W Ameryce wybory prezydenckie, a u nas – „rewolucja macic”, która właśnie wchodzi w fazę instytucjonalną. Jeśli chodzi o amerykańskie wybory, to angażują się w nie również tutejsi, nadwiślańscy tubylcy, zwłaszcza mikrocefale, stanowiący trzon środowiska żydowskiej gazety dla Polaków.
Wyłazi ona ze skóry, by przekonać swoich czytelników nie tylko, że wygra Joe Biden, ale, że jego wygrana będzie aktem sprawiedliwości dziejowej. Z kolei rządowa telewizja stoi murem za Donaldem Trumpem, wynosząc pod niebiosa jego zasługi dla naszego bantustanu, ale starannie omijając podpisanie przez niego ustawy numer 447.
Nietrudno to wytłumaczyć, zarówno w przypadku „Gazety Wyborczej”, jak i rządowej telewizji. Jak wiadomo Joe Biden dał dowód lekceważenia nie tylko Polaków mieszkających w Ameryce, ale również Polaków mieszkających w Polsce – co dokładnie pokrywa się z poglądem – chociaż zazwyczaj skrywanym – „Gazety Wyborczej”.
W dodatku Biden odgraża się, że będzie walczył o praworządność w Polsce, a to znaczy, że nie tylko jest słabo zorientowany w europejskich realiach, ale również – że w razie jego zwycięstwa Polskę czekają paroksyzmy, w których żydowska gazeta dla Polaków z pewnością odegra rolę organizatorską – zgodnie z nieśmiertelnymi wskazówkami Włodzimierza Lenina – i pewnie nie za darmo.
Trudno, żeby w tej sytuacji nie życzyła zwycięstwa Bidenowi, którego zresztą już za rok, albo dwa może wyręczyć wiceprezydencica Kamala Harris, która zwłaszcza ostatnio – „skręciła ostro w lewo”.
Z kolei rząd „dobrej zmiany” wisi na cienkiej nitce amerykańskiego poparcia i dla zachowania dotychczasowego staus quo dałby się pokrajać na kawałki. Ale i na tym świetlanym obrazie pojawiła się rysa, niczym u Lisa Witalisa („bo gdy czyhał ktoś na Lisa, powstawała na nim rysa” – mówi poeta o specjalnym lustrze ostrzegającym swego właściciela przed rozmaitymi niebezpieczeństwami) w postaci rosnącej popularności ruchu pana Szymona Hołowni, który został już oficjalnie poddany ręcznemu sterowaniu przez pana Michała Kobosko – jeszcze niedawno uczestnika wpływowego waszyngtońskiego think-tanku Rada Atlantycka.
Widać, że na wypadek, gdyby PiS-owi coś poszło nie tak, Nasz Najważniejszy Sojusznik przygotował alternatywę.
A wygląda na to, że PiS-owi nie tak poszła akcja z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. Akurat ogłoszono je tuż przed wyborami prezydenckimi w Ameryce, więc nie jest wykluczone, że Niemcy i tym razem uznały, że pora Polskę podpalić i to na większą skalę, niż „ciamajdan” z roku 2016. Toteż „rewolucja macic” nie tylko nie ustaje, ale nawet się instytucjonalizuje.
Właśnie został powołany rewkom, pod nazwą Rady Konsultacyjnej, w skład której wchodzi oczywiście pani Marta Lempart, obok Barbary Labudy i pani prof. Moniki Płatek. Pani Labuda była w swoim czasie związana z sektą „Antrovis”, której członkowie wierzyli, że Słowianie przybyli na Ziemię z planety Atlanta 8 miliardów (!) lat temu. Potem miała nastąpić ewakuacja wyselekcjonowanych osobistości (myślę, że Barbara Labuda, która zdążyła nawet być ministrem w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, z pewnością w tej grupie się znajdowała) z góry Ślęża pod Wrocławiem na planetę Mirinda.
Nie pamiętam już, czy wybrańcy mieli tam polecieć na miotle, czy jakimś innym środkiem lokomocji, co zresztą nie jest istotne, bo istotne jest to, że pani Labuda ma za sobą bogatą przeszłość, obfitującą w rozmaite przygody z kosmitami, więc jej obecność w Radzie Konsultacyjnej Strajku Kobiet, firmującego „rewolucję macic”, jest jak najbardziej zrozumiała.
Podobnie jest z panią Płatek, która zasłynęła ze spostrzeżenia, że z par jednopłciowych rodzi się więcej dzieci, niż z normalnych – ale nie przeszkadza jej to w wykonywaniu funkcji profesora Uniwersytetu Warszawskiego, podobnie jak austriackiemu generałowi Oskarowi Potiorkowi zainteresowania naukowe nie przeszkadzały w dowodzeniu korpusem armii austriackiej w sposób nie zwracający niczyjej uwagi. Antoni Słonimski pisze, że zainteresowania naukowe generała Potiorka polegały na tym, że szeregowca w pełnym oporządzeniu zanurzał z głową w beczce z wodą, a potem zapisywał, wiele wody taki szeregowiec wypiera, dzięki czemu mógł ocenić ciężar gatunkowy żołnierza.
Oprócz kobiet rodzaju żeńskiego w Radzie Konsultacyjnej Strajku Kobiet zasiadają też kobiety rodzaju męskiego, między innymi Michał Boni, w swoim czasie tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa.
Jak widzimy, Rada obsadzona jest prawidłowo i właśnie ogłosiła program „rewolucji macic”. Najważniejszym punktem programu jest oczywiście dymisja rządu do końca roku, aborcja na żądanie oraz usunięcie ze szkół religii katolickiej. Rada nie ujawnia ani tego, jaki rząd nasz bantustan będzie miał po Nowym Roku, ani też – jaka religia zastąpi w szkołach religię katolicką. Być może jeszcze sama tego nie wie, co jest zrozumiałe, bo będąc na miejscu pierwszorzędnych fachowców, którzy tę rewolucję w Polsce pilotują, ja też nie informowałbym zawczasu o takich sprawach na przykład pani Barbary Labudy. Nie tracimy jednak nadziei, że wszystko to zostanie nam w stosownym czasie objawione, jak członkom sekty „Antrovis” skład ekipy gotowej do ewakuacji na planetę Mirinda.
Tymczasem „rewolucja macic” jakby przyhamowała, chociaż oczywiście zapowiadane są kolejne eventy. Na razie doszło do demonstracji przez Pałacem Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, gdzie para obywateli rozebrała się do naga i spacerowała, dopóki nie zatrzymała ich policja. To znaczy – niezupełnie do naga, bo pani nie zdecydowała się jednak na zdjęcie majtek, z czego można wyciągnąć wniosek, że – w odróżnieniu od swego towarzysza, który nie miał nic do ukrywania – nie popiera „rewolucji macic” do końca.
Ponieważ meteorologowie twierdzą, że listopad ma być stosunkowo ciepły, to nie można wykluczyć, że spacery golasów po ulicach miast staną się nową, świecką tradycją, dopóki zima nie położy temu kresu. Doprawdy szkoda, że z powodu epidemii zbrodniczego koronawirusa ustał ruch turystyczny, bo w przeciwnym razie turyści z całego świata waliliby do Polski jeden przez drugiego, zostawiając tutaj cenne dewizy.
Tymczasem radosny nastrój został trochę zwarzony przez apel generałów w stanie spoczynku. Nawołują tam oni do opamiętania, bo przeciąganie tej sytuacji grozi „rozlewem krwi”. Takie ostrzeżenie brzmi poważnie, chociaż nie do końca, bo wiele zależy od tego, skąd ta krew będzie pochodziła. Jeśli to będzie tylko krew z nosa, to może być to nawet pożyteczne, bo nic tak nie przywraca człowiekowi poczucia rzeczywistości, jak spuszczenie krwi z nosa. Co innego, gdyby krew miała pochodzić z serca rozerwanego kulą. To już wygląda poważnie tym bardziej, że cały czas obowiązuje u nas ustawa numer 1066, przewidująca udział formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na obszarze Rzeczypospolitej.
Na razie żołnierze Obrony Terytorialnej zostali wezwani do stawienia się w jednostkach – oczywiście pod pretekstem koronawirusa. Tedy być może, że generałowie w stanie spoczynku wiedzą już coś, czego my, cywile tylko się domyślamy, albo też dali głos jedynie w tym celu, by zniechęcić policjantów i przedstawicieli innych resortów siłowych do stanowczego reagowania na ekscesy „rewolucji macic”. Ale i w takim przypadku musieliby coś wiedzieć, o czym jeszcze nie wiedzą aktywistki Strajku Kobiet” wykrzykujące, że „to jest wojna”.
Najwyraźniej myślą, że wojna polega na tym, iż strony wojujące przekrzykują się nawzajem, albo licytują na sondaże, a nie mordują nawzajem bez żadnej staroświeckiej rewerencji. Ale to jeszcze nic w porównaniu z zastępczynią przewodniczącego niemieckiego Bundestagu Klaudią Roth, która ostatnio publicznie wystąpiła z adresowaną do Polaków grafiką: „to jest wojna”. Co tu dużo gadać; Hitler wymyślał jednak lepsze preteksty.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz