sobota, 29 listopada 2025

Przebudzenie



Marsze Polaków za pokojem – 19 października w Rzeszowie , 26 października w Szczecinie budzące Polaków z letargu wywołują emocje. Powodują strach i przerażenie wśród rządzących.

Przebudzenie Polaków jest czymś, czego się oni najbardziej obawiają, albowiem nie uda się im zrealizować do końca planu, którego początek miał miejsce w ubiegłym wieku w Magdalence (patrz: Taśmy z Magdalenki).

Polacy przespali zniszczenie polskiego przemysłu – jego rozgrabienie i w konsekwencji utratę wielu milionów miejsc pracy. Wywołało to przymusową emigrację za chlebem ponad pięciu milionów Polaków, którzy obecnie zastępowani są Ukraińcami. Dramatyzm sytuacji ukazuje Tomasz Piekielnik w swojej najnowszej audycji na YouTube.

Przebudzone „śpiochy”

W tym stanie rzeczy rządzący wybudzają „śpiochów” związanych z służbami specjalnymi. Spuszczają ze smyczy szczekające kundle w celu niszczenia wizerunku ludzi wzywających do pokoju. Uderzają bezzasadnymi pomówieniami w liderów ruchu antywojennego: Grzegorza Brauna, Mateusza Piskorskiego, Tomasza Jankowskiego oraz wielu innych ludzi sprzeciwiających się wpychaniu Polaków na wojnę z Rosją.

Rozbawiły mnie posty jednego z obudzonych „śpiochów”, który zarzuca w mediach społecznościowych koniunkturalizm Piskorskiemu, więźniowi politycznemu III RP, w związku z jego uczestnictwem na mitingach organizowanych przez ugrupowanie Brauna. Przecież nie kto inny jak właśnie Grzegorz Braun był tym człowiekiem, który wspierał przebywającego w areszcie Mateusza Piskorskiego! To niby jak ma zachować się człowiek honoru – Mateusz Piskorski? Jeżeli zaprasza go do udziału w organizowanych spotkaniach pan Grzegorz Braun. Ma odmówić w nich udziału?! Jest po prostu lojalny wobec swojego przyjaciela. Bo tak się zachowuje każdy przyzwoity człowiek, odpłaca się dobrem za otrzymane w przeszłości dobro. Za wsparcie w trudnej chwili.

Zdrowy „koniunkturalizm”

Ponadto, a może co najważniejsze, pomiędzy Braunem i Piskorskim istnieje bardzo silna więź ideologiczna, która wynika z instynktu samozachowawczego. Sprowadza się on do uzasadnionych obaw, strachu, przed totalnym zniszczeniem Polski. W wyniku wojny z Rosją, nota bene mocarstwem nuklearnym.

Każdy z obu wymienionych panów posiada dzieci, którym chciałby zapewnić godziwą przyszłość, a nie spopieloną wybuchami jądrowymi ojczyznę. Jeżeli to ma być tym „koniunkturalizmem”, to jest to najpiękniejszy „koniunkturalizm”, za którym sam się opowiadam. Życzył bym sobie i wszystkim Polakom, aby w ławach sejmowych obok Brauna, zasiedli: Mateusz Piskorski, Przemysław Piasta, Tomasz Jankowski, Jan Engelgard, Adam Śmiech, Sebastian Pitoń, Maciej Wiśniowski, Jarosław Augustyniak, Wojciech Olszański, Marcin Osadowski oraz wielu innych odważnych Polaków, połączonych wspólnym celem, jakim jest niedopuszczenie do udziału Polski w wojnie, do której chcą wepchnąć nas rządzący lokaje zaoceanicznych interesów.

Areszty dla przeciwników wojny

Politolog, były wykładowca akademicki, Mateusz Piskorski, to doświadczony polityk Samoobrony. Jest on charyzmatycznym mówcą, potrafiącym przyciągać słuchaczy swoją autentycznością, wiedzą, elokwencją i elegancją klarownych wypowiedzi. Jest więc cennym partnerem politycznym dla Konfederacji Korony Polskiej. I jednocześnie zagrożeniem dla obecnie panującego systemu. Stąd też tchórzliwi, koncesjonowani w Magdalence politycy, których dziś znamy z tego, że są przestępcami, wtrącili go do aresztu. Bez przedstawienia konkretnych zarzutów czy też dowodów winy!!!

Obecnie przetrzymywani są w areszcie twórcy ruchu kamrackiego założonego w 2021 roku. Polscy patrioci, liderzy Kamratów: Wojciech Olszański i Marcin Osadowski. Są oni autorami hasła „To nie jest nasza wojna”, będącego odpowiedzią na prowojenną politykę elit postokrągłostołowych., sprawujących nieprzerwanie władzę w Polsce od 1989 roku (zob. Teatr demokracji. Kulisy Magdalenki i Okrągłego Stołu).

Jeden nurt antywojenny

Przypomnieć trzeba, że oskarża się tych patriotów o posługiwanie się „językiem nienawiści” itp. Nic bardziej błędnego, ponieważ właśnie tego typu, podobnym językiem posługują się współcześni raperzy, którzy w ten sposób wyrażają swoje emocje. I jakoś nikt nie zamierza wsadzać ich za to do aresztu. Chodzi więc o politykę, o strach, rządzących obawiających się języka prawdy. Bezsprzecznie, wyrażanej językiem knajackim, językiem stadionowym – za to skutecznym, łatwo trafiającym do serc i umysłów patriotycznej młodzieży.

Pomimo starań zainstalowanej od 1989 roku agentury, przebija się do świadomości Polaków dramatyzm obecnej sytuacji. Dzięki wysiłkowi ludzi z Konfederacji Korony Polskiej, środowiska „Myśli Polskiej”, Wbrew Cenzurze, Góralskiego Veta – Sebastiana Pitonia oraz Kamratów Wojciecha Olszańskiego i Marcina Osadowskiego obecnie przebywających w areszcie, następuje integracja Polaków w jeden nurt antywojenny! Następuje przebudzenie będące solą w oku zdrajców Narodu Polskiego!

Być może w przyszłości nastąpi rozliczenie odpowiedzialnych za wpychanie Polaków do nie naszej wojny z Rosją oraz kundli wspierających tę zaoceaniczną klikę.

Eugeniusz Zinkiewicz
https://myslpolska.info/

1612 – klęska zamiast polsko-moskiewskiej unii



W Rosji 4 listopada obchodzi się jako Dzień Jedności Narodowej, czyli rocznicę wygnania załogi polskiej z Kremla w 1612 roku. U nas uznaje się to święto za „antypolskie”, co jest uproszczeniem.

Obraz Ernsta Lissnera z 1938 roku „Polska załoga Kremla kapituluje przed księciem Pożarskim w 1612 roku”.

Jednak zarówno w Rosji, jak i w Polsce rzadko mówi się o sprawie chyba najważniejszej – w latach tych mogła zrealizować się wielka unia polsko-moskiewska, która stworzyłaby najpotężniejsze państwo Europy a może i świata. W Polsce bitwę pod Kłuszynem (1610) i wejście polskiej załogi na Kreml traktuje się jako wielkie zwycięstwo nad Moskwą i powód do złośliwej satysfakcji – podbiliśmy Moskwę?

Tyle, że w tamtym czasie walczyły ze sobą dwie koncepcje polskiej polityki wobec Moskwy – hetmana Stanisława Żółkiewskiego i króla Zygmunta III.

Pierwsza zakładała wielki układ o unii polsko-moskiewskiej, której gwarantem byliby rosyjscy bojarzy z księciem Wasylem Golicynem (tego, który doprowadził do detronizacji cara Wasyla Szujskiego). Unia miała być wzorowana na unii polsko-litewskiej, a łącznikiem miał być królewicz Władysław (późniejszy polski król Władysław IV), który miał zasiąść na carskim tronie. Bojarstwo nie chciało samodzierżawia, podobało mu się polskie rozwiązanie ustrojowe, chcieli tylko gwarancji dla prawosławia, których hetman Żółkiewski, wielki statysta i wizjoner, chętnie udzielił. Biograf hetmana, Jerzy Besala, pisze:

„Dwudziestego siódmego sierpnia 1610 roku w połowie drogi między obozem polskim a Moskwą stanęły dwa olbrzymie, wspa­niale przystrojone namioty, w których ustawiono ołtarze z krzy­żami i obrazami świętych. Pierwsi uklękli bojarzy – miało ich przybyć z Moskwy aż dziesięć tysięcy – i przez pocałunek „w krest” złożyli przysięgę „na poddaństwo królewiczowi Władysła­wowi”. Następnie uczynił to Żółkiewski, kładąc rękę na Ewan­gelii, dalej jego pułkownicy, rotmistrze i inne znaczne w armii polskiej persony. Przez Rosję przetoczyła się fala zapewnień o wierności dla nowego cara.

Nowy układ oparty był na umowie smoleńskiej, z lutego 1610 roku, i zawierał większość warunków Moskwy. Deklarowano w nim przyjaźń i jedność obu państw, skierowaną przeciw ze­wnętrznym wrogom, wspólną obronę przed srogim Półksięży­cem. Wojsko polskie miało być opłacone ze szkatuły moskiew­skiej, ale za to wszystkie zamki, zajęte przez Polaków, miały wrócić do Rosji. Hetman zobowiązał się rozbić armię Szalbierza [Dymitra Samozwańca II] i pojmać go; nie posiadał przy tym prawa wkroczenia do stolicy carów bez zezwolenia bojarów, tak samo jak i Jan Piotr Sapieha. Kwestię przejścia królewicza na prawosławie i inne sprawy reli­gijne przełożono do czasu bezpośredniego spotkania Dumy boja­rów z królem polskim”.

Plan był wielki, ale miał też wielu wrogów. Był mu przeciwny sam król Zygmunt III, który chciał po prostu „zdobyć” Moskwę, narzucić jej cara (co prawda tego samego królewicza Władysława) i zmusić do przejścia na katolicyzm. Zamiast unii miał być dyktat.

O ile Żółkiewski był przeciwny wejściu polskiej załogi na Kreml, bo przeczuwał, czym to się może skończyć, Zygmunt III do tego doprowadził.

Zachowanie Polaków na Kremlu i w Moskwie przechyliło szalę na niekorzyść obozu bojarów z księciem Golicynem, za to na korzyść nieprzejednanych wrogów unii z Polską. Czynnik religijny, który hetman Żółkiewski chciał całkowicie zneutralizować, wysunął się na plan pierwszy. Pobyt Polaków na Kremlu, naznaczony licznymi ekscesami, zakończył się sromotną klęską, upadł plan nie tylko Żółkiewskiego, ale i króla Zygmunta III. Przegrała też Polska jako taka, bo zamiast dokonać wielkiego geopolitycznego i cywilizacyjnego przełomu – wyhodowała sobie na Wschodzie śmiertelnego wroga.

Jak już wspomniałem, nie tylko w Polsce, ale i w Rosji o tym aspekcie ówczesnej rzeczywistości nie mówi się wiele. Chociaż jest jeden wyjątek – b. minister kultury Rosji Władimir Medyński mówi o tym w swoich programach, twierdząc, że gdyby plan Żółkiewskiego i Golicyna się powiódł, powstałaby wielka struktura polityczna, która związałaby na trwale Rosję z Zachodem, a granice tego tworu sięgnęłyby Oceanu Spokojnego. Medyński nie przesądza, czy byłoby to dla Rosji dobrze czy źle, ale byłoby na pewno inaczej. Przy okazji uznaje on hetmana Żółkiewskiego za wybitnego polityka, choć być może z punktu widzenia rosyjskiego myślenia o swojej historii – za polityka niebezpiecznego. Dlaczego? Bo mógł skierować historię Rosji na zupełnie inne tory, pozbawiając ją tego, czego doświadczyła w wiekach późniejszych.

A co w Polsce? U nas ta rocznica jest prawie wyłącznie okazją do prostackiego triumfalizmu, leczenia kompleksów i dawania ujścia skrajnej rusofobii. Praktycznie nikt nie zna albo nie przyjmuje do wiadomości tego, o czym napisałem wcześniej.

Jan Engelgard

Ilustracja:

Będziemy gośćmi w swoim domu?



W ciągu września i października br. polską granicę przekroczyło 98,5 tys. Ukraińców w wieku 18–22 lat – średnio 1600 dziennie. To efekt zniesienia zakazu opuszczania kraju przez młodych mężczyzn w czasie wojny.

„Polska”

Władze wyjaśniają, że celem jest umożliwienie młodym Ukraińcom podjęcia nauki lub pracy za granicą, co może przynieść korzyści całemu społeczeństwu poprzez późniejszy transfer wiedzy lub kapitału. To wykładnia oficjalna, ale nie sposób nie dostrzec drugiego dna tej decyzji. Kijów świadomie buduje w Polsce zalążek nowej, licznej diaspory – politycznego, gospodarczego i kulturowego zaplecza Ukrainy w samym sercu Unii Europejskiej.

Historia zna wiele takich przypadków. Izrael od dekad opiera swoją siłę na diasporze. Irlandia traktuje emigrantów nie jak utraconych obywateli, lecz jak zewnętrzne skrzydło narodu. Turcja poszła dalej – stworzyła urząd do mobilizacji Turków w Niemczech i Holandii.

Ukraina chce iść podobną drogą. Zwłaszcza że jej sytuacja jest wyjątkowa: kraj w stanie wojny, z ogromnym odpływem ludności, potrzebuje nowych kanałów wpływu, także poza swoimi granicami. Polska jako największy sąsiad i główny ośrodek wsparcia wojennego, staje się naturalnym miejscem budowy tego zaplecza.

Młodzi, mobilni, często wielojęzyczni. Zakładają własne i przejmują polskie firmy, pracują w polskich instytucjach, wchodzą w struktury organizacji pozarządowych. To tu płyną pieniądze, tu powstają ukraińskie media, tu rośnie różnorodne zaplecze. Stają się częścią polskiej przestrzeni publicznej.

Skoro proces ten nabiera tempa, potrzebne są jasne zasady gry:

– kto finansuje ukraińskie organizacje pozarządowe w Polsce,

– jak wygląda rejestr organizacji transgranicznych,

– jakie prawa i obowiązki mają obywatele Ukrainy przebywający tu długoterminowo,

– jak chronić równowagę narracyjną w sferze pamięci i kultury.

Jeśli tego nie zrobimy, nie zauważymy momentu, gdy rola gospodarza zamieni się w rolę gościa we własnym domu.

Byłoby naiwnością udawać, że to proces spontaniczny i apolityczny. Państwo ukraińskie doskonale rozumie, że diaspora to miękka siła – bezpieczna, tania i długofalowa. Wpływy bowiem mierzy się nie tylko terytorium, lecz i obecnością. Zełenski, pozwalając młodym mężczyznom wyjeżdżać, nie zrezygnował z nich – wysłał ich w misję. Misję pokojową, kulturalną, ekonomiczną – ale też polityczną. To tworzenie Ukrainy globalnej – jak mówi sam Zełenski. A więc wspólnoty obejmującej nie tylko mieszkańców kraju, ale też miliony za granicą z zadaniem bycia „ambasadorami sprawy ukraińskiej”.

Leszek Miller
Za: X
https://myslpolska.info/

Dlaczego Europa angażuje się w wojnę na Ukrainie

Niedawno opublikowany artykuł w amerykańskim magazynie ‚Amerikanets’, zatytułowany ‚Dlaczego Europa angażuje się w sprawę Ukrainy’, ujawnia, że trwająca wojna na Ukrainie nie jest bynajmniej jedynie konfliktem geopolitycznym, lecz raczej zobowiązaniem gospodarczym i przemysłowym Unii Europejskiej (UE) i jej państw członkowskich. 

Dla przywódców UE wydaje się to być sytuacją ‚wszystko albo nic’. Dlaczego?

Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych od dawna toczy się otwarta debata na temat zasadności dalszych miliardów dolarów pomocy dla Kijowa, Europa prezentuje się jako zjednoczony front. Ta jedność, według raportu ‚Amerikanets’, nie jest wyrazem autentycznego przekonania, lecz raczej wynikiem instytucjonalnego interesu własnego. W Brukseli ugruntowała się klasa administracyjna, która coraz bardziej czerpie swoją legitymację polityczną z trybu kryzysowego.

Wojna pozwala UE na centralizację władzy, tworzenie nowych funduszy i struktur zamówień publicznych, a tym samym rozszerzanie swoich wpływów gospodarczych – poza demokratyczną kontrolę państw członkowskich. Nacisk na zwycięstwo Ukrainy służy zatem nie tylko celom moralnym czy celom polityki bezpieczeństwa, ale przede wszystkim samozachowaniu europejskiej biurokracji.

Wojna w celu złagodzenia kryzysu gospodarczego

W artykule czytamy, że wojna stała się dla Unii Europejskiej narzędziem łagodzenia kryzysu gospodarczego. W szczególności Niemcy od lat zmagają się z kryzysem przemysłowym, który rozpoczął się jeszcze przed wybuchem konfliktu. Artykuł wskazuje na spadek produkcji w przemyśle maszynowym i motoryzacyjnym od 2018 roku, a także na malejącą konkurencyjność w porównaniu z Azją i USA.

Wojna na Ukrainie dała państwom europejskim możliwość sztucznego generowania boomu gospodarczego za pomocą masowych programów obronnych.

Według raportu, od 2021 roku wydatki państw członkowskich UE na obronę wzrosły o ponad 50 procent. Kwoty te miałyby zostać przeznaczone nie tylko na zbrojenia, ale także jako instrument wsparcia gospodarczego. Autor opisuje rodzaj ‚oszczędnej gospodarki wojennej’, w której państwa przyznają kontrakty zbrojeniowe krajowym korporacjom, aby zachować miejsca pracy i struktury przemysłowe. W szczególności Niemcy i Francja zrestrukturyzowały swoje gałęzie przemysłu, przekształcając dawne zakłady motoryzacyjne w fabryki zbrojeniowe.

Wzrost gospodarczy w Niemczech możliwy tylko dzięki kontraktom zbrojeniowym

Według ‚Amerikanets’, jednym z przykładów jest niemiecki koncern Rheinmetall, który rozbudowuje swoje linie produkcyjne, aby produkować czołgi i amunicję na dużą skalę. Raport cytuje wewnętrzne obliczenia, z których wynika, że bez rozbudowy zbrojeń niemiecki produkt krajowy brutto odnotowałby realny spadek od 2022 roku. Zamiast tego, dzięki masowym inwestycjom w sektor obronny, rząd może pochwalić się skromnym, ale dodatnim wzrostem.

Strategiczna restrukturyzacja pojawia się również na poziomie UE. Tekst odnosi się do tzw. ‚modelu duńskiego’, zgodnie z którym ukraińskie firmy mają produkować broń bezpośrednio w strefach objętych działaniami wojennymi, korzystając z europejskich subsydiów. Stworzyłoby to sieć zależności przemysłowych i politycznych: Ukraina stałaby się jednocześnie odbiorcą pomocy finansowej i centrum produkcyjnym europejskiego przemysłu zbrojeniowego.

Zawieszenie broni zagroziłoby możnym

Autor interpretuje tę ścisłą współzależność między wojną a gospodarką jako długofalowy rozwój. Europa stworzyła strukturę, która czerpie korzyści z kontynuacji konfliktu. Nagłe zawieszenie broni zagroziłoby tej dynamice. Artykuł stwierdza, że elity polityczne i gospodarcze w Brukseli i Berlinie mają ‚więcej do stracenia niż do zyskania’, gdyby wojna nagle się zakończyła.

Konkluzja artykułu jest równie jasna: zaangażowanie Europy w zwycięstwo Ukrainy nie jest jedynie wyrazem solidarności politycznej, ale także próbą stworzenia nowego fundamentu przemysłowego – wspieranego stałymi wydatkami wojskowymi. W tym sensie wojna staje się ekonomiczną liną ratunkową w czasach stagnacji produkcji i spadku konkurencyjności. Pokój byłby ‚gospodarczo kontrproduktywny’ dla UE; położyłby kres subsydiom, kontraktom i określonym narracjom politycznym.

ZB: Kosztowne jest zachowanie wzrostu PKB w Europie, niebezpieczne i przynoszące zniszczenia i śmierć. Faktycznym celem jest utrzymanie się przy władzy wąskiej grupy ludzi reprezentujących międzynarodowy kapitał, grupy ludzi skrajnie egoistycznych i niekompetentnych, którym obojętny jest los mieszkańców ich państw i tym bardziej życie Ukraińców i Rosjan. Trzymajmy więc kciuki za jak najszybsze zwycięstwo rosyjskiej armii, które zakończyłoby tę śmiertelną politykę.

Opracował: Zygmunt Białas

https://zygmuntbialas.wordpress.com

Czego się nie robi dla Polski?



Kiedy dziadkowi w ogródku wyrosła rzepka, postanowił „schrupać ją z kawałkiem chlebka”. Tak samo postąpił obywatel Tusk Donald, kiedy minęły mu dwa lata przewodzenia swemu vaginetowi, nazywanego szumnie „Radą Ministrów”.

Jak wiadomo, vaginets obywatela Tuska Donalda od samego początku miał charakter koalicyjny, co sprawia, że podobny on jest trochę do Arki Noego – każdego zwierzęcia jest tam po parze, żeby mogły się rozmnażać.

Niestety vaginet, wbrew zachęcającej nazwie, rozmnażaniu najwyraźniej nie sprzyja. Raczej przeciwnie. Oto wchodząca w skład koalicji 13 grudnia partia Nowoczesna, której wizytówką jest pulchniutka Katarzyna Lubnauer oraz sprawiająca wrażenie przepracowanej Paulina Hening-Kloska, narobiła długów na ponad 2 miliony złotych, a ponieważ nikt nie chce ich spłacać, nie było innej rady, jak podjąć uchwałę o rozwiązaniu tej formacji.

Sic transist gloria – jak mawiali starożytni Rzymianie, ale skoro już wiemy, jak Nowoczesna zakończyła swoje istnienie, warto przypomnieć, jak je rozpoczęła. Oto 18 czerwca 2015 roku, kiedy było już wiadomo, że wybory prezydenckie wygrał Andrzej Duda i że Polska, po zresetowaniu przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu w stosunkach z Rosją, ponownie przechodzi pod kuratelę amerykańską, odbyła się w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Most” – w 25 rocznicę uruchomienia pierwszego transportu Żydów rosyjskich do Izraela.

W konferencji wzięli udział przedstawiciele najważniejszych ubeckich dynastii z Polski i grupa ważnych ubeków z Izraela. Pretekstem były rocznicowe wspominki kombatanckie, ale tak naprawdę chodziło o wciągnięcie przez Amerykanów naszych ubeków na listę „naszych sukinsynów” – a ubecy izraelscy mieli to wobec Amerykanów żyrować. Amerykanie chyba mieli wątpliwości, czy w ogóle warto wciągać naszych ubeków na wspomnianą listę – ale kiedy ubecy się uwinęli i powstała partia polityczna „Nowoczesna” z panem Ryszardem Pertu na fasadzie i zanim jeszcze pan Ryszard zdążył otworzyć usta, by nam powiedzieć, jak będzie nam przychylał nieba, już naród obdarzył tę partię 11 procentami zaufania, to i Amerykanie się przekonali, że stare kiejkuty to i owo potrafią. Uznali więc, że lepiej mieć ich na oku, niż żeby hulali nie wiadomo gdzie – i na listę „naszych sukinsynów” ich wciągnęli.

Wkrótce zresztą pan Ryszard partię swoją porzucił wraz z dwiema Joannami: Joanną Schmidt i moją faworytą, Joanną Scheuring-Wielgus, no a teraz Nowoczesna zlała się z Platformą Obywatelską, podobnie jak Inicjatywa Polska obywatelki Nowackiej Barbary, w której przytulisko znalazła Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, „istota czująca”, którą w swoim czasie Leszek Miller zwabił do swojego rządu na stanowisko wiceministra spraw wewnętrznych.

Obecnie tedy koalicję 13 grudnia tworzy Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, która po polsku nazywa się „Koalicją Obywatelską”, Lewica i PSL oraz szorująca po dnie Polska 2050, którą zamierza wkrótce definitywnie porzucić obywatel Hołownia Szymon.

Z tej okazji obywatel Tusk Donald zapowiedział zainwestowanie w Centrum Operacji Satelitarnych. Co to konkretnie ma być – dokładnie nie wiadomo, więc zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że ma to być kontynuacja wcześniejszej penetracji przestrzeni kosmicznej przez sektę „Antrovis”, której wyznawcy – między innymi obywatelka Labuda Barbara, która poza tym piastowała stanowisko ministra w Kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi – latali w kosmos na miotłach, odbywając bliskie spotkania III stopnia m.in. z Wenusjanami. Te fałszywe pogłoski, zwłaszcza perspektywa bliskich spotkań III stopnia z Wenusjankami, wywołały zrozumiałe poruszenie nie tylko w środowisku Volksdeutsche Partei, więc obywatel Tusk Donald liczy na to, iż do najbliższych wyborów uda mu się uciułać jeszcze trochę procentów.

Z kolei Naczelnik Państwa przewodniczył Konwencji Prawa i Sprawiedliwości i w wygłoszonym przemówieniu nieubłaganym palcem wytknął odywatelu Tusku Donaldu i jego Volksdeutsche Partei, że oni tylko „gadają” podczas gdy on i PiS – „robią”. A co robią? Realizują hasło: róbmy sobie na rękę!

Taki program polityczny nakreślił jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym wierszu „Nocna rozmowa z matką” . Syn zwierza się matce: „sen mam prześliczny mamo – że przystępuję do g… arzy i z nimi robię to samo” – a kiedy matka pyta: „a na czym, ach na czym polega robota, w którąś się wplątał” – syn odpowiada w krótkich żołnierskich słowach: „by rzec prawdę, z pustego w próżne przelewamy, a sobie na konto.”

Na program partii to by zupełnie wystarczyło – ale tuż przed Konwencją opublikowany został prowokacyjny sondaż, w którym Volksdeutsche Partei wysunęła się na pierwsze miejsce z wynikiem 28 procent, a PiS spadło na miejsce drugie z wynikiem 23 procent z hakiem. Najgorsze były wieści o wynikach Konfederacji; Konfederacja Sławomira Mentzena uzyskała wynik na poziomie 12 procent, a Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna – prawie 10 procent!

Toteż Naczelnik Państwa zaproponował, żeby rodzice, którym urodzi się trzecie dziecko, dostali od rządu bon mieszkaniowy w wysokości do 100 tysięcy złotych, a na dziecko drugie – w wysokości do 40 tysięcy złotych. Ten pomysł dowodzi, że PiS niezmiennie stoi na nieubłaganym stanowisku, że wyznawców trzeba pozyskiwać obietnicami przekupywania ich ich własnymi pieniędzmi.

Abstrahując na razie od katastrofalnego stanu finansów państwowych, kiedy to w budżecie na przyszły rok zaplanowany został deficyt na poziomie 271 mld złotych, to nawet gdyby budżet był zrównoważony, realizacja takiego pomysłu, podobnie jak innych wynalazków w rodzaju „800 plus” oznacza, że rząd najpierw musi odebrać te pieniądze rodzicom tych dzieci w podatkach i innych haraczach, by potem im je przekazać, nawiasem mówiąc – w rozmiarze uszczuplonym – bo z tych pieniędzy trzeba będzie utrzymać aparat biurokratyczny, który będzie je rozdzielał i kontrolował, czy przypadkiem nikt nie oszukuje.

Co z tego wynika? Ano to, że tego rodzaju programy tworzone są wyłącznie dla dobra biurokratycznych gangów, które oblazły nasz nieszczęśliwy kraj na podobieństwo insektów, a Nasi Umiłowani Przywódcy traktują państwo i obywateli, jako żerowisko – tak samo, jak to było w wieku XVIII.

Toteż na uwagę Sławomira Mentzena, że właśnie dlatego nie chce mieć nic wspólnego z PiS-em, bo nie chce przykładać ręki do ostatecznej dewastacji państwa, zareagował Wielce Czcigodny Jacek Sasin, wytykając mu, że nigdy nie rządził, więc nie wie, że w służbie Polsce najważniejsze jest, by wypić i zakąsić.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Ceny w Polsce wyższe niż w Niemczech!



Niemieckie Centrum Ochrony Konsumenta sprawdziło w ostatnich dniach października ceny w polskich i niemieckich sklepach. W efekcie badań eksperci wskazali, że obecnie w przypadku wielu produktów ceny w Polsce wyższe niż w Niemczech. 

Co jest droższe i dlaczego? Czy Polacy zaczną jeździć na zakupy do Niemiec?

Przez lata Polskę uznawano za zakupowy raj dla Niemców. Tanie jedzenie, tania chemia, a do tego pełne bazary w przygranicznych miejscowościach. Wszystko to przyciągało klientów z zachodu. Dziś jednak ten obraz staje się przeszłością.

Eksperci porównali w ostatnich dniach października ceny 32 produktów spożywczych i 18 artykułów drogeryjnych w wybranych sklepach po obu stronach granicy. Wyniki zaskoczyły nawet badaczy. W wielu przypadkach ceny w Polsce wyższe niż w Niemczech!

Jeszcze dekadę temu różnice były ogromne. Niemcy przyjeżdżali do Polski po mięso, nabiał, słodycze, alkohol i kosmetyki, oszczędzając nierzadko połowę tego, co musieliby zapłacić u siebie. Dziś sytuacja wygląda odwrotnie. W raporcie Centrum Ochrony Konsumentów czytamy, że takie produkty jak jaja, cukier, olej słonecznikowy czy banany są w Polsce przeciętnie o 20% droższe niż w Niemczech. Jeszcze większe różnice odnotowano przy warzywach i nabiale. Mozzarella kosztuje o 41% więcej, pomidory o ponad 50%. Natomiast aż o 58% więcej niż po niemieckiej stronie.

Zmieniły się również ceny egzotycznych owoców. Awokado, które przez ostatnie lata taniało w całej Europie. Natomiast Polsce podrożało tak bardzo. Dlatego kosztuje dziś średnio o 34% więcej niż w niemieckich supermarketach.

Nie wszystko jednak zdrożało. Część podstawowych artykułów nadal pozostaje tańsza nad Wisłą. Według analizy mleko w Polsce kosztuje średnio o 23% mniej niż w Niemczech, mąka o 24%, a cytryny niemal o 29% mniej. Największa różnica dotyczy mięsa drobiowego: kilogram filetów z piersi kurczaka w polskich sklepach jest nawet o 44% tańszy niż w niemieckich.

W praktyce jednak takie przykłady stają się coraz rzadsze. Kiedy porówna się całe koszyki zakupowe, różnice cen zacierają się niemal całkowicie. Jak wynika z testu przeprowadzonego w Lidlu, identyczny zestaw 22 produktów kosztował w Polsce 120,45 zł, a w Niemczech 28,14 euro. Po przeliczeniu kursu różnica wynosiła zaledwie kilkadziesiąt groszy – mniej niż koszt przejazdu przez granicę.

Największe zaskoczenie przyniosły jednak ceny artykułów drogeryjnych. Jeszcze kilka lat temu to Niemcy kupowali w Polsce tańsze kosmetyki, dziś sytuacja jest odwrotna. W drogeriach Rossmanna, które działają zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, produkty tej samej marki potrafią kosztować w Niemczech nawet o połowę mniej. Dla przykładu, popularny szampon czy żel pod prysznic kosztuje w Polsce ok. 14–15 zł, podczas gdy w niemieckim Rossmannie często nie przekracza 2,50 euro. Różnice sięgają nawet 40% w przypadku środków czystości, lakierów do włosów czy płatków kosmetycznych.

To sprawia, że coraz więcej Polaków z regionów przygranicznych zaczyna odwiedzać niemieckie sklepy, odwracając dawny trend zakupowy. Jak zauważa rzeczniczka Verbraucherzentrale, „dziś to Polacy coraz częściej szukają okazji w Niemczech, szczególnie w drogeriach i marketach sieciowych, gdzie ceny są stabilniejsze i często niższe niż w polskich odpowiednikach”.

Jedyną kategorią, która wciąż przyciąga niemieckich klientów do Polski, pozostają paliwa i papierosy. Benzyna i olej napędowy są w Polsce średnio o 20% tańsze, głównie dzięki niższym podatkom i korzystnym kursom walutowym. Karton papierosów kosztuje w Polsce około 40 euro, czyli mniej więcej połowę tego, co w Niemczech.

Poza tym jednak różnice się zacierają. Niemieccy kierowcy, którzy dawniej regularnie przekraczali granicę, dziś często rezygnują z wyjazdu – oszczędności są zbyt małe, by pokryć koszt dojazdu.

Ceny w Polsce wyższe niż w Niemczech. Dlaczego ceny w Polsce rosną szybciej?

Eksperci wskazują kilka przyczyn tego zjawiska. Po pierwsze, inflacja w Polsce była w ostatnich dwóch latach znacznie wyższa niż w Niemczech. Po drugie, polski rząd stopniowo wycofuje dopłaty i ulgi, które wcześniej sztucznie obniżały ceny podstawowych produktów. Do tego dochodzą rosnące koszty energii, transportu i pracy. W Polsce płace rosną szybciej niż wydajność. To przekłada się na wyższe ceny detaliczne.

Nie bez znaczenia jest także struktura rynku. Niemieckie sieci handlowe mają większą siłę negocjacyjną wobec producentów i mogą utrzymywać niższe marże. W Polsce konkurencja między sieciami jest mniejsza. Natomiast rynek drogerii i chemii gospodarczej mniej zrównoważony, co skutkuje wyższymi cenami.

Jeszcze kilka lat temu to Niemcy chętnie odwiedzali polskie targowiska i markety w Słubicach czy Gubinie. Dziś coraz częściej można spotkać Polaków, którzy jadą do Frankfurtu nad Odrą czy Görlitz, by zrobić zakupy. W praktyce oznacza to, że granica przestała być linią tanich okazji dla Niemców.

Niemieccy eksperci podsumowują badanie jednym zdaniem: „Polska przestała być tanim krajem zakupów. Różnice, które kiedyś napędzały handel przygraniczny, dziś niemal zniknęły”.

Autorstwo: Joanna Baran
Źródło: PolishExpress.co.uk
https://wolnemedia.net/

Francja – papierowy sojusznik Polski



W Wydawnictwie Tetragon ukazała się bardzo ciekawa pozycja pt.: „Z perspektywy Paryża. Wybór źródeł do wojskowych dziejów sojuszu Francji i Polski w 1939 r.”. Wyboru i opracowania dokumentów dokonał znany historyk wojskowości Wojciech Mazur.

Jest to najprawdopodobniej pierwszy taki zbiór, przetłumaczonych na język polski dokumentów, dotyczących relacji sojuszniczych pomiędzy Francją a Polską w 1939 r. W historiografii polskiej dominuje polski punkt widzenia, a dokumenty francuskie są bardzo rzadko analizowane, co wynika z faktu, że mało który z polskich historyków wojskowości zna język francuski.

Publikacja ta pozwala nam zapoznać się z francuskim punktem widzenia, jak ta strona widziała współpracę sojuszniczą na wypadek wybuchu wojny z Niemcami. W pracy przedstawione zostały 22 dokumenty odnoszące się do relacji polsko-francuskich w roku 1939 r.

Wybór dokumentów poprzedzony został wstępem autora, w którym scharakteryzował on pokrótce zawarty w 1921 r. sojusz polsko-francuski, jak również omówił zaprezentowane w opracowaniu dokumenty.

Autor zwrócił uwagę, że w drugiej połowie lat dwudziestych, szczególnie po zawarciu w 1925 układów lokarneńskich, gwarantujących przez Niemcy nienaruszalność granicy francuskiej, przy jednoczesnym braku takich gwarancji dla granicy niemiecko-polskiej, znaczenie sojuszu dla obu stron znacznie osłabło. Do dalszego rozluźnienia sojuszu przyczyniło się z jednej strony zbliżenie polsko-niemieckie, skutkujące podpisaniem w 1934 r. deklaracji o niestosowaniu przemocy, z drugiej zaś strony niechęć ze strony polskiej budziło zacieśnianie przez Francję współpracy z Moskwą i Pragą, z którymi delikatnie rzecz ujmując Polska miała nie najlepsze relacje.

Autor zwraca też uwagę, że pierwsza próba Francji dokonania ponownego zbliżenia z Polską w 1936 r., po przeprowadzonej przez Niemcy remilitaryzacji Nadrenii, nie zakończyła się sukcesem. Nie udało się też Francuzom wymuszenie odwołania niepopularnego w Paryżu polskiego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. Jedynym efektem prowadzonych w 1936 r. był udzielony Polsce przez Francję kredyt zbrojeniowy.

Kolejnym czynnikiem wpływającym na ochłodzenie relacji polsko-francuskich była postawa władz polskich w 1938 r. odnośnie kryzysu czechosłowackiego. Nad Sekwaną zaczęły się pojawiać głosy domagające się wręcz zerwania sojuszu. Jak pisze, W. Mazur, początkowo takie stanowisko podzielał również szef francuskiego Sztabu Generalnego gen. Maurice Gamelin. Ostatecznie przeważył jednak pogląd, że z chwilą utraty sojusznika czechosłowackiego i z uwagi na niepewną postawę ZSRR nie należy pozbywać się sojusznika polskiego. Również Warszawa w obliczu zagrożenia niemieckiego zaczęła wysyłać do Paryża pojednawcze sygnały.

Innym ważnym czynnikiem wpływającym na ochłodzenie relacji polsko-francuskich w drugiej połowie lat dwudziestych, o czym autor nie pisze, był fakt traktowania Polski przez Francję jako „junior partnera”. Sanacja po dojściu do władzy zaczęła prowadzić politykę „mocarstwową” i żądała równouprawnienia w stosunkach polsko-francuskich.

Wracając do dokumentów zaprezentowanych w omawianej pracy należy zwrócić uwagę, że pierwszym krokiem do poprawy relacji polsko-francuskich było wznowienie rozmów technicznych na temat ewentualnej współpracy lotniczej. Rozmowy te odbyły się w lutym 1939 r. w Polsce. Przy czym wysłanym do Warszawy oficerom zabroniono składania jednoznacznych obietnic pomocy. We francuskich wytycznych zapisano: „Kontynuować rozmowy sztabu podjęte w ramach francusko-polskiej konwencji technicznej podpisanej w Paryżu w październiku 1937 r., unikając pełnego zaangażowania się aby nie dać polskiemu Sztabowi pewności współpracy ze strony francuskiej, co mogłoby być sprzeczne z naszą polityką zagraniczną”. Ta niechęć do składania jednoznacznych deklaracji ze strony francuskiej będzie cechować dalsze rozmowy ze stroną polską.

Jednakże przed rozpoczęciem kolejnych rozmów z Polakami Francuzi odbyli rozmowy sztabowe z Brytyjczykami w dniach 24 kwietnia – 4 maja 1939 r. i jak czytamy w dokumencie „wejście Polski do walki obok Wielkiej Brytanii i Francji może być w pełni wartościowe tylko wtedy, gdy doprowadzi do ustanowienia na wschodzie frontu rozległego, solidnego i zdolnego do trwania”. Tak więc już wtedy nasi zachodni sojusznicy nie uważali Polski za pełnowartościowego partnera, zdolnego do powstrzymania Niemiec.

W maju 1939 r. odbyły się najważniejsze z polskiego punktu widzenia rozmowy sztabowe z udziałem reprezentującego Polskę ministra spraw wojskowych gen. Tadeusza Kasprzyckiego z gen. M. Gamelin. W wyniku rozmów sztabowych powstał protokół końcowy, który zdaniem Polski dokładnie precyzował zobowiązania Francji na wypadek niemieckiej agresji na Polskę. Dokument ten był już wiele razy przytaczany w historiografii polskiej. Z polskiego punktu widzenia najważniejszy był punkt 3 protokołu końcowego mówiący: „Gdy tylko zaznaczy się główny wysiłek niemiecki przeciw Polsce Francja głównymi siłami rozpocznie działania ofensywne przeciwko Niemcom (poczynając od piętnastego dnia) [I]”. – „I” oznaczało po dniu początkowym francuskiej mobilizacji powszechnej.

Komentując we wstępie do książki ten zapis W. Mazur zwraca uwagę, że zdaniem gen. Gamelin strona francuska zachowała elastyczność odnośnie podejmowanych przez siebie działań. Jedynie działania lotnicze miały być podjęte natychmiast, a do Polski miało zostać skierowanych 5 dywizjonów bombowych, co również nie zostało zrealizowane. Pretekstem była szybka utrata przez Polskę terytoriów, na których miały być zlokalizowane lotniska dla francuskich samolotów. Jak wynika z dokumentów przytoczonych w książce początkowo miały one lądować w Wielkopolsce celem uzupełnienia paliwa, a docelowo stacjonować w rejonie Radomia. Jak wiadomo znaczenie protokołu końcowego osłabiało również zastrzeżenie, że wejdzie on w życie dopiero po zawarciu umowy politycznej, co miało miejsce dopiero w dniu 4 września 1939 r.

We wstępnie do opracowania W. Mazur pisze też rzecz niepopularną w polskiej historiografii, a mianowicie, że latem 1939 r. polscy sztabowcy oceniali, iż pomoc francuska może być odczuwalna dopiero po kilku miesiącach, a do tego czasu armia polska winna sama powstrzymać Wehrmacht.

Interesujące są również francuskie dokumenty powstałe już w trakcie kampanii wrześniowej, omawiające przebieg walk i oceniające decyzję polskich naczelnych władz wojskowych. W tej części pracy znajdziemy raporty szefa Francuskiej Misji Wojskowej w Polsce gen. Louisa Faury’ego do gen. M. Gamelina, szefa francuskiej Misji Lotniczej w Polsce gen. Paula Armengauda do dowódcy francuskich sił powietrznych oraz francuskiego attache wojskowego w Polsce gen. Felixa Josepha Musse. Ciekawe, że spostrzeżenia francuskich generałów co do taktyki niemieckiej, a zwłaszcza masowego wykorzystania przez Niemców lotnictwa i broni pancernej nie zostały wykorzystane przez francuskie dowództwo przy planowaniu dalszej wojny z Niemcami.

Bardzo interesującym materiałem jest dokument pt.: „Konkluzje pierwszego spotkania Najwyższej Rady Sojuszniczej Abbeville 12 IX 1939 r.” W dokumencie czytamy m in.: „w początkowej fazie działań wojennych armie sprzymierzone nie mogą podejmować na froncie zachodnim działań ofensywnych na dużą skalę; siły powietrzne aliantów muszą chwilowo powstrzymać się od ataków na cele położone w Niemczech ze względu na ryzyko spowodowania strat wśród ludności cywilnej”. Te postanowienia stały w rażącej sprzeczności z zapewnieniami Francji odnośnie udzielenia nam pomocy.

W ostatnim raporcie skierowanym do gen. M. Gamelina w 9 X 1939 r. gen. Faury tak podsumował kampanię: „Uważam, że zanim okażemy surowość musimy zdać sobie sprawę z zaskoczenia, jakie wywołała potęga niemieckiego lotnictwa”.

Reasumując, czytelnik polski dostaje do rąk kolejną bardzo ważną pozycję dotyczącą naszych relacji z francuskim sojusznikiem. Zaprezentowane dokumenty pokazują, że mimo pisemnych zapewnień nie ma żadnych gwarancji, że zostaną one zrealizowane. Do dziś pozostają aktualne słowa, które Fryderyk Wielki zapisał w swoim testamencie politycznym z 1767 r. „sojusze są wprawdzie dobre, ale własne siły jeszcze lepsze”.

Jacek Marczyński

Wojciech Mazur, „Z perspektywy Paryża. Wybór źródeł do wojskowych dziejów sojuszu Francji i Polski w 1939 roku”, Wyd. Tetragon, Warszawa 2025, ss. 198.

https://myslpolska.info

Przebudzenie

Marsze Polaków za pokojem – 19 października w  Rzeszowie  , 26 października w  Szczecinie  budzące Polaków z letargu wywołują emocje. Powodu...