środa, 7 lipca 2021

Ustawka Naczelnika Państwa



Wprawdzie Naczelnik Państwa po wybuchu „afery mailingowej”, spowodowanej podobno tym, że małżonka pana ministra Dworczyka się pomyliła i ujawniła kody dostępu do prywatnej skrzynki, poruszył Moce i to nie tylko niebieskie, ale również – ziemskie, a nawet – piekielne ale już wkrótce się okazało, że są jeszcze ważniejsze sprawy, a mianowicie – konieczność sprokurowania listka figowego dla dzierżawców monopolu na patriotyzm.

Każdy pretekst do zaprezentowania się w charakterze defensora patriae jest dobry, więc nic dziwnego, że Naczelnik Państwa od razu spenetrował prawdę, że przy pomocy ruskich hakerów zaatakował Polskę zimny ruski czekista Putin, który w dodatku publikuje wiadomości całkowicie zmyślone.

Na takie dictum zareagował Nasz Najważniejszy Sojusznik, prezydent Józio Biden, że stanie w naszej obronie z całą mocą i agresję zimnego ruskiego czekisty odeprze własną piersią, korzystając z pomocy NATO, które za Naczelnikiem Państwa też stanie murem.

Wyobrażam sobie, w jaką nerwową drżączkę musiał wpaść zimny ruski czekista Putin na wieść o tak zmasowanym odporze na swój atak i pewnie nie tylko gorzko pożałował rozkazu wydanego swoim hakerom, ale również się zawstydził. Chodzi o to, że jeśli hakerzy zmyślali nieprawdziwe wiadomości, to przecież wcale nie musieli włamywać się do skrzynki mailowej pana ministra Dworczyka, tylko zwyczajnie je zmyślać, nie narażając się na konfrontację z groźną Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego czy z budzącą prawdziwą grozę Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, co to wypączkowała z WSI.

Ale próżno w działaniu ruskich szachistów doszukiwać się jakiejś logiki, podobnie jak w przypadku pań ministrowych. To znaczy, logika oczywiście jest – ale osobliwa, jak w tej anegdocie, kiedy to pani ministrowa budzi w nocy męża-ministra i powiada: czy ty durniu kiedykolwiek myślałeś, że będziesz spał z ministrową?

No dobrze, ale po co właściwie Naczelnikowi Państwa potrzebny był listek figowy? A do tego, że na 23 czerwca zaplanowana została nowelizacja kodeksu postępowania administracyjnego. Polegała ona na dodaniu do art. 156 trzeciego paragrafu, który stanowił, że nie można uznać za nieważną decyzji administracyjnej nawet podjętej z rażącym naruszeniem prawa, jeśli od jej podjęcia lub ogłoszenia minęło 30 lat, a ktoś nabył wskutek niej prawa, albo przynajmniej – ekspektatywę.

Zanim jeszcze projekt został poddany pod głosowanie, pan Bix Alliu, charge d’affairs USA w Warszawie napisał do pani marszałek Witek, że to skandal, że taka regulacja zamknie możliwość dochodzenia roszczeń ocalałym z tak zwanego holokaustu oraz ich rodzinom, co jest sprzeczne z deklaracją terezińską i ustawą nr 447. Pani Witek oczywiście zapłonęła świętym oburzeniem, na które – jak przypuszczam – samodzielnie by się nie odważyła. Jeśli tedy zapłonęła, to na rozkaz Naczelnika Państwa, który właśnie motał kolejną intrygę.

No dobrze – ale skąd właściwie pan Bix Alliu wiedział, że w tak nudnej ustawie kryje się takie straszliwe niebezpieczeństwo? Możliwości są dwie: albo doniosła mu o tym CIA, mająca agentów wśród naszych Umiłowanych Przywódców, albo jego żurawią czujność obudził kto inny. A kto? Pewne światło rzuca na to informacja, jakoby rząd „wiedział”, że Izrael I USA zareagują na tę nowelizację gniewnie. Ale skąd mógł to zawczasu wiedzieć? Na przykład stąd, że wszystko wspólnie z Izraelem ustalił.

Na pierwszy rzut oka brzmi to nieprawdopodobnie, bo świeżo upieczony i ocalały z holokaustu izraelski minister spraw zagranicznych, pan Lapid, jak przystało na handełesa, nie szczędzi nam gorzkich słów, a nawet chamskich wyzwisk, podobnie jak kolejnych ostrzeżeń udziela nam rzecznik Departamentu Stanu pan Price – ale może o to właśnie chodzi?

Sprawa żydowskich roszczeń odnoszących się do własności bezdziedzicznej wzięła początek w roku 1996. Od tamtej pory aż do dnia dzisiejszego, polskie władze nie kiwnęły nawet palcem, by to niebezpieczeństwo od Polski odsunąć. Gorzej – bo kiedy pod koniec 2017 roku w Senacie USA została przepchnięta ustawa znana potem pod numerem 447, to władze polskie nie tylko nie udzieliły żadnego wsparcia Polonii amerykańskiej, która desperacko usiłowała zablokować ją w Izbie Reprezentantów Kongresu, ale nawet przeprowadziły coś w rodzaju dywersji w wykonaniu ówczesnego wiceministra spraw zagranicznych, pana Magierowskiego.

W rezultacie ustawa przeszła również przez Izbę Reprezentantów, a prezydent Trump ją podpisał. Nasi dygnitarze bagatelizowali tę sprawę, że to niby amerykańskie ustawy w Polsce nie obowiązują i że nie oddamy ani guzika. Tymczasem okazało się, że polskie MSZ prowadzi z delegatami Departamentu Stanu USA rozmowy w sprawie sposobów realizacji żydowskich roszczeń.

W tej sytuacji zaproponowałem uchwalenie ustawy zobowiązującej Radę Ministrów do oświadczenia, że RP nie zadośćuczyni żadnym roszczeniom odnoszącym się do własności bezdziedzicznej, a każdy, kto złamie ten zakaz, albo będzie próbował go obejść, będzie karany z art. 129 kk (zdrada dyplomatyczna) do 10 lat więzienia. Podobny projekt przygotował poseł Rzymkowski, ale najwyraźniej został przez Naczelnika Państwa skorumpowany umieszczeniem na listach wyborczych PiS, więc odciął się od własnego projektu, uznając go za „niepotrzebny”.

Ale pan Robert Bąkiewicz na czele Rot Niepodległości, zebrał pod „antyroszczeniowym” projektem ponad 200 tys. podpisów, więc trafił od do Sejmu, gdzie został zesłany do komisji, w której kiśnie już od ponad roku – aż do szczęśliwego zakończenia kadencji Sejmu.

Zablokowawszy w ten sposób wszystkie próby stanowczej reakcji Polski na bezczelne żądania żydowskie, Naczelnik Państwa, prawdopodobnie do spółki z Żydami i Amerykanami, wykombinował sobie ustawkę. My zamarkujemy próbę zablokowania żydowskich roszczeń, potem wy podniesiecie klangor, w obliczu którego my się z tego wycofamy, jako, że siła wyższa – ale opinia publiczna zobaczy, że chociaż wyszło jak zawsze, to dobrze chcieliśmy.

I to jest właśnie ten listek figowy, którym Naczelnik Państwa zamierza legitymować się przed polską opinią publiczną. Podobnie pan premier Morawiecki, który na jakichś wiecach wygłasza buńczuczne deklaracje, że „dopóki on jest premierem”, to ani dolara, ani euro, ani centa. Takie deklaracje jednak nic nie kosztują, bo pan Morawiecki sam nie wie, jak długo będzie premierem, podczas gdy oświadczenie Rady Ministrów byłoby oficjalnym stanowiskiem rządu i państwa.

Mamy zatem podobną sytuację, jak za czasów AWS, kiedy to też zamarkowano dobre chęci, ale tak, żeby prezydentowi Kwaśniewskiemu ułatwić zawetowanie ustawy restytucyjnej, której w rezultacie nie ma do tej pory, a wskutek tego nad Polską cały czas wisi miecz Damoklesa.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...