Trafiła mi się niezła gratka, czyli wielka niespodziewana przyjemność i jednocześnie świeżutka okazja, aby po raz kolejny obić publicystycznym kijem samozwańcze szkodnicze elity III RP.
Ich bufonada oraz niezachwiana wiara we własną wielkość biją wszelkie rekordy bezczelności pełnej zuchwałego tupetu, tak charakterystycznego dla tej mierzwy wyniesionej na wyżyny historycznym geszeftem stulecia.
Zawdzięczam tę gratkę europosłowi Januszowi Lewandowskiemu, który na łamach „Gazety Wyborczej” popełnił ostatnio tekst zatytułowany: „Elita wyklęta stawia opór gloryfikacji prostactwa”.
Ale zanim przejdę do treści tego manifestu szalonego megalomana kilka słów o nim samym. Otóż w telegraficznym skrócie Janusz Lewandowski to minister przekształceń własnościowych w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego (1990–1991) i Hanny Suchockiej(1992–1993). Zanim wstąpił do PO przeszedł znany polityczny szlak bojowy począwszy od finansowanej z Berlina KLD poprzez Unię Wolności. Obok Balcerowicza, Lewandowski jest głównym symbolem złodziejskiej reprywatyzacji majątku narodowego po 1989 roku.
Dwanaście lat trwała sądowa batalia Lewandowskiego oskarżanego o działanie przeciwko interesowi publicznemu zakończona w 2009 roku uniewinnieniem przez przedstawicieli sędziowskiej kasty. Zamiast kary Lewandowski w 2010 roku otrzymał stanowisko europejskiego komisarza. Można powiedzieć, że europejscy paserzy nagrodzili dostarczyciela cennych fantów z Polski.
Dzisiaj Lewandowski to jeden z najaktywniejszych donosicieli na Polskę, a jego zapał w tym haniebnym procederze prof. Ryszard Legutko nazwał celnie, „antypolską orgią”.
Już sam fakt, że ktoś taki jak Lewandowski uważa się za przedstawiciela elit budzi rechot, a już sposób, w jaki to czyni na łamach „Gazety Wyborczej” powala głupotą i brakiem zastosowania jakichkolwiek rozumnych kryteriów, na podstawie których można kogoś zaliczyć do elity narodu.
Lewandowski znany jest dzisiaj jako główny antypolski donosiciel wiszący u brukselskiej klamki. I to on pisze dzisiaj: „Elita” to dziś epitet. Oznacza kastę zasklepioną w obronie swych korporacyjnych interesów, oderwaną od narodowego suwerena. To jest wielki paradoks rządów PiS, że w nagonce na elity patrioci „dobrej zmiany” idą tropem zaborców i okupantów.
I kontynuuje: Oczywiście, jest przepaść między dokonaną przez wrogów Polski fizyczną eksterminacją inteligenckich elit a kampanią nękania w wersji PiS. Pod względem metod nie ma żadnego podobieństwa. Ale jest ponura analogia w wyborze warstwy społecznej, w którą należy uderzyć z inicjatywy inteligenta z Żoliborza”.
Biedaczek nie zauważył, że Berlin i Bruksela we współpracy z takimi jak on kolaborantami od 2015 roku nękają prawdziwe elity oraz naród, który te elity wyniósł do władzy za pomocą demokratycznego aktu wyborczego. Może przesadzę, ale to bezczelne odwrócenie ról wygląda jakby szmalcownik żalił się, że jako przedstawiciel polskich elit jest nękany przez korporacyjną kastę, czyli Polskie Państwo Podziemne.
No, ale najlepsze dopiero przed nami. Nasz elitarny Januszek z każdym zdaniem odlatuje coraz bardziej i nadaje już bez żadnych hamulców: „Zamiana elit na „miernych, ale wiernych” rodzi oligarchię wschodniego typu. W połączeniu z kulturową gloryfikacją prostactwa nie rokuje to nadziei na godne miejsce Polski w światowej rywalizacji. Oznacza marginalizację, europejskie Jackowo. To jest równanie w dół. Elity to cywilizacyjne drożdże, przewodnicy na drodze postępu. Organizują zbiorową wyobraźnię wokół nowych wyzwań, otwierają nowe możliwości. […] Czasy znowu nienormalne budzą znowu obywatelską czujność. Komitet Obrony Demokracji, przy wszystkich swoich słabościach, wpisuje się w wielopokoleniową sztafetę społeczników, którzy dają świadectwo wartościom wyższym. Sędziowie się nie poddają”.
A teraz czas na finał, a może nawet na orgazm przedstawiciela „elity” Lewandowskiego, który koczy swój teks zdaniem: „Wierzę, że polskie elity wyklęte pozostaną nieugięte”.
Posłuchaj parszywy donosicielu: Istnieje kilka mechanizmów tworzenia prawdziwych elit, ponieważ i elity bywają różne. Są elity kulturalne, gospodarcze, polityczne, akademickie czy wojskowe i niestety w III RP wszystkie one kształtowane były w sposób patologiczny przepoczwarzając się w obrzydliwe łże elity. Ich główną cechą było dążenie do odseparowania się od reszty społeczeństwa przy jednoczesnym podkreślaniu swojej niczym nieuzasadnionej wyższości i odrębności.
Jednocześnie te łże elity, które dzisiaj śmiało możemy nazwać kastowymi i pasożytniczymi propagowały swoją prymitywną ideologię i styl życia. Najlepszym przykładem zerowej wartości tych „elit” jest pojmowanie przez nie tej elitarności. Niech przykładem będą tu słowa „elitarnego” komika, czyli żałosnego prof. Marcina Króla z Fundacji Batorego, który mówił: „Po pierwsze, Kaczyński i większa część jego otoczenia, choć pewnie są wyjątki, to ludzie, którzy nie lubią Europy. Nie chodzi o Unię Europejską, ale pewną duchową wspólnotę. Nie piją wina w Toskanii, nie jedzą ostryg w Bretanii, nie znają Europy z jej atrakcjami i kulturą. Kaczyński na wakacje jeździł do Sopotu. Dla nich Europa jest obca, trudna, niezbyt sympatyczna”.
Jednym słowem „elitą” rodem z III RP można było stać się odpowiednio żrąc i zakąszając oraz spędzając wakacje poza Polską.
„Elitą” kulturalną III RP wyzbytą z prostactwa jest niewątpliwie Krystyna Janda, która twierdzi, że pod reżimem PiS-u: „Czuję się, jakby ktoś na mnie srał cały czas! To jest coś okropnego!” Jednak zapomniawszy na chwilę, że jest nękaną „wyklętą nieugiętą” i prześladowaną pisała zza pisowskich krat: „Siedzimy po BOSKIEJ ! w Krakowie w Hotelu Rubinstein i jemy cuda!!! To okoń z risotto z pietruszką ! Jemy wolno żeby przyjemność niebiańska trwała dłużej. Teraz będziemy jeść polędwicę wołową z foie gras i kasztanami! Deser, torcik z marakui z białą czekoladą, kumkwatem i maliną. Mniam! Na koniec czekoladki robione przez szefa kuchni!”
Wśród tej „elitarnej” armii walczącej z gloryfikacją prostactwa jest niewątpliwie profesorek Jasi Hartman zjednujący sobie Polaków hasłem: „Miliony was chamy, miliony”.
Z prostactwem walczy salonowa literatka Maria Nurowska wbijająca szpilki w laleczkę wooo doo, Stanisława Piotrowicza i życząca mu „małego wylewu lub paraliżu”.
Te „cywilizacyjne drożdże” przytulają do siebie każdego buraka, chama i prymitywnego kmiota, który wysforuje się na czoło w tych zawodach plucia i charchania na odległość.
Papierkiem lakmusowym sprawdzającym prawdziwość elit jest ich stosunek do społeczeństwa. A oto jak ten stosunek wygląda według „elitarnego” prof. Zbigniewa Mikołejki z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, który na łamach „Gazety Wyborczej” dał recital pogardy dla polskich matek i beneficjentek programu „500+” mówiąc: „One stały się częścią armii Kaczyńskiego, co pokazuje statystka, bo 54 proc. kobiet w wieku rozrodczym poparło PiS. Zostały kupione za te 500 złotych i mają w nosie naszą wolność. […] Ich winy są najzupełniej oczywiste. Te nigdy niedomknięte furtki. Dzieciaki puszczone samopas, gdziekolwiek, a najlepiej na mój trawnik. To ich durne puszenie się świeżym macierzyństwem, które uczyniło z nich – przynajmniej we własnym mniemaniu – królowe balu. Patrzę więc, jak to idą i gdaczą, jak stroją fochy, uważając się za Bóg wie, co. Jak pytlują nieprzytomnie, gdy tymczasem ich potomstwo obrzuca się piachem albo wyrywa sobie nawzajem włosy. Dzieci najwyraźniej potrzebne im do tego, aby coś znaczyć. Być Kimś. Domagać się urojonych praw i zawieszenia społecznych reguł. Nie chodzi o młode matki. Te są najzupełniej w porządku. Chodzi o wózkowe – wojowniczy, dziki i ekspansywny segment polskiego macierzyństwa. Macierzyństwa w natarciu, zawsze stadnego i rozwielmożnionego nad miarę. Pieszczącego w sobie poczucie wybraństwa i bezczelnie niegodzącego się na żadne ograniczenia”.
W jednym z publikowanych na łamach „Warszawskiej Gazety” artykułów te samozwańcze elity III RP nazwałem „bolszewickimi dyplomowanymi chamami” i zdania do dzisiaj nie zmieniłem. Przecież wystarczy przypomnieć sobie taśmy kelnerów, na których elitarny Radzio Sikorski proponuje „zajebać PiS” a inny elitarny dżentelmen, Bartłomiej Sienkiewicz mówi o Polsce pod rządami tych elit „chuj, dupa i kamieni kupa”.
Musze jednak na koniec powrócić jeszcze do tych „cywilizacyjnych drożdży”, które według Lewandowskiego stanowi on sam oraz jego środowisko polityczno-towarzyskie. Skoro jesteśmy już przy drożdżach to wspomnę o czymś, czego bez fermentacji drożdży uzyskać się nie da, a co dyplomowanym bolszewickim „elitom” III RP jest niezbędne dla podkreślenia swojej wyjątkowości.
Jednym z miejsc, gdzie lubi pojawiać się nienawidząca prostactwa stołeczna elita jest loża vipów na stadionie Legii Warszawa. Otóż najlepiej całe to „elitarne” towarzystwo wiele lat temu podsumował znany polski piłkarz i reprezentant Polski, a dzisiaj popularny footbolowy komentator, Wojciech Kowalczyk, który w „Przeglądzie Sportowym” pisał: „Największe menelstwo na Legii spotkałem na trybunie vipowskiej. Byłem tam w zeszłym sezonie, na silverze. Jedna, wielka libacja. Mecz jest tylko dodatkiem do pijaństwa. Nim się zaczął, część była już dobrze zrobiona. Potem tylko gorzej – stoły zarzygane, jedni szczą, gdzie popadnie, inni charczą, plują. Pierwszy raz widziałem, żeby ktoś oglądał mecz plecami do boiska. Na tej trybunie to norma. Nie zgadzam się, żeby moich kolegów z Bródna, którzy chodzą na Żyletę, traktować jako gorszą kategorię niż tych, którzy najebani nie pamiętają niczego z meczu”.
Panie Wojtku nie wiem czy zdaje sobie pan sprawę z tego, że dzięki tej zawartej w opisie tak bolesnej dla „elit” jak i do bólu prawdziwej metaforycznej analogii stał się pan autorem najlepszej definicji elit III RP. Jak widać słoma z bolszewickich walonek i smród sowieckich kufajek potrafi materializować się na wiele różnych sposobów.
A antypolskiemu donosicielowi i szkodnikowi, Lewandowskiemu oraz całej tej zakochanej w sobie zgrai chamskich prostaków porównujących się do „cywilizacyjnych drożdży” powiem, że jesteście, co najwyżej drożdżakami, które przez trzy dekady roznosiły po Polsce grzybicę.
Mirosław Kokoszkiewicz / Kokos26
https://www.polishclub.org
https://www.polishclub.org
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz