Tonący brzytwy się chwyta. Naczelnik Państwa, liczył na to, iż sprowokowanie „rewolucji macic”, która siłą rzeczy musi przybrać formy wzbudzające odrazę sprawi, że zdrowa część narodu nie będzie miała innego wyjścia, jak skupić się wokół niego, dzięki czemu odzyska kontrolę nie tylko nad własnym obozem politycznym, ale również odbuduje monopol PiS na patriotyzm.
Ale człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi, toteż rezultat jest taki, iż na pierwszą linię frontu został wypchnięty Kościół katolicki – bo dowodząca proletariatem zastępczym żydokomuna zwęszyła świetną okazję pognębienia swego odwiecznego wroga.
Tymczasem Kościół w Polsce pozbawiony jest silnego, a być może nawet wszelkiego przywództwa, co nie tylko czyni go bezbronnym wobec naporu przygotowanego przez pierwszorzędnych fachowców, ale w dodatku ośmiela do harcowania rozmaite myszy, w rodzaju przewielebnego księdza Bonieckiego, czy odciętego od stryczka przewielebnego księdza Lemańskiego.
Swoim dokazywaniem dostarczają oni tylko paliwa forsowanemu obecnie przez żydokomunę snobizmowi na „apostazje” i podobne fantazje. Umiejętnie rozbudzony, a zwłaszcza – właściwie skierowany snobizm może być znakomitym narzędziem socjotechniki.
Toteż wchodząca obecnie w swoje apogeum kampania demaskowania pedofilii wśród przewielebnego duchowieństwa, poprzedzona została trenowaniem innych snobizmów. Najpierw na zapłodnienie w szklance; „mój synek będzie potomkiem Rodryga Podkowy z pierwszej wyprawy krzyżowej, a czyim twój, ty garkotłuku?” Potem pojawił się snobizm na molestowanie; jeśli któraś celebrytka nie była w dzieciństwie molestowana, najlepiej przez księdza, ale ostatecznie – niechby nawet i przez wuja – to nie mogła pokazać się na oczy w towarzystwie.
Nawiasem mówiąc, ciekawe, że o ile pedofilia wśród przewielebnego duchowieństwa jest demaskowana z obłudną ostentacją, to o sodomickiej mafii w tym środowisku – cisza – nawet w „Gazecie Wyborczej”.
Więc teraz forsowany jest snobizm na apostazję, co wśród niektórych księży wzbudza popłoch. Niepotrzebnie, bo dzięki temu Kościół, bez żadnego wysiłku ze swojej strony oczyści się z durniów płci obojga, którzy w dodatku za swoją głupotę mogą trafić do piekła, gdzie nie tylko cały czas będzie bolało, ale w dodatku przez całą wieczność trzeba będzie słuchać kompozycji „Nergala”, co – jak wiadomo – gorsze jest od śmierci.
Ciekawe, że pobożny portal „Fronda”, gdzie pan doktor Targalski nałogowo mnie demaskuje, w swoich licznych opisach piekła ani razu nie wspomniał o „Nergalu”. Tymczasem taki Stanisław Przybyszewski, wygłaszając odczyt dla dorastających panienek, opisywał drobiazgowo nawet, jak wygląda phallus szatana; jest zaopatrzony w haczyki w kształcie harpunów, a poza tym – zimny jak lód. Jeśli tak się sprawy mają, to nie mam słów na wyrażenie współczucia dla mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus.
Rozgadałem się o tych sprawach, podczas gdy chodziło mi o Naczelnika Państwa. Chyba już zrozumiał, że – jak zwykle – potknął się o własne nogi, toteż teraz próbuje naprawić szkody, poprzez rozpoczęcie podlizywania się kobietom. Zwiastunem tej nowej linii partii jest wystąpienie pani Anny Zalewskiej, ongiś ministerki od edukacji, która sugeruje, żeby kobietom oddać 50 procent miejsc w Sejmie, żeby przestały dokazywać na ulicach przeciwko władzy.
Myślę jednak, że to nic nie da i to nie tylko dlatego, że promotorzy komunistycznej rewolucji, którzy już szykują sobie na proletariat zastępczy gówniarstwo płci obojga w rodzaju panny Grety Thunberg, tak łatwo wypuszczą kobiety ze swoich szponów, ale i dlatego, że kobiety – chociaż nigdy się do tego nie przyznają – w gruncie rzeczy lubią być nieszczęśliwe.
Znakomitym tego świadectwem jest wierszyk Klaudiusza de Rulhiere, autora „Dziejów anarchii w Polsce”: „Un jour une actrice fameuse, me contait les fureurs de son premier amant, moitie riant, moitie reveuse, elle prononca ce mot charmant: Oh, c’etait bon temps, j’etais bien malheureuse”. (pewnego dnia sławna aktorka, opowiadając mi o wybrykach swego pierwszego kochanka, na wpół ze śmiechem, na wpół z rozmarzeniem, powiedziała te czarujące słowa: ach, to były piękne czasy; byłam taka nieszczęśliwa).
Gdyby zatem kobiety któregoś dnia dowiedziały się, że wcale nie są nieszczęśliwe, to dopiero byłoby nieszczęście.
Tymczasem właśnie podczas ostatnich ekscesów „rewolucji macic” odżyły deklaracje o „sile kobiet”. Jej fundamentem miała być rzekoma „siostrzana solidarność”, ale właśnie się okazało, że to blaga. Oto pani Anja Rubik w geście solidarności zrzuciła bieliznę i nie tylko sfotografowała się na golasa dla „Vogue Polska”, ale nawet namalowała sobie czerwoną błyskawicę – dlaczegoś akurat na policzku – co wydawca opatrzył napisem: „siła kobiet”.
„Nagość jest symbolem kobiecej rewolucji” – powiedziała pani Rubik. Wydawać by się mogło, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale gdzie tam! Na panią Rubik i na redakcję runęła fala krytyki – że to niby pod płaszczykiem rewolucji promuje ona „patriarchalny ucisk”. Tak w każdym razie uważa „aktywistka”, pani Dominika Kasprowicz. Chociaż maskuje swoje uczucia rewolucyjnymi frazesami, to nietrudno zauważyć, że chodzi o zwyczajną zazdrość.
Podejrzewam, że pani Kasprowicz, zamiast „szlajać po ulicach” i kotłować z policjantami, też wolałaby sfotografować się na golasa i w ten sposób jednym susem zdobyć sławę. Myślę, że nie jest w tym odosobniona, że i pani Marta Lempart by tak chciała, ale wydawcy „Vogue Polska” mogą myśleć co innego.
„Białego mięsa wielka góra, którą sapiący oddech wzdyma. Któż widok ten opisać zdoła? Fiedin, Simonow, Szołochow? Ach, któż w ogóle go wytrzyma!” wykrzykuje poeta.
Takie rozczarowania pociągają za sobą również konsekwencje polityczne, o których możemy przeczytać w nieśmiertelnym poemacie „Caryca i zwierciadło”: „A w lustrze dudni groźny głos: da, eto jest caryca Mao, która piękniejsza jest od ciebie! Na smoku wjedzie w twoje carstwo i wsio tak w pył i proch rozjebie, aż się rozpadnie gosudarstwo!”
Tymczasem wydaje mi się, że cała „siła kobiet” tkwi w utrzymującym się wśród mężczyzn seksualnym popędzie. To on daje kobietom siłę – o ile oczywiście potrafią one umiejętnie gospodarować słodyczą swojej płci.
Jak zauważył Boy-Żeleński, Maria d’Arquien, późniejsza Marysieńka Sobieska, owinęła sobie Sobiepana Zamoyskiego dookoła palca do tego stopnia, że niekiedy sypiał obok łóżka na materacyku. Jeśli tedy kobieta nie potrafi panować w swojej alkowie, to nie można dawać jej władzy w państwie. Nie jestem pewien, czy Naczelnik Państwa o tym wie, bo w przeciwnym razie nie pozwoliłby pani Zalewskiej występować z takimi pomysłami.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz