Burza, jaka wybuchła po słowach „legendarnego” Władysława Frasyniuka, który żołnierzy Wojska Polskiego nazwał watahą psów i szmatami, pewnie zakończy się przed niezawisłym sądem – bo pan minister Błaszczak złożył doniesienie do prokuratury.
W tej sytuacji wszystko zależy od tego, czy niezawisły sąd będzie należał do antyrządowej partii politycznej „Iniuria”, albo podobnie antyrządowej partii politycznej „Themis”, czy do jakiejś nienazwanej partii prorządowej.
W pierwszym przypadku sąd będzie szukał okoliczności łagodzących, albo nawet wyłączających przestępczy charakter tego intensywnego ekscesu krytyki, podobnie jak snobujący się na arystokrację jezuita zareagował na wyznanie swojej utytułowanej penitentki, że zdradziła męża. „Jestem pewien, że dokonując tego nie miałaś nic złego na myśli” – uspokoił ją spowiednik.
Więc wyrok – o ile w ogóle do niego dojdzie – będzie podobny do tego, jaki został wydany w sprawie pana Piotra Najsztuba, a największą trudność niezawisły sąd będzie miał z wykombinowaniem jakichś łgarstw w charakterze uzasadnienia – bo nie sądzę, by poszedł po linii najmniejszego oporu i przyznał panu Władysławowi tak zwane „żółte papiery”. To by bowiem mogło zburzyć pracowicie budowany od momentu, gdy generał Kiszczak zaczął kompletować ekipę, która przy „okrągłym stole” miała przedstawiać „stronę społeczną” z Lechem Wałęsą na czele, wizerunek pana Frasyniuka jako „legendarnego przywódcy”.
Legendarny przywódca z żółtymi papierami – to nie wyglądałoby najlepiej – i zwróćmy uwagę, że nawet Lech Wałęsa nigdy o taki glejt się nie starał, chociaż złośliwi powiadają, że byłoby to nawet bardziej uzasadnione, niż w przypadku pana Frasyniuka.
Jeśli natomiast sprawa pana Frasyniuka trafi przed niezawisły sąd należący do partii prorządowej, to z pewnością – jak mówi poeta – „posypią się piękne wyroki”, być może również na panią Klaudię Jachirę, która oskarżyła naród polski, że tak samo troszczy się o biednych „uchodźców”, jak w czasie okupacji o Żydów. Najwyraźniej musiała zapatrzyć się w Donalda Tuska, który, zaabsorbowany wojną Donalda z Kaczorem, w tym ferworze nie zauważył, że zmienił się etap i dopiero Nasza Złota Pani musiała go obsztorcować, toteż teraz ćwierka prawidłowo, że granice mają być „szczelne”.
W tym duchu ćwierka teraz również rzecznik Komisji Europejskiej, więc panowie Szczerba, Joński i pani Jachira chyba nie mogą być odtąd uważani za europejsów, podobnie jak pan red. Michnik, który zainspirował pana red. Czuchnowskiego, laureata prestiżowej nagrody „Hieny Roku”, do wzięcia pana Frasyniuka w obronę, że to niby się „wkurwił”. Najwyraźniej te stany ducha musi dobrze rozumieć nasz Kukuniek, bo wezwał „Władka”, żeby się nie pucował, ani nikogo nie przepraszał. Ciekawe, czy za to wsparcie moralne „Władek” podziękuje „Bolkowi”, czy też zostawi to bez odpowiedzi.
Ta stanowczość pana Frasyniuka lepiej się prezentuje na tle tasiemcowej deklaracji Konferencji Episkopatu Polski, która z jednej strony podkreśla, że miłość bliźniego nie może podlegać jakiejkolwiek „jurysdykcji”, chociaż z drugiej strony… – i tak dalej.
Najwyraźniej Episkopat chciałby i wianuszka nie stracić i pieniądze zarobić – bo jakże oddzielać tę tasiemcową deklarację od niedawnej krytyki „Polskiego Ładu”, który okazał się niekorzystny dla przewielebnego duchowieństwa? Myślę, że kiedy Naczelnik Państwa po powrocie z Borów Tucholskich zaaprobuje stosowne zmiany, to i Konferencja zauważy wtedy, że incydent na granicy z Białorusią nie ma nic wspólnego z miłością bliźniego, tylko ze strony mściwego prezydenta Łukaszenki stanowi próbę wystawienia Polski na pośmiewisko.
Widzimy, że w miarę rozwoju socjalizmu również z miłością bliźniego mamy coraz większe zgryzoty, co potwierdza trafność spostrzeżenia Stefana Kisielewskiego, że socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w innym ustroju.
W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak powtórzyć propozycję, jaką przedstawiałem w roku 2015, podczas apogeum kryzysu migracyjnego. Wtedy też pojawiło się mnóstwo wrażliwców moralnych, którzy uważali, że przed filutami szlajającymi się po świecie w poszukiwaniu możliwie najlepszego socjalu, trzeba otworzyć granice oraz ramiona, a nawet – rozłożyć nogi.
Tak zresztą było w przypadku jegomościa z Kamerunu cierpiącego na AIDS. Podobno w Kamerunie mają takie gusło, że najlepszą metodą pozbycia się AIDS jest spółkowanie na okrągło z coraz to nowymi panienkami. Tedy nasz pacjent podrywał panienki, a jak któraś miała wątpliwości, to używał najpoważniejszej zastawki, że odmowa rozłożenia nóg jest dowodem rasizmu. Podobno po takim zaklęciu już żadnego oporu nie było i wszystkie Sezamy się przed przybyszem z Kamerunu posłusznie otwierały. Na korzyść tych wrażliwych na punkcie rasizmu panienek można jednak powiedzieć, że oferowały własne słodycze swojej płci, a nie cudze. Tymczasem wrażliwcy moralni owszem – przyjęliby „uchodźców” – ale utrzymywać ich musiałby już ktoś inny.
Wychodząc z wolnościowej zasady, że każdemu człowiekowi powinno być wolno zaprosić do siebie tylu gości ilu tylko chce, jakich chce i na jak długo chce, nie ma co toczyć bezsensownych sporów. Taki gościnny obywatel musiałby jednak dopełnić pewnych formalności. Po pierwsze – złożyć notarialne zobowiązanie, że swoich gości będzie kwaterował, żywił, odziewał i leczył w chorobie na własny koszt oraz – po drugie – złożyć stosowne do wielkości tego zobowiązania poręczenie majątkowe, a niezawisłe sądy powinny takie zobowiązania rygorystycznie egzekwować.
Od razu by się wyjaśniło ilu obywateli jest naprawdę za przyjmowaniem „uchodźców”, a ilu tylko trzaska dziobem w przekonaniu, że to nikogo do niczego nie zobowiązuje, a koszty mają, jak zwykle, ponosić podatnicy, którzy żadnych gości nie zapraszali. Jakże by to bowiem wyglądało, że ktoś zaprasza do siebie gości, a potem domaga się od wszystkich mieszkańców wsi, żeby jego gości utrzymywali? Byłoby to bardzo podobne do kradzieży zuchwałej, zwłaszcza gdyby wprowadzony został przynajmniej obowiązek – bo pan minister Niedzielski usunął znak równości między „obowiązkiem”, a „przymusem” – więc „obowiązek” egzekwowany na przykład przez sołtysa, byłby jeszcze gorszy.
Ciekawe, czy Konferencja Episkopatu Polski, publikując swoją rozwlekłą deklarację, wzięła to pod uwagę – bo podczas lektury można nabrać obaw, że jednak nie, tylko – że zwyczajem socjalistów, również stanęła na nieubłaganym gruncie zasady, że decyzję podejmuje kto inny, a jej ekonomiczne konsekwencje ponosi kto inny. Ładny interes!
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz