Wygląda na to, że na czele orszaku męczenników zbrodniczego reżymu „dobrej zmiany” nastąpią przesunięcia. Dotychczas orszak otwierał pan sędzia Igor Tuleya, na którego uwzięli się siepacze z niezależnej prokuratury, oskarżając o straszliwe zbrodnie, a Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, ulegając przemocy, pozbawiła go immunitetu.
Świat, a w każdym razie jego postępowa część, zatrzęsła się z oburzenia, a na mieście pojawiły się plakaty z panem sędzią Tuleyą, jako męczennikiem numer jeden, zaś obok niego, w charakterze męczennika drugiej kategorii, pojawił się pan sędzia Wojciech Łączewski, co to przechwala się, że „dotarł” do zapisu ostatniej rozmowy braci Kaczyńskich.
Pan sędzia Łączewski, zwany też „byłym sędzią”, nie ujawnia, w jaki sposób „dotarł” do zapisu tej rozmowy, w związku z czym jesteśmy skazani na domysły. A skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się!
Ja na przykład domyślam się, że panu sędziemu Łączewskiemu ten zapis mógł podsunąć jakiś bezpieczniak. Skoro bowiem bezpieczniacy wtykają nosy w różne tropy niektórym dziennikarzom śledczym, to dlaczego nie mieliby wtykać nosów niezawisłym sędziom? Przecież chyba w tym właśnie celu Urząd Ochrony Państwa, a następnie – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego – prowadziły operację pod kryptonimem „Temida”, której celem było właśnie zacieśnienie stosunków między bezpieką, a niezawisłymi sędziami. Nie wszystkimi, co to, to nie, tylko z takimi, którzy – jak to za komuny ubecy pisali w swoich raportach o kandydatach na Tajnych Współpracowników – „do naszej służby są ustosunkowani pozytywnie”.
Ilu się takich uzbierało – tajemnica to wielka, ale pewne światło rzucają na nią dwa kongresy sędziów polskich, jakie odbyły się w apogeum walki o praworządność w naszym bantustanie. Były to dziwne kongresy, bo – chociaż walka o demokrację nie została odwołana – nikt nie wybierał tam delegatów, więc przyjechał, kto chciał, albo – kto musiał. Na każdy z nich przybyło około tysiąca niezawisłych sędziów, co skłania do podejrzeń, że agentura może obejmować aż dziesięć procent całego środowiska.
Ma to oczywiście swoje plusy ujemne, ale ma też plusy dodatnie, a przede wszystkim jeden: że w tej sytuacji wymiar sprawiedliwości, bez żadnego uchybiania niezawisłości, jest w znacznym stopniu, a może nawet całkowicie przewidywalny. Dzięki temu można było powołać sędziowską partię „Iniuria”, która stoi w awangardzie walki o praworządność i w ogóle – o co tam akurat trzeba. Bo partyjnictwo obejmuje również niezawisłych sędziów, w związku z czym dzielą się oni na dwa stronnictwa: sędziowie rządowi i sędziowie nierządni.
W tej sytuacji rezultat skierowania do niezawisłego sądu skargi na mandat za – dajmy na to – brak „maseczki”, zależy od tego, czy taki jeden z drugim niezawisły sędzia należy do jednej, czy do drugiej partii. Niezawisły sędzia rządowy jeszcze dołoży do mandatu od siebie, podczas gdy niezawisły sędzia nierządny nakaże delikwenta puścić wolno.
Oczywiście, zgodnie z zasadą rebus sic stantibus, co się wykłada: „skoro sprawy przybrały taki obrót” – ten stan ulegnie zmianie o 180 stopni, gdyby nastąpiła nieoczekiwana zmiana rządu. Wtedy dawni sędziowie nierządni staliby się rządowymi, a rządowi – nierządnymi, ale niezawisłość zostałaby oczywiście zachowana.
Rozpisałem się o tym wszystkim na wiadomość, że niezawisły Sąd Apelacyjny w Warszawie orzekł, iż pan sędzia Tuleya może „orzekać”, jak gdyby nigdy nic, bo wcale nie został pozbawiony immunitetu, jako że Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, składająca się z sędziów rządowych, może mu – jak to mówią – „skoczyć”. W ten sposób nie tylko praworządność zatriumfowała, ale i pan sędzia Igor Tuleya musi ustąpić z pierwszego miejsca orszaku męczenników zbrodniczego reżymu „dobrej zmiany” na rzecz… No właśnie – na rzecz kogo?
Wiele wskazuje na to, że pana sędziego Tuleyę na czele orszaku męczenników może zastąpić pan Adam Darski, muzyk używający pretensjonalnego pseudonimu „Nergal” i uważany w związku z tym za przedstawiciela Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie. Podobno w kręgach infernalnych zażywa wielkiego poważania i sławy, chociaż z drugiej strony niepodobna odróżnić utworów tych wszystkich szarpidrutów, zwłaszcza gdy ma się pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżnia kiedy grają, a kiedy nie.
Otóż okazało się, że „Nergal” jest prześladowany przez niezawisłe, ale zapewne rządowe sądy pod pretekstem „obrazy uczuć religijnych”. Rozpoczął więc zbiórkę pieniędzy pod hasłem „Ordo Blasphemia”, co się wykłada jako „porządek bluźnierstwa” i podobno udało mu się już zebrać 20 tysięcy funtów – bo dlaczegoś zbiera w funtach.
To ciekawe, że zorganizował zbiórkę. Najwyraźniej w Piekle chuda fara, bo w przeciwnym razie podpisałby cyrograf na byczej skórze i zaraz Belzebub spuściłby na niego deszcz złota.
Kiedy za komuny wyszła ustawa o zwalczaniu pasożytnictwa społecznego, przygotowałem sobie wykręt na wypadek przesłuchania w tej sprawie. Najpierw miałem wykręcać się na wszelkie sposoby od odpowiedzi na pytanie, skąd nam pieniądze, a jeśli już by nie można tego dalej ciągnąć, miałem powiedzieć: dobrze, ale na pewno mi nie uwierzycie. Po czym wyjaśniłbym, że oto podpisałem cyrograf na zaprzedanie duszy, a w zmian za to diabeł regularnie przynosi mi pieniądze.
Wyobrażam sobie, jak zareagowaliby na to bezpieczniacy, ale na to miałem odpowiedź: przecież mówiłem, że mi nie uwierzycie. 20 tysięcy funtów „na pomoc prawną” to ani dużo, ani mało. Nie mam pojęcia, za ile można teraz skorumpować niezawisły sąd, ale przypuszczam, że za 100 tysięcy złotych, czyli 20 tysięcy funtów, już można. Najwyraźniej „Nergal” też skądś się tego dowiedział; bardzo możliwe, że od jakiegoś obrotnego mecenasa. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak sprawa trafi przed niezawisły sąd, a ten już powinność swej służby zrozumie. Trzeba tylko pilnować, by był to sąd nierządny, bo przed rządowym i 20 tysięcy funtów może nie pomóc.
A tymczasem żydowska gazeta dla Polaków opublikowała nagrania rozmów obecnego prezesa „Orlenu”, pana Daniela Obajtka, w których jest jeszcze więcej brzydkich słów, niż padło podczas słynnej rozmowy Adam Michnika z Lwem Rywinem, który przyszedł do niego z propozycją korupcyjną. Pan Michał Kamiński, który przeszedł na jasną stronę Mocy, nie może się nadziwić, że „takie słowa są”, ale nie o to chodzi, tylko o to, dlaczego właściwie żydowska gazeta dla Polaków zabrała się za pana Obajtka? Odpowiedź wydaje się oczywista – dlatego, że pan Obajtek objawił się ostatnio, jako najukochańsza duszeńka Naczelnika Państwa, a na mieście pojawiły się nawet fałszywe pogłoski, jakoby był szykowany na premiera rządu, kiedy trzeba będzie spuścić z wodą pana Mateusza Morawieckiego.
Toteż poza używaniem brzydkich słów żydowska gazeta dla Polaków zarzuca mu też, że kiedy zarabiał 150 tys. złotych rocznie, to wydawał milion. Wprawdzie funkcjonariusze „Gazety Wyborczej” chcieli jak najlepiej, ale mimowolnie dali do zrozumienia, że skoro tak, to pan Obajtek znakomicie nadaje się na premiera. Przecież od kilkudziesięciu lat rząd naszego bantustanu, podobnie jak innych bantustanów, wydaje znacznie więcej, niż zbiera w podatkach, „składkach” i „opłatach”, więc jeśli pan Obajtek posiadł taką umiejętność to śmiało może zostać premierem!
O co w takim razie Judenrat „Gazety Wyborczej” ma do niego pretensję? Tego oczywiście nie wiem, bo pan red. Michnik mi się nie zwierza, ale przypuszczam, że ze względu na solidarność plemienną.
Wprawdzie pan Mateusz Morawiecki przeszedł na ciemną stronę Mocy, ale z jego opowieści o ciotkach wynika, że jakieś tam korzenie ma, podczas gdy pan Daniel Obajtek, chociaż „Daniel” to jednak wygląda na stuprocentowego goja. W tej sytuacji wybór jest oczywisty tym bardziej, że i pan premier Morawiecki mógł nie powiedzieć jeszcze ostatniego słowa, po której stronie Mocy zainstaluje się ostatecznie.
Jeśli tedy kampania przeciwko panu Danielu Obajtku będzie nadal się rozkręcała, to i on może trafić do orszaku męczenników zbrodniczego reżymu „dobrej zmiany”, bo przecież poświęca się dla Polski z jego nadania.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz