piątek, 29 listopada 2019

Arystoteles na Mont Saint-Michel: Greckie korzenie chrześcijańskiej Europy


Kiedy Stanisław Michalkiewicz mówi, że Gazeta Wyborcza to gazeta robiona przez półinteligentów dla ćwierćinteligentów, to opinia ta nie tylko satysfakcjonuje i rozwesela, ale zarazem wprowadza w stan głębokiej refleksji nad wiecznością, w której od samego początku obowiązuje reguła, że byle brednia, jeśli tylko spada zgodnie z medialną grawitacją, znajduje posłuszne uszy w liczbie budzącej zdumienie i zgrozę.
Pierwsze media miały zasięg skromny, bo ile mózgów można zarazić, rycząc z gałęzi!
Później było już tylko gorzej: od Homera z lirą… do redaktora M. z internetem.
A wynalazek druku?
Współczesne media elektroniczne znakomicie wypełniają swoje zadania w dziedzinie terroru intelektualnego – prawie wszystkie szkodliwe idee powstały jednak w epoce druku. W tym sensie, osiągnięcia internetu i jego pochodnych (czatów, blogów, for, etc.) są w porównaniu z bękartami po Gutenbergu prawie żadne i poza zaganianiem kur do kurników, służą wyłącznie do wymiany jednych bla-bla na inne.
Rozgarnijmy więc trochę sierść bestii tam, gdzie jest najpaskudniejsza, w rejonach drukowanych. Czyż nie stamtąd wzięły się opowiastki o Inkwizycji, Średniowieczu, katolikach z zapałkami przy tysiącach stosów, dziewictwie etycznym hugenotów przed Nocą Św. Bartłomieja i inne, równie niewinne, obowiązujące w „historii stosowanej” i w prawie każdej edukacji narodowej, pilnie strzeżonej zarówno przez Dzieci Wdowy, jak i dzieci Hirama?
Jedną z takich opowiastek jest Baśń o Transmisji Grecji do Europy przez Islam. Zapytajcie o nią byle półinteligenta pracującego dla ćwierćinteligentów.
W tej samej kwestii, Anatol France, popisał się niegdyś następująco:
„Monsieur Dubois, profesor gramatyki, zadał Pani Nozière pytanie, który dzień w historii Francji był najbardziej szkodliwy.
Madame Nozière nie wiedziała.
Tym dniem był, powiedział Pan Dubois, dzień bitwy pod Poitiers, kiedy to, w roku 732, wiedza, sztuka i cywilizacja arabska musiała się wycofać przed francuskim barbarzyństwem”.
Ekshumacja Anatola F. z zamiarem obwożenia jego truchła po jarmarkach dla historyków, byłaby niedopuszczalna ze wszystkich możliwych powodów, ale świadomość, że autor namaszczonego głupstwa pozostaje głupcem bez względu na komisję ds. namaszczeń, przynosi ulgę.
A dodatkowo, sprawia przyjemność, kiedy się czyta rozważania Joëla Prieura, mojego ulubionego krytyka, pisującego w często cytowanym przeze mnie francuskim tygodniku prawicowym Minute, na temat książki Sylvaina Gouguenheima „Aristote au mont Saint-Michel : Les racines grecques de l’Europe chrétienne” („Arystoteles na Mont Saint-Michel: Greckie korzenie chrześcijańskiej Europy”).
Samej książki jeszcze nie przeczytałem, ale podzielenie się uwagami Prieura stanowi dla mnie pokusę nie do odparcia.
Praca Gouguenheima (można wymawiać jego nazwisko „Gugenem”, z akcentem na ostatniej sylabie), profesora Ecole normale supérieure, jest bestsellerem, a nienawiść uniwersyteckich kacyków tylko jej wagę podnosi. Filozof Alain De Libera nazwał ją „islamofobią naukową”. A poniósł postępowego filozofa fakt, że Gouguenheim, posługując się nowymi argumentami, wykazał, że Zachód (a więc i my, Polacy – przyp. R.) nie potrzebował pośrednictwa islamu w przyswojeniu sobie intelektualnego dorobku cywilizacji greckiej.
[Powiem po swojemu: nieistnienie cywilizacji muzułmańskiej nie uczyniłoby żadnej mierzalnej szkody cywilizacji łacińskiej. Byłoby niezauważalne dla kultury i nauki. – admin]
Sukces ksiązki wśród tzw. szerokiej publiczności jest tak wielki, że ogół historyków, nieprzyzwyczajony do powodzenia na zewnątrz własnego zamkniętego środowiska, jak rzadką minę zrobił, tak ją – jak rictus – trzyma.
A tymczasem, zarówno specjalista, jak i byle anonimowa ofiara politycznej poprawności, może się dowiedzieć, że wpływ islamu na rozwój kultury Zachodu był „czysto andegdotyczny” i że ta konstatacja nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek islamofobią, a jest wyłącznie wyrazem prawdy, nieskłonnej wiecznie zginać grzbiet przed ideologią dominującą (czyż trzeba powtarzać, że „historia, to polityka skierowana wstecz”?).
Można się z tej książki przy okazji dowiedzieć, że na przykład Templariusze mieli niewiele wspólnego z duchem świeckiego rycerstwa, obowiązującym w XII wieku, a stanowili pierwszą w Średniowieczu armię zawodową, samą wojnę pojmując jako rzecz „poważną”, wymagającą nie rycerskich gestów, tylko skuteczności. Wygląda na to, że gdyby Templariuszy przenieść w nasze czasy, to nad Konwencję Genewską przedkładaliby zasadę „cel uświęca środki”.
Joël Prieur podkreśla, że „Aristote au mont Saint-Michel : Les racines grecques de l’Europe chrétienne” nie stanowi magazynu z historycznymi ciekawostkami; przeciwnie – właściwe Gouguenheimowi wyczucie syntezy pozwoliło mu rzucić na Średniowiecze światło tak silne, że przeciętny czytelnik, bez wymaganego w innych okolicznościach wysiłku, może ujrzeć pozostawione przez historię pejzaże wprost zdumiewające.
Tym większe jest moje marzenie – żeby znalazło się w Polsce wydawnictwo z wyobraźnią, zdolne do akcji.
Natychmiastowej.
Wszak wieprzów nie brakuje, ale perły są rzadkie.
Ciekawe, czy od tamtej pory (rok 2008) książka doczekała się polskiego tłumaczenia. 
Admin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...