Światy Islamu. Dżihad poprzez emigrację.
Kończymy prace nad najnowszą, wyjątkową książką prof. Marka Jana Chodakiewicza! Autor, na ponad 800 stronach (!), dokonuje pierwszej w Polsce syntezy ŚWIATÓW ISLAMU na poziomie socjologicznym, historycznym, dziejów religii, historii ekspansji… Czym jest islam? Jak powstał? Jak i dlaczego się rozszerzył? Jak funkcjonuje dzisiaj? Czy jest zagrożeniem?
Z tej unikatowej książki dowiesz się czym się różni islam od chrześcijaństwa, Allah od Boga, Mahomet od Chrystusa, dlaczego Jezus – w islamie – nie jest Zbawicielem? Na koniec prof. Chodakiewicz, pokazuje jak obcy nam kulturowo imigranci stopniowo, powoli, ale metodycznie zawłaszczają Europę, de facto prowadząc kolonizację Starego Kontynentu.
Przybysze do Europy wychowani w świecie islamu, mahometańskich zasad i zwyczajów, często podlanych kulturą krajów Maghrebu i innych, próbują zasadzić je na nowym terytorium. Dlatego właśnie ŚWIATY ISLAMU trzeba poznać i zrozumieć! Mamy nadzieję, że pomoże w tym nowa książka prof. Marka Jana Chodakiewicza, który już teraz zgodził się na rozmowę z nami.
„NCz!”: Jaka technika zawłaszczania nowych przestrzeni stosowana jest przez wyznawców islamu?
Marek Jan Chodakiewicz: Jeden sposób to emigracja; a inny to dżihad, czyli święta wojna, której obowiązek wynika z Koranu. Muzułmanin nie ma prawa spocząć, dopóki cały świat nie stanie się podległy islamowi. A jak nie można przemocą, dżihadem klasycznym, to następuje dżihad poprzez emigrację. Po prostu obowiązuje przykaz dauua – czyli działań misjonarskich. Zwykle oznaczało to wysyłanie wypraw handlowych do północnej, potem zachodniej Afryki, a jednocześnie do Azji Środkowej czy Południowej. I taki kupiec robił interesy (w tym chętnie handlował ludźmi), a jednocześnie szerzył wiarę. Osiedlał się w nowym miejscu, często żenił się z miejscową kobietą, tworzył islamskie struktury dla współwyznawców. I głosił islam na zewnątrz swej społeczności.
Na przykład w archipelagu wysp indonezyjskich właściwie nie było dżihadu z zewnątrz. Była robota misjonarska, której rezultatem była konwersja, a niektórzy z nowych konwertytów roznosili dżihad choćby w Malezji. Podobne mechanizmy obowiązywały w Afryce, ale już nie np. w Indiach, gdzie był głównie podbój zbrojny – oprócz wschodniej, bengalskiej części kontynentu, która padła łupem sufijskich misjonarzy.
Nota bene, najbardziej szerzyć się zaczął islam dzięki kolonializmowi: Europejczycy narzucili pokój i porządek oraz zbudowali infrastrukturę, a w tym i koleje, co pomagało robocie misjonarskiej.
Obecnie islam szerzy się dynamicznie nie tylko w Afryce (dzięki m.in. saudyjskim funduszom), ale również na Zachodzie. Np. w USA imigranci islamscy ściągają swoje rodziny, a społeczność stale się powiększa. Europa Zachodnia dalej płaci cenę za kolonializm. Są to procesy narastające i stałe. Władze, choćby francuskie i angielskie, nie wiedzą, jak je zatrzymać, czasami wydaje się wręcz, że nie chcą ich zatrzymać. Tyka muzułmańska bomba demograficzna – tubylcy nie mają w Europie za dużo dzieci.
Czy ludzie pochodzący z krajów islamskich są w stanie się asymilować w krajach Zachodu?
Jasne, że jest to możliwe. Proszę spojrzeć na polskich Tatarów. Po 800 latach są zupełnie zasymilowani. Ale w tej chwili na Zachodzie obowiązuje multikulturalizm i nienawiść do własnej, zachodniej cywilizacji. Nie ma więc klimatu sprzyjającemu asymilacji. Wprost przeciwnie.
W takich krajach jak Belgia widzimy deasymilację trzeciego pokolenia urodzonego w Europie. Po prostu oferta europejska nie imponuje wielu młodym. Poszukują autentyczności, odrzucają system relatywistycznej dyktatury przyjemności. Radykalizują się. Alienują się z głównego nurtu. Z drugiej strony tubylcy europejscy nie koniecznie uważają ich za swoich. Mimo deklaracji liberalnego systemu imigranci i ich dzieci są stawiane poza i stawiają się sami poza ramami miejscowych i narodowych społeczności. Mimo gadania o obywatelstwie jako narodowości, to nie wystarcza, aby zatrzeć potężne różnice kulturowe wynikające z islamu.
Czy wyznawcy islamu w zachodnich krajach przedstawiają postulaty polityczne?
Naturalnie, że tak. Po pierwsze: przywołują dogmaty egalitaryzmu. Czyli, że wszyscy mają być równi. Po drugie: chcą, aby ich preferencje, choćby dla jedzenia halal, były uznawane. Przywódcy takiej społeczności idą choćby do właścicieli sklepów spożywczych w swojej dzielnicy i dyktują, co tam ma być. Nie tylko halal, ale również lepiej nie towarować wieprzowiny, bo to antyislamskie. I jak właściciele nie chcą bojkotu, to stopniowo się podporządkowują. Najpierw równość, parytet kulinarny, a potem preferencje do obcych propozycji kulinarnych. To samo dotyczy stołówek szkolnych. I tak powoli wpływy przenoszą się na wszystko. I już nie jest tak, jak kiedyś było, choćby we Francji.
Czy dżihad ma nadal znaczenie polityczne? Czy wyznawcy islamu traktują go jako walkę zewnętrzną czy wewnętrzną?
Naturalnie, że ma znaczenie polityczne. Jak trzeba to walczy się otwarcie w ramach dżihadu, czyli świętej wojny. Ale jak się jest na to zbyt słabym, to głosi się, że dżihad powinien być wewnętrzny, czyli powinien polegać na walce wewnętrznej, z samym sobą; takie wyrabianie charakteru w imię mahometanizmu, według przykazań tej wiary.
Naturalnie dżihad wewnętrzny może się również odnosić do samej społeczności muzułmańskiej. Wtedy „prawdziwi muzułmanie”, a więc zradykalizowani fundamentaliści, zmagają się z odstępcami, apostatami, czyli ludźmi muzułmańskiego pochodzenia, którzy nie są wystarczająco czujni, wystarczająco mahometańscy. Ortodoksi uznają ich za apostatów. A kary dla nich mogą być rozmaite: od ostracyzmu przez różne formy przemocy albo nawet śmierć.
Czy schemat podbojów prowadzonych przez islam w przeszłości ma zastosowanie w teraźniejszości?
No jasne! Przecież Państwo Islamskie przejechało się po Syrii i Iraku, tworząc namiastkę kalifatu. Dopiero interwencja Zachodu, a szczególnie USA, to ukróciła. Można sobie też zauważyć, że jeśli posypie się system liberalny, nastąpi anarchia, to islam na zachodzie Europy jest jedną z niewielu dobrze zorganizowanych sił, która jest w stanie ustanowić swój własny ład.
W krajach islamskich do niedawna dozwolone było niewolnictwo, wiara ta oparta jest na uznawaniu wierzących w Allaha za uprawnionych do wyzyskiwania niewiernych. Czy ta doktryna jest wciąż żywa?
Doktryna ta wciąż obowiązuje. W niektórych miejscach, takich jak Czad czy Mali, praktykowana jest na prowincji całkiem otwarcie. W innych stronach jest zakamuflowana, aby nie prowokować Zachodu. Po prostu obowiązują inne formy niewolnictwa. Proszę spojrzeć na system pracy, którego doświadczają trzecioświatowi cudzoziemcy sprowadzani do Emiratów czy Arabii Saudyjskiej. Czasami wybuchają skandale, gdy Saudyjczycy czy Kuwejtczycy przywożą ze sobą do USA służbę, którą traktują jak zawsze. Zdarza się, że takie kobiety – służące – uciekają, informują władze i jest awantura, gdy ich niewolnicze traktowanie wychodzi na jaw.
Islam jest religią kosmopolityczną, ale z istotną dominacją kultury arabskiej. Z samej Arabii jednak, z uwagi na jej bogactwo, imigracja nie płynie. Czy ta kultura ma obecnie wpływ na kraje Zachodu?
Tak, dominuje kultura arabska, a precyzyjnie: beduińska. I jak najbardziej ma to wpływ na kraje Zachodu! Przede wszystkim objawia się za pomocą fundowania instytutów, katedr czy stypendiów, aby studiować islam czy też światy islamu. Np. w Georgetown University, w Waszyngtonie, to grube miliony dolarów! Takie centra stanowią nie tylko odskocznie misjonarskie i intelektualne zaplecza islamu, ale również w istocie maszyny do lobbingu.
Czego możemy się spodziewać w Polsce, gdy do naszego kraju zostaną wpuszczone setki tysięcy wyznawców Allaha?
Możemy się spodziewać tego, co na Zachodzie – domagania się takich samych praw jak tubylcy. A potem uzurpacji przestrzeni publicznej przez mniejszość, agresji i dyktatu, aby dostosować się do preferencji migrantów. Bo oni po prostu wyzyskują charakter systemu liberalnego, aby osiągnąć supremację nad większością.
Książkę „Światy islamu” pisałeś kilkanaście lat. Jaka jest twoja prognoza dotycząca funkcjonowania tych „światów” w najbliższej przyszłości, biorąc pod uwagę fakt, że zagrożenie islamskie zostało obecnie przyćmione przez zagrożenie potęgą Chin?
Skoncentrowanie się na Chinach dotyczy pewnych aspektów polityki zagranicznej USA i innych państw Zachodu (głównie Wlk. Brytanii). Ale nie dotyczy za bardzo ich polityki wewnętrznej. No bo przecież chińska diaspora ma się dobrze i również rośnie. Lepiej lub gorzej asymiluje się (w zależności do miejsca – w USA chyba najlepiej).
Ale diaspora chińska nie ma uniwersalnej religii i innych cech charakterystycznych, które napędzają islam. Ma rasę, ma nacjonalizm, ale nie ma religii napędzającej agresję i sprzeciwiającej się asymilacji. A w amerykańskim tyglu nacjonalizmy imigrantów rozpuszczają się, a rasy się mieszają albo stają się wtórne. Tak przynajmniej było do niedawna. Teraz mamy wzrost świadomości rasowej mniejszości, ale to wszystko dzieje się wciąż w ramach amerykanizmu. Nie widzimy wielkich ruchów, które chciałyby organizować powrót do Chin. Zostają dalej na miejscu. Muzułmanie zresztą też.
Różnica jest taka, że Amerykanie chińskiego pochodzenia czy też chińscy Amerykanie bądź nawet amerykańscy Chińczycy nie chcą ani nie próbują przerobić reszty ludności na swoją modłę. Muzułmanie tak – bez względu na to, z jakiej grupy etnicznej czy rasowej się wywodzą. A co do światów islamu: nadal będzie w nich funkcjonował wielki pluralizm, synkretyzm i wielorodność oraz będzie nadal szła walka ortodoksyjnych i fundamentalnych sił skrajnych (gulat) o prawo do interpretacji, jaki ma być islam i kto jest naprawdę prawdziwym muzułmaninem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz