W Polsce – jak zwykle: kraj się wali, a wszystkim tylko d… w głowach… Bo tu nawet nie chodzi o to, że żyjemy w domu wariatów. Prawdziwym problemem jest, że nie wiadomo kto ma klucze…
Przede wszystkim chciałbym… W każdym razie sądzę, że to mogłoby być dobrze zrozumiane: Tak, uważam, że nie jest możliwy, ani dopuszczalny inny zakaz zabijania dzieci – niż całkowity. TAK, CAŁKOWITY. Ktoś ma jakiś problem ze zrozumieniem tego słowa? Dziękuję. I nie, nie nienawidzę, ani nie chcę pozabijać wszystkich, którzy mają na ten temat inne zdanie.
Nadto zaś przyjmuję do wiadomości jak głęboko… zagubione musi być społeczeństwo, dla którego pragnienie zabijania dzieci – jest ważniejsze i bardziej emocjonujące choćby od realnie zachodzącego ograniczania naszej wolności i naruszania osobowej godności…
Konflikt bez zarządzania
Tyle jednak refleksji ogólnej – mamy wszak do czynienia ze zjawiskiem bez wątpienia politycznym, tak zatem należy analizować. Po pierwsze więc, daleki jestem od widzenia we wszystkim planów ukrytych w planach, ALE…:
– rolnicy zaczęli absolutnie znakomicie, od wrzucania gnoju do biur zdradzieckich posłów, a potem… znowu stanęli na drogach – no a wiadomo, każdy się do roboty śpieszy itd.,
– wieszakowcy już, już prawie wdarli się do chałupy Prezesa, a potem… zaczęli mazać kościoły. A za to, sorry, ale faktycznie mogą i powinni dostać w zęby od osób postronnych.
Czy to zatem nie aż nazbyt genialne w swej prostocie? Przecież zaraz wszystkie partykularne grupy mające jakieś anse do polityki rządowej – powybijają się nawzajem! I tylko z tym COVIDdem zostaniemy dalej, niczym z linką na szyi, bo ani to norka, ani dziecko nienarodzone – a dobija wszystkich równo [??? – admin], więc niemal nie ma się o co kłócić… O ile bowiem powszechnie wiadomym jest, że dla Kaczyńskiego zarządzanie przez konflikt jest jedyną możliwą formą zarządzania – to prawdziwy problem polega jednak na tym, że obecnie mamy w Polsce same konflikty, za to zarządzania nie mamy wcale…
Tak to już zresztą jest, że politykę w Polsce najlepiej ilustrują… seriale komediowe. Konkretnie zaś niezawodne w takich sytuacjach “Ranczo“. Oto w Wilkowyjach też rządziła wójt faktycznie bardzo apodyktyczna, gnana misją i przekonana, że skoro wie lepiej co jest dla ludzi lepiej – to tak jest lepiej, gdy ich zmusi, żeby im było lepiej. I tak też robiła. Oczywiście, budziło to także sprzeciw, choć ci, którzy byli przeciw – przegrywali kolejne wybory i referenda. I tak jednak siedzieli pod urzędem, powtarzając, że “wójt ustąpić musi!”.
Wychodzący od kilku na ulice nie chcą pamiętać, że głoszący jakoś tam zbliżone poglądy – przegrali wszystkie kolejne wybory, a zatem są w Polsce MNIEJSZOŚCIĄ. Nic to i tak chcą reszcie narzucić swój przekaz. Bo też wiedzą co jest lepiej! Problem w tym co dalej.
Oczywistym jest, że – jak zawsze w takich przypadkach – władza wcale ustępować nie musi. Sęk w tym jednak, że też mogła oglądać “Ranczo“. A tam pani wójt wybrnęła z kłopotu przyznając opozycji ulicznej prawo weta. A że nie jesteśmy jednak w Wilkowyjach – można się spodziewać, że w świecie realnym takie veto dziwnym trafem zawsze dotyczyłoby czegoś, czego prawdziwa władza tak naprawdę wcale nie chce, choć czasem uchwalić musi – np. na życzenie własnej większości.
Wściekłość hałaśliwej mniejszości wcale bowiem nie osłabia takiej władzy jak PiSowska, a przeciwnie – umiejętnie wykorzystana tylko ją umacnia… Przecież to naprawdę banalnie prosta sprawa – bo oto dwie grupy przeciwników PiS, już bez żadnej dalszej zachęty za chwilę nawzajem się pozabijają o zygotę…
Błąd konfederatów i powtórka z palikotyzmu
I wszyscy uczestnicy doskonale na pewnym poziomie percepcji rozumieją chyba, że uczestniczą w nie swojej bynajmniej grze, której zasad i celu mogą się co najwyżej domyśleć (co oczywiście nie oznacza też, że zna je sam Jarosława Kaczyński). Oto np. liderzy Konfederacji sądzą, że postępują sprytnie tym razem nie dając się PiSowi zagonić do narożnika jako drugie skrzydło ekstremy, przed którą chroni Polskę tylko partia Kaczyńskiego.
Sęk w tym, że ten jeden, jedyny raz – to poważny błąd konfederatów. Niezależnie bowiem od tego co się wydaje wyborcom – formacja tak sprofilowana jak koalicja narodowców i liberałów rządzić w Polsce nie będzie. Gorzej jeszcze, jeśli utraci swoją pozycję na rzecz monopolizującego treści prawicowe PiS – wówczas w ogóle wypadnie poza Sejm, dzieląc los LPR. Stąd właśnie obok spontanicznej obrony kościołów – konieczna jest inicjatywa polityczna i to wyraźniejsza niż bąkanie o letalności. Taka np. – jak żądanie pełnej ustawowej ochrony życia. Inaczej sprawia to wrażenie zagubienia, by nie powiedzieć… strachu.
Również manifestanci łagodnie mówiąc sprawiają wrażenie kapkę zdezorientowanych. Skoro bowiem protesty są spontaniczne i oddolne – tym bardziej potrzebują ochrony i organizacji. Tak, by strzec ich uczestników przed napaściami (wjeżdżającymi autami itp.), ale także by pilnować porządku i uniemożliwiać prowokacje – np. napaści na świątynie. Co z tego bowiem, że teraz część uczestników opowiada, że “to były tylko epizody“, że “to jakiś margines” albo wręcz “podstawieni agenci” – skoro faktem jest, że reakcja młodych nacjonalistów jest… tylko reakcją na zdarzenia, do których naprawdę doszło, ZAMYKAJĄC ostatecznie drogę do nadania protestom charakteru ogólnospołecznego.
Co więcej, brak takiego zabezpieczenia akcji jest także wyraźną sugestią, że organizatorom protestów o żadne ogólnonarodowe cele bynajmniej nie chodziło, a jedynie (podobnie jak J. Kaczyński) zainteresowani są samym kryzysem i organizowaniem własnego zaplecza wokół polaryzacyjnych haseł i działań. A, przepraszam, ale po co komu jeszcze jedna krzykliwa podróbka lewicy?
Skądinąd zresztą najzabawniejsze, że pod kościołami stoi i wrzeszczy ta sama młodzież, którą w geniuszu swoim prezes Kaczyński chciał pozyskiwać swą ustawą o zwierzątkach – a równolegle brutalności policji nie protestują przypadkiem ci/te, którzy/e jeszcze parę dni temu domagali/ły się użycia transporterów opancerzonych przeciw ciągnikom na drogach i pałowania chodzących bez masek…
Wypalanie emocji i kartoflane BLM
W istocie prawdą jest więc, że mamy do czynienia z gwałtownym, ale kontrolowanym wypalaniem emocji społecznych. Tak, aby następnie mogły one powrócić do stanu naturalnej bierności, dodatkowo spotęgowanego kacem i wzmożonym zniechęceniem. Oczywiście, czasem takie operacje wymykają się wypalającym spod kontroli, jednak niemal wyłącznie w sytuacjach, gdy zostają podtrzymane i wsparte spoza systemu, np. z zagranicy i/lub jakimś dominującym interesem klasowym w obrębie danego organizmu. W tym przypadku nic takiego zdaje się (póki co) nie zachodzi.
Prawdą jest zatem również, że na poziomie czysto taktycznym – mamy do czynienia z próbą powtórzenia “obrony Krzyża na Krakowskim Przedmieściu“ (zapewne z podobnymi czysto doraźnymi efektami, w postaci np. powstania jakiegoś nowego Ruchu Palikota z jednej strony, a konsolidacją wierzących i instytucjonalnego Kościoła po stronie PiS).
Na płaszczyźnie strategicznej jednak – dzieje się właśnie polska odmiana BLM (w Stanach uderzenie w pomniki “martwych białych ludzi” oraz resztki ethosu WASPowskiego – u nas w kościoły i światopogląd katolicki). Otóż niezależnie od oceny samego zjawiska należy zauważyć, że nie zaszłoby ono albo pojawiło się w znacznie mniejszym natężeniu – gdyby Polska nie była częścią Zachodu, jeśli już nie w jego obecnym kształcie cywilizacyjnym, to przynajmniej politycznym. Skoro jednak jest i to częścią peryferyjną – to po prostu MUSI podlegać tym samym procesom, co metropolia i reszta otoczenia.
Społeczeństwo dechrystianizuje się niezależnie od państwa – bo to przecież w żaden sposób żadnej polityki realnie opartej o jakiekolwiek wartości (czy ideologię inną niż pozornie przezroczysty demoliberalizm) nie prowadzi, zaś pełna otwartość globalna (nie mówiąc o podległości geopolitycznej) praktycznie uniemożliwia jakieś eksperymenty świadomościowe, także reakcyjne. Co najwyżej widzimy jak rozmija się tempo dechrystianizacji prawa i jego legitymizacji – z oczekiwaniami i żądaniami bardziej krzykliwych form liberalizmu, będących o te parę kroków przed państwem.
Niemniej obserwujemy jedynie OBJAWY zjawiska zachodzącego mimowolnie, tylko akcydentalnie pobudzanego, lecz na pewno nie wywoływanego przez politykę tego czy innych rządów. Faktycznie zaś biorący udział w szarpaninach w Polsce nie dostrzegają, że po obu stronach walczą w poprzedniej wojnie, ignorując tę, która trwa i w której wszyscy przegrywamy…
Dlatego właśnie, rozumiejąc i tych stojących na schodach kościołów, i jednak także tych na schody się wdzierających – zostaję przy jeszcze jednym filmowym skojarzeniu. Jest oto taka scena w “Człowieku z żelaza“, gdy Radziwiłłowicz kłóci się z Radziwiłłowiczem, czyli wpada Tomczyk i krzyczy do Birkuta “Tata, zaczęło się! No mówię ci, że się zaczęło!”.
Na co starszy Radziwiłłowicz odpowiada “Siadaj! Jak się naprawdę zacznie, to razem pójdziemy…”.
Konrad Rękas
https://konserwatyzm.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz