Przejdź do głównej zawartości

O frymarczeniu Polską

Ach, ileż racji miał Stefan Kisielewski, gdy mówił, że socjalizm bohatersko walczy z problemami nie znanymi w innym ustroju! Przekonujemy się o tym każdego dnia i przy każdej okazji, jako że w naszym nieszczęśliwym kraju, bez względu na to, czy rządzi nim obóz „dobrej zmiany”, czy obóz zdrady i zaprzaństwa, socjalizm nieubłaganie się rozwija.

Wprawdzie w roku 1989, kiedy za sprawą „ustawy Wilczka” wydawało się, że socjalizm, przynajmniej w gospodarce, został zlikwidowany, to już wkrótce okazało się, że nie, że bez względu na to, kto akurat rządzi, socjalizm jest metodycznie odbudowywany.

Historia tej ustawy, to historia jej nieustannych nowelizacji; w ciągu pierwszych 10 lat znowelizowano ją 60 razy, a każda taka nowelizacja polegała na dopisywaniu do pierwotnych 11 przypadków reglamentacji, coraz to nowych i nowych. W rezultacie po 10 latach koncesje, licencje, zezwolenia i pozwolenia zostały przywrócone aż w 202 obszarach działalności gospodarczej, skutecznie blokując narodowy potencjał.

Kolejnym czynnikiem blokującym jest postępująca biurokratyzacja państwa. W roku 1990, kiedy zlikwidowana została PZPR, w administracji centralnej pracowało 45 tys. urzędników. Pięć lat później – już 112 tysięcy – a pikanterii całej sprawie dodaje okoliczność, że przez cały ten czas budowaliśmy rzekomo „gospodarkę rynkową”.

Nic dziwnego, że w tej sytuacji bardzo wielu ludzi w ogóle nie wierzy w istnienie wolnego rynku, chociaż z drugiej strony – o czym wielokrotnie mogłem się przekonać podczas publicznych spotkań, jakich wiele odbywałem przed wybuchem epidemii zbrodniczego koronawirusa – większość wolałaby samodzielnie decydować, ile wichajstrów ma produkować, po jakich kosztach, po jakiej cenie je sprzedawać, w jakich partiach, w jakich terminach i komu. Zatem są zwolennikami wolnego rynku, chociaż oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”.

[A w razie kiepskiej koniunktury, żeby Państwo dopłacało do produkcji – admin]

Prawdziwa eksplozja biurokratyzacji państwa nastąpiła za rządów charyzmatycznego premiera Buzka w następstwie czterech wiekopomnych reform, które miały przychylić obywatelom nieba. Jednak jedynym ich rezultatem był skokowy wzrost liczby synekur w sektorze publicznym i skokowy wzrost kosztów funkcjonowania państwa o 100 miliardów złotych rocznie – a przecież nie było to ostatnie słowo.

Przypominam o tym wszystkim w związku z zapowiedziami, że Polska do spółki z Węgrami zawetuje budżet Unii Europejskiej na następne 7 lat z powodu decyzji o powiązaniu wysokości subwencji z oceną stanu praworządności w poszczególnych bantustanach.

Kto i według jakich kryteriów tę praworządność będzie oceniał – tego na razie jeszcze nie wiadomo, więc podejrzenia, iż subwencje będą ustalane na całkowicie dowolnych zasadach, są jak najbardziej uzasadnione. Pan premier Morawiecki został niejako do tego zmuszony przez ministra Ziobrę, który postawił sprawę na ostrzu noża, że „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” – co, jak wiadomo, jest naszym programem minimum w stosunku do Niemiec.

Myślę, że ministrem Ziobrą kierowały dwa motywy. Po pierwsze – motyw patriotyczny, którego z góry mu nie odmawiam, a po drugie – rywalizacja z premierem Morawieckim o schedę po Naczelniku Państwa. Jednak niezależnie od tego, merytorycznie miał rację, chociaż należy mu wytknąć, że pomyślał o tym trochę za późno.

Rzecz w tym, że wprawdzie ani w traktacie akcesyjnym, ani w traktacie lizbońskim, nie ma expressis verbis zapisu, według którego władze UE mogłyby wprowadzić powiązanie subwencji z oceną praworządności, ale taki pomysł może wynikać z twórczego rozwinięcia zawartej w traktacie lizbońskim zasady „lojalnej współpracy”. Z jednej bowiem strony traktat ten wprowadza tzw. „zasadę przekazania”, według której Unia Europejska ma tylko takie kompetencje, jakie przekażą jej państwa członkowskie, ale z drugiej, „zasada lojalnej współpracy” tę pierwszą zasadę rozmywa. Stanowi ona bowiem, że państwa członkowskie powinny powstrzymać się przed każdym działaniem, które „mogłoby zagrozić” urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej – niezależnie od kompetencji przekazanych.

Toteż brukselscy biurokraci teraz przypomnieli sobie, że krzewienie praworządności w członkowskich bantustanach jest przecież najważniejszym celem Unii Europejskiej i tym właśnie argumentem, nieubłaganym palcem kłują Polskę i Węgry w chore z nienawiści oczy.

Ale to było do przewidzenia już w roku 2003, kiedy to w naszym bantustanie odbyło się referendum akcesyjne w sprawie Anschlussu Polski do Wspólnot Europejskich. Nietrudno bowiem było się domyślić, że nie po to Niemcy przez dziesięciolecia żyłują swoich podatników, żeby dogodzić Polsce, czy Słowacji, tylko że traktują to jako inwestycję, która w pewnym momencie powinna zacząć się zwracać.

I właśnie ten moment nastąpił, bo jeśli nie pod pretekstem praworządności, to pod pretekstem prześladowania sodomitów i gomorytów, Polska może zostać albo pozbawiona unijnych subwencji, albo otrzymywać je w wysokości ograniczonej oceną praworządności, czy dobrostanu sodomitów. Jest to sytuacja podobna do opisanej w bajce Ezopa, jak to wilki, nie mogąc znaleźć uzasadnienia dla rozszarpywania i pożerania owiec, zarzuciły im, ze macą im wodę w rzece.

Ale w roku 2003, w odróżnieniu od „oszołomów”, mądrzy i roztropni nawet o tym nie pomyśleli, stręcząc rodakom Anschluss i strasząc, że w przeciwnym razie, będzie tu albo „Białoruś”, albo nawet „Władywostok”. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak mój faworyt, Jego Ekscelencja „Filozof” zapewniał, że w sprawach światopoglądowych Unia Europejska będzie szanowała suwerenność poszczególnych bantustanów. Szkoda, że nie dożył czasów, kiedy unijna komisarka do spraw równości ostrzega Polskę, że jak nie będzie dogadzać sodomitom i gomorytom, to może nie powąchać ani grosza, a zastępczyni przewodniczącego Bundestagu, Klaudia Roth z partii „Zielonych” wypowiada Polsce „wojnę” w ramach poparcia „rewolucji macic”.

Ciekawe, jakie łgarstwo by dzisiaj wymyślił. Wtedy jednak inne były nastroje i inne oczekiwania przesądziły o Anschlussie. Kiedy wskazywałem na Szwajcarię, która nie należy do Unii Europejskiej, bo nie chce, mądrale odpowiadali, że aaa, Szwajcaria, to co innego, Szwajcaria jest bogata. Mówiłem wtedy – owszem, jest – ale przecież nie dlatego, że się gdzieś zapisała i spadł na nią deszcz złota, tylko że się rozsądnie prowadzi. To i my się rozsądnie prowadźmy, a nie liczmy na to, że Unia sypnie złotem i znowu będzie, jak za Gierka.

Jednak trzęsąca naszym nieszczęśliwym krajem biurokracja już nie mogła się doczekać, kiedy dorwie się do unijnych pieniędzy, żeby je „rozdzielać” i tak dalej – no i teraz mamy problem, którego w ogóle by nie było, gdyby nie było Anschlussu.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Twój kot macha ogonem? Zobacz, co to oznacza.

  Merdanie ogonem u psa jest dla większości ludzi czytelne. Świadczy o ekscytacji i pozytywnym nastawieniu zwierzęcia. A jeśli kot macha ogonem, to jest zadowolony czy może wręcz przeciwnie? Czy koci ogon mówi to samo co psi? Istnieje sporo mitów wokół tego zjawiska, a ich konsekwencje bywają przykre. Poznaj tajniki mowy kociego ogona. Machanie ogonem przez kota może być jednym z sygnałów ostrzegawczych Różnice w psiej i kociej mowie ciała Traktowanie kota jak małego psa jest dużym błędem, szczególnie przy okazji interpretowania mowy ciała obu gatunków. Psi ogon merdając mówi coś zupełnie innego niż ogon koci. Pies manifestuje w ten sposób dobry nastrój i pozytywną ekscytację, kot – zdenerwowanie, złość i napięcie. A dlaczego w ogóle zwierzę macha ogonem? Ten rodzaj komunikowania sprawdza się na odległość, bez potrzeby zbliżania się osobników do siebie. Merdający czy machający ogon widać z daleka, co daje dużo czasu na podjęcie adekwatnego działania. Koty preferują ten rodzaj „zdystans

Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków?

  Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków? Ilość drewna byłaby w Polsce wystarczająca, gdyby nie było ono sprzedawane za granicę. Tymczasem przedsiębiorcy z Niemiec wykupują polskie drewno opałowe. Co sądzą o tym przedstawiciele przemysłu drzewnego? Jak  wynika  z nieoficjalnych ustaleń „Super Expressu”, niemieccy przedsiębiorcy masowo wykupują polskie drewno opałowe, które sprzedają Lasy Państwowe. W efekcie rosną ceny drewna, brakuje opału dla Polaków, którzy, jak wcześniej  pisały  media, rzucili się do zbierania chrustu na opał w lesie. Ciekawe jest, że jak informował Murator, ceny drewna opałowego wzrosły o 100 proc. względem 2021 roku i za m3 drewna opałowego trzeba teraz zapłacić średnio 400-500 zł. Ceny w Lasach Państwowych są niższe i zależne od regionu. W rozmowie z TOK FM Rafał Zubkowicz z Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych zauważył, że średnia cena gałęziówki wynosi 30 zł, nie wliczając w to transportu, pocięcia, rozładunku itd. Z kolei podczas  r

Ukrainiec odpowie za handel ludźmi i organizowanie nielegalnych zbiórek pod marketami „na chore dzieci z Ukrainy”

  Ukrainiec odpowie za handel ludźmi i organizowanie nielegalnych zbiórek pod marketami „na chore dzieci z Ukrainy” Ukraiński mężczyzna w wieku 38 lat został oskarżony o handel ludźmi. Jego przestępcze działania skupiały się również na rekrutowaniu osób do pracy, która miała polegać na zbieraniu datków do puszek, rzekomo przeznaczonych na pomoc dla chorych ukraińskich dzieci. Straż Graniczna poinformowała o sprawie w czwartkowym komunikacie. „Oskarżony obywatel Ukrainy werbował swoich rodaków do pracy, polegającej na zbieraniu do puszek datków przeznaczonych rzekomo na chore ukraińskie dzieci” – informuje SG. W toku dochodzenia ustalono, że w okresie od września 2020 roku do sierpnia 2022 roku, 38-letni Ukrainiec angażował ludzi do pracy, wprowadzając ich w błąd co do charakteru, warunków i legalności tej pracy. Dodatkowo, pomagał pokrzywdzonym uzyskać niezbędne dokumenty, takie jak zaświadczenia o pracy sezonowej przy zbiorach owoców w gospodarstwach lub firmach w okolicy Grójca. „Nas