sobota, 30 listopada 2019

Trójmorze – realny project geopolityczny czy tylko amerykańska wersja Mitteleuropy?

W polskim dyskursie naukowym i geopolitycznym koncepcja wyodrębnienia państw dość ogólnie opisywanego obszaru położonego między morzami: Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym – ma 100-letnią tradycję, opartą przy tym o co najmniej dwa fałsze i jedno niedopowiedzenie.

Kto wymyślił Międzymorze?
Po pierwsze – zwłaszcza politycy polscy lubią bowiem do projektu zrodzonego na fali rozpadu Imperium Rosyjskiego i pojawienia się na jego obszarach nowych nacjonalizmów – dopisywać całe stulecia rzekomo naturalnych procesów integracyjnych zachodzących od Skandynawii po Bałkany, oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem dążeń niektórych polskich władców (szczególnie z dynastii Jagiellonów), przywódców (Adama Jerzego księcia Czartoryskiego i Józefa Piłsudskiego) czy autorów (Jerzego Giedroycia, Rowmunda Piłsudskiego czy Juliusza Mieroszewskiego).
Tymczasem tylko ci ostatni faktycznie byli zwolennikami, a faktycznie i twórcami oraz kontynuatorami polskiej wersji znanej niemieckiej teorii i praktyki zagospodarowania terenów stanowiących pogranicze niemiecko-rosyjskie przełomu XIX i XX wieku. Wszelkie dopisywanie temu pomysłowi wcześniejszej genezy i uzasadnienia – to czystej wody historyczny anachronizm.
Po drugie – fałszem jest właśnie przypisywane sobie chętnie przez Polaków autorstwo, a co za tym idzie i „naturalne przywództwo” projektu. Tymczasem nie ma żadnych wątpliwości, że pomimo różnych nazw – wizja Intermarium, Trójmorza czy wszelkie Inicjatywy Środkowoeuropejskie są tylko powtórzeniem gospodarczego przede wszystkim projektu Friedricha Naumanna, stanowiącego zresztą raczej rekapitulację tendencji dominujących w sferach wojenno-przemysłowych Cesarstwa Niemieckiego.
Podobnie zresztą dziś łatwiej przychodzi Polakom odwoływanie się do marszałka Piłsudskiego i redaktora Giedroycia niż przyznanie np. inspiracyjnej i sprawczej roli takich amerykańskich polityków, jak Zbigniew Brzeziński.
Komu ma służyć Mitteleuropa?
Najważniejszą słabością wszystkich tych pomysłów pozostaje jednak wspomniane niedopowiedzenie. A dokładniej fakt, że nigdy w przeszłości nie można było wskazać jakiegokolwiek interesu wspólnego, łączącego bezwarunkowo i bezsprzecznie państwa szeroko rozumianej Środkowej Europy, nie tylko te odległe od siebie jak np. Finlandia i Grecja, lecz nawet tak pozornie bliskie i sąsiedzkie jak dajmy na to Polska i… Litwa.
Ponadto zaś, że jedyne wspólne cele dla tego obszaru formułowano dotąd wyłącznie z zewnątrz, z punktu widzenia ościennego mocarstwa z różnych powodów chcącego realizować w Środkowej Europie swoje interesy. Tak było ze cesarskimi Niemcami, ze Związkiem Sowieckim, a obecnie ze Stanami Zjednoczonymi.
I właśnie w tym ostatnim, najbardziej bieżącym sensie (w związku z projektem Trójmorza) widać najdokładniej, że mamy do czynienia nie z programem integracyjnym, ale… alienacyjnym, mającym tak wyłączyć pozyskane państwa z innych inicjatyw (przede wszystkim głównego nurtu Unii Europejskiej), jak i zastąpić ich własne, suwerennie formułowane programy geopolityczne. I na tym również, podobnie jak i na gospodarczo-eksploatacyjnym charakterze – zasadza się podobieństwo amerykańskiej wizji organizacji Europy Środkowej z jej niemieckim, kaiserowskim pierwowzorem.
Innym elementem łączącym te koncepcje jest z kolei ich cel militarny – a mianowicie raz bazy wypadowej przeciw Rosji (Sercu Lądu w geopolityce klasycznej), a dwa głębi strategicznej, czyli strefy buforowej czy to dla Rzeszy Niemieckiej, czy dla europejskiej części globalnego Imperium Amerykańskiego.
Łączy nas, kto nas dzielił?
A nie są to przecież dla współpracy środkowo-europejskiej bariery jedyne. Trzeba podkreślić, że często te same siły, które formalnie popierają jedność i integrację – w istocie symulują instynkty i inicjatywy polaryzacyjne, na czele z etnonacjonalizmem eskalowanym aż do poziomu szowinizmu.
Dość wspomnieć przecież, że jeszcze całkiem niedawno, jeszcze 105 lat temu Europa Środkowo-Wschodnia była już poddana daleko idącej integracji – w ramach multi-etnicznych imperiów – rosyjskiego, austro-węgierskiego i tureckiego.
I jak się okazało, ówczesny interes globalizacyjny (wówczas jeszcze, rzecz jasna tak nie nazywany) – kazał nie tylko obudzić aspiracje państwotwórcze narodów historycznych (jak Polaków czy Czechów), ale wprost stworzyć nowe narody, co ostatecznie doprowadziło do fragmentacji i skonfliktowania tej części świata -który to proces był zresztą kontynuowany i wzmożony zaledwie 30 lat temu, w okresie rozpadu Jugosławii i Związku Sowieckiego.
Tak wyznaczona została znaczna część politycznych granic, dzielących nasz świata do dzisiaj – a co jeszcze ważniejsze, narodziły się (czy zdaniem innych – ujawniły) niekiedy w skrajnych, nawet patologicznych formach) bariery w świadomościach narodowych. I o tym także warto pamiętać, że ci, którzy dziś namawiają nad do przyspieszonej, politycznej i przeważnie sztucznej integracji – to często ci sami, którzy niegdyś nas dzielili.
Z czysto geopolitycznego punktu widzenia – historycznie taką rolę odgrywała na obszarze środkowoeuropejskim polityka brytyjska, praktyka niemiecka – a dziś hegemoniczne interesy Stanów Zjednoczonych, w ich schyłkowym, nieco już samoograniczającym się kształcie.
Rozgrywanie czynnika etnonacjonalistycznego widzimy zwłaszcza w państwach bałtyckich i ostatnio na Ukrainie, a nawet w Rosji, gdzie kilka lat temu próby „kolorowej opozycji” z haseł liberalnych płynnie przeszły na elementy ksenofobii. Mamy więc do czynienia z ciekawym paradoksem (w istocie jednak raczej pozornym).
Jednocześnie zachodzą:
– działania dezintegracyjne na rzecz zróżnicowania formalnie jeszcze funkcjonującej Wspólnoty Europejskiej – i to dwukierunkowe: od strony Brukseli, Paryża i Berlina na Europę Dwóch Prędkości (większą część Eurozony i resztę) i od Waszyngtonu na rzecz wykreowania „Europy jeszcze bardziej amerykańskiej”, czyli właśnie Trójmorza;
– i wspieranie na tych terenach szowinistycznych etnonacjonalizów, z samej zasady blokujące wszelką realną kooperację regionalną.
Wszystkie te taktyki przeplatają się i uzupełniają, co każe nam zrozumieć, że realnym ich celem nie jest ani prawdziwa integracja, w tym i nie tworzenie żadnej odrębnej wartości (nieważne – prawdziwej czy urojonej) w postaci organizacji obszaru Międzymorza; ani tym bardziej i rzeczywiste przywrócenie zasady narodowej w stosunkach światowych.
Niezależnie więc od tego czy zależy nam na wzmożeniu czynnika współpracy i integracji, czy uznajemy priorytet faktora narodowego – wizja Trójmorza/Międzymorza jest z nimi radykalnie sprzeczna i winna zostać odrzucona.
Konrad Rękas
Wykład wygłoszony na konferencji „Академия диалога: культурные разломы и границы между Балтийским и Черным морями”, w Kaliningradzie, 28-29 listopada 2019 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...