Historia, z czym zgadzają się wszyscy, jest nauczycielką życia. Jednak w praktyce rządzącym bardzo trudno zastosować się do tej reguły. Widać to od wielu lat w Polsce, gdzie tzw. polityka historyczna depcze tę zasadę na co dzień.
W pojmowaniu polityki zagranicznej cofnęliśmy się bez wątpienia do lat 30., kiedy z jednej strony dominował sanacyjny mocarstwowy optymizm, z drugiej, w ugrupowaniach narodowych – przekonanie, że świat jest nasz.
W kilka lat później przyszło bolesne zderzenie z rzeczywistością.
Po wojnie trzeba było zweryfikować podstawowe pojęcia i wyobrażenia. Jednym z tych, którzy tego dokonali był Bolesław Piasecki, który jeszcze w czasie wojny snuł plany budowy Imperium Słowiańskiego, podboju Rosji i całego Wschodu.
Na początku lat 60, tak o tym mówił: największym błędem ONR była „zaściankowość”, „zapominanie o tym, że istnieją nie tylko Związek Radziecki i Niemcy hitlerowskie, ale że istnieje powiązany system sił międzynarodowych, które decydują o losie Polski poza Polską”.
Według niego, przed wojną dominowało takie przekonanie: „Polityka polska będzie prowadzona niezależnie od tego co się na świecie dzieje, nie potrzebujemy sojuszników, nie potrzebujemy bać się wrogów, nie potrzebujemy badać chęci sojuszników do pomożenia nam, nie potrzebujemy sprawdzać stanu zagrożenia ze strony wrogów, bo my prowadzimy jakieś osobne życie…”.
Tymczasem, jak stwierdził, istnieją na świecie tylko trzy mocarstwa: USA, ZSRR i Anglia, a Polska „faktyczną suwerenność uzyskać można tylko przez własny wkład w organizację współżycia między narodami”.
Myślę, że obecnie niewiele się zmieniło w regułach rządzących światem, ale u nas nastąpił powrót do sanacyjnej tromtadracji, wymachiwania szabelką, pohukiwania i pouczania wszystkich wokół, co mają myśleć nie tylko o nas, ale i o własnej historii. Nie zdajemy sobie sprawy, jak to jest irytujące, wcale nie tylko dla Rosjan, ale naszych wszystkich sąsiadów.
Nauczka jerozolimska niestety nikogo w Warszawie nie otrzeźwiła, zapowiadamy „długotrwałą walkę”. Polskie MSZ przekształciło się więc w wydział propagandy IPN-u, a prezydent i premier prześcigają się w wygłaszaniu coraz bardziej radykalnych i jątrzących oświadczeń. O tym, że jest to droga donikąd, nie trzeba chyba nikogo przekonywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz