Bitwa pod Wiedniem [12.09.1683] jest jedynym zwycięstwem polskiego oręża, które niemal automatycznie wywołuje refleksję geopolityczną. „Ocaliliśmy Austrię, a ona sto lat później wzięła udział w rozbiorach” – pamiętają Polacy. Czy pomoc udzielona Wiedniowi doprowadziła następnie do upadku Rzeczypospolitej? Czy bitwa przyniosła nam jakiekolwiek korzyści?
Motyw austriackiej niewdzięczności był podnoszony już w okresie zaborów. Siła jego oddziaływania wynikała po części z tradycyjnej niechęci polskiej szlachty do „domu rakuskiego”. O zdradzie Habsburgów wspominano też z tego względu, że w obliczu utraty państwowości naród potrzebował winnych z zewnątrz, na których dałoby się zrzucić odpowiedzialność za upadek.
Nawet car Mikołaj I, koronowany na Zamku Królewskim w Warszawie na króla Polski, oświadczył, że dwaj najgłupsi monarchowie znad Wisły to on i Sobieski, bo obaj ratowali Habsburgów.
Najprostsze skojarzenie
Także dziś polscy publicyści, reprezentujący wszelkie światopoglądy, otwarcie krytykują decyzję Jana III Sobieskiego. Piszą, że państwo osmańskie było tak słabe, iż nawet Lwowa nie potrafiło zdobyć. Że Sobieski był naiwniakiem i przez większość życia walczył z Turcją w interesie Austrii. Albo wreszcie: że król nie miał pojęcia o Realpolitik…
Ich komentarze bazują na najprostszym możliwym skojarzeniu. Odsiecz wiedeńska była ostatnim wielkim triumfem Rzeczypospolitej, a uratowana przy tej okazji Austria znalazła się później w gronie zaborców. Trudno oprzeć się pokusie i nie łączyć tych wydarzeń w jeden ciąg przyczynowo-skutkowy. Ale jak było naprawdę?
Niespełniona strategia
Król Jan III Sobieski nie był opętany wizją wojny z imperium osmańskim czy, mówiąc szerzej, z islamem. Owszem, jego najbliżsi, pradziad Stanisław Żółkiewski, wuj Stanisław Daniłłowicz i brat Marek Sobieski, zginęli z rąk muzułmańskich, uważano jednak, że taki już jest los żołnierza.
W czasach „przedkrólewskich” Jan Sobieski związał się ze stronnictwem francuskim, co automatycznie stawiało go w opozycji do Habsburgów i ich popleczników. Podział sceny politycznej w Rzeczypospolitej był po części odpryskiem międzynarodowej rywalizacji między Francją a Austrią. Turcja była zaś tradycyjną sojuszniczką pierwszej i wrogiem drugiej.
Sobieski, już jako król, chciał oprzeć politykę zagraniczną na sojuszu z Wersalem i skupić się na sprawach północnych, w szczególności przejąć Prusy Książęce i zlikwidować zagrożenie brandenburskie (elektor Brandenburgii był jednocześnie księciem Prus, a w 1657 roku wyrwał się spod zależności lennej wobec Rzeczypospolitej).
Do podjęcia takich starań konieczne było zabezpieczenie przeciwległej flanki. A tym samym – zawarcie pokoju z wciąż wyjątkowo wojowniczo nastawioną Turcją.
Stambuł nie chciał pokoju
Jan Sobieski, walcząc z Tatarami i Turkami, zapisał piękną kartę w dziejach polskiego oręża. Już samym zwycięstwem pod Chocimiem w 1673 roku zarezerwował sobie miejsce w panteonie największych wodzów Rzeczypospolitej. Wspomniana wiktoria dała mu popularność wśród szlachty (jeszcze sześć lat wcześniej mówiono o nim: „niedoskonały wódz – doskonała Rzeczypospolitej zguba”), co pozwoliło mu sięgnąć po królewską koronę w 1674 roku.
Co ważne, Sobieski po chocimskim triumfie był gotów prowadzić negocjacje pokojowe z Osmanami, ale w tajemnicy, aby nie stracić poparcia mas szlacheckich przed zbliżającą się elekcją.
Stambuł nie chciał jednak pokoju. Wprawdzie turecka ekspansja skierowana była bardziej na zachód – nad Bosforem marzono chyba, że poza „drugim Rzymem”(przemianowanym na Stambuł Konstantynopolem) uda się zdobyć też ten pierwszy, właściwy – ale Osmanowie i tak zagrażali Rzeczypospolitej. Najpierw zwyciężyli w wieloletniej przepychance o Mołdawię, „sarmacki Wietnam”, a w 1672 roku wyrwali prawie trzy województwa wraz z Kamieńcem Podolskim i zażądali haraczu od polskiego króla.
Chwila decyzji
Przez chwilę zdawało się, że polskie stosunki z imperium osmańskim ulegną normalizacji. Rok 1676 – zawieramy rozejm w Żurawnie. Rok 1677 – w celu podpisania pokoju wysyłamy do Stambułu posła, wojewodę chełmińskiego Jana Gnińskiego. Rok 1678 – wreszcie podpisujemy pokój.
Problem w tym, że Turcja nie za bardzo chciała negocjować. Z jednej strony dały o sobie znać osmańska buta i polityka, by ziemi raz zdobytej na giaurach nie oddawać; z drugiej – Rzeczpospolita (czytaj: szlachta) zredukowała swoje siły zbrojne do dwunastu tysięcy żołnierzy. I nie można było oczekiwać, że ktokolwiek potraktuje poważnie państwo dysponujące taką „armią”.
Osmanowie kontynuowali imperialną politykę. W 1682 roku przejęli formalnie kontrolę nad Górnymi Węgrami (obecną Słowacją), gdzie rządził ich lennik Imre Thököly. W 1683 roku ruszyli na Wiedeń. Dla Polaków była to chwila decyzji.
Czy należało pozwolić innowiercom na zdobycie austriackiej stolicy i czekać aż Turcja ruszy na Kraków? Jak pisze historyk Dariusz Wybranowski:
Broniąc Habsburgów i ich stolicy, Sobieski był jednym z tych wielkich polityków i władców europejskich, który nie dopuścił do wzmocnienia (nawet przejściowego) potęgi osmańskiej. Nikt, albo prawie nikt, nie mógł zagwarantować, że ekspansja turecka nie skieruje się znów przeciw Rzeczypospolitej, po jakiś kolejny elajet, czego wyczerpany długoletnimi wojnami kraj mógłby w końcu nie wytrzymać.
Zatem polski król angażując się w odsiecz Wiednia, wraz z wojskami koalicji chrześcijańskiej, być może zapobiegł osmańskiemu sukcesowi, którego jednym z następstw byłoby utrzymanie na już dłużej całości Węgier, a potem kolejna, straszliwie niszcząca wyprawa na „Lechistan”.
Wielkie wiarołomstwo
Turcy nie spodziewali się, że armia Rzeczypospolitej ruszy na odsiecz Wiednia. W traktacie pokojowym z 1678 roku Sobieski zobowiązał się przecież nie popierać wrogów sułtana. Decyzję, by i tak pomóc Austriakom, tureccy autorzy określali jako „wielkie wiarołomstwo”.
Król nie miał jednak wyjścia. Musiał złamać dane słowo. Osmańska łapczywość okazała się zbyt wielka, by wolno było pozwolić Turkom na zdobycie austriackiej stolicy oraz okrążenie Rzeczypospolitej od południa.
Wiedeń okazał się ostatnim wielkim triumfem dawnej Rzeczypospolitej, łabędzim śpiewem polskiego imperium.
Kosztowny konflikt
Jak powszechnie wiadomo, do prowadzenia wojny potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Wyprawa 1683 roku była zaś wprost wyjątkowo kosztowna.
Sobieski, skoro już musiał walczyć z Osmanami, to chciał osiągnąć sukces w wersji maksymalnej. Nie tylko odzyskać ziemie oderwane od Rzeczypospolitej w latach 1672–1676, ale też przejąć kontrolę nad Mołdawią i może jeszcze Wołoszczyzną. Próbował przeciągnąć na swoją stronę Tatarów krymskich, szukał sprzymierzeńców nawet w Persji i Abisynii.
W 1684 roku Rzeczpospolita obok Państwa Kościelnego, Wenecji i Austrii weszła w skład Ligi Świętej, skierowanej przeciwko Stambułowi. Jednocześnie blokowała Moskwie wejście do sojuszu.
Słowem: wszystko szło, jak należy. Choć tylko do czasu. Już w 1683 roku zwycięska armia wzięła udział w kampanii na terenie Królestwa Węgier, a powrót do Rzeczypospolitej przez zniszczony wojną kraj mocno przetrzebił jej szeregi. Wielu żołnierzy umierało z przemęczenia, braku żywności czy wody pitnej.
W 1686 roku do Ligi Świętej została dopuszczona Moskwa. Prowadzone przez Sobieskiego wyprawy na Mołdawię w 1686 i 1691 roku nie przyniosły oczekiwanych sukcesów, choć w wyniku drugiej z nich udało się przejąć kontrolę nad Bukowiną.
Czy to był sukces?
Król nie doczekał końca wojny z Turcją. Zmarł w 1696 roku, a dopiero trzy lata później zawarto pokój w Karłowicach. Na mocy jego postanowień do Rzeczypospolitej wracały tereny zagarnięte przez Osmanów w latach 1672–1676. Czy był to sukces?
Tak współcześni, jak i potomni, pamiętający skalę triumfu pod murami Wiednia i ambitne plany Sobieskiego, odczuwali niedosyt. Jednak, jak przekonuje historyk Witold Wasilewski, rezultatu wojny nie powinno się deprecjonować:
Odzyskania ziem utraconych układami w Buczaczu i Żurawnie nie należy traktować jako czegoś oczywistego lub nieistotnego, a takie podejście jest widoczne w historiografii, nie przywiązującej wagi do zmiany granicy na tym obszarze w ostatniej dekadzie XVII w.
Badania Dariusza Kołodziejczyka pokazały, jak doskonale ziemie te integrowały się z resztą Imperium Osmańskiego. Odebranie ich wymagało poważnego wysiłku, podjętego przez Sobieskiego stosunkowo szybko, co chyba paradoksalnie w świadomości historycznej zdewaluowało wagę rewindykacji.
Na niedocenianie faktu odwojowania Podola wpłynął też na pewno fakt późniejszego upadku Turcji i rozbiorów Polski, co jest myśleniem ahistorycznym – kryzys Turcji w XVIII i XIX w. nie przebiegałby w znany nam sposób, gdyby nie jej pobicie pod koniec XVII stulecia, a lekceważenie ówczesnej zdobyczy terytorialnej Polski, gdyż całe terytorium utraciła ona podczas rozbiorów sto lat później, to prezentyzm.
Jedyna wojna stulecia, na której zyskaliśmy
Traktat w Karłowicach kończył militarne zmagania z imperium osmańskim, jak się okazało – na zawsze.
Spośród wszystkich krwawych wojen toczonych przez Rzeczpospolitą od połowy XVII stulecia tylko konfrontacja z Turcją w latach 1683–1699 przyniosła nabytki, nie zaś straty terytorialne. Był to też już ostatni przypadek w całych dziejach, gdy Rzeczpospolita Obojga Narodów poszerzyła swoje terytorium. Potem tylko traciła ziemie, by wreszcie zniknąć z mapy.
Od chwili, gdy tusz wysechł na traktatach rozbiorowych, trwa dyskusja nad przyczynami upadku Rzeczypospolitej. Na pewno nie należy za źródło najgłębszego kryzysu kraju uważać bitwy wiedeńskiej 1683 roku i związanego z tym wzmocnienia monarchii austriackich Habsburgów.
Można wprawdzie argumentować, że przy okazji coraz bardziej w siłę wzrastała Rosja, która też skorzystała na osmańskich klęskach, ale taki jest już urok geopolityki.
Nie było alternatywy
Dawna Rzeczpospolita była mocarstwem i grała w lidze z największymi potęgami na kontynencie. Rywalizacja z imperiami była stanem naturalnym. Mądra polityka polega na odpowiednim żonglowaniu sojuszami, tak by żaden z rywali przesadnie nie urósł w siłę.
W XVI i XVII wieku przerobiono wszystkie kombinacje z udziałem Stambułu, Moskwy i Wiednia. Także król Jan III Sobieski próbował różnych rozwiązań, ale skoro Turcy nie chcieli współpracować, to cóż miał czynić? Przy braku alternatywy był zmuszony wystąpić przeciwko imperium osmańskiemu.
Jego pośmiertnym sukcesem było zneutralizowanie groźnego dotychczas mocarstwa. Przy okazji skończyły się najazdy Tatarów, przez stulecia porywających w niewolę mieszkańców kresów Rzeczypospolitej.
Kolejny wiek przyniósł nowe wyzwania w polityce międzynarodowej – imperium rosyjskie i zmilitaryzowane do granic szaleństwa Prusy. Rządzący Polską już sobie z tym nie poradzili. Rzeczpospolita nie upadła przez Wiedeń. Upadła przez to, że w kolejnym stuleciu zabrakło sukcesu na miarę Wiednia, a za sterami państwa – króla na miarę Jana III Sobieskiego.
Powyższy tekst przygotowałem na potrzeby książki Chwile przełomu (Bellona 2021). To wspólna praca autorstwa publicystów portalu WielkaHISTORIA.pl, ukazująca kluczowe punkty zwrotne w dziejach Polski.
Michael Morys-Twarowski
Absolwent prawa i amerykanistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, na tej samej uczelni obronił doktorat z historii. Współautor trzech monografii i kilkudziesięciu publikacji naukowych poświęconych głównie historii Śląska Cieszyńskiego. W lutym 2016 roku ukazała się jego książka pod tytułem Polskie Imperium. W kolejnych latach wydał także Narodziny potęgi oraz Przedmurze cywilizacji. Stały współpracownik Polskiego Słownika Biograficznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz