Refleksja wiceministra nauki i szkolnictwa wyższego Wojciecha Maksymowicza, że wyborów nie należy przeprowadzać 10 maja, jest gorzkim przyznaniem racji tym, którzy od dłuższego czasu mówią, że majowy termin ze względu na warunki epidemiczne jest terminem nie do obrony.
Być może pan minister dostrzegł, iż twarda zasada Naczelnika mówiąca, że władzy raz zdobytej, żaden koronawirus mu nie odbierze, jest w dłuższej perspektywie nie do utrzymania.
To oczywiście racjonalna kalkulacja, bo koronawirus w odróżnieniu od jękliwej opozycji zaatakował rząd kompleksowo, rwąc tekturowe państwo na całej długości, choć owa tektura miała być przecież betonem zbrojonym.
Ale głos ministra Maksymowicza może być także niczym innym, jak szukaniem przysłowiowego „dupochronu” na wypadek, gdyby trup wyborczy wyścielił się zbyt gęsto. Wszak pan wiceminister jest najpierw lekarzem, co skwapliwie zaznacza, a dopiero potem zastępcą Jarosława Gowina. Doskonale zatem wie, co o całej tej sytuacji sądzą medycy, których ze względu na zbytnią dosadność sądów, nie wypada tutaj cytować.
Być może trzeźwy głos wiceministra Maksymowicza jest także rezultatem szerszego spojrzenia, obejmującego pozamedyczny aspekt całej sytuacji, z którego wynika, że w obecnych warunkach kampania prezydencka jest jej karykaturą. Może wiceminister Maksymowicz dostrzegł, że władza uzyskana (lub utrzymana) w ten sposób, będzie władzą kaleką i cherlawą, pozbawioną należnej jej siły i powagi. Może.
Władza strasząca z jednej strony pandemią, zaciskająca rygory epidemiczne, apelująca z każdego miejsca o pozostawanie w domach, a z drugiej strony utrzymująca termin wyborów, podczas których nadal będą pozamykane szkoły i instytucje publiczne, jawić się może, jako władza schizofreniczna.
Tak nie jest. To nie schizofrenia. To cynizm władzy i jakkolwiek nie zabrzmi to ponuro – taka jest właśnie polityka. Tyle tylko, że cynizm, w zależności od tego, kto sprawuje władzę, może mieć różne oblicza. Ten, jaki jest, każdy widzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz