tylko dramatycznie pogarsza stan zdrowotny całej populacji, zaś „tuczy” firmy farmaceutyczne i środowisko „białych kitli”.

Medycyna światowa brnie w ślepy zaułek z którego na razie nie widać wyjścia.

Pomijając medycynę ratunkową leczącą przeróżne urazy (która jest na bardzo wysokim poziomie), pozostałe działy lecznictwa stanowią urągające podstawowej wiedzy medycznej dziadostwo, które każdy rozsądny człowiek powinien omijać na kilometr, jeśli chce zachować zdrowie i życie.

Ochrona własnego zdrowia wcale nie jest trudna o ile zachowamy zdrowy rozsądek i wykażemy zainteresowanie problematyką zdrowotną propagowaną przez tak zwaną medycynę alternatywną.

Niewielu ludzi wie, że pierwszym i najlepszym uzdrowicielem jest… słońce! Wielorazowa ekspozycja na światło słoneczne, wywiera dobroczynny wpływ na zdrowie, gdyż:

– niszczy patogenne mikroby
-zmniejsza nagromadzenie się szkodliwego kwasu mlekowego w mięśniach, nawet bez ćwiczeń.
-spowalnia i pogłębia oddychanie
-zmniejsza tętno spoczynkowe
-pomaga płucom absorbować więcej tlenu
-pomaga mięśniom lepiej wykorzystać tlen już obecny w organizmie
-pomaga w wykształceniu się mięśni i eliminacji tłuszczów nawet przy braku aktywności
-zwiększa ukrwienie głęboko położonych narządów wewnętrznych oraz mięśni dzięki pobudzającemu wpływowi na współczulny układ nerwowy
-normalizuje poziom hormonów, co przynosi korzystne zmiany, poczynając od szybszego leczenia ran aż po redukcję stresu.

Promieniowanie słoneczne wytwarza w skórze człowieka witaminę D3, która stanowi podstawę układu odpornościowego ludzi.

W roku 1903 szwajcarski lekarz Auguste Rollier założył w Alpach pierwszą europejską klinikę do leczenia gruźlicy przy użyciu energii słonecznej.. Odnosiła takie sukcesy, że podobne ośrodki powstały w całej Europie!
W tym samym roku Niels Finsen z Danii zdobył nagrodę Nobla za pierwsze pomyślne leczenie skóry terapią słoneczną. (UV).

Na całym świecie lekarze przepisywali opalanie się (najlepiej nago) osobom chorującym na różę , gruźlicę skóry, kości, tocznia i inne dolegliwości.

Doktor Jerzy Jaśkowski, na podstawie przeprowadzonych przez siebie badań, twierdził, że najlepiej opalać się w godzinach od 11 do 13. Ekspozycja w tych godzinach maksymalnie „ładuje” akumulatory” witaminą D3.

Jaka była przyczyna, że terapia słońcem poszła w zapomnienie? Dlaczego współczesna medycyna okłamuje ludzi, że promienie słoneczne są szkodliwe gdyż wywołują nowotwory skóry?

Przez tysiące lat nasi przodkowie z powodzeniem korzystali z leczniczych promieni słońca, opalając się w granicach rozsądku. Prawidłowa technika opalania polega na stopniowym wystawianiu ciała na słońce tak aby skóra zdążyła wytworzyć warstwę melaminy, pigmentu chroniącym przed oparzeniem słonecznym.

Dlaczego więc terapia słońcem został przez współczesną medycynę zakazana? Gdyż jest darmowa i leczy ludzi pozbawiając tak zwane środowisko medyczne kasy!

Argument, że promienie słoneczne wywołują nowotwory skóry jest kłamliwy, co pokazują dane statystyczne!
Po pierwsze nowotwory skóry są bardzo rzadkimi chorobami, po drugie występują trzykrotnie częściej w krajach o małym rocznym nasłonecznieniu (kraje skandynawskie) niż w krajach o dużym rocznym nasłonecznieniu (kraje położone nad morzem Śródziemnym)

Raki skóry to nie efekt opalania się, tylko stosowania kremów i filtrów do opalania, zawierających kancerogenne składniki!

Terapia słońcem – gdyby została rozpropagowana -podniosła by poziom zdrowia ludzi, bez żadnych kosztów, co stanowi jej podstawową wadę! Nie da się na niej zarobić ani „białym kitlom” ani koncernom farmaceutycznym, więc z ich punktu widzenia jest szkodliwa!

Anthony Ivanowitz
http://www.pospoliteruszenie.org/

Przebudzenie

Marsze Polaków za pokojem – 19 października w  Rzeszowie  , 26 października w  Szczecinie  budzące Polaków z letargu wywołują emocje. Powodu...