środa, 26 maja 2021

Teoria spiskowa

Podczas konferencji antyklimatycznej w Gliwicach rozpocząłem swoje wystąpienie od informacji, że mam już 72 lata – co było informacją istotną, ponieważ był to dowód, że większość swego życia przeżyłem za komuny. To też była informacja istotna, jako że za komuny istniała tak zwana „nauka przodująca”, którą odkrył klasyk demokracji, Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju Józef Stalin.

Przedstawicielem nauki przodującej był np. Stachanow, bo obalił istniejące w nauce normy pracy, a przede wszystkim – Trofim Łysenko. Łysenko twierdził, że można wyhodować pszenicę z perzu – co Stalinowi bardzo się spodobało, bo czego jak czego, ale perzu w Związku Radzieckim nie brakowało.

Toteż Trofim Łysenko nie tylko cieszył się znakomitą reputacją w środowiskach naukowych, ale w dodatku każdy, kto w niego nie wierzył, narażał się na poważne nieprzyjemności. Ale Stalin wreszcie umarł i zaraz gwiazda Trofima Łysenki zaczęła przygasać, aż wreszcie okazało się, że był blagierem i hochsztaplerem. Mimo to jednak niektórzy – jak np członek Polskiej Akademii Nauk, prof. Kazimierz Petrusewicz – wierzyli w Łysenkę jeszcze w 1964 roku, aż ktoś życzliwy wyjaśnił im, że już nie muszą.

Wspominam o tym wszystkim dlatego, że te doświadczenia, podobnie jak doświadczenia z naukowcami, co to zajmowali się centralizmem demokratycznym, a więc czymś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie – co nie przeszkadzało im robić z tego centralizmu doktoraty i habilitacje, obejmować katedry – w czym nie byłoby może nic złego, gdyby nie musieli duraczyć całych pokoleń studentów, którzy myśleli, że to wszytko naprawdę – więc te doświadczenia nauczyły mnie podchodzenia do nauki przodującej z pewną rezerwą, zwłaszcza gdy jej przedstawiciele ni z tego ni z owego zaczynają być nadymani przez naszych panów gangsterów, czyli Umiłowanych Przywódców.

A właśnie mamy do czynienia z takim nadymaniem przedstawicieli nauki przodującej, śpieszących na ratunek „planecie”. „Planecie” bowiem zagrażają rozmaite kataklizmy, między innymi – globalne ocieplenie. To znaczy jeszcze niedawno ponad wszelką wątpliwość zagrażało – ale kiedy w Ameryce jedna po drugiej nastąpiły surowe zimy, duraczenie o globalnym ociepleniu stało się trochę ryzykowane.

Ale na takie rzeczy nauka przodująca ma swoje sposoby. Zamiast walczyć z globalnym ociepleniem, skoncentrowała się na walce ze „zmianami klimatycznymi”. Jużci, klimat się zmienia, więc z takimi zmianami można walczyć bez żadnego ryzyka – a szmalec już jest prawdziwy. Bo podobnie jak przedstawiciele nauki przodującej w Związku Radzieckim, tak i przedstawiciele nauki przodującej, walcząc ze złowrogim klimatem, nie robią tego za darmo, co to, to nie.

Ale mniejsza z tym, bo warto chwycić byka za rogi i postawić pytanie; zmienia się klimat, czy nie? Jasne, że się zmienia – o czym każdy może się przekonać, zwłaszcza w strefie umiarkowanej, gdzie następują po sobie pory roku: wiosna, lato jesień i zima. Różnicę między zimą i latem zauważy chyba każdy – a przecież nie jest ona następstwem jakichś zarządzeń naszych panów w gangsterów, tylko nieznaczną zmianą kąta padania na ziemię promieni słonecznych, co z kolei jest następstwem nachylenia osi ziemskiej do płaszczyzny ekliptyki.

Pamiętam, że musiałem to tłumaczyć, a nawet narysować na tablicy studentom III roku, bo okazało się, że nie wiedzą dlaczego pory roku się zmieniają i dlaczego pewne linie na globusie nazywają się „zwrotnikami”.

Kiedy jednak wspomnieć o tym przedstawicielom nauki przodującej, oni zaraz się złoszczą i mówią, że nie chodzi o pory roku, tylko o zmiany klimatyczne o charakterze globalnym. No dobrze; zamiany o charakterze globalnym też mają miejsce, o czym przekonałem się w Kanadzie, w prowincji Alberta, gdy zwiedzałem muzeum dinozaurów. Były tam modele kuli ziemskiej w różnych epokach geologicznych i na przykład w epoce kredy poziom mórz był wyższy od obecnego o 200 metrów i na biegunach nie było czap lodowych, bo nawet tam temperatura nie spadała poniżej 4,5 stopnia Celsjusza. Nie da się ukryć, że w epoce kredy musiało być ciepło, znacznie cieplej, niż dzisiaj, kiedy na przykład na takiej Antarktydzie lodowiec ma około 5 kilometrów grubości. Właśnie dlatego poziom mórz się obniżył, bo ogromne ilości wody zostały uwięzione w lodowcach i wiecznych śniegach, dzięki czemu z wszechoceanu mogło wyłonić się więcej lądów.

No dobrze – ale dlaczego w epoce kredy było ciepło, cieplej niż dzisiaj, skoro nie było wtedy żadnego przemysłu, który emituje złowrogi dwutlenek węgla i ociepla klimat? Ba – wbrew temu, co sądziła pani premier Ewa Kopacz – nie było wtedy także ludzi, którzy mogliby rzucać kamieniami w dinozaury. Wprawdzie Antoni Słonimski twierdził, że zagłady dinozaurów nie może przeboleć, bo móżdżek dinozaura był idealną zakąską do wódki – o czym zapewniał go pewien „bardzo stary pijak” – ale to chyba tylko taka licentia poetica. Tak czy owak, w epoce kredy było znacznie cieplej, więc musiały być jakieś tego przyczyny – inne, niż zbrodnicza działalność człowieka. A jakie?

Myślę, że odpowiedzi należy szukać w przestrzeni kosmicznej, do czego skłoniła mnie lektura francuskiego pisma „Science et Vie” zajmującego się popularyzowaniem nauki. W jednym z numerów były przedstawione katastrofy, jakie mogą spotkać Ziemię, między innymi – gigantyczna protuberancja słoneczna, która zdmuchnęłaby ziemską atmosferę – ale również – całkowite zlodowacenie Ziemi.

Autor tego artykułu całkowite zlodowacenie przypisywał wejściu Ziemi w trochę zanieczyszczony obszar przestrzeni kosmicznej, co spowodowałoby zmniejszenie docierającego do powierzchni naszej planety promieniowania słonecznego. Bo trzeba nam wiedzieć, że Ziemia, wraz z całym Układem Słonecznym, obiega jądro galaktyki Drogi Mlecznej, a jeden pełny obrót, czyli rok galaktyczny, dla Układu Słonecznego trwa 250 mln lat ziemskich. Okazuje się, że dinozaury żyły zaledwie w poprzednim roku galaktycznym, a więc nie tak znowu dawno, by „stary pijak” nie mógł zachować z tego okresu żadnych wspomnień.

Ale na tym nie koniec, bo okazuje się, że Układ Słoneczny nie porusza się wokół jądra Drogi Mlecznej w osi swojego ruchu, ale wokół tej osi się zatacza, w związku z tym trajektoria jego lotu przypomina rozciągniętą spiralę, albo sprężynę. Lecąc w taki sposób, Układ Słoneczny przechodzi przez różne obszary próżni; jedne są czyściejsze, a więc – bardziej przejrzyste, podczas gdy inne – trochę zanieczyszczone jakimiś obłokami kosmicznej materii. Jeśli obszar jest czysty – to jest cieplej, bo więcej promieniowania słonecznego dociera do Ziemi, a jeśli zanieczyszczony – to jest zimniej, bo tego promieniowania dociera mniej. Okazuje się, że przyczyny globalnego ocieplenia, albo oziębienia wcale nie zależą od działalności człowieka, tylko od potężnych sił, nad którymi człowiek nie jest w stanie zapanować, nawet gdyby chciał.

No dobrze – ale jaki pożytek miałby płynąć z tego dla nauki przodującej? Żadnego pożytku by nie było, bo nauka ograniczyłaby się do wyjaśnienia przyczyny długookresowych zmian klimatycznych, wskazując w dodatku, że człowiek nie ma na nie wpływu, nawet gdyby chciał.

Tymczasem nauka przodująca nie jest nastawiona na objaśnianie świata, tylko – na zmienianie go – jak nakazał Karol Marks. Toteż przedstawiciele nauki przodującej, jeden przez drugiego rzucili się do zmieniania świata – a tak się akurat złożyło, że niektóre z ich pomysłów okazały się zdatne do wykorzystania przez naszych panów gangsterów, którzy nie tylko mają swoje widoki, co zrobić z bydełkiem trzymanym przez nich we wspólnych oborach zwanych „państwami”, ale również dysponują pieniędzmi, wydartymi temu bydełku, jak nie pod jednym, to pod drugim pretekstem.

Nie chodzi jednak o zmienianie świata byle jak, tylko o zmienianie go w kierunku zgodnym z oczekiwaniami naszych panów gangsterów – bo w przeciwnym razie nie daliby oni żadnych pieniędzy i nauka przodująca musiałby umrzeć śmiercią naturalną. Tymczasem ambitni przedstawiciele nauki przodującej też chcieliby wypić i zakąsić, toteż gotowi są żyrować wszystko, czego oczekują nasi panowie gangsterzy. I tak jak za komuny powstawały dysertacje na temat centralizmu demokratycznego, tak teraz powstają podobne, na temat globalnego ocieplenia – albo oziębienia – bo widocznie nasi panowie gangsterzy liczą na korzyści zarówno pod jednym, jak i pod drugim pretekstem.

Jedną z takich korzyści jest eliminowanie paliw kopalnych – żeby w ten sposób zmusić państwa głupie i słabe do wyrzeczenia się nośników energii, którymi u siebie dysponują, na rzecz nośników, którymi nie dysponują i będą musiały kupować je w państwach mądrzejszych i silniejszych – ot na przykład Polska wkroczyła właśnie na nieubłaganą drogę dekarbonizacji, co skończy się tym, że będzie musiała kupować rosyjski gaz od Niemiec, do których trafi on rurociągiem NordStream 2 – ewentualnie gaz amerykański, który przypłynie na gazowcach do Świnoujścia. Co prawda ze spalania gazu też powstaje zbrodniczy dwutlenek, ale z gazu jest czyściejszy niż z węgla, a chodzi przecież o to, żeby dogodzić „planecie”.

Z tym, nawiasem mówiąc, też trzeba uważać, bo jak się „planecie” za bardzo dogodzi, to może od tego zostać orgazmu – a to może być przyczyną trzęsień ziemi. Ale gaz, to jest rozwiązanie przejściowe, bo docelowym źródłem energii ma być elektryczność – co zresztą przewidział Lenin, pisząc, że socjalizm to władza radziecka, plus elektryfikacja całego kraju. Elektryfikacja ma jeszcze jedną zaletę – że w każdej chwili można prąd wyłączyć, zwłaszcza gdy wyłącznik jest na innym terytorium i w ten sposób zmusić każdego do uległości. Dlatego z taką zaciekłością zwalcza się „kopciuchy”, który wytwarzają znienawidzony smog – bo jak już wszyscy przejdą na elektryczność, to w razie nieposłuszeństwa naszym panom gangsterom będą musieli ogrzewać się własnym gazem.

Widzimy, że nie chodzi tylko o szmalec, ale i o tresurę. Rzecz w tym, że młodzi, zwłaszcza ci wykształceni w wyższych szkołach gotowania na gazie, jeśli zostaną zostawieni samopas, gotowi się zbisurmanić – od czego nasi panowie gangsterzy mieliby same zgryzoty. Ponieważ zakaz bisurmanienia się nie tylko mógłby wzbudzić podejrzenia ale i sprzeciw, więc nie byłby skuteczny, to niech się bisurmanią, ale w sposób kontrolowany. Niech „walczą” z dwutlenkiem węgla, „kopciuchami”, hodowlą zwierząt samochodami, czy ubraniami – byle tylko nie przyszło im do głowy obrócić się przeciwko naszym panom gangsterom, którzy w takiej sytuacji nie tylko mogą dać forsę na „walkę”, ale i na nadymanie – co mogliśmy obserwować na przykładzie panny Grety Thunberg, której dwutlenek węgla odebrał dzieciństwo i w ogóle.

Takie nieszczęśliwe dziecko nadaje się do nadymania jak mało kto, więc nic dziwnego, że wodzi za nos największych dygnitarzy, to znaczy – oni udają, że to ona ich wodzi, podczas gdy jest odwrotnie i tylko chodzi o to, by zawsze myślała, że z tą „planetą”, to wszystko naprawdę. Temu właśnie służy państwowy monopol edukacyjny, niezależne media głównego nurtu, które za pieniądze można namówić do wszystkiego, no i przemysł rozrywkowy, którego pracownicy właśnie będą wynajęci do stręczenia nam wszystkim zbawiennych szczepionek – a jak stręczenie nie pomoże, to weźmie się opornych za łeb i „wyszczepi”.

Rządy bowiem kupiły szczepionki, podobnie jak maseczki, a w tej sytuacji jest podobnie, jak w opisanej przez Melchiora Wańkowicza anegdocie z Kresów Wschodnich. Hryćko wraca z jarmarku w miasteczku i próbuje jeść mydło. Już się cały zapienił, kiedy przechodzący obok Żyd zwraca mu uwagę: „Hryćko, toż to miło! Na co Hryćko: cicho Szlomka; miło, nie miło, a kupił, tak zjesz!”

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...