Dwadzieścia lat w UE
Postanowiłem dzisiaj napisać o dwudziestoleciu Polski w Unii Europejskiej. Nie będę się silił na generalne oceny z perspektywy całej Polski. Jestem do tego słabo przygotowany.
Napiszę o dwudziestoleciu Polski w UE z mojej perspektywy, czyli kogoś od ponad trzydziestu lat zaangażowanego w pracę samorządową na różnych szczeblach. Myślę, że jest to perspektywa upoważniająca mnie do wniosków węższych niż całe państwo, ale dużo szerszych niż Stalowa Wola i region.
Jednak zanim do tego przejdę, to pewna refleksja tylko pozornie nie mająca nic wspólnego z dwudziestoleciem Polski w UE. Otóż przedwczoraj brałem udział w inauguracyjnej sesji Rady Powiatu Stalowowolskiego. Okazało się, że jestem jednoosobową opozycją. Reszta Rady to PiS i PiS bis. Byłem też jedynym radnym, który nie kończył ślubowania zwrotem „tak mi dopomóż Bóg”. W PiS już tak mają, że wszystkie kłamstwa i niegodziwości poprzedzają tym zwrotem. Nie inaczej jest w powiecie stalowowolskim. I ktoś tak zakłamany ma bronić „wartości chrześcijańskich” w UE przed UE?
A teraz do głównego problemu. Zacznę od generalnego stwierdzenia, które będę po kolei uzasadniał. Otóż uważam, że te dwadzieścia lat Polski w UE to ani tryumf, ani zgon.
Po pierwsze faktem jest, że dzięki pieniądzom z Unii polska prowincja dokonała cywilizacyjnego skoku. Po drugie, gdyby państwo polskie było normalnie rządzone i zarządzane, to te pieniądze mogło wygospodarować samo.
Gdy byłem prezydentem Stalowej Woli korzystaliśmy z funduszy unijnych na duże inwestycje infrastrukturalne. Jednak robiłem wszystko, by miasto rozwijało się przede wszystkim za pieniądze wygospodarowane przez siebie. Mogę powiedzieć, że to wszystko, co wybudowaliśmy za unijne dotacje, moglibyśmy wybudować za własne pieniądze, choć trwałoby to trochę dłużej. Zatem unijne fundusze były pomocne, ale dla Stalowej Woli jakichś rewolucyjnych zmian nie oznaczały.
Patrząc na wpływ unijnych pieniędzy na rozwój polskiej prowincji, muszę stwierdzić, że ich bardzo duże znaczenie wynikało przede wszystkim z tego, iż państwo polskie było na tyle źle zorganizowane, że nie było w stanie samo wygospodarować takich środków.
Inne jeszcze wnioski nasunęły mi się w czasie, gdy pracowałem nad książką o historii Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Stalowej Woli. Z analizy różnych dokumentów wynikało, że proces przygotowywania się tej firmy do wejścia do UE był bardzo kosztowny. Unia stawiała wymagania, bez których polskie rolnictwo i przemysły produkcji żywności mogły się obejść. W tym procesie zniknęło, a w zasadzie zniszczono tysiące małych gospodarstw, przetwórni, masarni itp. Ci rolnicy i przedsiębiorcy zostali wyeliminowani nie na skutek rynkowej konkurencji, ale biurokratycznych wymogów narzuconych przez UE.
Polska gospodarka straciła w ten sposób tysiące miejsc pracy i ogromne pieniądze, które nie trafiły do gospodarki w postaci wynagrodzeń i podatków. Niestety nikt tego nigdy dokładnie nie policzył i w ogóle ten aspekt przystąpienia do Unii jest niemal kompletnie nieobecny w publicznej debacie o konsekwencjach dwudziestu lat obecności w niej. Zwykła uczciwość wymaga, żeby te fakty zostały uwzględnione i przedstawione opinii publicznej.
Trzeba również zadać pytanie – kto więcej zyskał na wstąpieniu Polski do UE. Czy więcej zyskała Polska, czy Unia?
Co zyskała Polska, to mniej więcej wiadomo, bo chociażby przy każdej inwestycji zasilanej unijnymi pieniędzmi stoi tablica o tym informująca. Nikt nie zrobił wyliczeń ile na przystąpieniu Polski zarobiły poszczególne kraje UE. A że zarobiły i zarabiają, to co do tego nie powinno być wątpliwości. Przecież Polskę przyjęto tylko częściowo, by wydobyć z biedy i zacofania ubogiego europejskiego krewnego. Nigdy to tak nie działało i nie działa.
Mimo upływu dwudziestu lat, ekonomicznie Polska jest cały czas członkiem drugiej kategorii i długo jeszcze będzie. Widać to chociażby po wysokości zarobków. Owszem, na początku korzyści były obopólne. Na przykładzie Stalowej Woli wyglądało to tak, że za unijne pieniądze miasto modernizowało infrastrukturę, a przedsiębiorstwa z krajów Unii inwestując, dawały tak potrzebne miejsca pracy. Z drugiej strony Stalowa Wola stawała się rynkiem zbytu dla różnych firm z krajów Unii od maszyn i urządzeń dla przemysłu do wielkich sieci handlowych na dostępie do taniej i wykwalifikowanej siły roboczej kończąc.
Przez te dwadzieścia lat zmieniły się różne uwarunkowania, w których Polska przystępowała do Unii. Nie zmieniło się jedno: unijna biurokracja daje pieniądze na to, co za potrzebne uznaje się w Brukseli z punktu widzenia Brukseli. Bruksela raczej nie słucha co za potrzebne uznaje się dla Stalowej Woli w Stalowej Woli.
Stąd coraz więcej projektów, które dla Polski i Stalowej Woli są powodem coraz większych problemów. Osławiony „Zielony Ład” jest tego najlepszym przykładem. Należę do tych, którzy uważają, że najwyższa pora zastanowić się czy jeśli nie ma możliwości wyeliminowania z Unii szaleństw typu „Zielony Ład”, to lepiej z tej Unii wystąpić nim skończy się to katastrofą gospodarczą dla Polski.
Członkostwo w Unii ma również wymiar geopolityczny, który w obliczu wojny na Ukrainie nabrał szczególnego znaczenia i musi wpływać na rozważania czy nadal opłaca się być w Unii, czy z niej wystąpić, ale to już inny problem.
Andrzej Szlęzak
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz