Miłe złego początki – powiedziała czarownica wbijana na pal. To bardzo podobne do sytuacji w naszym nieszczęśliwym kraju, w którym najważniejszym wydarzeniem politycznym – oczywiście poza podpisaniem traktatu o przyjaźni ze Stanami Zjednoczonymi – oraz towarzyskim, było zatrzymanie i osadzenie w areszcie nijakiego „Margota”, jegomościa, który wprawdzie twierdzi, że jest kobietą, ale nie potrafi tego udowodnić.
Ciekawe, że mimo jurydycznej atmosfery, jaka od czasu proklamowania przez Naszą Złotą Panią walki o praworządność w naszym bantustanie, żadna z osobistości „stojących murem” za „Margotem” nie zażądała on niego, by pokazał dowód.
Niekoniecznie publicznie; mogłoby się to odbyć przy drzwiach zamkniętych w niezawisłym sądzie, gdzie przecież przeprowadza się i swobodnie ocenia rozmaite dowody – ale nie. Nikogo to nie interesuje, co pozwala nam lepiej zrozumieć, dlaczego w czasach stalinowskich tylu wykształconych z wielkich miast uwierzyło nie tylko w Stalina, ale nawet w Trofima Łysenkę. W większości bowiem są to głupie kujony, które swoje awanse i pozycję społeczną zawdzięczają właśnie takim zachowaniem stadnym („a my wszyscy za towarzyszem Stalinem!”).
Sam znałem w młodości osobników z tytułami profesorskimi, którzy dostali je za rozprawy o „centralizmie demokratycznym”, a więc czymś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Te tytuły, to jeszcze nic – bo najgorsze było to, że ci durnie nie duraczyli wyłącznie samych siebie, tylko całe pokolenia młodzieży, czego skutków właśnie doświadczamy.
Jednak idioci nie tylko są głupi, ale bywają również szczerzy, chociaż zasadniczo starają się swoje rzeczywiste cele ukrywać za parawanem patetycznych haseł. Tak właśnie jest i teraz, w związku z „Margotem”. Oto panie: Tokarczuk, Rottenberg i jeszcze jakaś jedna sława, podpisały się pod apelem, którego sygnatariusze żądają wypuszczenia „Margota” i apelują do mikrocefali o „wywarcie nacisku na prokuraturę”.
Mniejsza już o to, jaki to niby miałby być „nacisk”; czy na przykład porwanie prokuratora wnioskującego o areszt dla „Margota” i zmuszenie go przy pomocy torturek, żeby złożył następny wniosek o uchylenie tymczasowego aresztu, czy jakoś inaczej – ale nie to jest najważniejsze, tylko to, że postanowienie o aresztowaniu „Margota” wydał przecież nie prokurator, tylko niezawisły sąd. Tak naprawdę zatem trzeba by „wywrzeć nacisk” na niezawisły sąd. Tymczasem walczymy o praworządność, która między innymi polega na tym, że na niezawisły sąd nie powinno się wywierać żadnych nacisków.
Ale od czego marksistowska dialektyka? Nacisków na niezawisłe sądy nie wolno wywierać tylko w dobrej sprawie, ale w sprawie złej nie tylko można, ale nawet trzeba. A kiedy sprawa jest dobra, a kiedy zła? To proste, jak budowa cepa: sprawa jest dobra, gdy chodzi o interesy naszych faworytów, a jeśli jest wbrew tym interesom – no to oczywiście jest zła.
Trawestując poetę można powiedzieć, że „tak wylazła z demokraty stara świnia totalniacka” – co dedykuję zwłaszcza panu Adamowi Bodnarowi, piastującemu operetkową posadę „rzecznika praw obywatelskich”. Nawiasem mówiąc, jego kadencja kończy się we wrześniu i właśnie trwają przepychanki wokół wyboru na to stanowisko jakiegoś nowego darmozjada.
Wróćmy jednak – jak to mawiają wymowni Francuzi – a nos moutons, czyli do naszych baranów, a więc do niejakiego „Margota”, który jednym susem awansował nie tyle może na przywódcę tubylczych zboczeńców – bo tych jest więcej, niż diabłów na końcu szpilki – co na męczennika tego środowiska.
Nie wykluczam tedy sytuacji, gdy obok zboczeńców totalniackich, pojawią się również aktywiści-zboczeńcy pobożni. Jest to całkiem prawdopodobne, bo kwestia zboczeńców staje się również problemem teologicznym. Oto jak przewielebny ksiądz Adam Boniecki teologicznie wyjaśnia stosunek Matki Boskiej do zboczeńców: „Dla tych od tęczy Matka Boska jest matką. Tęczowa aureola jest jak przytulenie się do matki. A matka najczulej kocha dziecko przez innych nielubiane.”
Chodzi o to, że los zboczeńców w Polsce zaczyna być podobny do sytuacji Żydów w Generalnym Gubernatorstwie. Tak twierdzą obrońcy „Margota”, chociaż wydaje mi się, że zaczynają jechać bo bandzie, ponieważ Żydzi, którzy z holokaustu ciągną grubą rentę, zazdrośnie strzegą swego monopolu na martyrologię, a już zwłaszcza przed zboczeńcami, którzy zaczynają przebąkiwać o konieczności promocyjnych działań tubylczych władz.
Ale mniejsza o to; jeśli Żydzi dadzą zboczeńcom po łapach i pokażą gdzie ich miejsce, to oczywiście dziury w niebie nie będzie. Wróćmy tedy do teologii sodomii i gomorii, bo przewielebny ksiądz Adam Boniecki nie jest oczywiście w swym myśleniu odosobniony. Są też inni, jak na przykład pan Stanisław Obirek, ongiś ojciec-jezuita, obecnie na posadzie „antropologa kultury” – cokolwiek by to miało znaczyć.
Otóż pan Obirek uważa, że krytyka zboczeńców i ideologii ich promowania, jako zastępczego, proletariatu komunistycznej rewolucji, bierze się z ignorancji. Dlatego zachęca wszystkich, a zwłaszcza osoby duchowne, do pilnego studiowania genderactwa – co jest bardzo podobne do dawniejszego studiowania centralizmu demokratycznego, też uchodzącego podówczas za perłę wiedzy i szczytowe osiągnięcie „nauki przodującej”. Toteż pan Obirek powołuje się m.in. na przewielebnego Bryana Massingale, który jest „księdzem katolickim i gejem”, a w chwilach wolnych od baraszkowania wykłada Bogu ducha winnym studentom „teologię i etykę społeczną” na jezuickim uniwersytecie w Fordham w Ameryce.
Dzięki takim informacjom lepiej rozumiemy, dlaczego w swoim czasie jezuici zostali przez papieża rozpędzeni na cztery wiatry, ale niestety Stolica Apostolska nie wytrwała długo w tym słusznym postanowieniu i zło znowu się rozrasta „jak grzyb trujący i pokrzywa”, nawiasem mówiąc – zgodnie z ewangeliczną przypowieścią o złym duchu, który błąka się po „miejscach bezwodnych”, a potem wraca do swego żywiciela w towarzystwie siedmiu jeszcze gorszych od siebie i taki opętaniec dopiero zaczyna dokazywać. Zresztą, jak ma być inaczej, skoro aktualnym papieżem jest właśnie jezuita?
W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak wśród zboczeńców pojawi się nurt pobożny i być może już w przyszłym roku na Jasną Górę wyruszy pielgrzymka zboczeńców wszystkich możliwych „orientacji”, pod duchowym, no i oczywiście – logistycznym kierownictwem postępowego kleru w osobach przewielebnego księdza Adama Bonieckiego i przewielebnego księdza Wojciecha Lemańskiego, wspieranych naukowo przez pana Stanisława Obirka – bo chyba nie przepuści takiej okazji?
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz