piątek, 23 października 2020

Od „Margota” do Pana Romana

Zbrodniczy koronawirus szaleje w najlepsze, bo wprawdzie wszystko jest pod kontrolą, ale trup ściele się gęsto.

Nawiasem mówiąc, liczba ofiar, którym przypisywana jest śmierć z powodu zbrodniczego koronawirusa jest znacznie mniejsza, niż liczba ofiar byle jakiej operacji pokojowej, czy misji stabilizacyjnej, ale nad tamtymi nikt się nie rozwodzi, bo z doświadczenia życiowego wiadomo, że zawsze umiera kto inny.

Tedy różnica między tamtymi ofiarami, a śmiertelnym żniwem zbrodniczego koronawirusa sprowadza się w gruncie rzeczy do tego, że – podobnie jak piorun – może trafić każdego, bez względu na to, czy stanął po właściwej, czy po niewłaściwej stronie historii, podczas gdy tamte ofiary pochodzą wyłącznie ze strony niewłaściwej.

Zwracam na to uwagę również dlatego, że nasza pani Żorżeta, która Nasz Najważniejszy Sojusznik postawił w naszym bantustanie na stanowisko ambasadora, niedawno ostrzegła nas, że Polska stanęła „po niewłaściwej stronie historii”. W tej sytuacji zbrodniczy koronawirus może być zaledwie wstępem do tego, co nastąpi później – o ile oczywiście się nie opamiętamy.

Tymczasem o żadnym opamiętaniu mowy być nie może, bo reżym „dobrej zmiany” do swoich nieprawości, czyli aresztowania pana Sławomira Nowaka, czy „Margota”, do demolki polskiego rolnictwa, które – jako bodajże jedyna gałąź gospodarki zachowało zdolność do konkurowania na rynku międzynarodowym – właśnie dopuścił się świętokradztwa, nakazując Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu zatrzymać pana mecenasa Romana Giertycha i to pod zarzutem maczania palców w malwersacji 92 milionów złotych.

Malwersacja miała polegać na tym, że spółka „Polnord S.A.” za kilkadziesiąt milionów złotych kupiła śmieciowe wierzytelności spółki „Prokom Investment” należącej do pana Ryszarda Krauzego, w latach dobrego fartu – jednego – jakby to powiedzieli Rosjanie – z krupniejszych tubylczych miliarderów. Po co spółce „Polnord SA” były te śmieciowe wierzytelności – tajemnica to wielka – chociaż pewne światło rzuca na nią właśnie osoba pana Ryszarda, który w „Polnordzie” zasiadał, a w spółce „Prokom Investment” był właścicielem.

To była jednak resztka niegdysiejszej fortuny, bo po latach dobrego fartu przyszły na pana Krauzego latach chude. W latach dobrego fartu – jak pamiętamy – na 40 piętrze warszawskiego hotelu „Marriott” o północy przyjmował raport dzienny od ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, pana Janusza Kaczmarka, którego ówczesnemu premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu miał nastręczyć na ministra pan prezydent Lech Kaczyński, mający podobnież na Wybrzeżu rozległe znajomości.

Potem jednak coś się stało, bo – jak pisałem w roku 2013 – miejsca dotychczas zajmowane przez pana Ryszarda Krauzego zaczął w tempie stachanowskim zajmować pan Marcin Dukaczewski, syn pana generała Marka Dukaczewskiego, ostatniego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych. Pan Marcin Dukaczewski, po rezygnacji pana Krauzego, został przewodniczacym rady nadzorczej Petrolinvestu, ale zasiadł też w radach nadzorczych „Biotonu SA”, „Polnordu SA”, „Silurianu SA”, a poza tym został członkiem rady dyrektorów spółek z grupy „Bioton SA” „Sci-Gen Ltd” oraz „Biolek Inc.”.

Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że w radzie nadzorczej „Biotonu”, założonego w roku 1989, a więc w apogeum uwłaszczania się nomenklatury i bezpieki, zasiadał pan Wojciech Brochwicz, który według Ludwika Dorna, jeszcze do stycznia 2007 roku uważanego za „trzeciego bliźniaka”, stanowił „uosobienie wszystkich patologii służb specjalnych”.

Wspominam o tym wszystkim nie bez powodu, a ze względu na moją ulubioną teorię spiskową, według której czołówka tubylczych miliarderów – podobnie jak ruscy „oligarchowie” z „korzeniami” i bez – nie obracała własnym majątkiem, a tylko majątkiem powierzonym im przez starych kiejkutów, z którymi musieli się rozliczać, nawet jeśli przez ten czas na boku uzbierali sobie coś własnego.

Tak właśnie mogło być z „Prokomem” pana Ryszarda Krauzego, podczas gdy spółka „Polnord SA” mogła być nadal kontrolowana przez starych kiejkutów. Skoro tedy „Prokom” wydymał „Polnord” na prawie 100 milionów i podobno schował je na Cyprze, to taki wybryk nie mógł pozostać bezkarny.

Ale wiadomo, że panu Ryszardowi ktoś musiał pomagać i prokuratura twierdzi, że był to między innymi pan mecenas Roman Giertych, który po utracie w 2007 roku stanowiska wicepremiera i ministra edukacji w rządzie obecnego Naczelnika Państwa, zaczął przechodzić z Ciemnej, na Jasną stronę Mocy. Pierwszym tego zwiastunem było lansowanie właśnie pana Janusza Kaczmarka na premiera, co niektórych ówczesnych obserwatorów skłoniło do podejrzeń, że pan Roman zaczyna tracić poczucie rzeczywistości. Być może tak właśnie było z powodu wstrząsu, jakiego mógł doznać po spuszczeniu z wodą przez wirtuoza intrygi Jarosława Kaczyńskiego, któremu poprzysiągł zemstę. Ale wkrótce musiał to poczucie rzeczywistości odzyskać, bo doszło do odwrócenia sojuszy; „palę wszystko, co kochałem, kocham wszystko, co paliłem” – powiada poeta – więc nic dziwnego, że i pan Roman Giertych, wkrótce został nadwornym konsyliarzem obozu zdrady i zaprzaństwa, czyli Platformy Obywatelskiej, z rodziną państwa Tusków na czele.

Jednak mimo usiłowań pana Romana, by przejść na jasną stronę Mocy, tamtejszy Sanhedryn dlaczegoś mu nie ufał – być może pomny na przestrogę pruskiego króla Fryderyka Wielkiego, by nie spoufalać się z osobami, którymi się wysługujemy. Tedy w czasie ostatnich wyborów prezydenckich mogliśmy zobaczyć, jak pan mec. Roman Giertych odwrócił swoje oblicze od Platformy Obywatelskiej, stając w orszaku pana Szymona Hołowni, którego podejrzewam, że jest lansowany przez amerykańską razwiedkę na jasnego idola naszego bantustanu.

W takiej sytuacji – o czym już wcześniej wspominałem – stare kiejkuty mogły dojść do wniosku, że trzeba tę całą Platformę zdmuchnąć z politycznej sceny przy pomocy prokuratury i niezawisłych sądów. A skoro pan mecenas Giertych rzeczywiście maczał palce w wydymaniu „Polnordu”, to nic dziwnego, że piorun musiał trafić i w niego.

W tej sytuacji utrata przytomności podczas rewizji domowej przeprowadzonej przez CBA , staje się bardziej zrozumiała, podobnie jak zaniki pamięci, jakich między przebłyskami świadomości doznaje pan Roman Giertych. Kiedy prokuratorzy przedstawiają mu zarzuty, to jest przykładnie nieprzytomny, a kiedy przy łożu boleści odwiedza go zastępczyni pana Bodnara, który nadal piastuje operetkową posadę rzecznika praw obywatelskich, to ma lucida intervalla i nie tylko wszystko słyszy, ale nawet i rozumie.

To się nazywa taktyka cunctando rem restituere, co się wykłada, żeby sytuację ratować zwlekaniem. W tym czasie można będzie zorganizować odpór, przede wszystkim zabiegając o to, by – kiedy już dojdzie do etapu sądowego – sprawę prowadził niezawisły sąd złożony z członków partii sędziów „starych”, co to jeszcze samego znali Stalina, korzystający z wsparcia autorytetów moralnych, wśród których nie powinno zabraknąć – i jestem pewien, że nie zabraknie – przewielebnych księży: Adama Bonieckiego, prof. Alfreda Wierzbickiego i oczywiście – Wojciecha Lemańskiego.

W końcu pan mecenas Roman Giertych nie jest przecież gorszy od „Margota”, a poza tym – kunktatorska taktyka podczas epidemii zbrodniczego koronawirusa łączy się z ryzykiem zarażenia, a wtedy – co oczywiście nie daj Boże – pan mecenas mógłby nawet umrzeć jako symulant.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...