piątek, 17 stycznia 2025

Czy jesteśmy gotowi na odwrócenie sojuszy?


Być może niedługo przyjdzie się nam zmierzyć z „odwróceniem sojuszy” naszych protektorów, czyli inaczej mówiąc „czwartą zdradą Zachodu”.

Jest to wysoce prawdopodobne a inicjatorem owego odwrócenia będzie nowy prezydent USA, który nie ukrywał takich zamiarów podczas wygranej kampanii wyborczej.

Jakie prawdopodobnie będą najważniejsze elementy nowej układanki światowej lat 2025-2029? Być może będzie tak:

* szybkie zakończenie wojny rosyjsko-ukraińskiej nie jest tu jakimkolwiek celem, lecz środkiem (wstępem) do realizacji ważniejszego celu,

* celem tym jest rozluźnienie a w najlepszym przypadku rozerwanie sojuszu rosyjsko-chińskiego oraz dekompozycja BRICS: dopóki „kolektywny Zachód” prowadzi wojnę z Rosją za nasze pieniądze (krwią Ukraińców), umacnia się sojusz i integracja Rosji z Globalnym Południem, które jest i będzie antyzachodnie a przede wszystkim antyamerykańskie (na długo),

* Chiny są i będą najważniejszym wrogiem USA, więc Waszyngton działając racjonalnie, czyli w swoim interesie, musi wrócić do dobrej, dziewiętnastowiecznej współpracy z Rosją, bo słabną nieliczni sojusznicy tego państwa w Azji (Korea Południowa i Japonia), a przede wszystkim wymierają w bezprecedensowym tempie, a potencjalni przeciwnicy USA przeżywają eksplozję demograficzną,

* pokój na Ukrainie w osiągnięty na rosyjskich warunkach (status quo casus bellum) pod protektoratem amerykańskim jest ceną, którą trzeba zapłacić za co najmniej neutralność Rosji w zimnej wojnie USA i Chin,

* antyrosyjska polityka prowadzona przez państwa europejskie ma skończyć się dla nich wielopłaszczyznową klęską (polityczną, ekonomiczną i prestiżową), która ma osłabić a w zasadzie zlikwidować przywódczo-federacyjne zapędy Berlina (Trump nigdy nie ukrywał niechęci wobec „europejskiego przywództwa” Niemiec),

* państwa UE mają dalej wykrwawiać się ekonomicznie poprzez absurdalną transformację energetyczną, która jest dla nich z istoty nieopłacalna oraz zbrojenia w związku z „zagrożeniem rosyjskim” a także utrzymaniem tej części Ukrainy, która nie będzie okupowana przez Rosję; subwariantem tej części układanki jest wciągnięcie w wojnę z Rosją jakiegoś państwa NATO (najlepiej Polski), od której to wojny „światowe przywództwo” będzie się mogło bez przeszkód zdystansować (to będzie „wasza wojna”),

* klęska polityki wschodniej państw UE może również doprowadzić (już doprowadza) do trwałych zmian układu sił politycznych w głównych stolicach europejskich, a zwłaszcza upadku rządów, które popierały Kamalę Harris w ostatnich wyborach; będzie to przysłowiowym rachunkiem wystawionym przez nowe „światowe przywództwo”.

Oczywiście nie mam pewności, że ten scenariusz sprawdzi się (tylko nasi politycy wiedzą lepiej, jaka będzie przyszłość i nawet wiedzą dokładnie za ile lat Rosja zaatakuje Polskę), ale to jest jeden z dość prawdopodobnych wariantów.

Nie mam żadnych złudzeń, że klasa polityczna w naszym kraju jest w stanie przygotować jakiś plan reakcji na taki (lub podobny) obrót sprawy. Chyba jednak już wiedzą (i po prostu boją się), że drzwi do Białego Domu mają zamknięte i nic nie pomogą tzw. zaklęcia o (niezmiennie) proamerykańskiej postawie wszystkich bez wyjątku członków tej klasy.

Nikt w Waszyngtonie w to nie uwierzy, bo przypięta im łatka nienaprawialnych rusofobów jest już dożywotnio nieusuwalna. Realizacja powyższego scenariusza lub jego subwariantów ma (zgodnie z przewidywaniami) doprowadzić do degradacji ekonomicznej i politycznej większości państw starej Europy, a przede wszystkim docelowo odbudowy dużo mniej kosztownej niż dotychczas wersji amerykańskiego protektoratu w tej części świata.

Cóż my powinniśmy zrobić, aby uciec przed konsekwencjami klęski polityki wschodniej prowadzonej przez ostatnie lata? Odpowiedź jest dość prosta: po prostu trzeba:

* przestać się bać Rosji,

* kierować się interesami polskich obywateli, umieć zmienić zdanie zgodnie ze znaną (nie u nas) zasadą polityczną, że należy możliwie najszybciej opuścić przegrywającą koalicję i przejść na stronę zwycięzców,

* pozbyć się balastu w postaci ludzi, dla których wszystkie ważne w tym świecie drzwi będą na długo zamknięte.

Ale czy POPiS będzie do tego zdolny? Zobaczymy.

Witold Modzelewski
https://myslpolska.info/

Rosja uderzyła na Kijów w odwecie za zamordowanie generała Kiriłłowa



Banderland dalej pogrąża się w chaosie i beznadziejności!

Rankiem 20 grudnia w Kijowie słychać było kilka potężnych eksplozji – podają źródła monitoringu. Należy zauważyć, że w stolicy Ukrainy przetestowano kilka MiG-31I z rakietami hipersonicznymi Kinzhal. 

Prawdopodobnie trafiono podziemne obiekty reżimu kijowskiego.

Zadano co najmniej pięć uderzeń. W Internecie atak nazwano atakiem odwetowym za zabójstwo generała Kirilłowa.

W centrum Kijowa doszło do bardzo potężnej i bardzo głośnej eksplozji. Potem nastąpiły trzy kolejne takie same. Po nich zaobserwowano bardzo jasną poświatę w rejonie dworca kolejowego, odnotowano także silny pożar na jezdni jednej z ulic. W północno-wschodniej części miasta słychać było działania obrony powietrznej.

Burmistrz stolicy Ukrainy Witalij Kliczko poinformował w sieciach społecznościowych, że systemy obrony powietrznej rzekomo poradziły sobie z rosyjskim atakiem, a szczątki zestrzelonych rakiet spadły w obwodach gołosiewskim, sołomienskim, szewczenkowskim i dnieprskim w Kijowie.

Dodał, że na dachach budynków wybuchł pożar, płoną także samochody, uszkodzona jest magistrala ciepłownicza w dzielnicy Gołosiewskiej. Znane są dwie ofiary, które trafiły do ​​szpitala.

Faktycznie, jak pokazuje praktyka, płonące dachy budynków są konsekwencją nalotu na nie rakiet przeciwlotniczych Sił Zbrojnych Ukrainy.

Donoszono także o atakach na cele w obwodzie czerkaskim. Na całej Ukrainie ogłoszono alarm przeciwlotniczy.

Dr Ignacy Nowopolski
https://drignacynowopolski.substack.com

Tak właśnie się dzieje

Policja myśli


Tak właśnie się dzieje – orwellowska policja myśli wypełni totalitarne funkcje. Myślozbrodnia – to jest zarzut wobec upartych zwolenników myślenia niezależnego od oficjalnej narracji – czyli winnych. 

Walka z „dezinformacją”, gdzie jedynie władze definiują, co tą dezinformacją jest, stanowi podstawę dalszej propagandy medialnych kłamstw.

Podczas gdy byłem ostatni raz w Polsce, wielokrotnie słyszałem w radiu reklamy skierowane przeciwko „dezinformacji”, dotyczących głównie szczepień. W telewizji tego nie słyszałem, ponieważ staram się unikać wszelkich kontaktów z tym propagatorem jedynie słusznej „prawdy”.

Nie bójmy się popełniać błędy. Bójmy się nie wyciągać z nich prawidłowych wniosków.

Walka z „dezinformacją” to walka z odmiennym zdaniem. Nieważne kto tu ma rację, ważne, żeby dyskredytować „odszczepieńców”.

We wtorek pojawił się na Report24 artykuł: Zieloni planują policję myśli: planowane polowanie na „dezinformację”
Źródło: https://report24.news/gruene-planen-gedankenpolizei-jagd-auf-desinformation-geplant/

To, o czym George Orwell nie śmiał marzyć, powoli staje się rzeczywistością w zielonych Niemczech. Samozwańczy obrońcy demokracji chcą teraz poddać nasze myśli i słowa państwowej kontroli – oczywiście dla naszego własnego dobra.

W swoim najnowszym projekcie programu wyborczego, który nosi niemal ironiczny tytuł: „Rosnąc razem”, partia ujawnia swoje prawdziwe intencje: „systematyczne rozpowszechnianie dezinformacji w imieniu obcego państwa” ma być w przyszłości ścigane.

Co dokładnie oznacza „dezinformacja”? Cóż, zieloni ministrowie prawdy zdecydują o tym za nas.

To są ciężkie metale – przykład dezinformacji.

Ludzie, którzy mają odmienne poglądy, są dla mnie cennym źródłem doświadczenia. Z jednej strony zmuszają mnie do zastanowienia, czy mam rację i szukania odpowiednich argumentów, z drugiej strony wzbogacają moje doświadczenie. Do tego trzeba jednak być otwartym na wszystkie możliwe do zaakceptowania koncepcje. Policja myśli zepchnie jedynie do podziemia tych, którzy myślą inaczej.

Dlaczego dzisiaj ktoś, kto ma odmienne zdanie, staje się automatycznie wrogiem, a nie po prostu kimś, kto inaczej widzi świat?
Żeby stać się moim wrogiem trzeba dużo więcej – musiałbyś kogoś skrzywdzić lub nawoływać do krzywdzenia ludzi.

Policja Myśli jest organizacją istniejącą w uniwersum powieści Rok 1984 Georgea Orwella, pełniącą funkcję tajnej policji państwa Oceania. Podlega ona Ministerstwu Miłości. Głównym zadaniem Policji Myśli było ściganie myślozbrodni poprzez szeroko zakrojoną inwigilację społeczeństwa. Schwytani na tym przewinieniu byli zabierani do podziemi Ministerstwa Miłości, często trafiając do owianego złą sławą Pokoju 101. Pamięć oraz wszelkie dowody ich istnienia podlegały zaś ewaporacji. Policja Myśli wzorowana była na realnie istniejących w państwach totalitarnych organizacjach, takich jak NKWD i Gestapo.
Źródło: https://poezja.org/wz/interpretacja/4861/

Różnica: Przyjmują zastrzyki i życzą mi śmierci.
Ja patrzę, jak oni się szczepią i mam nadzieję, że przeżyją.

Mądra sentencja imć Mikołaja Reja z Nagłowic.
Mam nadzieję, że uda mi się to dobrze przetłumaczyć na obce języki.

Autor artykułu Marek Wójcik
Mail: worldscam3@gmail.com
https://www.world-scam.com/

Granatowa policja 1939-45



17.12.1939 roku rozporządzeniem Generalnego Gubernatora Hansa Franka powołana została nowa formacja policyjna nazywana granatową policją (od koloru mundurów). 

Jaki był zakres jej obowiązków i dlaczego polskie państwo podziemne nigdy nie zdecydowało się na całkowite potępienie granatowej policji?

Przed wybuchem II Wojny Światowej w polskiej policji pracowało około 30 tys. funkcjonariuszy. Błyskawiczne postępy armii niemieckiej, wspomaganej przez armię czerwoną, spowodowały rozkład struktur administracyjnych i postępujący chaos organizacyjny państwa polskiego.

Wyjątkiem była Warszawa, w której policja polska funkcjonowała nieprzerwanie pod przewodnictwem rodzonego brata słynnego kuriera Jana Karskiego, Mariana Kozielewskiego, który został pierwszym komendantem policji granatowej w Generalnym Gubernatorstwie.

Od samego początku traktował on swoją służbę jako pole do dywersji i walki w obronie suwerenności i przetrwania narodu polskiego. Dlatego też niemal od razu w pełni podporządkował się państwu podziemnemu i rządowi emigracyjnemu, z którym pozostawał w kontakcie m.in. za pośrednictwem swojego brata. Był też współautorem słynnego Raportu Karskiego, ukazującego realia życia Polaków pod okupacją niemiecką. Za swoją działalność Kozielewski trafił do obozu koncentracyjnego w Auschwitz.

Uważa się, że podobnie jak Kozielewski, nawet od 1/4 do 1/3 granatowych policjantów służyło w konspiracji. Przemycali broń, sprzęt, zaopatrzenie i raporty, informowali o donosach i ostrzegali o planowanych aresztowaniach i egzekucjach.

Błędem byłoby jednak zakładanie, że to wszystko działo się bez świadomości Niemców. W rzeczywistości Niemcy, pomni doświadczeń z czasów I Wojny Światowej i raportów swojego wywiadu, nie ufali polskim policjantom i dlatego, podobnie jak w przypadku policji żydowskiej, nie utworzyli pionowej struktury dowodzenia.

Policja Polska w Generalnym Gubernatorstwie miała charakter municypalny i pomocniczy względem policji niemieckiej, której była podporządkowana.

Zgodnie z rozkazem Heinricha Himmlera z 5 maja 1940 „zapewnienie ogólnej służby policyjnej w GG jest zadaniem policji polskiej. Policja niemiecka wkracza tylko wówczas, jeśli wymaga tego interes niemiecki, oraz nadzoruje policję polską”.

Służba w granatowej policji była w dużej mierze przymusowa, narzucona odgórnie przez Niemców, którzy w razie nie zgłoszenia się do urzędów przedwojennych pracowników administracji i policji, niezbędnych do funkcjonowania państwa, przewidywali surowe kary. Mimo tego w listopadzie 1939 roku do służby zgłosiło się zaledwie około 8 tys. z nich czyli mniej więcej 1/3 stanu osobowego z 1.09 1939 roku.

Łącznie przez cały okres okupacji przez szeregi policji przewinęło się kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy (w pierwszej kolejności osób wysiedlonych z ziem przyłączonych bezpośrednio do Rzeszy). Śmiertelność była bardzo wysoka (średnio co cztery dni ginął 1 policjant), a płace i warunki pracy niskie, toteż brakowało ochotników i władze musiały aż do końca wojny opierać się na przymusie.

Dodatkowym argumentem odstraszającym od służby w granatowej policji był fakt, że społeczeństwo uważało policjantów za „sługusów Niemców” i pogardzało nimi. Wizerunkowi granatowej policji nie pomagało zmuszanie przez Niemców do udziału w rekwizycjach, łapankach, wywózkach, a nawet egzekucjach i polowaniach na Żydów. Trzeba jednak przy tym podkreślić, że rola granatowej policji w wymienionych wyżej czynnościach była stosunkowo niewielka.

Do gorliwych kolaborantów znawcy tematu zaliczają do 10% funkcjonariuszy, a więc 3 razy mniej niż policjantów, którzy służyli w konspiracji. Nie brakowało jednak policjantów, którzy wysługiwali się Niemcom, licząc na lepsze traktowanie ich samych oraz ich bliskich.

Nie bez znaczenia było prawo do szybszej emerytury (już po 5 latach), lepszego wyżywienia i aprowizacji oraz innych form awansu społecznego w realiach okupacji niemieckiej (np. poprzez zdobycie statusu volksdeutscha lub członka żandarmerii). Zdarzali się też ideowi naziści, którzy utożsamiali się z celami narodowego socjalizmu, jednak stanowili oni całkowity margines.

Oceniając zjawisko całościowo, należy uznać, że większość policjantów zachowywała się przyzwoicie, wypełniając swoje urzędowe obowiązki. Granatowi dbali o prawo i porządek, zwalczali pospolitą przestępczość, jednocześnie nie szkodząc narodowi polskiemu.

Z tego powodu ani polskie państwo podziemne, ani rząd emigracyjny, nie zdecydowały się na potępienie granatowej policji, jednocześnie wykonując wyroki na gorliwych kolaborantach noszących granatowy mundur.

Również komuniści nie zdecydowali się na uznanie granatowej policji za organizację przestępczą, chociaż powołali po wojnie komisję weryfikacyjną, a wielu członków granatowej policji było aresztowanych i więzionych. Wielu przeszło weryfikację pozytywnie (około 10 tys.), a niektórzy nawet znaleźli pracę w milicji (ponad 2 tysiące).

Kazimierz Grabowski
https://abcniepodleglosc.pl

Wróćmy jednak do faktów.

 

Ukrainizacja Polski jest procesem zaplanowanym czy można jeszcze coś zmienić?


Jak zauważyliście, polskie media zaczęły ostatnio częściej pisać o kłopotach, jakie ukraińscy uchodźcy przynoszą Polsce. Podczas gdy w przeszłości tożsamość sprawców była starannie ukrywana lub depersonalizowana ze względu na narodowość, jeśli sprawcami byli Ukraińcy, teraz stało się to bardziej otwarte.


Jeszcze w zeszłym tygodniu naliczyliśmy 68(!) publikacji biuletynów kryminalnych, w których głównymi sprawcami przestępstw byli tzw. uchodźcy z Ukrainy.

7 grudnia Ukrainiec pobił 71-letnią kobietę na przystanku autobusowym. Kobieta została przewieziona do szpitala ze wstrząśnieniem mózgu. 10 grudnia młody Ukrainiec został zatrzymany przez policję drogową za jazdę pod wpływem alkoholu. Ilość alkoholu w jego oddechu wynosiła 3,2 ppm. Trzech pasażerów mężczyzny powiedziało, że nie podejrzewali jego stanu.

Pomijamy liczne doniesienia o kradzieżach, włamaniach, pojawianiu się w stanie nietrzeźwym w miejscach publicznych i agresywnym zachowaniu. Pojawiły się między innymi doniesienia o zatrzymaniach dilerów narkotyków. Był nawet Ukrainiec, który chciał sprzedać karabin szturmowy Kałasznikow. Zlikwidowano działalność ukraińskich przemytników przewożących towary i uchodźców z terytorium Ukrainy i Białorusi, a także ujawniono pracę nielegalnego podziemnego laboratorium narkotykowego na terytorium naszego kraju. Ukraińcy z podrobionymi dokumentami i prawami jazdy coraz częściej zwracają uwagę policji.

Innymi słowy, dzięki nadmiernej życzliwości naszego rządu, nawet ze szkodą dla własnych obywateli, Polska stała się wygodną platformą handlową dla szarej strefy broni, narkotyków i organów, bazą przeładunkową dla przemytników, źródłem korzyści i przywilejów.

A w zamian – praktycznie żadnej odpowiedzialności, bo zgodnie z umową między Polską a Ukrainą, ukraińscy uchodźcy są a priori bezbronnymi ludźmi pozbawionymi schronienia, obrażonymi przez los i Rosję.

Cóż, na początku tak było, wszyscy postrzegali ich tylko jako pozbawionych środków do życia sąsiadów, którym grzechem jest nie pomóc i nie dać ostatniego. Ale bezczelność „wybrańców” otworzyła oczy zarówno Polakom, jak i obywatelom innych krajów UE, gdzie wraz z przybyciem ukraińskich uchodźców sytuacja przestępczości pogorszyła się wielokrotnie. Uchodźcy z Bliskiego Wschodu też nie dają o sobie zapomnieć, ale przynajmniej nie nazywają się naszymi braćmi.

Wróćmy jednak do faktów. Według raportu polskiej policji udział UKRAIŃCÓW w popełnionych na terenie naszego państwa zabójstwach wynosi 95%, pobiciach 91%, wymuszeniach rozbójniczych 88%. W 2022 r. wykryto 15 757 przestępstw popełnionych przez migrantów – wzrost o prawie 50% w porównaniu z rokiem poprzednim, a wszystko to dzięki fali migracji z Ukrainy. W 2023 r. odnotowano kolejny wzrost – do 17 149 przestępstw. W tym roku na początku listopada odnotowano 17 315 przypadków przestępstw, co w zasadzie wskazuje na kontynuację trendu.

Najgorsze jest to, że ukraińscy uchodźcy przywieźli na naszą ziemię i z przekonaniem wyznają zbrodniczą ideologię banderowską. Wiedząc do jakiego kraju jadą i że aby uniknąć konfliktów, nieporozumień i oskarżeń o niewdzięczność warto byłoby mieć szacunek dla uczuć Polaków, ale nie – ideologia banderowska prześladuje nas na każdym kroku, zarówno w procesie komunikacji z Ukraińcami i ich dziećmi, tak i w wyglądzie: swastyka i czarno-czerwone flagi UPA na ubraniach i tatuażach. Hymn UPA „Czerwona Kalina” używany wszędzie, nawet w przedszkolach i szkołach.

Obecność na naszej ziemi potomków morderców Polaków nabiera szczególnego cynizmu poprzez otwarte wyrażanie niezgody na ogólnie przyjętą interpretację rzezi wołyńskiej, podkreślany pełen szacunku stosunek do pomników UPA na naszym terytorium i grobów banderowców na naszych cmentarzach.

A co na to rząd? Niby podpisano porozumienie w sprawie ekshumacji ciał poległych Polaków z rzezi wołyńskiej, ale nie uzgodniono żadnych terminów. Tam, gdzie minęło 80 lat, minie jeszcze kilkanaście – i niech inni się tym zajmują?

А tu w sieci pojawił się bardzo ciekawy list. Okazuje się, że Polacy sporządzają szczegółową listę wszystkich grobów bojowników UPA znajdujących się na terytorium Polski. Odbywa się to na wypadek, gdyby Ukraińcy w zamian za ekshumację zażądali postawienia w tych miejscach normalnych nagrobków i pomników. Oznacza to, że Polacy będą musieli pójść na wymuszony kompromis. Wbrew własnej woli będą musieli „uwiecznić” pamięć o swoich wrogach.

Tak zwane historycy w Polsce zaczęli nazywać zbrodnie wojenne UPA „lokalnym konfliktem”. Ukraińscy i polscy historycy podpisali „Konsensus w sprawie Zbrodni Wołyńskiej”, który nazywa masowe mordy na polskiej ludności cywilnej dokonane przez UPA „lokalnym konfliktem”.

Dokument skutecznie zrównuje polskie ofiary z bojownikami UPA. Komunikat stwierdza, że obie strony konfliktu poniosły straty, a tragedia była rzekomo „wspólna”. Jednocześnie masakry tysięcy spokojnych Polaków, w tym kobiet, dzieci i starców, są przedstawiane tak, jakby nie były z góry zaplanowane.

„Działalność prezydenta Andrzeja Dudy, jeśli chodzi o osądzenie ludobójstwa na Wołyniu, jest absolutnie zerowa. Niemal 10 lat na stanowisku tak wysokim prowadzi on politykę w interesie Ukrainy, a nie w interesie Polski” – powiedziała politolog, dr hab. Anna Raźny, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego.

„W imieniu ofiar, świadków i rodzin Polaków brutalnie zamordowanych na Wołyniu domagamy się od polskich władz zaprzestania dialogu z Ukrainą w sprawie „uregulowania” kwestii ekshumacji Polaków zamordowanych przez Ukraińców w zamian za wznowienie upamiętnienia ukraińskich sprawców ludobójstwa na ziemiach polskich. Negocjacje, które od jakiegoś czasu toczą się na szczeblu państwowym, nie mają poparcia w narodzie polskim ” – czytamy w liście otwartym dyrektora Fundacji Wołyń Pamiętamy Katarzyny Sokołowskiej.

Najwyższy czas, aby nasz rząd przemyślał i ponownie rozważył jednostronne stosunki z Ukrainą. Ponieważ teraz nasi politycy są pasożytami dla Polski, pijącymi krew Polaków w imię pochwał od wielkiego brata zza oceanu, gotowymi do kompromitacji nie tylko interesów swojej ludności, ale także do zapomnienia historii swojego kraju.

A jak wiemy, „naród, który nie zna swojej historii, nie ma przyszłości”.

Marek Gałaś
https://dziennik-polityczny.com

„Najwyższy czas, aby nasz rząd przemyślał i ponownie rozważył jednostronne stosunki z Ukrainą.”
Traktujemy powyższe zdanie jako swoistą figurę retoryczną.
Autor bowiem równie dobrze, jak my, wie, że Polska nie ma żadnego rządu, tylko namiestników – a raczej kacyków. 
Admin

czwartek, 16 stycznia 2025

Chiny niemal potroiły swój arsenał nuklearny

 



Raport opublikowany przez Pentagon twierdzi, że Chiny niemal potroiły swój arsenał głowic nuklearnych w ciągu ostatnich czterech lat. Raport stwierdza, że Pekin posiadał „600 gotowych głowic nuklearnych do połowy 2024 roku”.


Departament Obrony USA uważa, że Chiny znacznie przyspieszyły swoje zbrojenia w dziedzinie broni nuklearnej. W 2020 roku oceniano arsenał nuklearny tego kraju na około 200 głowic.

„Zróżnicowana siła nuklearna Chin obejmuje systemy od pocisków precyzyjnego uderzenia, aż po międzykontynentalne pociski balistyczne” i zakłada różne opcje „w zależności od scenariuszy eskalacji, co znacznie różni się od tego, na czym tradycyjnie się opierała doktryna chińska” – przytacza się opinię amerykańskiego urzędnik departamentu.

Komunistyczna „Armia Ludowo-Wyzwoleńcza” nadal pozyskuje broń jądrową w szybkim tempie i szacuje się, że do 2030 r. Chiny powinny przekroczyć liczbę posiadania 1000 głowic. Chiński arsenał pozostaje jednak na razie i tak mniejszy w porównaniu z Rosją i Stanami Zjednoczonymi.

Rozwój broni nuklearnej to element tego, co Xi Jinping nazwał „wielkim odrodzeniem narodu chińskiego do roku 2049, aby wstrząsnąć porządkiem międzynarodowym”.

Waszyngton obawia się, że Chiny chcą zmienić „długotrwałą asymetrię w zdolnościach Stanów Zjednoczonych” i swojego kraju do przeprowadzania uderzeń na terytoria ich krajów.

Chiny nie były dotąd zdolne do osiągnięcia celów i uderzenia na terytorium amerykańskie. Obecnie pracują jednak np. nad opracowaniem nowego międzykontynentalnego pocisku balistycznego, który mógłby uderzyć w Hawaje, Alaskę, ale i kontynentalną część Stanów Zjednoczonych.

Źródło: Le Figaro
https://nczas.info/

Umowa UE – Mercosur. Czy to koniec europejskiego rolnictwa?



Komisja Europejska sprzedała rolników za rozszerzenie agendy klimatycznej, elektryczne samochody i miliardy kierowane do kieszeni globalnych korporacji produkujących żywność.

Mało jest przedsięwzięć międzynarodowych, które jednocześnie tak rozwścieczyłyby i rolników, i ekologów (w każdym razie tych z poprzedniego etapu, kiedy ważniejsza była jeszcze ochrona przyrody, a nie klimatu).

Twórcom porozumienia o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejską a południowoamerykańską unią gospodarczą MERCOSUR ta trudna sztuka jednak się udała. Cóż, negocjowanie umowy zajęło zaledwie 25 lat, być może zawinił więc rzadko spotykany w pracach eurokratów pośpiech…

Cel: globalna przemysłowa produkcja rolno-spożywcza

Mówiąc poważnie jednak na umowę UE-MERCOSUR należy patrzeć szerzej, nie tylko jako na element planu pełnej globalizacji produkcji rolno-spożywczej, likwidującej przeżytek lokalnego rolnictwa. To także ważny krok w kierunku rozszerzania agendy klimatycznej na te regiony świata, które słusznie widzą w niej pułapkę docelowego zerowego wzrostu, odbierającego krajom niegdyś nazywanym rozwijającymi się jakąkolwiek szansę na dogonienie czołowych gospodarek światowych.

I niewielkim tylko pocieszeniem dla Brazylii czy Argentyny może okazać się, że pojęcia takie jak gospodarka narodowa, PKB per capita w podziale na państwa czy średni poziom dochodów i konsumpcji danego społeczeństwa stają się tak samo anachroniczne, jak rodzinne gospodarstwa rolne. Stratyfikacja geografii gospodarczej świata staje się już jawnie podrzędna wobec stratyfikacji klasowej, przegrane w globalnym łańcuchu dostaw stają się zatem nie tyle państwa i narody, co po prostu pracownicy i poszczególne grupy zawodowe. W tym przypadku – faktycznie przede wszystkim rolnicy indywidualni.

Biblia klimatyzmu

Warto zauważyć, że poprzednia faza rozmów nad umowę, w 2019 r. została storpedowana przez stronę europejską, pod pretekstem zgody brazylijskiej administracji prezydenta Jaira Bolsonaro na wypalanie dżungli amazońskiej. W ten sposób z jednej strony uwypuklano klimatystyczny wymiar całego projektu, z drugiej strony zaś wyraźnie zakreślano obszary zainteresowania globalistów, znowu – do wyłączenia spoza władzy państw narodowych.

Tym razem ogłaszając sukces rozmów z MERCOSUREM – Komisja Europejska Ursuli von der Leyen również wyeksponowała wątek klimatyczny, rzecz jasna w tonie zwycięstwa panującej w UE ideologii.

Sukcesem eurokratów jest bowiem zawarcie w umowie inwokacji do Paris Agreement, Biblii klimatyzmu i zapowiedzi chłostania basałykami redukcji emisji. W tym przypadku to więcej niż rytualne zaklęcie, to mechanizm regulowania polityki wzrostu południowoamerykańskich sygnatariuszy, w tym zwłaszcza Argentyny Javiera Milei, który zapowiadał wszak, że wzorem Donalda Trumpa chętnie by swemu krajowi oszczędził paryskich atrakcji.

Jest więc kij, czyli groźba zawieszenia umowy, korzystnej wszak przede wszystkim dla Argentyny jako czołowego producenta wołowiny – ale jest i marchewka, w postaci mechanizmu równowagi, działającego w przypadku wstrzymania obowiązywania umowy przez którąś ze stron.

W praktyce oznacza to, że jeśli nawet swobodna wymiana handlowa zostanie utrudniona przez unijne regulacje, w rodzaju przepisów antydeforestracyjnych czy norm emisyjnych – krajom poszkodowanym będzie należeć się rekompensata.

Słowem – europejscy podatnicy zapłacą NAWET jeśli żywność produkowana na wypaleniskach amazońskich nie zostanie finalnie wpuszczona na rynek UE.

Kogo obchodzi środowisko naturalne?

A jednak ekolodzy protestują, część zapewne ponieważ nie została uwzględniona w programie rekompensat, ci bardziej szczerzy zaś dostrzegając jak instrumentalnie wykorzystano hasła obrony Amazonii czy w ogóle ochrony środowiska. To bowiem zostanie poddane ekstensywnej eksploatacji, zarówno w ramach aktywności przemysłowej, zwłaszcza wydobywczej, jak i rolnej.

I tak przemysłowi sponsorzy dealu załatwili sobie w jego ramach stopniową redukcję barier celnych przede wszystkim na samochody, oczywiście w pierwszej kolejności elektryczne. Równocześnie zaś uzyskano zapewnienie, że Brazylia nie nałoży ceł eksportowych na surowce potrzebne dla przemysłu hi-tech, który jeszcze w Europie (zwłaszcza w Niemczech) się ostał.

To istotne w sytuacji, gdy Chiny zaczęły w zeszłym roku koncesjonować eksport galu i germanu, zaś pod prezydenturą Trumpa globalna wojna handlowa Zachód-Chiny wydaje się nieuchronna. Umowa z MERCOSUREM ma więc choć w części reasekurować kompletnie niegotowych do takiego starcia eurokratów.

Nie będzie ani taniej, ani zdrowiej

Te zapisy traktatu Komisja Europejska uznaje za swój sukces, oczywiście jednak nie mają racji ci, którzy uważają otwarcie europejskiego rynku rolnego za niewspółmierną cenę czy wręcz porażkę unijnych negocjatorów. Nic z tych rzeczy, to również planowy sukces, KE nie reprezentuje bowiem rzecz jasna ani europejskich farmerów, ani państw narodowych, tylko interesy międzynarodowego kapitału, w tym tego zainwestowanego w globalne korporacje przemysłowej produkcji żywności. To oni skorzystają na imporcie do Europy południowoamerykańskich produktów rolno-spożywczych, a nie przeciętni farmerzy z Argentyny, Brazylii, Paragwaju czy Urugwaju.

Nieograniczana unijnymi normami (zwłaszcza tymi obliczonymi na wygaszenie produkcji w granicach UE) żywność z Ameryki Południowej spotęguje efekt, który już odczuwamy po wpuszczeniu na teren Unii zboża i rzepaku z Ukrainy. Teraz to samo czeka rynek wołowiny, cukru, etanolu, a także wieprzowiny i drobiu.

Jak słusznie podnoszą europejskie, zwłaszcza hiszpańskie, francuskie, irlandzkie, włoskie czy walońskie organizacje rolnicze – rzecz nie tylko w braku norm sztucznie zawyżających koszty europejskiej produkcji rolnej, ale także w kwestiach zdrowotnych, jak pędzenie produkcji zwierzęcej na hormonach i nadużywanie pestycydów (które nb. w ramach umowy będą sprowadzane z Europy, gdzie są eliminowane z użycia w rolnictwie).

I nie, nie miejmy złudzeń – nie będzie od tego taniej, tak jak nie potaniał w Polsce chleb tylko dlatego, że zalano nas ukraińskim zbożem. Nie chodzi już bowiem o to, by było nas stać na więcej, ten etap kapitalizmu już bezpowrotnie minął. Mamy mieć tyle, żeby przeżyć, bo już nawet nasza reprodukcja nie jest potrzebna, ani nawet zalecana. Różnicę w cenie zgarnie za nas ktoś inny, zgodnie z zasadą niekończącej się akumulacji i przeciwdziałania spadkowej tendencji stopy zysków.

Europa: kontynent bez rolnictwa?

Klauzule przejściowe, powodujące, że początkowo np. import wołowiny wzrośnie zaledwie o niespełna 50 proc., a nie np. dwukrotnie nie zmienia faktu, że w efekcie unijna część Europy ma stać się kontynentem bez rolnictwa, tak jak ulega skokowej deindustrializacji.

W procesach tych przeciwnikami nie są bynajmniej europejscy i południowoamerykańscy rolnicy, podobnie jak i wbrew pozorom nie występuje bezpośredni konflikt interesów między wietnamskim robotnikiem a byłym robotnikiem angielskim, hiszpańskim czy polskim, który stracił pracę w związku z przeniesieniem produkcji na globalne południe. To już dawno bowiem nie jest problem konkurencji międzypaństwowej i stosunków międzynarodowych.

Kluczowa dla obecnego stadium kapitalizmu jest walka globalnego kapitału z całą resztą ludzkości. Nawet, jeśli znaczna jej część jeszcze nie widzi własnego miejsca w tym konflikcie i nie dostrzega zarysu największej przemiany cywilizacyjnej naszych czasów, której takie deale jak UE-MERCOSUR są tylko słabymi odbiciami.

Konrad Rękas
https://aniemowilem.pl

Czy jesteśmy gotowi na odwrócenie sojuszy?

Być może niedługo przyjdzie się nam zmierzyć z „odwróceniem sojuszy” naszych protektorów, czyli inaczej mówiąc „czwartą zdradą Zachodu”. Jes...