Język jest płynny. Zmienia się wraz z czasem i rozwojem społeczeństwa. Wciąż tworzymy nowsze, lepsze dla nas słowa, bo te słowa których używali nasi dziadkowie wytarły się. Nie opisują tak dobrze zastanego przez nas świata, stały się nie modne, bądź straciły na celności swojego przekazu.
W wyniku podobnych mechanizmów zmianie podlega też sama siła słów. Niektóre z tych dawniej wywołujących emocje, obecnie nie robią żadnego wrażenia. Niektóre z tych dawniej neutralnych, obecnie rodzą konflikty.
Cofnijmy się na chwilę do wcale nie tak zamierzchłych czasów. Do czasu społeczeństwa z przed nowoczesności jaka przyszła po dwóch światowych wojnach. Słowa, które wtedy przełamywały pewne tabu, których nie wypadało wymawiać głośno, były ściśle związane z duchowością. Wzywały sił, których się obawiano. „Do diaska”, „do diabła”, „do czorta”, „cholera”– krzyknął by pewnie pradziadek, który zamiast w gwóźdź trafiłby się młotkiem w palec.
W podobnej sytuacji dzisiejszy Polak sięga już po inne słowa. Tamte są już dla nas za miękkie. Społeczeństwo się tak zmieniło, że nie obawia się już wzywania złych mocy. Nie obawia się też, że zaraza cholery przyjdzie na samo zawołanie. Bo czym, że jest ta cała cholera? Jakie ma objawy? Tak bez googlowania. No i czy wierzymy w magiczne sprawstwo takich zawołań? W uszach współczesnych te słowa nie maja już takiej siły jak miały dawniej.
W nowocześniejsze czasy wkroczyliśmy już z ogromną wiarą w potęgę nauki. W związku z tym inne słowa zaczęły wzbudzać nasze emocje. Co innego dużo skuteczniej łamało tabu. Były to słowa dotykające ludzkiej seksualności. Z przyczyn oczywistych nie będę ich przywoływał. W dalszym ciągu ich używanie (przynajmniej w przyzwoitym towarzystwie) nie jest akceptowalne. Jednak i na takich słowach już powoli wychodzi patyna, osiada kurz. Już nie są tak świętokradcze jak bywały dawniej.
Bo w jaki sposób te słowa mogą utrzymać swoją moc w dzisiejszych czasach?
W czasach w których alkowy otwarte są na przestrzał. W czasach w których telewizyjne osobowości w śniadaniowych programach bez zająknięcia opowiadają o swojej intymności. W czasach w których środowiska proaborcyjne jako swoje główne hasło biorą sobie jedno wulgarne słowo.
Tego rodzaju kloaczny język, już nie odstrasza nowoczesnego środowiska. Nie jest już, ich zdaniem, zarezerwowany dla społecznego marginesu. Jest czymś całkowicie naturalnym. Mało tego, niosą go na sztandarach. W tym przeseksualizowanym środowisku, w którym wszystko wychodzi od jednego i do jednego zmierza, seksualność nie może być tabu. Również wulgaryzmy dotykające tych kwestii pochłania inflacja.
Idące w awangardzie nowoczesne, modne środowiska używały tego języka tak często, że wypłukały z niego siłę. Już jesteśmy oswojeni, już nasz nie szokuje, kiedy aspirujący do intelektualnej elity używają słów przysłowiowo przypisywanych szewcom. Już nie ma w tym szarpania świętości. Nie naruszamy w ten sposób tabu… co najwyżej trochę je szturchamy.
Przed nami już kolejna fala. Nowe tabu. Są już inne mocniejsze słowa, przed sięgnięciem po które dwa razy się zastanowimy. Zanim opisując świat zechcemy użyć słów z tej nowej fali poszukamy zamienników. Są one tak mocne, że możemy się narazić na kłótnię, lub ostracyzm.
Wydaje się, że tym nowym tabu jest polityczna poprawność.
Bo czy można jeszcze użyć słowa „zboczeniec”, czy trzeba szukać najnowszych genderowych słownikach, jak teraz nazywają się pewne zaburzenia? Dawniej neutralne, nie wartościujące opisywanych osób „murzyn” i „cygan”, teraz okazują się być obraźliwe. Lepiej dmuchać na zimne i nie używać słowa „Żyd”. Stosowanie go w jakimkolwiek kontekście, to stąpanie po grząskim gruncie.
Używając któregoś z tych zakazanych słów narażamy się na przypisywanie nam różnego rodzaju fobii, rasizmu, antysemityzmu, nienaukowego podejścia do świata itd. Warto zwrócić uwagę, że sama treść wypowiedzi będzie już miała znaczenie drugorzędne. Wykluczamy się z debaty, która odbywać się może już tylko na z góry ustalonym polu.
Wymienione powyżej słowa, to tylko te niektóre. Można by je wyliczać dalej… ale nie trzeba. Wszyscy dobrze je znamy i wiemy jak bardzo są niestosowne. Bardzo szybko nauczyliśmy się samocenzury. Umiemy już nazywać rzeczy według nowych wytycznych. Używamy bezpieczniejszych odpowiedników. Nie chcemy ryzykować kolejnej jałowej, politycznej debaty.
Po co się sprzeczać o jakieś tam słowo?
I niby można w ten „bezpieczny” sposób żyć. Tylko warto zwrócić uwagę na jedną rzecz. Kiedy samocenzura powoduje, że nazywamy rzeczy według czyichś wskazań, to zaczynamy żyć w świecie, tworzonym przez osobę wymyślającą te wskazania.
Język jest płynny, a jego zmiany są ściśle związane z przemianami społecznymi. W pewnym stopniu działa to też w drugą stronę. Jak naczynia połączone. Zmiany w języku generują przemiany społeczne. Kto określa tabu i zamyka usta masom, ten ustala też kierunek w jakim zmierzamy jako społeczeństwo.
Kamil Jędruchniewicz
https://www.magnapolonia.org
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz