No i teraz już spokojnie wytrzymamy kolejne pół roku absurdalnych obostrzeń, nielogicznych zakazów, szkodliwych nakazów – bo przecież osiołkowi nad głową znowu zawieszono marchewkę: SZCZEPIONKA wynaleziona!
Hurra, teraz to już naprawdę, co nam szkodzi jeszcze tę parę miesięcy, wszyscy jeszcze bardziej ruki po szwach, maski na twarz, słuchać się i czekać na zastrzyk! I tak COVIDioza trwać będzie w najlepsze, tylko spotęgowana tym, co szczególnie bolesne – torturą dawania nadziei…
Szczepionka – ale na co?
Bo też umówmy się – od lutego pytamy bez reakcji: właściwie jak się to wszystko ma skończyć? Skoro nie wiadomo ani po co cały ten mega-eksperyment społeczno-ekonomiczno-cywilizacyjny rozpoczęto – nie sposób odgadnąć kiedy zakładane, a nieznane kryteria zostaną spełnione, no i co miałoby być efektem końcowym.
Niestety, ale w całej historii z COVIDem jesteśmy tylko przedmiotem, skazanym wyłącznie na domysły i (jak się niestety okazało) praktycznie niezdolnym do skutecznego oporu czy choćby artykułowania sprzeciwu. Ten zaś jest nieodmiennie konieczny w sytuacji, gdy postępuje dewastacja nie tylko naszej ekonomii, ale i zwykłego, codziennego życia, uparcie utrudnianego wymysłami wyglądającymi jak uzyskane w wyniku losowania orzechów z małpich tyłków.
I bądźmy poważni – szczepionka zmieni to tylko o tyle, że być może da rządzącym pretekst do przerwania choćby części całego tego cyrku. O ile jednak rzeczywiście ktoś chce jego zakończenia…
O samym środku na podstawie enuncjacji producenta nie ma oczywiście sensu jeszcze niczego pisać – może poza wyrażaniem zainteresowania, znowu: czy to o to od początku chodziło, czy po prostu, jak wielu, wielu innych PFIZER też po prostu chce zarobić swój kawałek wartego miliardy COVIDowego rynku.
Dla porządku też warto zauważyć, że wiele innych szczepionek przeciw infekcjom górnych dróg oddechowych nie wykazuje się ani szczególną skutecznością, ani trwałością i naprawdę byłoby mocno podszyte chciejstwem zakładać, że akurat z tą będzie inaczej. To zaś zostawi otwartą furtkę do ponawiania całej tej upiornej zabawy. Nie można więc wykluczyć, że w istocie znaleźliśmy się w COVIDowym Dniu Świstaka…
Lewatywa i płukanie żołądka
Bo to są dalej negocjacje delegacji dziadów z grupą roboczą obrazów:
– Wasze restrykcje ewidentnie nie działają.
– Muszą działać!
– No, ale nie działają…
– To wina ludzi! Nieodpowiedzialnego społeczeństwa, restrykcje są w porządku!
– Ale nie ma innego społeczeństwa na wymianę, to może by regulacje dostosować do tych ludzi, którzy naprawdę istnieją?
– …!
I tu się z reguły włącza mechanizm ucieczki: „to może kraść i mordować też ludziom pozwolić?!” I obrazy są zadowolone, że się odgryzły nie bacząc, że nie o fałszywych analogiach mowa, tylko o aż nadto realnym problemie lockdownów i towarzyszących im absurdów.
Bo dla przykładu, swoją drogą nie mówcie, że bezczelność hasła-szantażu „Maseczki albo lockdown!” – nie jest kozacka! Bo i tak przecież kończy się nieodmiennie i coraz szerszym nakazem maseczkowym, i kolejnym zamknięciem wszystkiego. No, ale to broń COVID nie żadna niekonsekwencja i nielogiczność, wcale nie! To przez tych zdemaskowanych przecież…
Bo to jak w szpitalu z „Dobrego wojaka Szwejka” – znane są tylko dwa cudowne lekarstwa: jak nie lewatywa, to płukanie żołądka, a najlepiej oba naraz…
Ochrona zdrowia – chora na III RP, nie COVIDa
I da capo, cała dyskusja za każdym razem się rozłazi według najgorszych wzorców politdebatek III RP, stąd np. tzw. „opozycja” rytualnie atakuje rząd, że „zrobił za mało by pokonać pandemię” albo wraca do znudzenia do zapomnianego przez społeczeństwo tematu wyborów prezydenckich – podczas gdy realnym problemem było samo kontynuowanie COVID-paniki oraz ponoszenie konsekwencji odstąpienia jeszcze w pierwszej kadencji rządów PiS od reorganizacji ochrony zdrowia, w tym zwłaszcza zasad i poziomu jej finansowania.
Rządy Prawa i Sprawiedliwości kontynuują w tym zakresie politykę wszystkich swych poprzedników, w wyniku której nadrzędnym celem ochrony zdrowia w ogóle, a szpitalnictwa w szczególności – jest księgowe bilansowanie się, a nie leczenie ludzi.
Lata cięć kadrowych i łóżkowych doprowadziły do spotęgowania obecnego chaosu, uwypuklanego zupełnie zbędnymi gestami w rodzaju żenujących stadionowych „szpitali polowych” mających dowodzić operatywności polityki zdrowotnej, a potwierdzających tylko jej bezradność i szkodliwość. Jeśli do tego dodamy fakt, że już wiosną płacono szpitalom ryczałtowo transze niewykonywanych kontraktów w zamian za powstrzymywanie się od świadczeń, a dziś nagle dubluje się płatności za hospitalizowanie zdiagnozowanych czy choćby badanych na obecność COVID – otrzymujemy obraz, w którym najbardziej chora faktycznie jest ochrona zdrowia, ale nie z powodu pandemii bynajmniej, ale jak zwykle, przez całkowicie antyproduktywne zasady finansowania.
I tu faktycznie – rząd tylko sytuację pogarsza, a współwinna stanu rzeczy „opozycja” tylko mu wtóruje, trudno zaś dziwić się lekarzom i zwłaszcza dyrektorom szpitali, gdy z całego zamieszania próbują wyrwać chociaż parę groszy, żeby uzyskać to legendarne bilansowanie. A że nie wydaje się tych pieniędzy w sposób, który mógłby naprawdę pomóc pacjentom, nie tylko i nawet nie przede wszystkim koronawirusowym – no to przecież też nic w III RP nadzwyczajnego…
Trzeba to przechorować!
No i te wszystkie zakazy i nakazy… Już kiedy na przełomie lutego/marca zaczęli nas pierwszy raz zamykać – nazwałem wprowadzane restrykcje PRZEDWCZESNYMI i NADMIERNYMI. Nadmierne oczywiście są nadal, nawet w jeszcze większym stopniu. Czemu zaś były przedwczesne, skoro niemal wszyscy (nawet obecni krytycy lockdownu) powtarzali bezmyślnie „Jak za wcześnie, przecież ludzie chorują?!”?
Bo wbrew bajaniom o „spłaszczaniu krzywej”, „wygłodzeniu wirusa” (ktoś jeszcze pamięta tamte bzdurne uzasadnienia?), „ratowaniu ochrony zdrowia”, gdyby pozwolono ogółowi przejść tę infekcję dróg oddechowych w normalnym rytmie i rozłożeniu na ogół populacji – dziś nie mielibyśmy jej nałożenia na sezon grypy i przeziębień i już byśmy zapominali, że wiosną paskudnie niektórzy kaszleli. Zamiast tego jednak zamknięto nas od razu, ignorując OCZYWISTY fakt, że mniejsza liczba zarażeń wynikała z peryferyjnego położenia Polski, a nie z geniuszu jej rządu.
W efekcie chaotycznych i bezsensownych obostrzeń po prostu nie da się „traktować poważnie”, bo one nie są poważne, podobnie jak i cały ten nonsens wokół. Dalsze opóźnianie przechorowania tej infekcji tym bardziej nie ma sensu, przeciągając paranoję w nieskończoność. Należałoby czym prędzej znieść jeszcze obowiązujące ograniczenia, wydać co najwyżej proste zalecenia dla osób starszych i zagrożonych, a cały wysiłek skupić na zwiększeniu dostępności i przepustowości ochrony zdrowia BEZ WPŁYWANIA na codzienne życie zdrowych inaczej niż pomagając im wrócić do normalnej pracy. I już.
To nie żaden COVID niszczy ludziom pracę i możliwość zarobkowania, tylko lockdown, nieważne przez jaką partię wprowadzany.
Ile jeszcze?
Niestety, jednak koronawirusa zamiast realnie wygłodzić przechorowując i stopniowo nabierając odporności – pieczołowicie przechowano na jesień. By teraz z kolei, z ponownym lockdownem – zafundować go nam także na wiosnę. Dlatego, kochani, nie ma się w tej sytuacji co martwić o Boże Narodzenie, lepiej od razu zasiąść do malowania pisanek. Na pewno się przydadzą, gdy w marcu i kwietniu nadal nie będzie wolno wyjść po jajka i cebulę. I trudno zakładać, by rybka ze szczepionką coś w tym zakresie zmieniła – nawet jeśli bowiem impreza zostanie (czasowo?) zwinięta, to w najlepszym razie dopiero wiosną.
A ponadto – skoro zamknęli cały świat z powodu jednej infekcji, to niby co ich powstrzyma przez zrobieniem tego ponownie, tym razem do walki z biegunką, katarem albo swędzeniem wielkiego palucha?
By oczywiście znowu mogli szukać na kolejną straszliwą pandemię kolejnej szczepionki…
Konrad Rękas
Konserwatyzm.pl
https://chart.neon24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz