MIASTO NIEUJARZMIONE '44
Dzisiaj bez historii. Dzisiaj coroczna chwila refleksji.
''Do świata Polska przesyła
Apel tragiczny i krwawy:
Honor ludzkości Historia
Odmierzy Golgotą Warszawy.''
Ryszard Kiersnowski
80 lat temu...
Rok za rokiem, miesiąc za miesiącem. Zawsze ten gorący sierpień, rozdzierający serce.
Rozdzierający serce przypomnieniem walki wielkiego, potężnego Goliata, podobnego do zmechanizowanego potwora, z małym i słabym Dawidem. Walka była długa, ciężka i krwawa. Trwała sześćdziesiąt trzy dni. Lecz tylko w Biblii zwycięża słaby Dawid. A ta walka toczyła się naprawdę i Goliat musiał zwyciężyć, mimo heroicznej walki, którą wydał mu Dawid. Słaby Dawid, rozpaczliwie krzyczący o pomoc do sprzymierzeńców, którzy odwrócili się odeń plecami.
Miałem dziesięć lat, gdy pierwszy raz stanąłem na placu Krasińskich w Warszawie. Było to prawie dokładnie w 60. rocznicę warszawskiego zrywu. Sierpniowe słońce zachodziło między budynkami, oświetlając złocistą poświatą pomnik Powstania. Monumentalne figury robiły jeszcze większe wrażenie, i czułem się przy nich śmiesznie mały. Bynajmniej nie z powodu wzrostu. Minęło wiele lat i nadal czuję się podobnie. Nadal mikry przy tych postaciach.
Nie jestem warszawiakiem. Moja rodzina nie brała udziału w Powstaniu Warszawskim. Ale dla pokolenia moich Rodziców i Dziadków, Powstanie było symbolem. Symbolem patriotyzmu i walki o wolną Polskę. Przeciwstawnym dla komunistycznej propagandy PRL, która gloryfikowała Armię Czerwoną, ''ludowe'' Wojsko Polskie, Armię Ludową. I usiłowała zohydzać, albo przemilczać Powstanie przez lata po wojnie. Było symbolem sprzeciwu mas ludzi dla sowieckiej dominacji. Tragicznym, krwawym, może bezsensownym. Może.
Jednak gula mi w gardle rośnie i łza w oku kręci, jak pomyślę, jak bardzo pokrzywdzony był nasz naród podczas II Wojny. Ludzie najczęściej dużo młodsi niż, ja teraz, piszący te słowa, szli walczyć z bronią w ręku, zostawali ranni, albo ginęli. Od kul, odłamków, bagnetów, paleni żywcem miotaczami ognia, przysypani gruzem, rozjeżdżani gąsienicami czołgów, rozrywani w eksplozjach na strzępy. Umierali od upływu krwi, ran, bólu. Gnili w dziurze w ziemi, bez normalnego pogrzebu, czy choćby krzyża na mogile. Rozgrywani przez imperia do ich partykularnych, egoistycznych celów, nie mieli nic do zaoferowania.
Nic, poza wartościami niemierzalnymi: własną krwią i odwagą.
Gdy piszę ten tekst, przed oczami jak widmo krąży mi to upiorne, przeraźliwie smutne zdjęcie samotnego krzyża z resztką wieńca, z hełmem, stojącego na gruzowisku. Zbiorczy grób żołnierzy Batalionu ''Chrobry'' poległych w nieistniejącym już Pasażu Simonsa.
Krąży widok zabitego, zaledwie 11-letniego Wojtka Zalewskiego ''Orła Białego'', niesionego na rękach przez Mirosława Mireckiego.
Krąży ten widok uderzającego potężnego, ważącego dwie tony pocisku 600 mm z moździerza ''Ziu'' na Prudentialu.
Wrak rozsadzonego, powyginanego potworną eksplozją Borgwarda na zrujnowanej ulicy Kilińskiego, rzucony niczym ręką gniewnego olbrzyma o bruk ulicy.
Wszyscy znamy te zdjęcia.
To uczucie, jak gdyby ręka w żelaznej rękawicy miażdżyła serce.
Polacy. Gdzież ich rozsiało. Walczyli na odległych atlantyckich falach, pod angielskim niebem, o normandzkie żywopłoty, o włoskie szczyty górskie, o holenderskie poldery, inni o błotniste pola białoruskie. O całą Europę. Tylko nie mogli walczyć o swój kraj i ich kraj nikogo z możnych tego świata tak naprawdę nie obchodził.
''Panie majorze, my polecimy! My znamy Warszawę, my polecimy!''
''Po co się tam pchacie? Tam faszyści biją się z faszystami. Niech się sami pozabijają''
Dwa cytaty, które tak dobrze oddają to, co się działo po obu stronach Europy upalnego lata 1944 roku.
W sierpniu i wrześniu 1944 roku wszyscy myśleli o Warszawie.
Tej Warszawie, w której opór Niemcom - zbrojnym w ciężką artylerię, lotnictwo, miotacze ognia - stawiali słabo uzbrojeni Polacy z rozmaitych stron politycznej sceny. Byli więc socjaliści z Polskiej Armii Ludowej w batalionie ''Chrobry'', byli syndykaliści w 104. kompanii, byli narodowcy - zarówno z NSZ w kompanii ''Warszawianka'', jak i NOW-AK, w batalionie ''Gustaw-Harnaś''...
A może po prostu - patrioci?
Spadochroniarze Sosabowskiego byli rozwścieczeni, że nie wysyła się ich w bój, na pomoc Stolicy, chociaż tylko do tego celu zostali stworzeni. Piloci polskiej 1586. Eskadry rzucili się w szaleńczą, desperacką próbę ratunku, nie zważając na niemiecką artylerię przeciwlotniczą, ani nocne myśliwce, pragnąc tylko pomóc rodakom. Mimo groźby samego unicestwienia. Wybiedzeni żołnierze 8. i 9. pułku 3. Dywizji Piechoty, płynęli w straszliwym desancie na Czerniaków - okrutnej pozoracji pomocy, jaką urządził Stalin - byleby ratować płonącą Stolicę, na przekór wrzeszczącym na nich sowieckim politrukom. Latali piloci 2. Pułku Nocnych Bombowców ''Kraków'', rzucając zaopatrzenie w workach, bo nie dostali do nich spadochronów. Wszyscy, choć z różnych stron frontu, z różnych armii, tak odmiennych wizji Polski, które reprezentowali, wszyscy pragnęli być tam, w Warszawie...
Ale pomóc - mimo swoich najszczerszych chęci i wysiłków - nie mogli. Nie tak zadecydowali możni tego świata. Mimo rozdzierającego, rozpaczliwego krzyku Polaków posłanego w świat. Ostatniego, błagalnego krzyku o sprawiedliwość. Armia Czerwona stała bezczynnie nad Wisłą i przyglądała się, jak ich lustrzane odbicia, niegdysiejsi przyjaciele, najlepsi sojusznicy w mundurach feldgrau, miażdżą tych przeklętych polskich reakcjonistów. Sowieci może i atakowali pod Warszawą, ale nie zamierzali udzielać pomocy Powstańcom. Nie wspierali ich przez ponad miesiąc ani parasolem lotnictwa, ani ogniem artylerii, ani zrzutami. Pozwalali na to, by Niemcy dokonywali swoich bestialstw całkowicie bezkarnie. Wąsaty zbir z Kremla nie pozwolił nawet na lądowanie alianckich samolotów z zaopatrzeniem, chociaż Brytyjczycy naciskali, proponując nawet, że zbombardują niemieckie lotniska wokół Warszawy. Odpowiedź była ciągle taka sama: niet. Józef Stalin, najlepszy przyjaciel Adenoida Hynkela, miał już swoją Polskę. Ulepioną na sowiecką modłę i swoich polskojęzycznych wasali, robiących wszystko, co im kazał. Nie potrzebował zakochanych w Rzeczypospolitej, zainfekowanych nieuleczalnym wirusem patriotyzmu reakcyjnych wrogów władzy radzieckiej.
Warszawa miała być starta z powierzchni ziemi rękami XX-wiecznych barbarzyńców.
Niemcy upodlili narody Europy, bezlitośnie wymordowali miliony ludzi uznanych za niegodnych życia z powodu odmiennego pochodzenia etnicznego, wyznawanej wiary, ludzkich ułomności. Chłodną, bezduszną logiką, niczym sztuczna inteligencja z futurystycznych horrorów, oddzielili "ziarna od plew" i policzyli, że bardziej opłaca się usunąć innych z tego świata, niż się nim dzielić. Że bardziej opłaca się zagarnąć go dla siebie, pod swoją wizję obłąkanego aryjskiego Lebensraumu.
Palili ludzi w piecach, gazowali w komorach, rozstrzeliwali w lasach i pod murami, masowo więzili, łamali kości i skazywali na kalectwo lub śmierć prowadząc brutalne gestapowskie przesłuchania, bombardowali szpitale, burzyli całe miasta, nie mając litości dla kobiet, starców i dzieci...
Potężna Germania raz jeszcze pokazała swoje okrucieństwo i bestialstwo w tej wojnie. Najwyraźniej chyba ze wszystkich pól bitewnych II wojny światowej. W bezlitośnie ostrzeliwanej i bombardowanej przez dwa miesiące Warszawie. Gdzie niemiecki terror dosięgał wszystkich. Kobiet, starców, dzieci. Mordowanych, bombardowanych, rozstrzeliwanych, palonych żywcem. Na Woli, Ochocie, Czerniakowie. Nienawiść hitlerowców do Warszawy była tak głęboka, że sięgnąć musiała murów miasta, które rozkazem Reichsführera SS, Heinricha Himmlera, nakazano rozgrabić, a potem spopielić i zrównać z ziemią. By nie pozostał tam kamień na kamieniu.
Kant, Goethe, Bach, Schiller, Beethoven... nie poznaliby swoich potomków. Naród, znany na całym świecie jako ojczyzna kompozytorów, myślicieli, poetów, słynący ze swojej precyzji i myśli technicznej, podziwiany przez świat, stał się synonimem zła absolutnego. Synonimem potworów i barbarzyńców.
Młodzi Powstańcy Warszawscy, walcząc w 1944 roku na barykadach Woli, Mokotowa, Żoliborza, nie wyobrażali sobie takiej możliwości, że świat uczynki Niemców zapomni, wybaczy. Wydawałoby się, że podobne barbarzyństwo jest niemożliwe do zapomnienia. A świat zapomniał. Wybaczył. I to bardzo szybko. Karę za zbrodnie wojenne ponieśli nieliczni niemieccy i austriaccy naziści. Większość była potrzebna przemysłowi i wywiadom wojskowym Ameryki, Francji, Anglii i ZSRR do nowej wojny, toczonej między imperiami. Zbrodnie na Polakach i innych narodach przestały się liczyć. Cudza polityka i cudze pieniądze nie mają serca. To jeszcze można zrozumieć. Ale dlaczego zapomniało tak wielu Polaków? Dlaczego tak gładko przeszli do porządku dziennego nad tym bestialstwem? Bo minęło już ''aż'' 80 lat?
Bardzo więc proszę.
Zachowajmy się dzisiaj jak ludzie. Darujmy sobie te puste, nic nie wnoszące dyskusje o sensie wybuchu Powstania. Przestańmy się bawić w fotelowych strategów, sądząc ludzi za ich wybory. Takich pustych komentarzy są co roku setki, szczególnie ludzi, którzy o Powstaniu nie przeczytali absolutnie nic, a uważających się za ekspertów. Niczego nie zmienią, niczego nie wnoszą, poza niesmakiem i śmiechem.
Im więcej czytam o Powstaniu, tym coraz mniej wiem i rozumiem. Decyzji tej zrozumieć nie potrafię - i nie zamierzam. Wiem bowiem, że to nie było tak proste, jak dzisiaj wydaje się internetowym ekspertom. Zwolennikiem tej tragicznej decyzji nigdy nie byłem. Przeżyłem szok, że Armia Krajowa była tak zinfiltrowana przez Sowietów, a rząd w Londynie ją tak źle informował. Dopiero po wybuchu Powstania Komendę Główną AK raczono poinformować, że niemożliwe jest zrzucenie 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Rozkazy płk Antoniego Chruściela „Montera” o zdobywaniu broni na okopanym wrogu za pomocą kijów i pałek - przerażały mnie. Tak jak przerażały mnie zmiany planów co do samej daty wybuchu Powstania z 28 lipca na 1 sierpnia 1944 roku i z ataków nocnych na dzienne.
Ale nie chcę zabierać głosu, bo nie czuję się na siłach. Nie mam do tego prawa. Nie mam takiej wiedzy. Wiem za mało, a prawda jest niewyobrażalnie bolesna nawet dla mnie.
Powstanie było tragedią. Skokiem w otchłań. Z którego nie było już odwrotu.
Tak, jak 19 kwietnia nikt jakoś nie kwestionuje powstania w getcie, nikt go nie wyśmiewa, nikt nie obraża - choć jak najbardziej można byłoby to robić, co sam udowadniałem - tak i 1 sierpnia powinno zapaść jedynie milczenie. Zmilczmy nędzne prowokacje i wykorzystywanie Powstania jedynie do politycznych celów różnych intrygantów, którzy nie umieją inaczej zaistnieć, niż przez przez podjudzanie i złośliwości. Nie była to żadna ''walka o tolerancję'', czy ''walka o równość''. To była ciężka, nierówna, desperacka batalia o Polskę. Błagalnym krzykiem posłanym w świat. Tylko - lub raczej - aż tyle.
Nie wsadzajmy go we współczesne - całkowicie fałszywe - definicje i polityczne bagienko.
Zamiast tego, pójdźmy pod pomniki, czy mogiły. Zatrzymajmy się na tę jedną minutę. Wesprzyjmy żyjących bohaterów tych dni. Tych kilka złotych nas nie zbawi. A okażemy tym ludziom, ile dla nas znaczą. Zaangażujmy się w akcje BohaterON i Nie Zapomnij O Nas, Powstańcach Warszawskich.
Pochylmy się i oddajmy hołd wielkim, odważnym ludziom, twardszym niż stal, nie lękających się hitlerowskiej potęgi, i tym, którzy za wszelką cenę próbowali ratować własnych rodaków. Póki jeszcze możemy, póki jeszcze mamy szansę.
Bo nie ma nic bardziej bohaterskiego, niż walka małego, słabego Dawida z potężnym Goliatem.
Pamiętajmy o tych ludziach. Z dumą wspomnijmy ich imiona. Nie dorastamy im do pięt, chociaż, jak powiedział mi nieżyjący już Powstaniec Warszawski, weteran z batalionu NOW-AK ''Gustaw'', pan Janusz Gunderman, uważają nas za takich samych i wierzą, że my też byśmy poszli na barykady. Warto żyć dla właśnie takich chwil. I warto wierzyć, że mają rację.
W to właśnie wierzyłem, gdy trzy lata temu odbierałem nagrodę BohaterON.
[A]dmin
A ten wpis zapiszcie sobie i zapamiętajcie. Gdyby znowu pojawił się ktoś, bełkocący coś, że jestem ''n-ziolem'' i ''wybielam Niemcuff''.
Słynne zdjęcie z kościoła Świętego Krzyża kolorował dla mnie Kolor na froncie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz