Oto (przyczyna) z jakim apelem Benjamin Franklin zwrócił się do kierownictwa młodego państwa około 235 lat temu:
„Panowie, mamy u nas przykrzejsze zagadnienie od zagadnienia rzymskiego: jest nim żyd. W którym tylko kraju osiedlili się żydzi, zniżyli jego poziom moralny, zburzyli jego standard kupiecki, szydzili z jego religii, podkopywali ją. Stworzyli państwo w państwie.
Są oni wampirami – a wampiry nie żyją z wampirów. Nie potrafią oni nigdy żyć i utrzymać się wśród samych siebie. Utrzymać się i żyć potrafią tylko wśród chrześcijan i innych narodów, które nie należą do ich rasy.
Jeśli nie oddalą się oni z naszego kraju mocą naszej konstytucji, stanie się pewne, że w przeciągu mniej aniżeli 200 lat, przybędą do nas w takiej masie, że będą na czele dominowali i kraj pochłoną. zmienią formę rządzenia, za którą my, Amerykanie, przelewaliśmy krew, oddawaliśmy życie i narażaliśmy na szwank naszą wolność, a nasi potomkowie będą pracowali, aby przysporzyć im majątku, gdy oni będą w swoich kantorach zacierali ręce. Przestrzegam was, panowie, że jeśli na wszelkie czasy nie usuniecie żydów z waszego kraju, dzieci i potomkowie wasi przeklinać was w grobie będą!”
Te ostrzeżenia zostały zlekceważone, a ekspansja Żydów do USA rosła tym mocniej, im kraj ten stawał się – dzięki przedsiębiorczości i pracowitości białych imigrantów z Europy (w tym Polaków, co mocno podkreśla w swojej książce Henry Ford) – zamożniejszy i nowoczesny. Wymownie oddają to statystyki opublikowane przez Komitet Żydów Amerykańskich (American Jewish Committee), a więc instytucję w kwestiach żydowskich raczej wiarygodną.
W roku powstania Stanów Zjednoczonych Ameryki (1776) szacunkowa liczba Żydów wynosiła od 1000 do 2500. Sto lat później (początki kapitalizmu) było ich już około ćwierć miliona, a w 1920 roku – gdy gospodarka wolnorynkowa zaczęła przynosić wymierne efekty – żydowscy buchalterzy skalkulowali liczbę swoich ziomków w USA w granicach 3.300.000 – 3.604.580. W 2001 roku American Jewish Committee ocenił liczbę Żydów w USA dokładnie na 6.155.000.
Stanowi to niespełna 2 proc. obywateli USA lecz w tym wypadku liczy się nie ilość, a jakość. Ściślej zaś – ulokowanie i pozycja Żydów w kluczowych segmentach każdego państwa; od finansów, poprzez administrację, oświatę, naukę i gospodarkę aż do mediów.
Henry Ford w swojej książce pt. „Międzynarodowy Żyd” wykazał jednoznacznie, iż decydująca pozycja Judejczyków w najważniejszych strukturach amerykańskiego państwa nie jest bynajmniej wynikiem ich predyspozycji intelektualnych lecz konspiracyjnej solidarności plemiennej nakazującej lokować „swoich” wszędzie tam, gdzie jest dostęp do pieniędzy i świadomości gojów, czyli nie-Żydów.
Pierwszą z preferencji wymownie określa mało znany fakt, iż najokrutniejszą z organizacji gospodarczych działających na terenie USA wbrew prawu była nie mafia włoska lecz żydowska, a osławiony Al Capone to „mały pikuś” przy żydowskim bandycie i zwyrodnialcu o personaliach Lansky vel Meyer.
Preferencję drugą, czyli docieranie do świadomości (czytaj: ogłupianie) gojów uosabia wielki przemysł filmowy, absolutnie zdominowany przez Żydów. Dzięki temu w ponad 400 filmach poświęconych tej nacji, wyprodukowanych w Hollywood nie ma ani jednego, który pokazywałby żydostwo w złym świetle. Gwoli ścisłości – dotyczy to także filmów o tematyce gangsterskiej.
Odnosząc się do przestróg Benjamina Franklina, nie sposób zbyć milczeniem takiej kwestii jak wyjątkowa naiwność i podatność Amerykanów na żydowskie pranie mózgów. Jego efektem jest nie tylko zgoda na finansowanie z kieszeni amerykańskich podatników tworu o nazwie Izrael (roczne dotacje do tego geszeftu wynoszą 5 – 6 miliardów dolarów) ale także poświęcanie życia tysięcy młodych „ochotników” w imię żydowskich interesów na Bliskim Wschodzie czy przyzwolenie na deprawowanie amerykańskiego społeczeństwa przez żydowskie media. Ba, nawet lepiej poinformowani (vide: Franklin) masoni stali się z czasem tępymi narzędziami w rękach Sanhedrynu, realizując nakreślone przez Żydów cele z podziwu godnym zaangażowaniem. Dotyczy to również absolutnej większości prezydentów USA, z Clintonem i dwoma Bushami na czele.
Na zakończenie coś zamiast puenty; około 80 proc. Amerykanów płci męskiej poddanych zostało zabiegowi obrzezania. Wśród nich nie brakuje wielu osób mieniących się chrześcijanami wyznania rzymsko-katolickiego. Można zatem przyjąć założenie, iż obecni obywatele USA cierpią także na nieodwracalne obrzezanie mózgów. A to sprawia, że dzisiaj ethos amerykańskiej przedsiębiorczości, moralności i praworządności stał się dawno przebrzmiałą legendą.
Żydzi już o tym wiedzą. Na usilnie lansowanych w hollywoodzkich filmach Murzynach, Latynosach oraz narkomanach, pedałach i innych dewiantach dużych pieniędzy zrobić się już nie da. Wszak nawet pasożytnicza jemioła czerpie życiodajne soki tylko z drzewa zdrowego.
Stąd mocny żydowski kurs na kraje Europy środkowo-wschodniej, z Polską na czele. Tu jeszcze nie brakuje durniów zauroczonych amerykańskim mitem o pucybucie, który staje się milionerem. Można wykorzystać ich umiejętności, pracowitość i gotowość na wszelkie wyrzeczenia. Zanim zorientują się co jest grane i kto faktycznie zgarnął największe profity z ich krwawicy, będą zbyt starzy i zbyt niedołężni, aby naprawić swój błąd. Pozostanie tylko wegetacja albo eutanazja.
Benjamin Franklin nie tylko odkrył mechanizm wyładowań atmosferycznych i wynalazł piorunochron. Dał Amerykanom również patent na swoisty żydochron. Niestety, nie skorzystali z jego geniuszu w tej materii. Dzisiaj są najbardziej zadłużonym u żydowskich lichwiarzy i najbardziej ogłupiałym przez żydowską propagandę społeczeństwem na świecie. Tracą zastawione hipotecznie domy, dają się zabijać w Iraku, Afganistanie i na innych frontach wyznaczanych przez swoich żydowskich namiestników. Czy naprawdę musimy iść śladem, jaki wytyczają ci biedni obrzezańcy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz