Podczas wystawy przemysłowej, jaka została zorganizowana w koszmarnych czasach sanacji żartowano sobie, że było tam bardzo wiele wynalazków opracowanych przez Ignacego Mościckiego oraz jeden wynalazek Józefa Piłsudskiego – właśnie Ignacy Mościcki.
Nie wiem, czy pan prezydent Andrzej Duda porobił jakieś wynalazki poza odkryciem, że w żyłach każdego Polaka płynie przynajmniej kropla krwi żydowskiej, ale nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania, lepiej…” – no, mniejsza z tym), że sam pan prezydent Andrzej Duda jest wynalazkiem Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego.
Przyznał to sam pan premier Mateusz Morawiecki, mówiąc podczas konwencji wyborczej pana prezydenta Dudy, że poszedł on w ślady prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nawiasem mówiąc, prezydent Lech Kaczyński też był wynalazkiem swego brata i nawet zdawał sobie z tego sprawę, kiedy po ogłoszeniu wyników głosowania w 2005 roku, publicznie złożył mu meldunek o „wykonaniu zadania”.
Kto jest wynalazcą Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego – tajemnica to wielka tym bardziej, że prezes Jarosław Kaczyński, jak przystało na self made mana, mógł przecież wynaleźć się sam, być może przy niejakiej współpracy z Lechem Wałęsą, którego w rewanżu wynalazł na prezydenta i nawet swój wynalazek w 1990 roku opatentował.
Warto zwrócić uwagę nie tylko na to, że prezes Jarosław Kaczyński jest takim płodnym wynalazcą, ale również i na to, że niektóre jego wynalazki niekiedy buntują się przeciwko niemu, na podobieństwo ucznia czarnoksiężnika. Tak właśnie stało się w przypadku Lecha Wałęsy, który w jednej chwili spuścił z wodą obydwu braci Kaczyńskich i to w momencie, gdy Lech Kaczyński był szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, a Jarosław stał na cele Porozumienia Centrum, które całą Polską kręciło.
Przynajmniej tak się to na pierwszy rzut oka wydawało, ale skoro Lech Wałęsa tak bez ceregieli potraktował obydwu tych dygnitarzy, to nie tylko nieomylny to znak, że zbuntował się przeciwko swemu wynalazcy, ale również – że może wcale nie był wynalazkiem Jarosława Kaczyńskiego, tylko kogoś zupełnie innego i ten ktoś zupełnie inny doszedł do wniosku, że pora przejść na ręczne sterowanie Kukuńkiem?
Jak widzimy, co krok natykamy się na coraz to większe tajemnice, na które skąpe światło rzucają tylko teorie spiskowe. Jedna z nich głosi, że Kukuniek w 1976 roku został zdjęty z ewidencji SB, gdzie figurował, jako „Bolek” – ale tylko dlatego, że został przejęty na ewidencję starych kiejkutów, czyli wojskówki. W takim charakterze trafił do Wolnych Związków Zawodowych w Gdańsku, a kiedy obydwie bezpieki uznały, że nadszedł czas, by Edwarda Gierka wysadzić z siodła, właśnie Kukuniek został wyznaczony na przywódcę robotników, chłopów i inteligencji pracującej, słowem – na przywódcę naszego mniej wartościowego narodu tubylczego.
Nie wszystkim się to podobało, dlatego niektórzy współbojownicy Kukuńka z cichą radością powitali wprowadzenie stanu wojennego. Stwarzał on bowiem szansę pozbycia się z szeregów opozycji, a w każdym razie – wymanewrowania tak zwanej „ekstremy” na rzecz „lewicy laickiej”, czyli dawnych stalinowców, co to z pobudek rasowych i innych przywdziali kostium demokratów, a nawet – płaszcze Konrada.
„Lewica laicka” bowiem, w odróżnieniu od „ekstremy” miała faktyczny monopol na kontakty zagraniczne, a poza tym cieszyła się zaufaniem starych kiejkutów. Mieli oni wprawdzie do lewicy laickiej pretensje, że im się zbisurmaniła, ale – jak to wywiad – wiedziały, że chociaż się tam i zbisurmaniła, to serce ma po lewej stronie, jak przykazał Stalin.
Ale „lewica laicka” z punktu widzenia starych kiejkutów miała jedną wadę – że mianowicie składała się z samych inteligentów albo półinteligentów, w związku z czym żaden z nich nie bardzo się nadawał na przywódcę ruchu robotniczego. Tu trzeba było jakiegoś naturszczyka i Kukuniek nadawał się w sam raz tym bardziej, że były na niego potężne „haki”.
Ale ponieważ „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”, to trzeba było Kukuńka odpowiednio obstawić na wypadek, gdyby strzeliła mu do głowy jakaś „koncepcja”.
Tyle teoria spiskowa, która oczywiście nie wyjaśnia tajników wynalazczości, bo tajemnicę, zwłaszcza taką, rzadko udaje się wyjaśnić; co najwyżej można się do niej zbliżyć bardziej lub mniej.
Jak doszło do wynalezienia pana Andrzeja Dudy na prezydenta – też nie wiadomo, bo jeszcze pół roku przed inauguracją kampanii prezydenckiej w roku 2015 nie był on w kraju szerzej znany, jako polityk samodzielny, a prawdę mówiąc, nie był znany wcale.
Dlatego też pan red. Michnik twierdził, że prezydent Bronisław Komorowski nie ma z kim przegrać, no, chyba, żeby po pijanemu przyjechałby na pasach zakonnicę w ciąży. Prezydent Komorowski też w to uwierzył, no bo jakże tu nie wierzyć, skoro sam pan red. Michnik…
Tymczasem w maju 2015 roku wybory wygrał Andrzej Duda i być może dlatego pan generał Dukaczewski, którzy przecież coś tam musi wiedzieć, w odróżnieniu od roku 2010, tym razem już nie zapowiadał, że otworzy sobie butelkę szampana, kiedy wygra Bronisław Komorowski.
Co więcej – 18 czerwca 2015 roku odbyła się w Warszawie międzynarodowa konferencja naukowa pod kryptonimem „Most” z udziałem przedstawicieli najważniejszych ubeckich dynastii z Polski i ważnych ubeków z Izraela, którzy mieli żyrować u Amerykanów pomysł, by wciągnęli oni starych kiejkutów na listę swoich sukinsynów. Był to nieomylny znak, że stare kiejkuty chcą przejść pod rozkazy CIA i w tej sytuacji pozostawanie Bronisława Komorowskiego na stanowisku prezydenta jest im potrzebne, jak psu piąta noga.
Tutaj w sukurs przychodzi nam zza grobu Jan Olszewski, który w wywiadzie-rzece, jaki przeprowadza z nim pani Justyna Błażejowska („Ta historia wciąż trwa”), na stronie 396 pisze m.in. o sytuacji podczas przewodzenia swemu rządowi:
„Otóż praktycznie biorąc, niektórych dziedzin służb w ogóle nie mogliśmy ruszyć ze względu na zawarte przez poprzedników porozumienia ze stroną amerykańską, dotyczące personalnych ról osób z wywiadu. Musieliśmy spróbować z tym żyć, licząc się z sytuacją, że będziemy mieli do czynienia nie tylko z przeciekami, ale nawet z pewnego typu sabotażem zasadniczej akcji w kierunku rozpoczęcia rozmów w sprawie naszej drogi do Paktu Północnoatlantyckiego. Nie było stuprocentowej pewności, w jaki naprawdę sposób płyną informacje kanałem służb specjalnych do odpowiednich komórek naszych amerykańskich sprzymierzeńców. (…) Są jeszcze inne piętra o których wciąż nie chciałbym zresztą opowiadać.” – mówił w latach 2011-2013.
W roku 2015 sytuacja była zasadniczo odmienna od tej z początków 1992 roku, kiedy to światło nie było jeszcze wyraźnie oddzielone od ciemności. Teraz niby jest, ale raz po raz widzimy w ciemnościach błyski jakichś dziwnych świateł, co skłania do podejrzeń, że ten rozdział nie dokonał się ani wyraźnie, ani definitywnie.
Dzięki temu łatwiej nam zrozumieć przyczyny wojny politycznej, jaka już od co najmniej 15 lat przewala się przez nasz nieszczęśliwy kraj. Warto tedy przypomnieć, że i prezydent Andrzej Duda w lipcu roku 2017 próbował stawać dęba swojemu wynalazcy, kiedy to po 45-minutowej rozmowie z Naszą Złotą Panią zawetował ustawy sądowe, będące oczkiem w głowie Naczelnika Państwa.
Co będzie po 24 maja, kiedy już ostatecznie się wyjaśni, kto zasiądzie w Pałacu, nie bez kozery zwanym „Namiestnikowskim”? Jeśli zasiadłby tam ponownie pan prezydent Duda, to – ponieważ na trzecią kadencję kandydować już nie może – może też nie potrzebować już i aparatu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości. W tej sytuacji może zbuntować się definitywnie, bo jeśli spoza tajemniczych świateł w roku 2025 wyłoni się na białym koniu Donald Tusk, to otworzą się inne możliwości, które jednak będą mogły się zmaterializować pod ręką całkiem innego wynalazcy.
Stanisław Michalkiewicz
https://prawy.pl
https://prawy.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz