Już jakiś czas temu zamieściłam poniższy artykuł, ale chyba nikt się nie będzie krzywić, że czynię to ponownie.
„Tu jest kiosk Ruchu – ja tu mięso mam!”
Tę scenę z kultowego „Misia” zna pewnie każdy Polak. Mięsa wprawdzie w kioskach Ruchu nigdy nie było, ale w PRL-u były to najbardziej popularne punkty sprzedaży, gdzie można były kupić artykuły codziennego użytku. Co ciekawe, nigdzie na świecie nie było tak rozbudowanej sieci sprzedaży detalicznej, jak nasze poczciwe kioski Ruchu, które stały niemal na każdym rogu ulicy…
Popularne kioski powstały już ponad sto lat temu. Pierwsze tego rodzaju punkty sprzedaży uruchomiono w Warszawie na dworcu kolejowym Warszawa Główna. Szybko zdobyły dużą popularność. Można w nich było kupić głównie prasę oraz drobne artykuły jak papierosy, kosmetyki, książki. Działały również w czasie okupacji…
Po wojnie kioski stały się w Polsce powszechnie dostępne również na wsi i były często jedynym punktem sprzedaży w danej miejscowości. Pełniły również niejako funkcję „skrzynki kontaktowej”. Początkowo sieć kiosków podlegała pod resort Poczty i Telegrafów, a od 1973 r. weszły w skład Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa Książka Ruch”…
Wiesława Gleń przez wiele lat pracowała w kiosku przy ul. Dwernickiego w Hrubieszowie.
— Otwierałam go już o 6 rano — wspomina. – W lecie był czynny do godz. 20. Miałam oczywiście zmienniczkę. Nie była to lekka praca. Kiosk był ciasny, ciężko się było w nim poruszać, w lecie było gorąco, trzeba było otwierać drzwi, a w zimie z kolei dogrzewać grzejnikiem. Nie było też toalety. Znałam praktycznie każdego klienta. Wiele osób przychodziło nie tylko po to, żeby kupić gazetę, ale też, żeby po prostu z kimś porozmawiać. Kiosk był takim punktem kontaktowym. Niektórzy zostawiali u mnie klucze do domu, które potem odbierały dzieci wracające ze szkoły. Jak ktoś chciał coś sprzedać albo kupić – to także zostawiał u mnie taką informację.
W latach 70. i 80. popularne kioski stały się jedną z największych na świecie siecią punktów sprzedaży detalicznej i największą w Europie Środkowo-Wschodniej…
— Wtedy paliła większość dorosłych Polaków — dodaje pani Wiesława. – Najbardziej popularne były sporty oraz klubowe. Z droższych caro i carmeny. Kiedy przyszedł kryzys i brakowało nawet papierosów, to pojawiły się w sprzedaży importowane m.in. z Albanii i ZSRR. Te pierwsze były bardzo aromatyzowane i strasznie śmierdziały. Nazywały się DS i Alberia. Były też papierosy wietnamskie. Te kupowano już tylko w ostateczności. Strasznie śmierdziały. Do papierosów bez filtra klienci kupowali też szklane fifki. Takie papierosy nie parzyły wówczas w palce oraz nie zostawiały żółtych przebarwień…
Mimo dużych nakładów gazet zdarzało się, że niektórych tytułów zaczynało brakować już przed południem. Powstał wówczas system tzw. sprzedaży teczkowej. Każdy klient mógł sobie założyć specjalną teczkę, do której sprzedawca codziennie wkładał zamówione przez niego gazety. I w tym przypadku duże znaczenie miała znajomość kioskarza. To on decydował, komu włożyć do teczki atrakcyjny tytuł. Na każdej teczce wypisane były tytuły zamawianych gazet.
— Były takie tygodniki jak „Na przełaj”, „Razem” czy „Motor”, które dostawaliśmy po kilka sztuk — wyjaśnia pani Wiesława. – Chętnych na nie było wielu. Wtedy rzeczywiście był dylemat czy gazetę zostawić znajomemu lekarzowi, czy zaprzyjaźnionej sąsiadce. Podobnie było z tak popularnym periodykami, jak „Kobieta i życie”, „Przyjaciółka”, „Filipinka” czy „Przekrój”. Czasami zamiast zamówionych 30 egzemplarzy, dostawaliśmy po kilka sztuk, a zdarzało się, że nawet żadnej.
Z innych popularnych gazet dużym powodzeniem cieszyły się gazety sportowe – „Przegląd Sportowy”, „Sport” i „Tempo” oraz dla dzieci i młodzieży: „Miś”, „Płomyczek”, „Płomyk” i „Gazeta Młodych” oraz „Mały modelarz”. Długo na ladzie nie leżała również „Panorama”.
Była to jedna z nielicznych kolorowych gazet, która na ostatniej stronie publikowała zdjęcie roznegliżowanej panienki.
Nie było z kolei zbyt wielu chętnych na kupowanie „Kraju Rad”, gazety, która miała wówczas najwyższej jakości papier…
W kioskach zawsze można było też kupić podstawowe kosmetyki jak krem Nivea, mydła, szampony (w tym najbardziej powszechny „Familijny”), wodę brzozową, spirytus salicylowy, pastę do zębów (głównie Pollena), żyletki, a nawet papier toaletowy czy watę. Dzisiejsze pokolenie 50— i 60-latków kupowało tu również papeterię (koperty i papier listowy). Tak, droga młodzieży – esemesów wówczas nie było – pisało się listy, wysyłało widokówki.
W lecie w kiosku można było też kupić olejki do opalania w małych plastikowych saszetkach. W podobnych do nich sprzedawano również płyn do mycia FF.
Na kioskowych półkach nie brakowało również zabawek. Oprócz różnego rodzaju samochodzików, z których najbardziej pożądane były takie z otwieranymi drzwiczkami i lalek, popularne były także plastikowe figurki żołnierzy różnych formacji. Niektóre kolekcje liczyły nawet kilkadziesiąt sztuk. W modzie były też figurki kowbojów oraz Indian. Przez wiele lat w ofercie były też najbardziej popularne w Polsce leki – tzw. tabletki z krzyżykiem. Tu również zaopatrywano się w zeszyty, kredki, długopisy i farbki.
I komu to przeszkadzało? Nie mogliśmy mieć nadal takiej swojej marki sprzedaży detalicznej? Wszystko co powyżej Panowie napisali albo są zawarte w artykule doskonale znałam z autopsji. Faktycznie też mieliśmy założoną „teczkę”, też stałam w kolejkach gdy wszystko było na kartki np. szampony, mydło, proszki i papierosy dla Ojca i wiele wiele innych artykułów pierwszej lub drugiej potrzeby.
Tylko zapomniałam, iż kioski miały tak długą historię.
Eh, łza w oku się zakręciła bo jakoś tak było wówczas swojsko, pomimo tych kolejek i pewnych utrudnień. Do moich codziennych obowiązków należało wychodzenie z psem na spacer i kupowanie m.in. „Expressu Wieczornego” i pozostałych gazet.
partyjna