Wylewanie dziecka z kąpielą
Jak katolicyzm w wyniku współczesnej protestantyzacji rozmienił na drobne swą umiejętność przejmowania zjawisk kulturowych dla własnego pożytku
O czym warto czytać dzieciom? Może o wartościach rodzinnych? Ale przecież dziś promuje się wyłącznie indywidualizm i wygodnictwo, model rodziny oparty na wzorze „ja + piesek + ewentualnie partner seksualny z doskoku.” To zapewnia egoistyczne zakorzenienie w dobrobycie.
Żadna książka, ukazująca piękno wielodzietności, miłość rodzinną (niezainteresowaną problemami materialnymi), chrześcijański model ojcostwa i macierzyństwa czy znaczenie posłuszeństwa dzieci wobec rodziców nie może przebić się do światowego kanonu. A już na pewno nie stanie się bestsellerem z wielomilionową rzeszą fanów!
Ale zaraz, czyż powyższy opis nie dotyczy, kropka w kropkę, rodziny Weasleyów z „przeklętej” sagi o Harrym Potterze? Olbrzymia część fabuły tej „groźnej” powieści dzieje się w ich ubogim, ale bogatym miłością domu. Czy sam tytułowy bohater owych książek nie dowodzi własnym życiorysem jak zaburzenie naturalnego modelu rodziny może zwyrodnić psychikę młodego człowieka? Nie jest to jeden z nielicznych przykładów literatury podkreślającej znaczenie i zadania rodziców chrzestnych?
Albo, może udałoby się napisać młodzieży o dramacie eugeniki, zbrodni aborcji i potężnej wartości jaką niesie z sobą krzyż posiadania dziecka z niepełnosprawnością? Czy to możliwe w dzisiejszych czasach? Oto Graup, upośledzony fizycznie (karłowaty) olbrzym, przyrodni brat Hagrida, który został odrzucony przez swoich i skazany na śmierć (jak to czyni z dziećmi chorymi liberalna lewica), znajduje pełną poświęcenia miłość i cierpliwość u wspomnianego gajowego Hogwartu. Ciężka praca nad nieszczęsnym olbrzymkiem, naznaczona ranami i wysiłkiem, zaowocowała w taki sposób, że w późniejszych częściach „demonicznego” Harry’ego Pottera ów niepełnosprawny Graup jest w stanie w sposób cywilizowany uczestniczyć w życiu społecznym, nie stanowiąc już żadnego zagrożenia dla ludzi. Pozytywnej przemiany dowodzi w czasie pogrzebu dyrektora szkoły (diabelskiej) magii i (szatańskiego) czarodziejstwa. Ale to jest przecież „niebezpieczna” książka, więc nie pozwolimy nikomu się o tym przekonać…
No to może wprost opowiedzmy naszym pociechom o satanizmie (skoro ksiądz w kościele się boi). O odrzuceniu Boga i Jego, naturalnego porządku rzeczy. Wytłumaczmy grzech pychy, w którym człowiek sam stawia siebie w miejscu Boga. Pokażmy to na przykładzie środowisk kierujących się zdradą, przemocą, kłamstwem, zabójstwem, gardzących miłością, życzliwością, kierowanych w despotyczny sposób przez tyrana, owładniętego fanatycznym pragnieniem władzy i nieśmiertelności! Dodajmy do tego symbolikę węża, zdrajcy Edenu.
Ta kwintesencja satanistycznego myślenia stanowi dosłowny opis Lorda Voldemorta i jego śmierciożerców, którzy są jednoznacznie NEGATYWNĄ stroną w konflikcie aksjologicznym będącym osią narracji „opentańczego” Harry’ego Pottera. I nieważne, że przeciwstawia się temu złu wszystkie cnoty rycerskie, honor, miłość, wierność, prawość, przydaje im, np. symbolikę lwa (cóż, w Opowieściach z Narnii Lewisa wszyscy z marszu rozpoznali w Aslanie Chrystusa) i ukazuje ich zwycięstwo nad złem? Jakie to ma znaczenie, że w krytycznym momencie narracji jeden z bohaterów „piekielnego” Harry’ego Pottera niczym Święty Michał dosłownie odrąbuje mieczem łeb wielkiemu wężowi, pieczętując triumf sił dobra? Ta książka to w końcu przede wszystkim zagrożenie duchowe, tam przecież nastoletni żgajek w brylach czaruje i zmienia ptaka w kubek. To niedopuszczalne!
Ach, gdyby udało się wyszukać książki fantastyczne dla młodzieży, które nie epatowałyby erotyzmem. No przecież to niemożliwe żeby znów ten „złowrogi” Harry Potter w najbardziej wyuzdanym momencie narracji opowiadał o… krępującym i pobieżnym pocałunku dwojga zauroczonych sobą nastolatków pod jemiołą. I to jeszcze różnych płci! Jak to? Tak potworne zagrożenie duchowe nie zawiera ŻADNYCH scen obscenicznych, nie gloryfikuje, a nawet nie wspomina o przekraczaniu szóstego Przykazania? Brak tam nagości, wyuzdania? Wszystkie pary, o których wiadomo, że są razem, ukazano jako małżeństwa, a o rozwodach nie wspomina się w ogóle? Po prostu niemożliwe! To jakiś spisek w celu uśpienia myśliwskiego zmysłu łowcy czarownic. Całość tych przerażających opisów rzekomego bezwstydu zawartego w Harrym Potterze jest wyssaną z palca bzdurą.
Ciekawe, że nie atakuje się z podobną furią choćby bardzo ostatnio popularnej i rzeczywiście totalnie przeerotyzowanej oraz ociekającej krwią (także niemowląt roztrzaskiwanych o ściany, sic!) serii George’a Martina pt. Pieśń Lodu i Ognia (wraz z jej filmową wersją porno-fantasy, pt. Gra o Tron).
Ach, w Harrym Potterze to mają nawet czelność hucznie celebrować Boże Narodzenie (Christmas, nic innego) a jeden z duchów opiekuńczych Hogwartu jest X-wiecznym, grubym i radosnym benedyktynem. Co za prowokacja.
No dobrze, dość już tej ironii. Oczywistością jest, że większość krytyków Harry’ego Pottera w życiu go nie czytała i opiera się na awanturniczych doniesieniach osób, które także nie znają treści książki, albo mają spore problemy psychiczne.
Nie jest zamiarem autora obrażenie czyichkolwiek uczuć, jedynie zwrócenie uwagi na wybitny przerost formy nad treścią i nieadekwatne piętnowanie omawianej pozycji literackiej. Należy z całą mocą zaznaczyć, że Harry Potter nie jest literaturą wybitną, w odczuciu autora nie jest nawet powieścią bardzo dobrą. Brak skrzywienia demokratycznego nakazuje nie sugerować się wskaźnikiem popularności w czasie dokonywania oceny tego czy innego dzieła.
W kontekście przedmiotowych przemyśleń owa niezwykle duża rzesza fanów przygód Pottera jest jednak kwestią zasadniczą. Otóż „potteromaniaków” liczy się na świecie w dziesiątkach milionów, głównie dzieci i młodzieży. Fandom, czyli otoczka komercyjno-kulturowa w postaci filmów, gier, komiksów, zabawek, strojów i całego tego kapitalistycznego nowotworu, który otorbił powieści o Harrym Potterze czyni zeń gigantyczny produkt. Ten produkt, dzięki ignorancji prawicy i aktywnej nagonce uprawianej przez niektóre organizacje religijne, zamiast być wykorzystanym w celu krzewienia OCZYWISTYCH wartości chrześcijańskich występujących w książkach, jest niemal w całości konsumowany przez agendę laicką i liberalną, przez co marnotrawi się pozytywny wkład aksjologiczny.
Mówimy o powtarzających się co chwila atakach ze strony egzorcystów i duchownych, którzy pewnie po części z racji trudnych doświadczeń nabytych w czasie swej posługi, widzą zagrożenie wszędzie i we wszystkim. Przecież to czysty redukcjonizm, czyli opisywanie jakiegoś zjawiska wyłącznie na przykładzie skrajnych jego przypadków.
Nie ma wątpliwości, że wśród milionów czytelników Harry’ego Pottera zdarzyły się jakieś problemy natury duchowej, czy próby czarowania, ale podawanie ich liczby w wartościach bezwzględnych to manipulacja statystyczna.
Tę analogię można zastosować do wszystkiego, na przykład do Trylogii Sienkiewicza. Czy to możliwe, żeby wśród tysięcy entuzjastów Ogniem i Mieczem znalazły się osoby usiłujące odtworzyć rytuały wieszczenia dokonywane przez wiedźmę Horpynę? Oczywiście! Pewnie część w wyniku takiego wróżenia z koła młyńskiego odniosłaby jakieś obrażenia duchowe. Ale Sienkiewicz nie ma tylu fanów, co Rowling i nie jest to równie medialny temat.
Skoro jednak chcemy postąpić konsekwentnie, tak jak z Potterem, do niebezpiecznych lektur (może skupmy się wyłącznie na literaturze) należy dodać Legendy Arturiańskie – kto to widział żeby czarodzieja Merlina prezentować dzieciom; Dzieje Tristana i Izoldy – z Frocynem, magicznymi napojami i resztą magicznych elementów; komiksy o Asteriksie – druidyzm i zaczarowana esencja dodająca nadprzyrodzonej siły Gallom, może nawet Dziady Mickiewicza – dlaczego którakolwiek forma magii ma być dyskryminowana?
W Harrym Potterze cała magia opiera się na kwestii wypowiedzenia jakiejś inkantacji (zwykle opartej na skrzywionej łacinie) i machnięciu patykiem. I czego mamy się bać w tych czarach? Może po prostu członkowie Kościoła RZYMSKIEGO nie mają w większości nawet podstawowej znajomości języka łacińskiego, który stanowi fundament naszej liturgii i obok hebrajskiego i greki jest językiem wybranym do spisania Pisma Świętego.
Fakt, że ludowi zabrano Mszę Świętą Wszechczasów nie jest dostatecznym wytłumaczeniem dla tej ignorancji, nie w XXI wieku, kiedy informacja na każdy temat jest dosłownie w kieszeni. Same czary też zostały w powieści stosownie omówione. Na przykład trzy najgorsze, także w naszym rozumieniu, to znaczy zniewalające, zadające ból i śmierć, otrzymały nazwę „niewybaczalnych” i użycie ich ścigane jest prawnie (a za rzeczywisty okultyzm w naszym świecie do więzienia się nie wsadza, więc czarodzieje są lepsi pod tym względem). Poza tym, czarodzieje posiadają wrodzone zdolności magiczne i używają różdżek doładowanych wyciągiem z jakiegoś magicznego stworzenia. Zagrożenie jest, proszę Państwa, doprawdy ogromne.
Wreszcie sama autorka nie jest żadną fanatyczną lewaczką ani konserwatystką. Ot, zwykła bogata „proszę pani” z Wielkiej Brytanii po Oxfordzie, rozwiedziona. Kiedyś, między wierszami dała fanom do zrozumienia, że pomiędzy Albusem Dumbledorem a czarnoksiężnikiem Grindelwaldem mogła zajść platoniczna relacja o charakterze romantycznym. Oczywiście czyniłoby to z dyrektora Hogwartu osobę o skłonnościach homoseksualnych. Z treści powieści jednak absolutnie nic takiego nie wynika, a obserwujemy jedynie starego, zasłużonego człowieka, który żyje samotnie i nie ma żadnych przesłanek by twierdzić, iż pozostaje w jakiejś niezdrowej relacji z drugim człowiekiem, zwłaszcza z mężczyzną.
Jeżeli rzeczywiście Dumbledore jest gejem, to przeżywając swoje chore skłonności w czystości, jest tylko kolejnym dowodem na bardzo chrześcijański charakter aksjologiczny powieści.
Pani Rowling (właśc. Joanne Murray) przyznała w wywiadzie, że jej ulubionym poetą jest Hilaire Belloc – jeden z najważniejszych katolickich literatów Anglii. Ponadto (jest to akurat informacja zasłyszana z kilku źródeł, ale niestety trudno odszukać na nią twardych dowodów), autorka Harry’ego Pottera należała w Oxfordzie do jakiegoś towarzystwa literackiego, któremu patronował G.K. Chesterton – najwybitniejszy apologeta katolicki ponowożytnej Anglii. Ostatnio zaś pani Rowling dostało się mocno od środowisk dziwolągów spod znaku sześciokolorowej tęczy za piętnowanie ludzi przebierających się za osoby odmiennej płci, otrzymała nawet metkę transfoba.
Na koniec kwestia postawy samego Kościoła. Kościoła, który dał sobie radę z adaptacją zwyczajów Południowej Ameryki, który przejął z korzyścią symbolikę celtycką, germańską i inne elementy duchowości pogańskiej dawnego świata. Kościoła, potrafiącego dawniej wykorzystać i zaskarbić sobie wszystko, co mogłoby służyć zbliżeniu ludzi do Boga.
Dziś widzimy w Nim zjawisko neopurytanizmu, o którym parę lat temu pisał na swym blogu najważniejszy polski tolkienista – pan Ryszard Derdziński: „Neopurytanizm to w skrócie inspirowana specyficznie interpretowaną wiarą chrześcijańską niechęć i nieufność wobec współczesnej kultury i rozrywki. A może nawet więcej – może jest to brak nadziei, że w we współczesnym post-chrześcijańskim, na nowo pogańskim świecie znaleźć można ziarna prawdy. Tej złej nowinie przeciwstawiamy naszą nadzieję…”
Jak wyjaśnia to dalej ten sam autor: „Polski neopurytanizm jest takim samym przejawem amerykanizacji naszej chrześcijańskiej kultury, jak choćby tak lubiany przeze mnie prąd ewangeliczny, popularność muzyki gospel, rozwój ruchów charyzmatycznych. Jednak neopurytanizm zdaje się być ruchem negatywnym. W kulturze amerykańskiej trwa prawdopodobnie od czasów Reformacji purytanizm (owoc kalwinizmu), wyrażający się nieufnością i niechęcią do rozrywki, wręcz do kultury.”
Zatem, być może, owa protestantyzacja Kościoła, o której nieustannie przypominają przeciwnicy reform zaplanowanych wokół Vaticanum II, zdążyła zakorzenić się głębiej niż to widać na pierwszy rzut oka? To współczesny, lednicowy, charyzmatyczny, oazowy Kościół „postjanopawłowy” najgłośniej narzeka na zjawiska, których nieszczęsny Harry Potter jest tylko jednym z przykładów.
Tylko skąd ten strach? To przecież św. Jan Paweł II mówił do nas: „Non abbiate paura!” Mamy dobry materiał i miliony dusz do nawrócenia. Zróbmy coś z tym, nawet, jeżeli miałaby się uratować tylko jedna. I na odwrót, nie skazujmy na śmierć zjawisk kultury, które posiadają w sobie tak widome ślady dobra. Sam Pan Bóg powiedział: „Nie zniszczę przez wzgląd na tych dziesięciu.”
Aby fantastyka była pożyteczna, nie musi być jawnie naszpikowana ultrachrześcijańską symboliką, jak w przypadku Tolkiena czy Lewisa. Wartościowa postać literacka nie koniecznie zobowiązana jest do bycia jaskrawym katolikiem, niczym Poirot z powieści Agathy Christie czy Ojciec Brown Chestertona. Kto ma oczy do czytania, niech czyta!
Lewica uwielbia wieszczyć, że „katolicy będą palić na stosach czarownice, jak w średniowieczu”. Otóż nie w średniowieczu, bo apogeum podobnych praktyk przypada w Europie na czasy nowożytne, i nie katolicy, tylko właśnie protestanci i ich bigockie zacietrzewienie. W katolickim średniowieczu istniało to, czego oczekujemy po uniwersalizmie Christianitas. I dlatego to średniowiecze jest utraconą epoką światła. A w mroku żyjemy my.
Jan Posadzy
https://myslkonserwatywna.pl
Nie czytałem nic z Harry Pottera, nie wypowiem się.
Admin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz