Rostisław Iszczenko
Ostatnia próba zniszczenia Gruzji
„należy zrozumieć, że w Gruzji nie rusofobowie z rusofilami walczą o władzę, ale gruzińscy pragmatycy z proamerykańskimi podżegaczami wojennymi”
Kiedyś radzieccy komentatorzy, którzy pracowali przy meczach drużyn hokejowych ZSRR i Kanady, podkreślali specyfikę kanadyjskich hokeistów: zawsze grają do końca, aby wygrać, nawet jeśli przegrywają 5:0
Nawet na dwie minuty przed końcem meczu i nie odpuszczają.
W Polityce Anglosasi mają tę samą cechę: nie ma dla nich drugorzędnych kierunków (starają się wygrać wszędzie) i grają o zwycięstwo do końca, nawet jeśli przegrywają bez szans. W hokeju pomaga to rzadziej, choć zdarzało się, że drużyna walcząca do końca rzucała trzy krążki w dwie minuty. W Polityce bijący się do końca wygrywa znacznie częściej: tam zasady gry są inne i wygrywa, na danym odcinku czasu, ten, który zarzucił ostatnią „pułapkę”, a nie ten, który wrzucił więcej. Wraz z nawykiem grabienia cudzymi rękami, ta ich cecha stała się jedną z głównych przyczyn anglosaskiego pół tysiąca lat w globalnej polityce, podczas których mała, znajdująca się na uboczu Anglia na zmianę zmiażdżyła Austro-hiszpańskich Habsburgów, a następnie Burbonów francusko-hiszpańsko-neapolitańskich, zniszczyła (nawiasem mówiąc rosyjską krwią) „Zjednoczone Europy” Napoleona I Hitlera. W końcu, po przeniesieniu centrum cywilizacji anglosaskiej do USA, osiągnęła nawet krótką hegemonię na całym świecie.
Teraz, upadająca i starcza nadal ma pewne stare nawyki. Choć kolana drżą i szpada ciężka dla dotkniętych artretyzmem starczych rąk, instynkty działają i w walce ambitnej młodzieży doświadczony mistrz wciąż jest w stanie odnieść zwycięstwa. Teraz wydaje się, że Stany Zjednoczone mają ogromne problemy na wszystkich frontach. Wewnątrz kraju dopóki nie odbędzie się inauguracja nowego prezydenta, utrzymuje się zagrożenie wojną domową
Na Ukrainie amerykańscy słudzy cierpią katastrofalne porażki i, choć do wyborów w USA Kijów dotrwa,to nie jest pewne czy dotrwa do inauguracji.
W Mołdawii udało się sfałszować wybory i dołożyć ułamek procenta na rzecz „Europejskiego wyboru”, przy oczywistych rażących naruszeniach procesu wyborczego, a także zapewnić Sandu w wyborach prezydenckich wystarczającą przewagę nad drugim miejscem, aby mogła liczyć na korzystny wynik liczenia głosów w drugiej turze. Jednakże Sandu nie mogła zorganizować kryzysu wojskowego wokół Naddniestrza, z udziałem Rumunii i Rosji, w swojej pierwszej kadencji i nie jest pewne,czy może w drugiej.
Na tym tle USA mają Gruzję, gdzie Gruzińskie marzenie wygrało wybory ze skromnym wynikiem 53,92% głosów. O skromności wyniku mówię bez ironii, ponieważ w wyborach w 2020 roku „Gruzińskie marzenie” uzyskało 48,15%. Ale od tego czasu poziom życia Gruzinów wzrósł, sytuacja gospodarcza i polityczna w kraju uległa poprawie, stosunki z sąsiadami, w tym z Rosją, uległy poprawie. Jednocześnie, wbrew opinii wielu Rosjan, rząd „gruzińskiego marzenia” nie ustąpił ani jednej pozycji politycznej. Z Rosją nie przywrócili stosunków dyplomatycznych, Tbilisi uważa Osetię Południową i Abchazję za „terytoria okupowane przez Rosję” (ze względu na obecność tam rosyjskich baz wojskowych), „europejski wybór” Gruzji formalnie nie został odwołany. Rząd „gruzińskiego marzenia „tylko” zaczął prowadzić pragmatyczną politykę gospodarczą (współpracując z krajami i firmami, które oferują lepsze warunki) i powstrzymuje się od awantur w polityce zagranicznej (zwłaszcza wojskowych), koncentrując się na długim, ale pokojowym procesie negocjacyjnym rozwiązywania problemów nagromadzonych w relacjach z sąsiadami.
Biorąc pod uwagę, że opozycja nie oferuje nic, poza wojną domową i wojną z rosją, z powrotem do „szlachetnego saakaszwilizmu” nie było by w tym nic dziwnego, gdyby „Gruzińskie marzenie” miało wynik lepszy nie o 5,77%, a przynajmniej 10%.
Tymczasem,za troche więcej głosów niż w poprzednich wyborach partia rządząca otrzyma te same 90 lub nawet 89 (o jedno mniej niż ostatnio) miejsc w parlamencie (dzięki zmianie systemu z mieszanego na czysto proporcjonalny).
Oznacza to, że opozycja, pomimo wzrostu popularności rządzącego „gruzińskiego marzenia” zyskuje. Łącznie zdobyte przez nią 37,78% jest dość skorelowane z wynikami sondaży, które pokazały, że popularność opozycji nie przekracza 40%. Ogólnie rzecz biorąc, podział sympatii gruzińskich wyborców od 2012 r.jest dość stabilny. Rządzące „gruzińskie marzenie” powoli zdobywa punkty, opozycja traci jeszcze wolniej, ale na razie ogólny układ sił pozostaje mniej więcej taki sam jak 12 lat temu. Jednocześnie należy zrozumieć, że w Gruzji nie rusofobowie z rusofilami walczą o władzę, ale gruzińscy pragmatycy z proamerykańskimi podżegaczami wojennymi.
Dlatego nie ma nic dziwnego w tym, że gruzińska opozycja wyników wyborów nie uznała. Wspierająca opozycje prezydent Gruzji Zarubaszwili także poinformowała o nieuznaniu wyborów. Natychmiast zareagowała Unia Europejska. Początkowo o nieuznawaniu wyborów zadeklarowało 13 deputowanych reprezentujących 10 krajów: 8 europejskich (Niemcy, Irlandia, Włochy, Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Szwecja) oraz przyłączonych do nich Kanady i Ukrainy.
Oświadczenie to zaczęto rozpędzać w sieci, jako oświadczenie 10 rządów, choć rządy w tej sprawie nie wypowiadały się. Ale wypowiedział się Boris Johnson dla którego jest absolutnie jasne, że „wybory zostały skradzione przez marionetkowy rząd Putina w Tbilisi”. Pod koniec dnia pojawiło się oświadczenie Wysokiego Przedstawiciela UE do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Josepa Borrela w imieniu Komisji Europejskiej, poparte przez ustępującego szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela, w którym wezwano do „szybkiego, przejrzystego i niezależnego zbadania zarzutów o naruszenie procesu wyborczego”, ponieważ rzekomo „jest to konieczne do przywrócenia zaufania do procesu wyborczego”. Gołym okiem widać, że „martwiły się” tylko amerykańskie marionetki. Niemniej jednak stworzono” podstawy ” do nieuznawania wyników gruzińskich wyborów, a gruzińskiej opozycji dano powód do wyprowadzenia swoich zwolenników na ulice.
Co więcej, najbardziej odrażający przedstawiciele władz ukraińskich już udali się do Gruzji, aby rzekomo wspierać naród gruziński, ale w rzeczywistości, aby dać impuls do buntu w stolicy. USA przygotowywały kolejny gruziński Majdan. W ciągu ostatniego roku przeprowadzono nawet kilka prób majdanu. Oczywiste jest, że rząd gruziński przygotowywał się do przeciwstawienia się puczowi. Trzeba jednak pamiętać, że Amerykanie nie stawiają sobie za zadanie koniecznie przejęcia władzy w Gruzji już jutro. Znając układ sił politycznych i lokalnych tradycji, zdają sobie sprawę, że zamach będzie oznaczać wojnę domową, a spiskowcy, nawet jeśli uda im się na jakiś czas przejąć władzę, jej nie utrzymają, a rząd pokona zamach stanu, otrzyma swobodę rąk w ostrzejszym rozprawieniu się z opozycją.
Ponadto, po pokonaniu sił proamerykańskich, Gruzińskie marzenie może zostać zmuszone do pójścia drogą Łukaszenki i dramatycznego zbliżenia się do Rosji w celu uzyskania politycznego i gospodarczego wsparcia w konfrontacji ze zbiorowym Zachodem. USA stawiają na podżeganie do powolnej wojny domowej. Będą w pełni zadowoleni z opcji, w której po kilku tygodniach starć w Tbilisi (z obowiązkowym sporym rozlewem krwi) pewna liczba nieprzejednanych opozycjonistów pójdzie w góry i rozpocznie zbrojną konfrontację z władzą. Dla kraju o niestabilnej gospodarce eskalacja wewnętrznej niestabilności politycznej w konflikt zbrojny może okazać się śmiertelna. Partyzanci i podziemie nie muszą atakować Tbilisi. Wystarczy, że stworzą ewentualne zagrożenie dla arterii logistycznych i dużych obiektów infrastrukturalnych, aby zmusić rząd do marnowania zasobów w walce z „nieuchwytnymi Avengersami” (partyzantów zawsze trudno złapać, zwłaszcza jeśli wspiera ich około 40% populacji).
Jeśli „zbrojnej opozycji” uda się zniszczyć gruzińską gospodarkę i ponownie doprowadzić kraj do ubóstwa i beznadziejności, rząd „gruzińskiego marzenia” straci popularność i stanie przed groźbą realnego, a nie marionetkowego (jak dziś) ogólnokrajowego protestu. Stany Zjednoczone zakładają, że Rosja, aby zapobiec upadkowi rządu gruzińskich pragmatyków, będzie musiała interweniować na dość wczesnym etapie. Dokładnie takie same plany mają dla Mołdawii.
Rosja Rosja nie chce walczyć z Naddniestrzem, ale popychając Sandu i jej „europejskie” Pro-rumuńskie inicjatywy na drugą kadencję, Waszyngton spodziewa się sprowokować przeciwko niej lewicowych proeuropejczyków i mołdawskich nacjonalistów, którzy obawiają się Rumuńskiej dominacji znacznie bardziej niż hipotetycznego przybycia Rosji. W tym przypadku liczy się to, że już Bukareszt nie będzie w stanie dopuścić do upadku „legalnie wybranego” prezydenta prorumuńskiego i zacznie udzielać Sandu coraz poważniejszego wsparcia wojskowo-politycznego.
Wciągnięta w konflikt Mołdawski, Rumunia mimowolnie aktywuje opozycyjną Gagauzję, a rząd Sandu, czując rumuńską armię za plecami, może zaryzykować zbrojną prowokację przeciwko Naddniestrzu (generałowie nie wyślą armii, ale do prowokacji wystarczą służby specjalne, w których nastroje Pro-rumuńskie są silne). Ostatecznym zamiarem jest, aby Rosja również wciągnęła się w ten kryzys.
Mocną stroną amerykańskiej strategii w przestrzeni poradzieckiej jest to, że dla USA jest bez znaczenia czy ich ludzie przejmą władzę czy oddadzą-najważniejsze jest to, że wojny domowe zaczynają się i trwają dłużej, bezpośrednio na granicach Rosji, wpływając na jej żywotne interesy.
Jej słaba strona jest przykład ginącej za USA Ukrainy. Nikt nie chce takiego losu dla siebie, dlatego nastroje antyamerykańskie rosną w krajach wcześniej całkowicie proamerykańskich, niezależnie od ich stosunku do Rosji. Jeśli wcześniej rusofobowie byli koniecznie proamerykańscy, teraz niechęć do Rosji może łączyć się z nienawiścią do Ameryki. Co więcej, poczucie śmiertelnego niebezpieczeństwa stwarzanego przez USA może nawet zmusić rusofobiczne, ale pragmatyczne reżimy do nawiązania konstruktywnych relacji z Moskwą. Wynik amerykańskiej operacji destabilizacji Gruzji poznamy stosunkowo szybko. Już w najbliższych dniach stanie się jasne, czy prowokatorzy zdołali wyprowadzić na ulice wystarczającą liczbę osób. Jeśli nie, to na tym się skończy, jeśli tak, to kilka tygodni wystarczy, aby zrozumieć, że Gruzińskie władze są gotowe iść do końca i zmiażdżyć wojnę domową w zarodku lub stany Zjednoczone będą miały szansę na realizację swojego scenariusza. Z Mołdawią, jej trzyczęściowym podziałem politycznym i aktywnym zaangażowaniem Rumunii w politykę mołdawską wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane, ale uparta niechęć zarówno Mołdawian, jak i Rumunów do walki (ani z Rosją, ani z Naddniestrzem, ani nawet z Gagauzją) psuje plany Amerykanów i ich lokalnych marionetek. Na razie psuje, ale trzeba pamiętać, że Anglosasi nie tylko grają w hokeja do końca, aby wygrać.
Pamiętaj i miej oczy otwarte.
Zdjęcie https://x.com/MartinDemirow/status/1851068937397518504
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz