Przejdź do głównej zawartości

Polska nie będzie liderem Partnerstwa Wschodniego


Brukselski szczyt Partnerstwa Wschodniego, planowany na 18.-19. czerwca w Brukseli – miał skupić się w szczególności na sprawach Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Ukrainy.
Wprawdzie przywódcy Unii w ostatniej chwili przełożyli to planowane z wielkim rozmachem wydarzenie na drugą połowę 2020 r., rzecz jasna tłumacząc to sytuacją epidemiczną – wydaje się jednak, że prawdziwą przyczyną opóźnienia są narastające różnice między krajami Starej i Nowej Unii, COVID zaś był tylko kołem ratunkowym, którego chwyciły się rządy Niemiec i Francji (głównych rozgrywających UE) coraz bardziej… wstrzemięźliwych wobec inicjatywy Partnerstwa Wschodniego.
Plan szczwany czy naiwny?
Polska natomiast konsekwentnie stara się odgrywać aktywną rolę w promowaniu PW, a przy poparciu przede wszystkim Szwecji oraz państw bałtyckich – także w realizacji finansowej agendy Partnerstwa, opartej o wpłaty do wspólnego budżetu inicjatywy. Chodzi właśnie o ich wysokość, a zwłaszcza o wzrost wsparcia z kasy Unii. By sięgnąć do kieszeni eurokratów – polscy entuzjaści PW posługują się (oczywiście) argumentem koronawirusa, wskazując zarówno na szkody, jakie miał wyrządzić dawnym republikom sowieckim, jak i podnosząc, że bardziej aktywne zaangażowanie zachodnich partnerów mogłoby stać się silnym ciosem zadanym wpływom rosyjskim w tym regionie.
Zgodnie z logiką Warszawy – Mińsk, Kiszyniów i Kijów po otrzymaniu upragnionych euro właśnie dzięki Partnerstwu, staną mu się bardziej uległe, a więc i politycznie oddalą od Moskwy, zbliżając do Brukseli.
Taka „pomocowa” retoryka słabo jednak kamufluje, że w istocie mowa jest o ambicjach rozprzestrzenienia „polskich (?) wpływów” na Białoruś, Mołdawię i Ukrainę, co ma szczególny wymiar polityczny, gdy uzmysłowimy sobie, że owa ekspansja miałaby odbywać się za pieniądze… niemieckie i francuskie. Czy więc może dziwić, że ani Berlin, ani Paryż nie kwapią się szczególnie, by spełniać warszawskie marzenia?
Główne państwa UE już zapowiedziały, że ich zdaniem bardziej logiczne jest przekierowanie unijnych instrumentów finansowych na rzecz pełnego odnowienia sektorów najbardziej dotkniętych pandemią (czy raczej lockdownem) – ale w obrębie samej Unii. Przyjmując, że w obecnej sytuacji nie jest jeszcze w pełni możliwe oszacowanie wszystkich kosztów i strat, w tym zwłaszcza całej skali pandemicznej recesji, a w dodatku nie sposób przewidzieć ani końca zagrożenia, ani jego ewentualnego nawrotu – Francuzi i Niemcy jedyną możliwość wsparcia dla sześciu wschodnich partnerów widzą w indywidualnie rozpatrywanych projektach biznesowych, głównie z zakresu turystyki.
“Partnerzy” – zostańcie u siebie…
Mówiąc prościej, Francja i Niemcy, stanowiące kręgosłup UE – chciałyby, żeby Azerbejdżan, Armenia, Białoruś, Gruzja, Mołdawia i Ukraina nadal uczestniczyły w kreowaniu pozytywnego wizerunku Partnerstwa Wschodniego – ale… najmniejszym możliwym finansowym kosztem. Integracja europejska tych podmiotów nie jest dziś żadną miarą priorytetem ani dla Paryża, ani dla Berlina, ani nawet dla Komisji Europejskiej. Przeciwnie, ostatnie deklaracje eurokratów wręcz zachęcają wschodnich partnerów, by aktywność własnych obywateli kanalizowali na rozwijaniu własnych biznesów w macierzystych krajach, zamiast emigracji zarobkowej do UE.
Weźmy choćby taki przykład: w ramach Partnerstwa Wschodniego finansowe wsparcie zostało przyznane Antonowi Lascu, mołdawskiemu biznesmenowi, który za uzyskane środki otworzył unikalne muzeum Vatra Strămoşească (Centrum Przodków), z pensjonatem i zajazdem kultywującym tradycje mołdawskiej kuchni narodowej. Goście odwiedzający Vatrę poznają dawne obyczaje, styl życia, nawyki kulinarne i kulturę mołdawskich rodzin z XVI-XVIII wieku.
Inicjatywa ta stała się promowanym przykładem jak przedsiębiorcy z byłych krajów sowieckich mogą wykorzystywać pomoc unijną dla podtrzymywania, a nie likwidowania kulturowej tożsamości i narodowego samookreślenia miejscowych społeczeństw, a zatem działać w kierunku zupełnie przeciwnym do preferowanego dotąd przez takich adwokatów Partnerstwa Wschodniego – jak III RP.
Jak pozbyć się własnych pracowników, a na ich miejsce ściągać Ukraińców…
Z dotychczasowego bowiem punktu widzenia – takie projekty mogą wydawać się mało znaczące, ba! nawet rozpraszające potencjał PW. W istocie jednak za pomocą tych małych cegiełek Stara Unia buduje coś znacznie większego – mur przed spodziewaną kolejną falą migracyjną z terenów post-sowieckich (wobec nadmiaru przybyszów z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki).
Z kolei dla gospodarki w Polsce (tak, jak jest obecnie zarządzana) tania siła robocza z posowieckiego Wschodu uchodzi za niezbędną – co zresztą powinno dziwić, skoro starając uchodzić się za kraj rozwinięty, III RP wciąż może wylegitymować się szczególnie tanim własnym kapitałem ludzkim. Wg danych Eurostatu koszt jednej godziny pracy w Polsce to wciąż zaledwie 10,7 euro, wobec średniej unijnej 27,7 euro (za nami są już tylko Łotwa, Węgry, Litwa, Rumunia i Bułgaria).
Bruksela i Berlin wolą Moskwę od Warszawy
Tak czy inaczej Niemcy zwłaszcza znakomicie rozumieją (co nie znaczy bynajmniej, że popierają, a raczej wprost przeciwnie) politykę Warszawy, zmierzającą do uzupełnienia ubytków we własnej, uciekającej na Zachód sile roboczej poprzez otwarcie granic, a nawet zaproponowanie pełnego członkostwa w UE Ukrainie, Białorusi i Mołdawii, tak, by obywatele tych państw mogli przejąć nisko płatne miejsca pracy w Polsce.
Interesy Starej Unii są jednak zdecydowanie odmienne – i to nie tylko na tamtejszy rynek pracy. Jest też bowiem jasne, że realizowana za pośrednictwem Polski wizja Partnerstwa Wschodniego – to także sposób na utrzymywanie napięcia w stosunkach z Moskwą, nieodmiennie uważającą dawne republiki sowieckie za swoją strefę oddziaływania. Tymczasem Bruksela, a zwłaszcza Berlin – coraz mocniej orientują się na pacyfikację relacji europejsko-rosyjskich i powrót do obopólnie korzystnych interesów. Antyrosyjska krucjata Warszawy na rzecz pozyskania posowieckiej taniej siły roboczej – trafia więc w geopolityczną próżnię. Takiego Partnerstwa Wschodniego nikt już w Europie nie potrzebuje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Twój kot macha ogonem? Zobacz, co to oznacza.

  Merdanie ogonem u psa jest dla większości ludzi czytelne. Świadczy o ekscytacji i pozytywnym nastawieniu zwierzęcia. A jeśli kot macha ogonem, to jest zadowolony czy może wręcz przeciwnie? Czy koci ogon mówi to samo co psi? Istnieje sporo mitów wokół tego zjawiska, a ich konsekwencje bywają przykre. Poznaj tajniki mowy kociego ogona. Machanie ogonem przez kota może być jednym z sygnałów ostrzegawczych Różnice w psiej i kociej mowie ciała Traktowanie kota jak małego psa jest dużym błędem, szczególnie przy okazji interpretowania mowy ciała obu gatunków. Psi ogon merdając mówi coś zupełnie innego niż ogon koci. Pies manifestuje w ten sposób dobry nastrój i pozytywną ekscytację, kot – zdenerwowanie, złość i napięcie. A dlaczego w ogóle zwierzę macha ogonem? Ten rodzaj komunikowania sprawdza się na odległość, bez potrzeby zbliżania się osobników do siebie. Merdający czy machający ogon widać z daleka, co daje dużo czasu na podjęcie adekwatnego działania. Koty preferują ten rodzaj „zdystans

Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków?

  Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków? Ilość drewna byłaby w Polsce wystarczająca, gdyby nie było ono sprzedawane za granicę. Tymczasem przedsiębiorcy z Niemiec wykupują polskie drewno opałowe. Co sądzą o tym przedstawiciele przemysłu drzewnego? Jak  wynika  z nieoficjalnych ustaleń „Super Expressu”, niemieccy przedsiębiorcy masowo wykupują polskie drewno opałowe, które sprzedają Lasy Państwowe. W efekcie rosną ceny drewna, brakuje opału dla Polaków, którzy, jak wcześniej  pisały  media, rzucili się do zbierania chrustu na opał w lesie. Ciekawe jest, że jak informował Murator, ceny drewna opałowego wzrosły o 100 proc. względem 2021 roku i za m3 drewna opałowego trzeba teraz zapłacić średnio 400-500 zł. Ceny w Lasach Państwowych są niższe i zależne od regionu. W rozmowie z TOK FM Rafał Zubkowicz z Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych zauważył, że średnia cena gałęziówki wynosi 30 zł, nie wliczając w to transportu, pocięcia, rozładunku itd. Z kolei podczas  r

Ukrainiec odpowie za handel ludźmi i organizowanie nielegalnych zbiórek pod marketami „na chore dzieci z Ukrainy”

  Ukrainiec odpowie za handel ludźmi i organizowanie nielegalnych zbiórek pod marketami „na chore dzieci z Ukrainy” Ukraiński mężczyzna w wieku 38 lat został oskarżony o handel ludźmi. Jego przestępcze działania skupiały się również na rekrutowaniu osób do pracy, która miała polegać na zbieraniu datków do puszek, rzekomo przeznaczonych na pomoc dla chorych ukraińskich dzieci. Straż Graniczna poinformowała o sprawie w czwartkowym komunikacie. „Oskarżony obywatel Ukrainy werbował swoich rodaków do pracy, polegającej na zbieraniu do puszek datków przeznaczonych rzekomo na chore ukraińskie dzieci” – informuje SG. W toku dochodzenia ustalono, że w okresie od września 2020 roku do sierpnia 2022 roku, 38-letni Ukrainiec angażował ludzi do pracy, wprowadzając ich w błąd co do charakteru, warunków i legalności tej pracy. Dodatkowo, pomagał pokrzywdzonym uzyskać niezbędne dokumenty, takie jak zaświadczenia o pracy sezonowej przy zbiorach owoców w gospodarstwach lub firmach w okolicy Grójca. „Nas