Niniejszy tekst nie jest w zmierzeniu polemicznym, chodzi mi raczej o uzgodnienie używanego języka, na ile to jest możliwe.
Uważam, ze warto co jakiś czas spisać „zady i walety”, ażeby uniknąć pogrążania się w sytuacji, kiedy dziad o gruszce, a baba o pietruszce.
Każdy z poniższych punktów formułuję w sposób z założenia niedogmatyczny – mogę się mylić i wówczas prosiłbym o korektę, np. w komentarzu.
Hipoteza czyli teoria do sprawdzenia.
Koncepcja Wielkiej Lechii ma uważam status hipotezy, czyli teorii, nad którą można dyskutować, szukać argumentów za i przeciw. Kiedy hipoteza staje się powszechnie przyjętym faktem? Najczęściej odbywa się to w sposób płynny. Np. szczególna teoria względności została stworzona przez Einsteina w 1905 roku (jego słynny annus mirabilis), m.in. jako pokłosie eksperymentu Michelsona-Morleya 1881 i 1887, zaś powszechnie zaakceptowana została w latach 30-tych XX wieku czyli ćwierć wieku później, a i dziś spotyka się poważnych akademików usiłujących ją podważyć.
Bywają hipotezy, które wobec świadectwa faktów zmuszeni jesteśmy całkowicie odrzucić, ale częściej zmodyfikować.
Przykłady z historii: przez półtora tysiąca lat uczeni nie byli w stanie odczytać egipskich hieroglifów (mimo, że czasami niektórzy byli bardzo blisko), a to dlatego, iż dominował pogląd, jakoby hieroglify były pismem stricte picto- i ideograficznym, a nie jak w rzeczywistości logograficzno-sylabiczno-fonetycznym.
Inne przypadki: odkrywca pałacu w Knossos, Artur Evans, miał szanse na odczytanie pisma linearnego B (prawidłowo odczytał słowo fo-lo czyli źrebię – przez porównanie z sylabariuszem cypryjskim), ale apriorycznie odrzucał możliwość udowodnionego później przez Michaela Ventrisa (Polaka po matce) faktu, iż językiem tego pisma była archaiczna greka. Aprioryczne odrzucanie przez sir Evansa możliwości, że językiem pisma linearnego B jest greka nie wynikało bynajmniej z jego antygreckich uprzedzeń – podobnie, jeśli ktoś nawet apriorycznie odrzucałby teorię Wielkiej Lechii, nie musi to automatycznie oznaczać, że jest na „watykańsko-niemieckim” żołdzie.
Przypadek imperium Hetytów
czyli dlaczego nie wykluczam istnienia WL a priori.
Do połowy XIX wieku Hetyci kojarzyli się przede wszystkim z biblinym Uriaszem Hetytą, wiernym żołnierzem króla Dawida i pierwszym mężem pięknej Batszeby, zaś w najlepszym przypadku utożsamiano ich z niewielkimi państewkami (wg dzisiejszej terminologii poźnohetyckimi) w północnej Syrii. Dopiero odkrycie Bogazkale czyli starożytnego Hattusa oraz kolejne odkrycia, w tym listów z Amarny, połączone z odczytaniem starożytnych języków pozwoliło nie tylko dowiedzieć się o istnieniu hetyckiego imperium, ale też o jego roli w starożytnym koncercie mocarstw.
Na tej samej zasadzie można sobie wyobrazić istnienie starodawnego imperium w naszej części kontynentu. Ale co innego wyobrazić sobie, a co innego je odnaleźć.
Przy okazji: państwo Hetytów rozpadło się bezpowrotnie w okresie powszechnego kryzysu roku ok. 1177 pne na Bliskim Wschodzie i z ówczesnych wielkich mocarstw przetrwał jedynie Egipt, a i to na takiej samej zasadzie, jak Rzeczpospolita po szwedzkim potopie.
Równie dobrze mogła była rozpaść się hipotetyczna Wielka Lechia, szczególnie, że jej „heartland” musiałby leżeć na trasie wędrówek ludów, zazwyczaj stymulowanych wydarzeniami na Dalekim Wschodzie (np. na obszarze zajmowanym przez konfederację Xiongnu z dzisiejszą Mongolia w centrum). Jeśli już, to taka przyczyna jej rozpadu byłaby dalece bardziej prawdopodobna niż jej rzekome ujarzmienie przez chrześcijańskich misjonarzy z zachodu (tak, jak w niczym nie zaszkodzili imperium mongolskiemu misjonarze nestoriańscy, a wręcz przeciwnie).
[Bliższy nam może przykład: u szczytu swojej potęgi Ruś Kijowska była czterokrotnie ludniejsza od państwa Piastów i zdecydowanie bogatsza. Jej bezpowrotny upadek i zniszczenie w 1240 roku przyszło nie za strony rzymsko-katolickich misjonarzy, a z dokładnie przeciwnego kierunku].
Ciężar dowodu (łac. onus probandi)
Koncepcja nazywana umownie Wielką Lechią podawana jest przez różne osoby w różnych wariantach, w zależności od tego, jak miałaby być wielka. Myślę, że koncepcja szczególnie w wersji maksymalnej wymagałaby przedstawienia szeregu przekonywujących dowodów i zadanie to leży po stronie zwolenników hipotezy (przeciwnicy musieliby znowuż przedstawić dowód sprowadzający tezę WL do sprzeczności czyli tzw. reductio ad absurdum).
Zaznaczmy, że w przewodzie sądowym ciężar dowodu leżałby po stronie zwolenników (por. ei incumbit probatio, qui dicit, non ei, qui negat).
Związek emocjonalny.
Rozumiem osoby, które wiążą się z hipotezą WL w sposób emocjonalny – rzecz to ludzka, o czym dowcipnie poucza nas choćby Mickiewicz w wierszu „Strzyżono, golono”.
Chodzi mi jednak o co innego. Część zwolenników hipotezy Wielkiej Lechii widzi w jej póki co domniemanych dziejach źródło szczególnej dumy, czasem nawet z lekceważeniem dobrze udokumentowanych osiągnięć Polski późniejszej (SIC!)
Emocje rozumiem,ale ich nie podzielam. Otóż przodkowie dzisiejszych Anglików (pomijam biednych Celtów) z największym trudem przetrwali przeciągające się i nawracające jak zaraza odwiedziny Wikingów, potem zostali podbici przez pół-Duńczyka pół-Polaka (Kanut Wielki), a potem ostatecznie przez mało ważnego normańskiego bękarta, którego następcy gnębili ich przez kolejne 200 lat, że i Robin Hood niewiele mógł pomóc. Ale nie spotkałem żadnego bladego Angielczyka, który miałby dziś z tego powodu jakieś kompleksy.
To, że dziś z trudem usiłujemy zerwać z pozycją narodu niższej kategorii wynika z faktu, że u początków ery nowożytnej, kiedy kształtowały się współczesne pojęcia polityczne i miała miejsce rewolucja przemysłowa, nas po prostu nie było na mapie i nawet kiedy dziś usiłujemy powiedzieć coś własnym głosem, powoduje to niejednokrotnie irytację tych zachodnich elit, które nie kwapią się z uaktualnieniem swego XIX-wiecznego postrzegania naszej części Europy. I nie ma to uważam żadnego związku z tym, czy WL istniała, czy też nie.
Starałem się utrzymać tekst w otwartej konwencji, niczego z góry nie przesądzając – czy się udało, zostawiam ocenie Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz