Wiele się obecnie rozprawia o znaczeniu wszechoceanu, z drugiej zaś strony lądów – głównie Eurazji – w starciu o panowanie nad światem. Zasadniczo trwa ono od lat, a jego obecną fazę można uznać za symbolicznie rozpoczętą z chwilą wybuchu wojny w Donbasie, czyli w kwietniu 2014 r.
Są również i inne jej wyjaśnienia (tego konfliktu), lecz bez tej zasadniczej osi sporu, już dawno byśmy o Donbasie zapomnieli.
Jest przy tym kluczowe, że mocarstwo morskie stoi teraz w obliczu taktycznego sojuszu dwóch głównych przedstawicieli strefy lądów: Moskwy oraz Pekinu. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że gdyby ów pakt miał strategiczny charakter – Ameryka już od kilku lat byłaby unieważniona, ograniczona do roli stróża, w rozumieniu doktryny Monroe z 1823 r.
W rzeczywistości różnice interesów między Rosją a Chinami są dość fundamentalne, skrywane z powodu waszyngtońskiego zagrożenia; co właściwie zapewnia utrzymywanie kruchej równowagi i doprowadza Biały Dom do mylnego mniemania, że wciąż niepodzielnie rządzi.
Ale w rzeczywistości tak już nie jest. A to dlatego, że ujawniły swoją druzgocącą moc, tak zwane prawa dziejów. Przedstawmy je tutaj pokrótce. Glob uzyskał pewną formę jedności w wyniku geograficznych odkryć końca piętnastego i początku szesnastego wieku. Po nich nastała fantastyczna epoka dominacji Europy, a następnie jej amerykańskiej kolonii. W wyniku tego główny ciężar światowej cyrkulacji towarów, kruszcu, struktur organizacyjnych oraz idei przeniósł się ze szlaków lądowych na wodne akweny. Kto zatem władał morzami – był rzeczywistym panem świata.
Zauważmy, że na przykład Chiny wkroczyły wówczas w okres cywilizacyjnego uwiądu, a Rzeczypospolita upadła. Z tego zjawiska o wielkim geopolitycznym znaczeniu, wyłonił się projekt Pax Americana, obowiązujący aż do dzisiaj. Serce Lądu wtedy jakby opustoszało i mogła je zająć dość niezauważenie Rosja, która przez wieki wytrwale zbierała, co tylko znalazło się w zasięgu jej możliwości.
Obecnie wszystko się odwraca. Powstają ropociągi i gazociągi. W dalekich krajach tworzą się potężne składnice towarów, przesyłanych już w niemałej mierze lądem. Stąd pomysły na tak zwane pasy i szlaki. Je też ktoś musi nadzorować oraz pilnować. I raczej nie będą to Anglosasi. Zostaną ze swoimi statkami, lotniskowcami i nadmorskimi bazami, nieadekwatnie reagując na wymagania szybko zmieniających się czasów. Mogą oni i z pewnością będą uczestnikami wielkiej gry, ale muszą zająć pozycję odpowiadającą nowym warunkom. Inaczej dojdzie do wojny, którą Waszyngton tym razem przegra, a będzie to – być może? – porażka po prostu historyczna.
Świat zatem wymaga nowej Jałty. Rozmów w gronie najważniejszych. USA jeśli chcą w tym efektywnie wszystkim uczestniczyć i to z korzyścią dla siebie – muszą się spieszyć. Czas bowiem przestał im sprzyjać. Biegnie tak szybko, że powstałe z tego powodu różnice, wiry i przeciągi, niejednego powalą. Już bowiem teraz absolutne panowanie nad wodami świata jest niemożliwe, a właściwie pozbawione celu. A próba walki o tak marginalne akweny, jak na przykład Bałtyk, czy w mniejszym stopniu Morze Czarne staje się geopolitycznym anachronizmem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz