środa, 3 listopada 2021

Serce i głowa

Serce i głowa



Pożyteczni idioci zyskali wysoki protektorat. Po „Polskich Babciach”, które nie mogą już wytrzymać bez aborcji, przyszła kolej na „Polskie Matki”, a w ich awangardzie – na Pierwsze Polskie Matki, w jakie na początek przepoczwarzyły się byłe Pierwsze Polskie Damy.

Jestem pewien, że po byłych Pierwszych Polskich Damach pojawią się damy kolejne: drugie, trzecie, dziesiąte – aż do damy ostatniej, co do której niekiedy pojawiają się wątpliwości, czy damy, czy nie damy.

Te Polskie Matki podobne są do Polskich Babć, nie tyle może z powodu wieku, czy urody, co z powodu pewnej charakterystycznej właściwości. Z jednej strony popierają aborcję na życzenie, ale z drugiej – kochają dzieci. Z pozoru mogłoby się wydawać, że nie wszystkie, bo tych, które powinny być abortowane, chyba nie kochają – ale kiedy się głębiej wgryziemy w sprawę, to okazuje się, że ta sprzeczność może być pozorna.

Miłość bowiem niejedno ma imię i jeśli dajmy na to, taka jedna z drugą dama domaga się przeprowadzenia aborcji na dziecku z tego powodu, że nie będzie mogło mieć rowerka i w efekcie będzie przez resztę życia nieszczęśliwe, to czyż nie czyni tego z miłości? Pragnieniem człowieka miłującego jest przecież szczęście osoby kochanej, więc jeśli takie dziecko z powodu rowerka miałoby być nieszczęśliwe, to czyż nie lepiej ukręcić mu łeb, zanim jeszcze uświadomi sobie ten brak rowerka i własne nieszczęście? Jasne, że lepiej, bo po co takiemu dziecku życie, jeśli ma być nieszczęśliwe? Z drugiej jednak strony szczęście zależy od wielu czynników, wśród nich – również od nieszczęścia. Możliwe, że nieszczęście w ogóle jest warunkiem sine qua non szczęścia. Świadczy o tym literatura, a konkretnie – uroczy wierszyk XVIII-wiecznego francuskiego pisarza Klaudiusza Rulhiere, który poza tym był autorem „Dziejów anarchii w Polsce” i choćby z tego powodu powinniśmy sobie z uwagą rozebrać jego przemyślenia w tym względzie.

A oto ów wierszyk: „Un jour une actrice fameuse, me contait les fureurs de son premier amant, moitie riant, moitie reveuse, elle ajoute ce mot charmant: oh, c’etait le bon temps, j’etais bien malheureuse” – co się wykłada: pewnego dnia sławna aktorka, opowiadając mi o wybrykach swojego pierwszego kochanka, na pół ze śmiechem, na pół z rozmarzeniem, rzuciła te czarujące słowa: ach, to były dobre czasy; byłam bardzo nieszczęśliwa! Skoro tak, to czyż nie jest oczywiste, że nieszczęście jest warunkiem sine qua non szczęścia? Przy takim podejściu entuzjazm dla aborcji motywowanej brakiem rowerka nie jest już taki oczywisty, a w tej sytuacji Polskie Damy, które właśnie przepoczwarzają się w Polskie Matki, może powinny się zreflektować, zanim ponownie dadzą się wodzić za nos pani Marcie Lempart, która – kto wie? – może też jest szczęśliwa, dźwigając brzemię jakiegoś nieszczęścia?

Obawiam się jednak, że próżne nadzieje, bo powiadają, że logika nie jest najmocniejszą cechą kobiet. Jeśli to prawda, to nie ma nic dziwnego w tym, że Polskie Damy opowiadające się za aborcją, próbują zaprezentować się jako najlepsze Polskie Matki, co to serca mają nie tylko gorejące, ale i współczujące. Ale serce – jak to serce – jego pojemność jest ograniczona, toteż nawet jak otwarte jest na miłość do dzieci, to jednak nie dla wszystkich, a tylko niektórych. Konkretnie – dla dzieci koczujących ze swymi rodzicami na granicy białorusko-polskiej.

Te dzieci, podobnie jak ich rodzice, pojawiły się tam na zaproszenie białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki, który zwabił ich do swego państwa obietnicą przerzucenia do Niemiec, gdzie będą mogli pławić się w dobrobycie, korzystając z tamtejszego socjalu. Prezydent Łukaszenka w odróżnieniu od naszych Dam, nie ma serca ani gorejącego, ani współczującego. Wystarczy na niego spojrzeć, by się przekonać, że serce ma raczej zimne, prawie tak samo zimne, jak u zimnego rosyjskiego czekisty Putina, które pod względem temperatury podobne jest do phallusa szatana, opisywanego w swoim czasie młodym panienkom przez Stanisława Przybyszewskiego. Jak pamiętamy, był on, a właściwie jest zaopatrzony w haczyki w kształcie harpunów, a poza tym – zimny jak lód.

Wyobrażam sobie, jakie wrażenie musiał taki opis robić na młodych panienkach, ale nie o to przecież chodzi, by to rozpamiętywać, chociaż z drugiej strony, kiedy sobie pomyślę, że feministki, a zwłaszcza – aktywistki Strajku Kobiet trafią do piekła, to mimo niechęci zaczynam im współczuć tym bardziej, że poza tym będą musiały wysłuchiwać tam na okrągło kompozycji „Nergala”, co – jak wiadomo – gorsze jest od śmierci.

Wróćmy jednak do prezydenta Łukaszenki. Skoro zwabił on na Białoruś swoich egzotycznych gości, to jest za nich odpowiedzialny. Tymczasem spychając ich za pomocą swojego wojska na polską granicę, by ją forsowali, chce się od tej odpowiedzialności wymigać. Zrozumienie tego absolutnie nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego, więc tym bardziej zagadkowe muszą być przyczyny, dla których Pierwsze Polskie Matki, pragnęłyby wyjść naprzeciw temu pragnieniu prezydenta Łukaszenki i przyjąć jego egzotycznych gości na polskim terytorium. Byłoby to przecież konieczne, żeby zaopiekowali się nimi polscy lekarze i ociekające moralną wrażliwością aktywistki. W ten jednak sposób Polska zdjęłaby prawną, moralną i polityczną odpowiedzialność za tych ludzi z prezydenta Łukaszenki i przejęła ją sama. Od tego bowiem momentu to Polska byłaby za nich wszystkich odpowiedzialna, więc nietrudno zrozumieć, że w ten prosty sposób, stosując szantaż moralny, prezydent Łukaszenka obezwładniłby Polskę, która nie byłaby już w stanie skutecznie, ani w ogóle chronić swoich granic. Krótko mówiąc, bez większego wysiłku ze swojej strony, zmusiłby Polskę do kapitulacji.

Pani Jolanta Kwaśniewska twierdzi, że gotowa jest egzotycznym gościom prezydenta Łukaszenki zaoferować „serce” i „pomoc finansową”. Myślę, że i pani Anna Komorowska też, podobnie jak pani Danuta Wałęsowa. Pokazuje to, że byłe Pierwsze Damy nie myślą głową, tylko czymś zupełnie innym. Tymczasem Prymas Wyszyński twierdził, że głowa jest wyżej niż serce, a przynajmniej – że powinna być – chyba, że człowiek leży plackiem, albo przed czym, albo – co gorsza – przed kimś – bo dopiero wtedy serce jest z głową na równym poziomie.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, że te Pierwsze Polskie Matki jeszcze niedawno były Pierwszymi Damami, żonami prezydentów naszego i tak przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju. Mimo, że każda z nich towarzyszyła swemu małżonkowi przez całą kadencję, a pani Kwaśniewska – nawet przez dwie – to dlaczegoś nie nauczyły się myśleć kategoriami interesu państwowego i racji stanu. Może dlatego, że nie miały od kogo się uczyć?

Stanisław Michalkiewicz

http://www.michalkiewicz.pl







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...