Czwarta fala zbrodniczego koronawirusa podstępnie podpełza pod nasz nieszczęśliwy kraj, niczym rewolucja w nieśmiertelnym poemacie Gałczyńskiego „Tatuś” („Dzisiaj inteligenckie kiszeczki rydzyków strawić nie mogą, a rewolucja podchodzi, jak księżyc pod płot – ale zupełnie inną drogą”).
Powoli rośnie liczba zakażonych, tu i ówdzie pacjenci umierają, jeśli nawet na coś innego, to zawsze winien jest zbrodniczy koronawirus, bo od koronawirusa są specjalne dodatki.
Najwyraźniej pracownicy zawodów medycznych musieli zadać sobie pytanie, z którego w swoim czasie zasłynął Michał Gorbaczow – „mineralnyj sekrietar” Komunistycznej Partii Sowietskogo Sojuza: „jeśli nie my, to kto, jeśli nie teraz, to kiedy?” – i rozpoczęli akcję protestacyjną w celu uzyskania od znienawidzonego rządu „dobrej zmiany” podwyżki wynagrodzeń.
Pod Kancelarią Premiera powstało „białe miasteczko”, a delegacje dobijają się o spotkanie z premierem Morawieckim – jak dotąd – bezskutecznie – bo „z próżnego i Salamon nie naleje” – jak mawiał towarzysz Wiesław – ale co się naprotestują, to się naprotestują. Za Tuska tak nie mogli, bo Tusku zakazał zakładania „białych miasteczek”, podczas gdy Naczelnik Państwa pozwala, więc czemu nie zakładać?
Podwyżki o 90 procent pewnie nie będzie, ale po to są negocjacje, żeby było z czego opuszczać, więc „żywi nie tracą nadziei”, chociaż pan minister Niedzielski cytuje już pana ministra Jacka „Vincenta” Rostowskiego, który zasłynął z diagnozy, że „pieniędzy nie ma – i nie będzie!”. Wszyscy jednak wiedzą, że każdy minister musi tak mówić – ale jeśli tylko zbrodniczy koronawirus się postara i zacznie zarażać coraz więcej obywateli, to i pieniądze się znajdą. Okazuje się, że i epidemia ma plusy dodatnie, co zresztą przewidział poeta pisząc w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”, że „z wszystkiego można szmal wydostać, tak jak za okupacji z Żyda”.
W tej sytuacji nawet obóz zdrady i zaprzaństwa jakby trochę przycichł, bo jakże tu hałasować, kiedy Niemcy, którym prezydent Józio Biden odstąpił Polskę, przestały żartować i zaczynają podduszać. Komisja Europejska wystąpiła do Europejskiego Trybunału, żeby nałożył na Polskę srogie kary – milion euro za każdy dzień zwłoki w rozpędzeniu Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.
Na tym oczywiście nie koniec, bo blokadą może zostać objęta subwencja, a także – fundusz odbudowy. W dodatku pani Vera Jurova odgraża się, że samorządy, które zostaną oskarżone przez zboczeńców płciowych o nieżyczliwość, też będą musiały obejść się smakiem.
Tedy chociaż Wielce Czcigodny poseł Suski zamierza „walczyć” z „brukselskim okupantem”, to chyba niewiele wskóra, skoro wszystko wskazuje ta to, iż nawet „Lex TVN”, którą naraił był Naczelnikowi Państwa, może umrzeć śmiercią naturalną z powodu weta prezydenta Dudy.
Pan prezydent Duda ostatnio bardzo się usamodzielnił i nawet nie przyjął na rozmowę Naszej Złotej Pani, która przybyła do Warszawy na pożegnalną inspekcję. Inna rzecz, że wcześniej uzyskał od premiera Orbana zapewnienie, że Węgry z Polską ramię przy ramieniu. Nawet premier Słowenii zarzucił unijnym instytucjom utrzymywanie „podwójnych standardów”, więc wbrew lamentom obozu zdrady i zaprzaństwa Polska tak całkiem osamotniona w Unii nie jest. Oczywiście nie przeszkadza to obozowi zdrady i zaprzaństwa w oskarżaniu PiS o sekretny zamiar przeprowadzenia „polexitu”, ale główny podejrzany w osobie pana marszałka Terleckiego energicznie to zdementował.
Zresztą sytuacja Polski jest diametralnie różna od sytuacji Wielkiej Brytanii, którą Niemcy z Unii wycisnęły gwoli zyskania jeszcze większej swobody ruchów. Polska, za przyzwoleniem prezydenta Józia Bidena ma zostać podporządkowana, a Donald Tusk, który właśnie powrócił był na ojczyzny łono, będzie musiał to przeprowadzić, zwłaszcza, że następcą Naszej Złotej Pani po najbliższych wyborach prawdopodobnie zostanie Nasz Złoty Pan z SPD.
W tej sytuacji jasnym błyskiem na naszym firmamencie była uroczystość beatyfikacji kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski oraz Matki Elżbiety Róży Czackiej, założycielki zgromadzenia Franciszkanek Służebniczek Krzyża. Na chwilę ucichły antykościelne jazgoty żydokomuny i jej zastępczego proletariatu w postaci zboczeńców i rozwydrzonych „kobiet” – chociaż tylko przycichły i tylko na chwilę.
Tę próżnię jednak wypełnił pan red. Tomasz Terlikowski, który doznał niebywałego zgorszenia z powodu obecności wśród uczestników uroczystości arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia, który „lekceważył skrzywdzonych” Tych „skrzywdzonych” z dnia na dzień przybywa coraz więcej i przypominają sobie coraz to nowe, pikantne szczegóły. Rekordzista był przez księdza „gwałcony” przez kilka lat – oczywiście z przerwami na posiłki i sen – a w dodatku wszystko odbywało się na plebanii, dokąd ofiara codziennie dreptała.
Ale to jest jedna sprawa, a zgorszenie redaktora Terlikowskiego to sprawa druga. Napisane jest bowiem, że kto by zgorszył jednego z tych najmniejszych, lepiej by mu kamień młyński – i tak dalej. Cóż dopiero, kiedy ktoś zgorszy kogoś takiego kalibru, jak pan red. Terlikowski, który powoli awansuje do rangi autorytetu moralnego? W tej sytuacji nie zazdroszczę Jego Ekscelencji, bo nie wiadomo tylko jednego; kto ten kamień przywiąże i zepchnie w głębokości. Tak sobie myślę, że może nadałby się ojczyk Paweł Gużyński, albo były ojczyk Stanisław Obirek, który – jak się okazało – nie tylko był „molestowany”, u prymasa Wyszyńskiego wywąchał „antysemityzm”.
Skąd u byłego ojczyka taki specjalny nos – tajemnica to wielka, chociaż pewne światło rzuca na tę sprawę okoliczność, że małżonką ojczyka Obirka jest pani Szoszana Rosen. Dopiero na tym tle widzimy, ile racji miał św. Paweł pisząc, że jak ktoś już jest żonaty, to stara się przypodobać żonie.
Ale nie tylko pan red. Terlikowski, ojczyk Paweł Gużyński czy były ojczyk Stanisław Obirek doznali mieszanych uczuć przy okazji uroczystości beatyfikacyjnych. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski był zdegustowany obecnością tam licznego grona tajnych współpracowników SB, a ksiądz profesor Andrzej Kobyliński wyraził pogląd, że prymas Wyszyński „cierpiałby” na widok dzisiejszego Kościoła w Polsce.
Pewnie tak by było, bo Kościół, jak Kościół – ale przewielebne duchowieństwo rzeczywiście rozdokazywało się ponad miarę – ale gwoli sprawiedliwości trzeba przypomnieć, że za życia Prymasa też nie było lepiej. Czyż w przeciwnym razie powiedziałby z goryczą, że w jego obronie stanął „tylko pies i Niemiec”? Pies Baca bowiem ugryzł w rękę ubowca, który przyszedł aresztować Prymasa, a „Niemiec” – to ksiądz infułat Adalbert Zink, administrator apostolski na Warmii, który – jako jedyny członek Episkopatu Polski – odmówił odczytania i rozesłania do parafii deklaracji aprobującej aresztowanie Prymasa.
Inni wprawdzie udali się w delegacji do Józefa Cyrankiewicza, żeby wręczyć mu „uroczysty protest” – ale kiedy już część oficjalna akademii się skończyła, w ramach „części artystycznej” jeden z członków delegacji prywatnie poprosił premiera o pomoc w załatwieniu opon do samochodu, na co tamten oczywiście z entuzjazmem się zgodził.
W tej sytuacji bardzo dobrze, że Prymas Wyszyński został beatyfikowany. Słowo „błogosławiony” po polsku właściwie niewiele znaczy, natomiast w języku francuskim brzmi to inaczej: „bienheureux” to znaczy – bardzo szczęśliwy. Jestem pewien, z tak właśnie jest i być może nawet z dwóch powodów. Po pierwsze – w Królestwie Niebieskim każdy jest bardzo szczęśliwy, ale – po drugie – że nie musi uprawiać „dialogu z judaizmem”, ani akomodować się do innych takich wynalazków, bez których „XXI wiek” musiałby zostać odwołany.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz