Ponieważ Urząd Ochrony Danych Osobowych zażądał ode mnie złożenia wyjaśnień w terminie 7 dni, właśnie je tam przekazałem listem poleconym, a poniżej reprodukuję je w całości.
Warszawa, 22 lutego 2020 r.
Sygn. DS.523.888.2020.PR.MC
Urząd Ochrony Danych Osobowych
Departament Skarg
Wydział ds. Sektora Prywatnego
ul. Stawki 2
00-193 Warszawa
Odpowiedź na pismo z dnia 18 lutego
Departament Skarg
Wydział ds. Sektora Prywatnego
ul. Stawki 2
00-193 Warszawa
Odpowiedź na pismo z dnia 18 lutego
W odpowiedzi na Wasze Pismo z dnia 18 lutego br. w związku ze skargą pani Żanety Kąkolewskiej, reprezentowanej przez pana Jarosława Głuchowskiego o przetwarzanie jej danych osobowych, wyjaśniam, co następuje:
a) Dane w postaci imienia i nazwiska pani Żanety Kąkolewskiej pozyskałem – po pierwsze – z informacji telefonicznej, udzielonej mi 14 listopada 2019 r. przez pana Mateusza Stanisława Borka, komornika sądowego w Wołominie, który prowadził przeciwko mnie egzekucję świadczeń pieniężnych opiewających na sumę prawie 190 tysięcy złotych. Pan Borek w odpowiedzi na moje pytanie, kto jest moim wierzycielem, wyjaśnił, że jest nim pani Żaneta Kąkolewska.
b) Z odpisu wyroku Sądu Okręgowego w Poznaniu z 30 sierpnia 2019 roku, jaki na moją prośbę otrzymałem w listopadzie 2019 roku w związku z prowadzoną przeciwko mnie egzekucją.
c) Z pism wysłanych mi na moją prośbę przez pana Mateusza Stanisława Borka, komornika sądowego w Wołominie, który w ten sposób z opóźnieniem nadesłał mi zarówno tytuł wykonawczy, jak i zawiadomienie o wszczęciu egzekucji.
d) Z pisma Waszego Urzędu, na które właśnie odpowiadam.
Z okoliczności tych wynika, że z każdego źródła otrzymałem informację o imieniu i nazwisku pani Kąkolewskiej bez jakichkolwiek zastrzeżeń, co do dzielenia się tą wiedzą z kimkolwiek. Ponieważ w publikacji zatytułowanej „Ani dnia, ani godziny” zwracałem się do moich Czytelników o pomoc w wykonaniu wyroku Sądu Okręgowego w Poznaniu, uznałem za stosowne i celowe poinformowanie ich o osobie mego wierzyciela, ponieważ w przeciwnym razie mój apel o pomoc nie brzmiałby w pełni wiarygodnie.
Co do podstawy prawnej, której Wasz Urząd się ode mnie domaga, nie mogę powstrzymać się od spostrzeżenia, że w związku z nasilającą się walką o praworządność, w naszym kraju zapanowała atmosfera szalenie jurydyczna, w związku z czym dochodzi do sytuacji, że jeśli na lekcji rachunków nauczycielka mówi uczniom, że dwa dodać dwa jest cztery, to oni pytają, czy ma na to świadków.
Skoro jednak Państwo nalegają, to uprzejmie wyjaśniam, że na świecie jest mnóstwo ważnych rzeczy i zjawisk, które zachodzą bez konkretnej podstawy prawnej. Na przykład Ziemia obraca się wokół Słońca bez podstawy prawnej. Bez podstawy prawnej następują po sobie pory roku, a ponadto bez podstawy prawnej ludzie rodzą się i umierają – chyba, że któryś zostanie skazany na karę śmierci. Wtedy zgon następuje na podstawie prawnej – ale są to sytuacje raczej wyjątkowe.
Podstawą systemu prawnego obowiązującego w Polsce jest konstytucja z 1997 roku, której przepisy, na podstawie art. 8 ust. 2, stosuje się bezpośrednio, chyba, że sama konstytucja stanowi inaczej. Co więcej – zgodnie z orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego, które zapadły w okresie, gdy kompetencje TK nie były jeszcze kwestionowane – konstytucja ma pierwszeństwo przed prawem Unii Europejskiej. Oznacza to, że gdyby nawet jakimś cudem weszło w Polsce w życie prawo UE niezgodne z konstytucją, to decydują normy konstytucyjne. Zgodnie z art. 7 konstytucji, organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Oznacza to, że organy władzy publicznej na każdy swój krok muszą mieć wyraźne zezwolenie w systemie prawnym i poruszać się tylko w jego granicach. W przypadku obywatela jest inaczej.
Zgodnie z art. 31 konstytucji, wolność człowieka podlega ochronie prawnej, a z ust. 2 tegoż artykułu wynika, że nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego mu prawo nie nakazuje. Oznacza to, że w granicach wyznaczonych przez nakazy prawa, człowiek może postępować według swego uznania i nie musi w pośpiechu doszukiwać się w aktach promulgacyjnych podstawy prawnej, kiedy na przykład zamierza ulżyć naturalnej potrzebie.
Ponadto z art. 42 ust. 3 konstytucji, każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu. Ponieważ w zacytowanych artykułach konstytucji gwarancji wolności dostarcza Rzeczpospolita Polska, to oznacza, że na obywatelu nie może ciążyć obowiązek wskazywania podstawy prawnej swoich działań. Przeciwnie – to organ Rzeczypospolitej Polskiej powinien wskazać mu, jakiego rodzaju zakaz prawa naruszył, zwłaszcza w sytuacji, gdy mu grozi rozmaitymi konsekwencjami.
W piśmie, jakie pan mecenas Jarosław Głuchowski skierował do mnie z żądaniem, bym w terminie 7 dni zapłacił mu kolejne 150 tysięcy złotych, też domagał się, bym poinformował go o podstawie prawnej podania imienia i nazwiska pani Kąkolewskiej, ponieważ według „jego opinii”, mogłem „przetwarzać” te dane tylko w związku z postępowaniem egzekucyjnym.
Pomijam już okoliczność, że opinia pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego nie jest źródłem prawa w Rzeczypospolitej Polskiej, ani on sam nie jest żadnym organem władzy publicznej, którego żądaniom powinienem się podporządkować, ale zwracam uwagę, że podałem tę informację do wiadomości właśnie w związku z toczącym się przeciwko mnie postępowaniem egzekucyjnym.
Wreszcie z art. 45 ust. 2 konstytucji wynika, że nawet w sytuacji, gdy postępowanie sądowe toczy się z wyłączeniem jawności, wyrok ogłaszany jest publicznie. Publicznie – to znaczy, że może zapoznać się z jego treścią nieograniczona liczba osób. A ponieważ w wyroku zaocznym, jaki zapadł przeciwko mnie, musiało znajdować się i się znajdowało imię i nazwisko pani Żanety Kąkolewskiej, jako mojego wierzyciela, to znaczy, że decydując się na wytoczenie mi powództwa, powinna zdawać sobie sprawę z tego, iż jej imię i nazwisko zostaną ujawnione w wyroku i w ten sposób przedostaną się do wiadomości publicznej. Jeśli nawet sama nie zdawała sobie z tego sprawy, to powinien poinformować ją o tym jej pełnomocnik, ale nie wiem, czy to zrobił, czy też informację tę przed swoją klientką zataił.
Tymczasem pan mecenas Głuchowski, który sam uchylił się od podania mi podstawy prawnej żądania zapłacenia mu w terminie 7 dni 150 tysięcy złotych, najwyraźniej próbuje instrumentalnie posłużyć się Waszym Urzędem w nadziei, że podpierając się jego autorytetem, będzie mógł swoje życzenia zrealizować za pośrednictwem niezawisłego sądu, czyli w tak zwanym majestacie prawa.
Tymczasem rozporządzenie Rady UE i PE 2016/679, na które państwo powołujecie się w skierowanym do mnie piśmie z 18 lutego br., implementowane w polskiej ustawie o ochronie danych osobowych, ma znaczenie wykluczające zastosowanie go wobec osoby fizycznej, nie zajmującej się automatycznym gromadzeniem i operowaniem danymi. Oświadczam tedy, że jestem osobą fizyczną i nawet mam na to świadków, że nie zajmuję się automatycznym gromadzeniem, ani nie zajmuję się operowaniem danymi.
Ponieważ w skierowanym do mnie piśmie Urząd Wasz domaga się ode mnie również ustosunkowania się do treści skargi pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego, wyjaśniam, co następuje:
W punkcie 2 swojej skargi pan mecenas informuje, że spotkałem się „z powszechną krytyką” mego zachowania, to znaczy – podania do wiadomości imienia i nazwiska pani Żanety Kąkolewskiej. Myślę, że pan mecenas przesadza z tą „powszechnością” która zresztą jest pojęciem nieostrym, chociaż nie przeczę, że spotkałem się z – nazwijmy to – krytycznymi ocenami ze strony osobników szczególnie uwrażliwionych moralnie. W listach kierowanych na adres mojej poczty elektronicznej nie szczędzili mi krytycznych ocen, używając przy tym inwokacji, z których inwokacja: „Ty skurwysynu w dupę jebany” należała do najłagodniejszych. Pan mecenas powiada, że „nic sobie z tego nie robiłem”. To prawda – ale co by pan mecenas rozkazał mi w tej sytuacji zrobić?
Odnośnie tego, czy pani Kąkolewska została skrzywdzona i w jakim stopniu, nie zamierzam się wypowiadać, chociaż akurat mam przed sobą uzasadnienie wyroku Sądu Apelacyjnego w Poznaniu, zatwierdzającego orzeczenie nakazujące Towarzystwu Chrystusowemu dla Polonii Zagranicznej wypłacenie pani Kąkolewskiej miliona złotych.
W pierwszej części tego uzasadnienia Sąd Apelacyjny prezentuje ustalenia stanu faktycznego, dokonane przez sądy w Stargardzie Szczecińskim i Szczecinie, które prowadziły postępowanie przeciwko księdzu. Czytamy tam m. in. że powódka „po powrocie do domu (rodzinnego – SM) nie utrzymywała z R. B. kontaktów osobistych, wymieniali jednak SMS-y, które zawierały treść erotyczną”. Skoro „wymieniali”, to znaczy, że przynajmniej niektóre z nich musiała pisać pokrzywdzona. Z uzasadnienia wynika też, że „pierwszy proces odbywał się jawnie, a na sali rozpraw obecni byli przedstawiciele mediów” (…) W gazetach ukazywały się publikacje szczegółowo opisujące zdarzenia (w tym sugerujące istnienie związku faktycznego pomiędzy powódką a księdzem)”. Dalej czytamy, że Sąd „odmówił wiary jej (tzn. pokrzywdzonej – SM) zeznaniom w tej ich części, w których pokrzywdzona utrzymywała, że sprawca stosował wobec niej przemoc fizyczną, przymus psychiczny i kontrolował każdy jej krok”. W
świetle medialnego rozgłosu, jaki towarzyszył tej sprawie (gazeta „FAKT” w roku 2009 opublikowała nawet opatrzoną zdjęciem rozmowę z ojcem pokrzywdzonej i dopiero w roku 2019, wzorem orwellowskiego Ministerstwa Prawdy, publikację tę wycofała), trudno potraktować serio stwierdzenia zawarte w punkcie 6 skargi skierowanej przez pana mecenasa Głuchowskiego, jakoby „powódka NIGDY (podkr. Jarosława Głuchowskiego) nie ujawniała swego miejsca zamieszkania”.
Nie to jest jednak istotne, ale okoliczność, że w ramach tej konspiracji, jako swoje miejsce zamieszkania podawała adres kancelarii pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego, co nie mogło odbywać się bez wiedzy i zgody jej pełnomocnika sporządzającego pozew. Wynika z tego, że pełnomocnik pani Żanety Kąkolewskiej z premedytacją wprowadził Sąd Okręgowy w Poznaniu w błąd co do faktycznego miejsca zamieszkania swojej klientki. Tymczasem to była właśnie podstawa, dla której Sąd Okręgowy w Poznaniu, najwyraźniej wprowadzony w błąd co do faktycznego miejsca zamieszkania pani Kąkolewskiej, uznał się za właściwy miejscowo i wydał wyrok zaoczny przeciwko mnie.
W zawartej w punkcie 11 skargi pana mecenasa Głuchowskiego sugestii, jakobym celowo nie odbierał korespondencji kierowanej pod adresem, pod którym nie mieszkałem od co najmniej 11 lat, nie ma jakiejkolwiek logiki. W jakim mianowicie celu miałbym nie odbierać korespondencji, nie uczestniczyć w postępowaniu, pozbawiając się w ten sposób możliwości obrony i narażając się na to, iż sąd – na podstawie art. 339 par. 2 kpc – wyda niekorzystny dla mnie wyrok zgodnie z żądaniem pozwu? To raczej stronie powodowej mogło zależeć na tym, by wprowadzić sąd w błąd również co do miejsca mego zamieszkania, nie dopuścić w ten sposób, bym wziął udział w postępowaniu i się bronił – bo dzięki temu uzyskiwała wszystko, czego się w pozwie domagała.
Ten przypadek znakomicie pasuje do rzymskiej zasady: is fecit cui prodest (ten zrobił, kto skorzystał). Jeszcze gorzej wygląda sugestia pana mecenasa Głuchowskiego z 15 punktu skargi, jakobym nadal mieszkał pod nieaktualnym od ponad 11 lat adresem. W tym samym punkcie bowiem podaje on informację, że złożyłem sprzeciw od wyroku zaocznego. Rzeczywiście 20 listopada ub. roku złożyłem taki sprzeciw (nawiasem mówiąc, do dzisiejszego dnia nie otrzymałem nań odpowiedzi), dołączając do niego zaświadczenie o stałym zameldowaniu pod aktualnym adresem, którego kopię, wraz z kopią sprzeciwu, powinien otrzymać z Sądu Okręgowego w Poznaniu pan mecenas Jarosław Głuchowski.
Sugerując zatem w skardze datowanej na 10 lutego br , jakobym nadal był zameldowany i mieszkał pod nieaktualnym od ponad 11 lat adresem, świadomie mija się prawdą. W jakim celu to robi – tego mogę się domyślać i pozwolę sobie podzielić się tymi domysłami z Waszym Urzędem.
Rzecz w tym, że wprawdzie Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej wypłaciło pani Kąkolewskiej zasądzony milion złotych, ale złożyło do Sądu Najwyższego wniosek o kasację wyroku. Sąd Najwyższy wniosku nie odrzucił, wyznaczając termin rozpatrzenia kasacji na 20 grudnia ub. roku. Jednak tego dnia pan mecenas Głuchowski nie stawił się w sądzie, uzasadniając to chorobą, wskutek czego termin rozpoznania kasacji został przesunięty. Następnie doszło do zmiany składu SN, który miał tę kasację rozpoznać, pod pretekstem że skład poprzednio wyznaczony był „za bardzo związany z Kościołem”. Wyznaczony został tedy skład jeszcze niezawiślejszy od poprzedniego, ale mimo to losy kasacji nie są stuprocentowo pewne.
Tymczasem – jak w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” ujawniła pani Kąkolewska występująca tam jako „Kasia” – pan mecenas Jarosław Głuchowski pobrał od niej 300 tysięcy złotych tytułem honorarium za pełnomocnictwo. Gdyby Sąd Najwyższy kasację uwzględnił i wyrok Sądu Apelacyjnego w Poznaniu uchylił, to pani Kąkolewska musiałaby ten milion zwrócić, a przynajmniej – przekazać do depozytu sądowego – czym we wspomnianej wypowiedzi dla „GW” była bardzo zaniepokojona. Ona bowiem już tego miliona nie ma, bo pan mecenas… – i tak dalej. Tedy już doprowadził do uzyskania 150 tys. złotych ode mnie, a teraz żąda następnych 150 tysięcy – przypuszczam, że żywiąc nadzieję, iż w razie niekorzystnego rozwoju wydarzeń w Sądzie Najwyższym, nie będzie musiał stracić 300 tysięcy złotych, zwracając swojej klientce pobrane wcześniej honorarium.
Pan mecenas Głuchowski kolaboruje z fundacją „Nie lękajcie się!”, która stawia sobie w statucie za cel opiekę nad osobami molestowanymi. Okazuje się, nie wszystkie osoby tam funkcjonujące czynią to bezinteresownie – o czym świadczy przypadek pana Marka Lisińskiego, który wyłudził od pani Kąkolewskiej co prawda tylko 30 tysięcy złotych, niemniej jednak. Mamy zatem do czynienia z rozwijającym się przemysłem molestowania, w którego orbitę wciągane są kolejne organy państwowe – obawiam się, że między innymi Wasz Urząd.
W tym stanie rzeczy uprzejmie proszę o oddalenie skargi.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz