Anatomia sukcesu premiera Morawieckiego
Bardzo dużo zależy od tego, kto chwali, a kto krytykuje. Gdyby na przykład Judenrat „Gazety Wyborczej” ni stąd ni zowąd zaczął chwalić, dajmy na to, mnie, to bardzo by mnie to zaniepokoiło i zaraz zacząłbym się zastanawiać, czy nie robię przypadkiem czegoś głupiego, albo – czy nie dopuszczam się jakiegoś łajdactwa.
Natomiast kiedy Judenrat mnie krytykuje, to znaczy, że wszystko jest w porządku. Mam bowiem taką metodę; kiedy nie mogę wyrobić sobie od razu poglądu na jakąś sprawę, zaglądam do żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika i kiedy ona wyraża się pozytywnie, to wiem, że to podejrzana sprawa, a prawdopodobnie – jakieś łajdactwo. Natomiast kiedy krytykuje, albo – jeszcze lepiej – energicznie potępia – to już wiem, że to dobra sprawa.
Oczywiście dobrze jest zasięgnąć informacji również gdzie indziej, ale w sytuacjach nagłych to metoda wystarczająca. Poza tym jestem przekonany, że mikrocefale, stanowiący środowisko „Gazety Wyborczej”, też ją stosują, tylko z odwrotnej pozycji. Dlatego, gdyby na przykład panu redaktorowi Michnikowi zepsuł się telefon komórkowy, to dla tego środowiska mogłaby to być tragedia; nie wiemy, co myślimy.
Wreszcie do Judenratu dostrajają się rozmaici ambicjonerzy, którzy chcą uzyskać rozgłos albo nawet dołączyć do grona autorytetów moralnych – bo obecnie sytuacja podobna jest do tej, za pierwszej komuny, kiedy to popularny wierszyk głosił, że „W Poroninie, na jedlinie wiszą gacie po Leninie. Kto chce w Polsce awansować, musi gacie pocałować”.
Teraz Lenin jest już passe, po pierwsze dlatego, że wprawdzie Żyd, ale jednak ruski, a skoro tak, to i żydostwo nic mu nie pomoże, a poza tym teraz podlizujemy się Naszemu Panu z Waszyngtonu, który na razie próbuje unikać ostentacji i żeby nikogo nie płoszyć, do Lenina jeszcze się nie przyznaje, chociaż komunistyczną rewolucję zaczyna eksportować na cały świat, dzięki czemu Sanhedryn światowy go toleruje, a nawet wspiera w rozmaitych terminach.
Toteż dzisiaj wspomniany wierszyk trzeba by strawestować, , na przykład tak: „Tam na Czerskiej, w kibucniku, wiszą gacie po Michniku. Kto chce w Polsce awansować…” – i tak dalej.
Wspominam o tym wszystkim, bo właśnie portal „Onet”, który – podobnie jak dajmy na to – „Oko-Press” – z żydowską gazetą na tym etapie kolaboruje, wpisując się w ten sposób w żydowsko-niemiecką koordynację, właśnie pochwalił premiera Mateusza Morawieckiego, że „wszystkich ograł”. „Wszystkich” – to znaczy – nie tylko „ziobrystów”, ale cześć polityków PiS, a nawet część opozycji, bo wbrew nim przeforsował w Sejmie nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym, łudząc pozostałych mikrocefali sejmowych, że dzięki temu Komisja Europejska odblokuje szmal z funduszu odbudowy i każdy będzie mógł pysk umoczyć w melasie.
Tymczasem – dowodzi natchniony autor, który coś tam przecież może wiedzieć – przed wyborami nic takiego nie nastąpi, bo dopiero wtedy, gdy wygra je Donald Tusk na czele Volksdeutsche Partei, to zostanie w ten sposób przez niemieckich mocodawców wynagrodzony.
Wszystko to oczywiście być może, bo kiedy przyjrzymy się działalności pana premiera Morawieckiego, to widzimy, że za parawanem patriotycznej, a nawet tromtadrackiej retoryki, chociaż wyraźnie kontrastuje ona z jego wymoczkowatym wyglądem, spełnia on w podskokach wszystkie niemieckie życzenia. Podejrzewam, że właśnie dlatego Naczelnik Państwa akurat tego byłego doradcę premiera Tuska zrobił wicepremierem w rządzie Beaty Szydło, a kiedy ktoś starszy i mądrzejszy zasuflował mu („wiecie, rozumiecie, Naczelniku”) „głęboką rekonstrukcję rządu” – to i premierem.
Bo Naczelnik jest taki sam; uwodzi swoich wyznawców patriotycznymi deklamacjami, ale kiedy na przykład trzeba w Sejmie przeforsować ratyfikację ustawy o zasobach własnych UE, na podstawie której Komisja Europejska uzyskała prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej „Niuni Europejskiej”, to wykonał zadanie dzięki kolaboracji z bezbożną i zdradziecką Lewicą.
Jego wyznawcy, wbrew oczywistym faktom, naturalnie nie przyjmują tego do wiadomości, potwierdzając w ten sposób trafność spostrzeżenia Franciszka de La Rochefoucauld, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego.
Wróćmy jednak do sukcesu sejmowego pana premiera Morawieckiego i rozbierzmy go sobie z uwagą. Głównym pretekstem tej sprzecznej z konstytucją i zdrowym rozsądkiem nowelizacji, było odblokowanie środków z funduszu odbudowy. Jeszcze tego samego dnia się wyjaśniło, że to nie wystarczy, że to dopiero – jak powiedział rzecznik Komisji Europejskiej – „pierwszy krok”, za którym poszedł od razu następny w postaci zakazu walki z wiatrakami.
Ale mniejsza o to, bo ważniejsza jest natura tych środków. Z pozoru, wśród tych prawie 160 miliardów złotych przyznanych Polsce, dotacje stanowią 106 mld, a pożyczki – resztę. Przypomnijmy jednak, w jaki sposób Komisja Europejska zgromadziła środki finansowe na ten fundusz odbudowy. Otóż korzystając z nowego uprawnienia do zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii, pożyczyła 750 mld euro, emitując obligacje dla lichwiarskiej międzynarodówki. Zatem WSZYSTKIE środki zgromadzone na unijnym funduszu odbudowy, to pieniądze pożyczone, które potem każdy członkowski bantustan będzie musiał zwrócić w proporcji, jaka przypadnie na niego z rozdzielnika. W takiej sytuacji te 106 mld rzekomych „dotacji”, to zwykła blaga, mająca na celu zamydlenie oczu naiwniakom, którzy nadal wierzą w istnienie darmowych obiadów.
Oznacza to, że uchwalając nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym, podyktowaną panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi) przez Komisję Europejską, Sejm oddał kolejny kawał suwerenności politycznej państwa ZA DARMO, bo wszystko to, co Polska ewentualnie dostanie, będzie musiała zwrócić do ostatniego centa, być może nawet ze stosownymi procentami. A komu? Ano – jak wspomniałem – tej samej lichwiarskiej międzynarodówce, która kupiła od Komisji Europejskiej obligacje.
No to jakże możemy się dziwować, że Judenrat „Gazety Wyborczej” już nie mógł się doczekać finału i wieszał psy na Solidarnej Polsce i Konfederacji, które domagały się odrzucenia tej nowelizacji w całości? Również na tym przykładzie widać, że przyjęta przeze mnie metoda jest bardzo skuteczna, bo po rozebraniu sobie całej sprawy z uwagą, możemy nawet zorientować się, jakie Judenratowi przyświecają motywy.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz