sobota, 19 września 2020

Rozbieramy z uwagą Naczelnika Państwa

Na widok tego, co się 17 września stało z koalicją Zjednoczonej Prawicy, mógłbym triumfalnie zakrzyknąć za panem Zagłobą: „mości panowie, proroctwa mnie wspierają”, gdyby to rzeczywiście były proroctwa.

Tymczasem to nie są żadne proroctwa, tylko efekty długiej obserwacji Jarosława Kaczyńskiego. Jest to człowiek szalenie ambitny i na skutek tego niebezpieczny dla swoich wrogów, ale i dla siebie.

Zauważył to jeszcze w 1990 roku Guy Sorman, kiedy przygotowując książkę „Wyjść z socjalizmu”, przeprowadzał rozmowy z różnymi osobami również w Polsce, a wśród nich – z Jarosławem Kaczyńskim, podówczas naczelnym redaktorem „Tygodnika Solidarność”.

Rozdział poświęcony Jarosławowi Kaczyńskiemu zatytułował: „Marszałku, jesteśmy”, co było cytatem z piosenki marszowej ku czci marszałka Filipa Petain („Marechal, nous voila!”). Nie chodziło oczywiście o marszałka Petain, tylko o marszałka Piłsudskiego, którego Jarosław Kaczyński jest admiratorem do tego stopnia, że kierując polityką naszego nieszczęśliwego kraju odgrywa historyczną rekonstrukcję przedwojennej sanacji.

Ale nie o to chodzi, tylko o to, że – i to już mój wynalazek – odkryłem, że Jarosław Kaczyński jest wprawdzie wirtuozem intrygi, ale takim, który na końcu potyka się o własne nogi.

Tak było w roku 1993, kiedy to PC, które wcześniej kręciło całą Polską, nie dostało się do Sejmu, który został zdominowany przez SLD i PSL. Tak było w roku 2007, kiedy to Jarosław Kaczyński jako premier koalicyjnego rządu postanowił wykorzystać bezpieczniaków do wysadzenia swoich koalicjantów, to znaczy – Samoobrony i LPR – w powietrze. Skończyło się jednak na rozpadzie koalicji, a w dodatku – na kompromitacji, kiedy to lansowany w charakterze bicza Bożego na „układ” minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek został przyłapany na tym, jak o północy na 40 piętrze warszawskiego hotelu „Marriott”, zdawał sprawozdanie panu Ryszardowi Krauzemu.

W rezultacie premier Kaczyński zgłosił dymisję swojego rządu, w następstwie czego odbyły się przedterminowe wybory, a władzę na 8 lat przejęła koalicja PO-PSL, z którą musiał się użerać prezydent Lech Kaczyński.

Wreszcie, kiedy Polska ponownie przeszła pod kuratelę amerykańską, PiS pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego powrócił do władzy, bo dopóki Polska była pod kuratelą niemiecką, to PO na pozycji lidera politycznej sceny była oczywistością, ale kiedy Polska przeszła pod kuratelę amerykańską, to nastąpiła podmianka PO na PiS.

Ponieważ Niemcy nie zrezygnowały z wpływów politycznych w Polsce i przy pomocy tubylczych folksdojczów próbują je odwojować, nasz nieszczęśliwy kraj stał się widownią nieustannej politycznej wojny między obozem zdrady i zaprzaństwa, a obozem płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm.

Obóz zdrady i zaprzaństwa ukrywa swoje prawdziwe zamiary i zadania za parawanem frazesu o „modernizacji” Polski, podczas gdy płomienni dzierżawcy – za parawanem frazesu patriotycznego: „my tutaj rządzim i my dzielim, bez nas by wszystko diabli wzięli!” Bardzo wielu poczciwych ludzi daje się na to nabierać, dzięki czemu PiS, jako kierownik koalicji Zjednoczonej Prawicy, wszedł w drugą kadencję swoich rządów, mając w dodatku zaprzyjaźnionego prezydenta w osobie Andrzeja Dudy.

Wydawało się, że już tylko ptasiego mleka im brakuje, aż tu nagle, pod wpływem gówniażerii rzekomo zatroskanej opłakanym losem zwierząt, które już wcześniej zaliczone zostały do „istot czujących”, Jarosław Kaczyński jako Naczelnik Państwa przeforsował ustawę o ochronie zwierząt, demolującą znaczną część nie tylko polskiego, rolnictwa, ale nawet i sportu.

Nałożyła się ona na trwającą w obozie „Zjednoczonej Prawicy” rywalizację między „przystawkami”, a premierem Morawieckim, który postanowił przejąć schedę po Naczelniku Państwa przy pomocy politycznego gangu, jaki zamierza sobie zbudować kosztem „przystawek”. Toteż zarówno „Solidarna Polska”, jak i mniej ostentacyjnie tym razem – „Porozumienie” pobożnego posła Jarosława Gowina, stanęły dęba, co postawiło pod znakiem zapytania dalsze istnienie koalicji, a może nawet i rządu, bo w tych warunkach rząd mniejszościowy nie miałby łatwego życia, o ile w ogóle opozycja dałaby mu żyć.

Jedyna nadzieja w tym, że po powrocie z Senatu ustawa o ochronie zwierząt nie uzyska wymaganej większości. Słaba to jednak nadzieja, bo w onegdajszym głosowaniu pomysł Naczelnika Państwa wsparła KO i Lewica. Tedy rząd mniejszościowy zostałby zablokowany przez opozycję, która ponadto mogłaby tasować ministrów, wysuwając przeciwko każdemu z nich co tydzień wotum nieufności, które tym razem mogłoby być skuteczne.

Jeśli my to wiemy, to tym bardziej musiał to wiedzieć Naczelnik Państwa. Wiedział – a mimo to zrobił to. Musiały skłonić go do tego jakieś ważne przyczyny. Jakie?

Tego oczywiście nie wiem, bo Naczelnik Państwa mi się nie zwierza, ale mimo to można domyślić się przyczyny i to nawet niejednej.

Pierwszą można wydedukować ze skutków ustawy o ochronie zwierząt, która demoluje znaczne segmenty polskiego rolnictwa, co nie może nie cieszyć państw UE, z Polską na tym polu konkurującym. Może ona zatem być ceną zapłaconą za ekspektatywę odstąpienia UE od wiązania wysokości subwencji od oceny stanu praworządności w kraju członkowskim.

Drugą przyczyną może być to, że Naczelnik Państwa wie więcej niż my na temat zaawansowania przygotowań do realizacji żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski. Wiedząc, że ta realizacja, która doprowadzi do poddania narodu polskiego szlachcie jerozolimskiej, jest już tylko kwestią czasu, postanowił oddać władzę, by tę bolesną operację przeprowadził kto inny i żeby odium spadło na tego innego. Taka rzecz bowiem nie zostanie zapomniana nawet i po stu latach, okrywając wieczystą hańbą wykonawcę tej operacji.

Wreszcie muszę przypomnieć mój artykuł w „Najwyższym Czasie!” zatytułowany „Exegi monumentum aere perenius”, co sie wykłada, że wznoszę pomnik trwalszy od spiżu, w którym wyraziłem przypuszczenie, że Jarosław Kaczyński starannie reżyseruje swój upadek – żeby w sercach ludzi prostych pozostawić po sobie dobre wspomnienie, jak to się stało w przypadku Edwarda Gierka, któremu prawie nikt dzisiaj nie pamięta doprowadzenia państwa do katastrofy.

A ta katastrofa już się zbliża, o czym Naczelnik Państwa wie lepiej, niż ktokolwiek inny i pragnie zawczasu zejść z linii strzału, by wypchnąć na nią kogoś innego.

I na koniec możliwość ostatnia – że Naczelnik Państwa przelicytował sądząc, że trzyma sytuację pod kontrolą i dlatego może otworzyć się na „ekologiczne” gówniarstwo, któremu ustawa o ochronie zwierząt daje ogromną władzę. To jednak by znaczyło, że znowu potknął się o własne nogi.

Stanisław Michalkiewicz
https://www.magnapolonia.org/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...