Wprawdzie rząd już od niedzieli przystępuje do rozmrażania gospodarki, którą zamroził pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa, chociaż jednocześnie zapowiada, że epidemia – ho, ho! – jeszcze potrwa, przynajmniej do czasu wynalezienia szczepionki.
Intensywne prace nad jej wynalezieniem – jak wiadomo – trwają i może by już ogłoszono szczęśliwy finał, ale najwyraźniej starsi i mądrzejsi nie uzgodnili jeszcze miedzy sobą podziału rynku.
A rynek ten widzę ogromny; 7,5 miliarda osobników, przynajmniej do czasu, gdy zgodnie z postulatem pana prof. Ehrlicha z Pensylwanii, ludność świata nie zostanie zredukowana do najwyżej miliarda – żeby było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent.
Również z tego powodu rozmrażanie gospodarki nie może czekać, bo gdyby zostało wstrzymane jeszcze trochę, przynajmniej tyle, na ile została zaplanowana epidemia, to znaczy – do grudnia, albo nawet i dłużej, w zależności od rozkazu, to możliwe, że już niewiele osób miałoby czym zapłacić za szczepionkę, a może nawet żadna i w ten sposób – ajajajajajajaj! – taki znakomity interes mógłby spalić na panewce.
Zatem epidemia – swoją drogą, a gospodarka – swoją, chociaż i samo rozmrażanie ma się odbywać pod ścisłą kontrolą – które branże rozmrażać, a które definitywnie wykończyć, żeby oczyścić teren dla nowych inicjatyw.
Ale epidemia przynosi też zyski, choćby w postaci kagańców zwanych pieszczotliwie „maseczkami”, które ludzie posłusznie sami sobie zakładają, jeśli chcą się pokazać na terenie publicznym. Ciekawe, czy ten pomysł nie był zainspirowany zasadą, zgodnie z którą przedtem nie wolno było wyprowadzać bez kagańca psów, dajmy na to – do parku. Tak, czy owak, zbyt na kagańce jest zapewniony, więc kto żyw, rzuca się do produkcji, która jest przecież bardzo prosta i nie wymaga żadnych inwestycji kapitałowych.
To znaczy – niezupełnie, bo przecież trzeba kogoś przekonać, żeby noszenie kagańców stało się obowiązkowe aż do odwołania, a odwołanie nastąpi, kiedy w myśl dokonanych uzgodnień, niebezpieczeństwo zarażenia się zbrodniczym koronawirusem ustanie. To znaczy – ono podobno nie ustanie nigdy – i słusznie – bo któż dobrowolnie przepuści okazję do proklamowania nawrotu epidemii ze wszystkimi możliwościami, jakie stwarza ona dla ludzi i środowisk pomysłowych?
Ale epidemia otwiera nie tylko nowe możliwości w dziedzinie gospodarczej, na przykład – spadek kursów akcji na giełdach. Możliwe jednak, że ktoś te akcje za bezcen kupuje, żeby przejąć kontrolę nad spółkami, które je wypuściły. Coś musi być na rzeczy, skoro niektóre państwa uruchamiają zabezpieczenia przed „wrogimi przejęciami” – a wiadomo, że najlepszym zabezpieczeniem jest nacjonalizowanie takich podmiotów, no i w ogóle – wejścia na nieubłaganą drogę, prowadzącą do socjalizmu.
To zapewne miała na myśli Nasza Złota Pani z Komisji Europejskiej, czyli pani Urszula van der Layen, która w swoim niedawnym przemówieniu przypomniała spiżowe słowa słynnego Manifestu Ventotene, napisanego przez dwóch włoskich komuszków: „Nadszedł moment, w którym musimy wiedzieć, jak odrzucić swoje obciążenia, jak przygotować się na nadchodzący nowy świat, który będzie tak różny od tego, co sobie wyobrażaliśmy”.
Ten moment właśnie nadszedł – powiedziała Nasza Złota Pani. A jakie to „obciążenia” mamy „odrzucić” w myśl natchnionych słów „Międzynarodówki”, że „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”? To oczywiste – całą łacińską cywilizację, której tak nienawidzi żydokomuna. – „Ja se ne boim, ja mam raka!” – krzyknął pewien wiekowy Czech na wieść, że Czechosłowacja przechodzi do budowy komunizmu.
No i rzeczywiście odrzucamy. Cytowałem już zdanie z listu cesarza Trajana do gubernatora Bitynii Pliniusza Młodszego, w którym zabrania mu korzystania z anonimowych donosów, stanowiących „hańbę naszych czasów”. Tymczasem pod pretekstem walki z epidemią koronawirusa, anonimowe donosicielstwo zostało uznane za obywatelską cnotę, podobnie jak to było za Stalina, kiedy to bohaterem Związku Radzieckiego został niejaki Pawełek Morozow.
I tak już pewnie zostanie, bo ludzi do złego specjalnie zachęcać nie trzeba; będą się skwapliwie łajdaczyli z własnej nieprzymuszonej woli, a władza, to znaczy – „panowie władza” – szczególnie gorliwym dadzą może w nagrodę jakiś kryształ, albo coś takiego.
Ale myśmy też sroce spod ogona nie wypadli i – korzystając z okazji, jaką stwarza epidemia – 17-letnia panna Krysia Peszko wynalazła „kosmetyki ratujące życie”. Tak naprawdę nie są to żadne „kosmetyki”, tylko pod pozorem zamówienia kosmetyków uciemiężona na skutek „przemocy domowej” kobieta, zamawia „kosmetyki do ciała” – ale zamiast dostawcy zjawia się policja, która jegomościa oskarżonego o stosowanie domowej przemocy skuwa w kajdany, a reszta – jak można się domyślić – należy już do niezawisłego sądu, który sypie piękne wyroki.
W ten sposób kobiety mogą korygować rozmaite błędy młodości – że rozłożyły nogi nie przed tym jegomościem, co trzeba – i mogą eksperymentować od nowa. Wykonując leninowskie normy dotyczące organizatorskiej funkcji prasy, niezależne media głównego nurtu pośpieszyły z podpowiedzią, że w związku z masowym wtrąceniem obywateli do aresztów domowych, gwałtownie wzrósł wskaźnik domowej przemocy.
Trzeba być osobą wyjątkowo mało spostrzegawczą, by tych faktów nie skojarzyć i nie skorzystać z okazji, dlatego jestem pewien, że wiekopomny wynalazek panny Krysi zostanie wykorzystany w skali masowej, a ona sama – wynagrodzona przez kobiety wyzwolone, skupione w tak zwanym „strajku kobiet”.
Zawsze mnie intrygowało, na czym taki strajk może polegać. Tajemnica to wielka, ale pewnego tropu dostarcza informacja, że coraz więcej mężczyzn, jeśli z jakiegoś powodu nie chcą się zhomoseksualizować („Po co ci Leoś to wszystko? Ta Polska? Niech ją gryzą. Ty spróbuj, może homo się zseksualizuj” – doradzał poeta), to masowo kupują sobie gumowe lalki, które wynalazcy nieustannie udoskonalają do tego stopnia, że takiej lalki niepodobna już odróżnić od kobiety wyzwolonej. Nie tylko nigdy nie boli jej głowa i jest chętna, ale nawet powtarza rozmaite słowa, niczym posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska.
Na razie z tej możliwości korzystają mężczyźni bogaci, którzy również z tego powodu stają się bardzo ostrożni w kontaktach z kobietami, bo któż może być pewny dnia czy godziny, skoro nawet po 40 latach może zostać zawleczony przed niezawisły sąd pod pretekstem „molestowania”, czy – horrible dictu – „gwałtu”?
I w ten oto sposób, na naszych oczach realizuje się postulat sformułowany jeszcze w XIX wieku przez spółkę autorską Marks & Engels, żeby zlikwidować ”rodzinę burżuazyjną”. Inna sprawa, że obydwaj ci autorowie kładli nacisk na wspólnotę żon, ale jeśli pani Anja Rubik jeszcze trochę wyedukuje seksualnie młode panienki, to taka wspólnota może im się nawet spodobać zwłaszcza, że takim np. muzułmanom w niczym ona nie przeszkadza.
Monogamię forsuje tylko znienawidzone chrześcijaństwo, ale właśnie dlatego trzeba zrobić z nim porządek zgodnie ze wskazówką Manifestu Ventotene, zaś epidemia stwarza ku temu znakomitą, niepowtarzalną okazję.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz