środa, 2 marca 2022

Ulubiona teoria spiskowa


Co było najtwardszym jądrem systemu komunistycznego? Oczywiście bezpieka. Różnie się ta twardość kształtowała w różnych okresach, ale w drugiej połowie lat 80-tych w Polsce punkt ciężkości władzy znajdował się w wywiadzie wojskowym, który w połowie lat 80-tych rozgromił SB.

Symbolicznie wyraziło się to w zdymisjonowaniu w maju 1985 roku generała Mirosława Milewskiego ze stanowiska członka Biura Politycznego KC i ze stanowiska ministra spraw wewwnętrznych.

Epilogiem była weryfikacja, jakiej SB-cy zostali poddani w roku 1989, podczas gdy wywiad wojskowy przeszedł transformację ustrojową w szyku zwartym i przez nikogo nie niepokojony przetrwał w niezmienionej postaci aż do września 2006 roku, pod nazwą Wojskowych Służb Informacyjnych.

Po likwidacji WSI wypączkowała z nich Służba Kontrwywiadu Wojskowego i Służba Wywiadu Wojskowego, ale ta oficjalna nieobecność WSI jest tylko wyższą formą obecności. Chodzi o to, że agentura zwerbowana przez wywiad wojskowy jeszcze za pierwszej komuny, no i później, w “wolnej Polsce”, została uplasowana w takich miejscach, że za jej pośrednictwem można nie tylko ręcznie sterować całym państwem, ale nawet – całym życiem publicznym.

To nie byłoby może takie złe, bo państwem musi przecież ktoś rządzić. Do rządzenia potrzebne są dwie rzeczy: siła i wiedza, a tym dysponuje armia i bezpieka, więc mają wszelkie atuty potrzebne do rządzenia. Tak zresztą jest i w innych państwach, również tych demokratycznych, zwłaszcza mających broń jądrową. Nikt przytomny przecież nie pozwoli, by takim państwem rządziła ulica. Trzeba jednak “suwerenom” schlebiać, tak, żeby myśleli, że z tą demokracją, to wszystko naprawdę, ale od rządzenia jest kto inny.

Problem polega na tym, że w Polsce bezpieka od 1944 roku nie służy własnemu państwu, tylko wysługuje się komu innemu. Chyba nikt nie ma wątpliwosci, że za pierwszej komuny był to Zwiazek Sowiecki?

Transformacja ustrojowa w zasadzie nic tu nie zmieniła. Chodzi o to, że ci bezpieczniacy, to ludzie zdemoralizowani, ale inteligentni, spostrzegawczy i sprytni. Kiedy pod spotkaniu Michała Gorbaczowa z prezydentem Reaganem w Reykjaviku w roku 1986 okazało się, że istotnym elementem przygotowywanego właśnie w mozole nowego porządku politycznego w Europie, będzie ewakuacja z Europy Środkowej imperium sowieckiego, każdy przewidujący człowiek zdał sobie sprawę, że po tej ewakuacji ustrój, jakiego świat nie widział, nie przetrwa długo. Tym bardziej bezpieczniacy, którzy z czego, jak z czego, ale z takich rzeczy zdają sobie doskonale sprawę.

Do tej zmiany ustroju trzeba było się przygotować, więc rozpoczęło się uwłaszczanie nomenklatury i selekcja kadrowa w strukturach podziemnych, której celem było wyłonienie takiej reprezentacji społeczeństwa, do której wywiad wojskowy miałby zaufanie i z którą podzieliłby się władzą nad narodem polskim. I jedno i drugie udało się w stu procentach, czego ukoronowaniem było widowisko telewizyjne pod tytułem “Obrady okrągłego stołu”.

Ale oprócz tych przygotowań “systemowych” były też przygotowania prywatne. Bezpieczniacy zastanawiali się nad polisą ubezpieczeniową na wypadek, gdy Sowietów już tu nie będzie. Ponieważ są inteligentni i sprytni, to się domyślili, że jak tylko Sowieci się ewakuują, to wkrótce nastąpi odwrócenie sojuszy politycznych i wojskowych; nasi niedawni wrogowie staną się naszymi sojusznikami i odwrotnie. W takim razie nie ma co czekać na odwrócenie sojuszy, tylko już teraz, zawczasu, przewerbować się do służb naszych przyszłych sojuszników, a oni, jako swoim agentom, nie dadzą im zrobić krzywdy.

Toteż jedni przewerbowali się do Amerykanów, inni – do niemieckiej BND, jeszcze inni – do izraelskiego Mosadu, a niektórzy zostali przy GRU, jako że nie zmienia się koni podczas przeprawy. Dlatego, zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, Polską rotacyjnie rządzą trzy stronnictwa: Stronnictwo Ruskie, Stronnictwo Pruskie i Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie.

Zależności powstałe na przełomie lat 80-tych i 90-tych reprodukują się bowiem w kolejnych pokoleniach bezpieczniackich dynastii, jako że w Polsce mamy do czynienia z dziedziczeniem pozycji społecznej; dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, a dzieci bezpieczniaków zostają bezpieczniakami. Ci bezpieczniacy gotowi są służyć swoim nowym protektorom za obietnicę możliwości dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim.

To właśnie jest nasz największy problem polityczny i to właśnie różni Polskę od państw poważnych. W państwach poważnych bezpieczniacy służą własnemu państwu, bo wiedzą, że nie będą mieli innego, a w tej sytuacji im silniejsze będzie ich państwo, tym większa będzie ich władza. Bezpieczniakom tubylczym w Polsce zadania wyznaczają ich przełożeni z zagranicznych central, więc w tej sytuacji jest absolutnie niemożliwe, by mogli się oni kierować polskim interesem.

Znakomitą tego ilustracją jest choćby aktywność folksdojczów, którzy stanowią piątą kolumnę, koordynującą swoje poczynania z potrzebami wojny hybrydowej, jaką od stycznia 2016 roku prowadzą przeciwko Polsce Niemcy z wykorzystaniem poobsadzanych przez niemieckich owczarków instytucji Unii Europejskiej.

Jak Nasza Złota Pani nakazała wojować o demokrację, to zaraz powstał KOD, do którego zostali odkomenderowani konfidenci, również tacy, co to “jeszcze samego znali Stalina”. Kiedy jednak, po fiasku “ciamajdanu” w grudniu 2016 roku, Nasza Złota Pani zmieniła akcenty i kazała walczyć o praworządność, natychmiast w awangardzie stanęli niezawiśli sędziowie, najprawdopodobniej zwerbowani w ramach operacji “Temida”, prowadzonej już w “wolnej Polsce”.

Poczynaniami agentury musi jednak ktoś kierować – oczywiście zza kulis, żeby uniknąć ostentacji i żeby wszyscy myśleli, że te wszystkie walki o “demokrację”, czy “praworządność” to pełny spontan i odlot, niczym w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy “Jurka” Owsiaka.

Ale teoria, to tylko teoria, a potwierdzeniem każdej rewolucyjnej teorii powinna być rewolucyjna praktyka. Toteż z prawdziwą radością przyjąłem wypowiedź ostatniego szefa WSI, pana generała Marka Dukaczewskiego, że polscy bezpieczniacy nie służą Polsce, tylko pozostają na usługach partii politycznych. Oczywiście to ziarenko prawdy pan generał – jak tego wymagają reguły dezinformacji – owinął w fałszywą bibułkę.

Jak zatem jest naprawdę? Owszem, bezpieczniacy nie służą Polsce, ale to nie znaczy, że wysługują się partiom. Przeciwnie – to partie, z Umiłowanymi Przywódcami na czele są politycznymi ekspozyturami poszczególnych stronnictw, które rotacyjnie rządzą naszym nieszczęśliwym krajem. Tego pan generał Dukaczewski oczywiście powiedzieć nie może, ale ilustracją może tu być przypadek Nowoczesnej. Po zwycięstwie pana Andrzeja Dudy w wyborach 2015 roku, 18 czerwca odbyła się w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa “Most” z udziałem przedstawicieli najważniejszych bezpieczniackich dynastii z Polski i ważnych ubeków z Izraela. Chodziło o to, że skoro Polska znowu przeszła i to na dobre, pod kuratelę amerykańską, to żeby Amerykanie wciągnęli tubylczych bezpieczniaków na listę “naszych sukinsynów”.

Amerykanie chyba się wahali, czy w ogóle warto się fatygować, ale wtedy bezpieczniacy się uwinęli i niemal z dnia na dzień utworzyli partię “Nowoczesna” z panem Ryszardem Petru na fasadzie. I chociaż pan Ryszard jeszcze nie zdążył powiedzieć, jak będzie narodowi przychylał nieba, naród już obdarzył go 11 procentami zaufania. Na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej wyjaśnienie tego fenomenu jest proste; konfidenci dostali rozkaz: w prawo zwrot! Do pana Ryszarda odmaszerować! – no i jest partia i 11 procent zaufania.

W takiej sytuacji Amerykanie woleli mieć naszych bezpieczniaków na widoku, niż pozwolić, żeby sobie gdzieś hulali na własną rękę. W ten sposób, przy pomocy takich sztuczek, Nasi Sojusznicy blokują możliwość uzyskania w Polsce politycznego wpływu przez środowiska, które w swojej działalności kierowałyby się polskim interesem. A tak, to role są rozpisane; PO z satelitami ma tubylców tresować do “nowoczesności” – cokolwiek by to miało znaczyć – podczas gdy PiS z satelitami ma tubylców rozhuśtywać emocjonalnie przy pomocy patriotycznych frazesów.

Jednak w sprawach naprawdę ważnych dla państwa zarówno obóz “dobrej zmiany”, jak i obóz zdrady i zaprzaństwa, postępują identycznie. Tak było w czerwcu 2003 roku podczas kampanii przed referendum w sprawie Anschlussu, tak było w roku 2008, kiedy to i jedni i drudzy głosowali za ustawą upoważniającą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który amputował Polsce ogromny kawał suwerenności – co właśnie boleśnie odczuwamy – i gdyby nie ustawka walki kogutów miedzy PO i PiS, to jestem pewien, że Jarosław Kaczyński nie musiałby szukać pomocy w klubie parlamentarnym Lewicy, by przeforsować ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, która wyposaża Komisję Europejską w nowe kompetencje: zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii i nakładania “unijnych” podatków.

Chociaż jest to milowy krok na drodze budowania IV Rzeszy, to nie przeszkadza Naczelnikowi Państwa pomstować przeciwko niej w bezsilnych złorzeczeniach.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Zwrócę uwagę na pewną oczywistość. Otóż w Polsce nie wolno jest krytykować sojuszników niemieckich („unijnych”), tym bardziej amerykańskich, a o izraelskich to nawet strach wspominać. Natomiast nie ma przeszkód w atakowaniu Rosji i Putina – nie tylko przez ogłaszanie ewentualnych niewygodnych dla Rosji faktów, ale i wręcz przez ordynarne i prymitywne kłamstwa (którym oczywiście skundlony i zdurniały „naród” daje bezwarunkowo wiarę).
Jak to więc jest z tymi wpływami „stronnictwa ruskiego”? Gdzie ono jest? Z jaką partią jest ono powiązane?
Admin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...