Polska intensywnie przygotowuje się do wojny na Ukrainie. Właśnie pani Agnieszka Romaszewska-Guzy poinformowała, że jeśli Rosjanie uderzą na Kijów, to Ukraina rzuci tam „wszystko’”. Nie bardzo wiadomo, czy wtedy wszystko tam porzuci, czy też do obrony Kijowa skieruje wszystkie posiadane siły, niczym ksiądz Kordecki do obrony Częstochowy przed Szwedami.
Pani Agnieszka jest szefową telewizji „Biełsat”, która była w awangardzie polskiej i litewskiej zabawy w mocarstwowość z panią Swietłaną Cichanouską. Wprawdzie dobrze chciała, ale wyszło jak zawsze, a nawet gorzej.
Aleksander Łukaszenka wraz z całą Białorusią został wepchnięty w objęcia Putina, wojsko rosyjskie znalazło się nad polską granicą, pani Swietłana siorbie cienką emigrancką herbatkę i próbuje namówić świat, by zlitował się nad jej dziećmi, a polscy działacze na Białorusi zostali wyaresztowani.
W tej sytuacji, będąc na miejscu pani Agnieszki, zachowałbym się trochę bardziej powściągliwie w deklarowaniu, co w razie czego zrobi Ukraina. Bo jak dotąd, to rządzące tym państwem królewięta, jak jeden mąż dały nogę za granicę, a prezydent Zełeński – będący wynalazkiem oligarchy Igora Kołomojskiego z pierwszorzędnymi korzeniami, który – mówiąc nawiasem – nie musiał specjalnie z Ukrainy wyjeżdżać, bo ma potrójne obywatelstwo: ukraińskie, cypryjskie i izraelskie – wzywa ich do natychmiastowego powrotu, bo w przeciwnym razie ich wyszlamuje.
Gdzie jest Igor Kołomojski – tego nie wiem – ale kiedy jeszcze był na Ukrainie, to w pewnym momencie dokonał wolty i opowiedział się za reaktywacją Układu Warszawskiego pod przewodem Rosji, której czołgi znajdą się pod Krakowem i Warszawą, a NATO na ten widok będzie musiało zakładać pampersy.
Ciekawe, że według Igora Kołomojskiego rosyjskie czołgi miałyby zatrzymać się akurat na linii Wisły. Myślę, że Igor Kolomojski może nie tylko o Ukrainie, ale i o innych sprawach wiedzieć trochę więcej, niż pani Agnieszka. Może wiedzieć coś, czego ona nie wie, bo przecież premier Netanjahu chyba się jej nie zwierzał, o czym rozmawiał z Putinem i co z nim uzgodnił, podobnie jak prezydent Peres nikomu nie powiedział, co takiego obiecał mu prezydent Miedwiediew 18 sierpnia 2009 roku w Soczi.
Tymczasem dulczessa Wolnego Miasta Gdańska pozwoliła się porwać ogólnemu podnieceniu i zmobilizowała się po stronie Ukrainy do tego stopnia, że w ekstazie zaczęła wznosić banderowskie okrzyki, niczym Jarosław Kaczyński podczas „Majdanu”.
Skoro Ukraina ma takie auxilia, to nie musi niczego się obawiać, niczym Polska w 1939 roku, kiedy to nie tylko była – podobnie jak obecnie – sojusznikiem Wielkiej Brytanii, ale w dodatku na której czele stał nieugięty marszałek Śmigły-Rydz. Podobno wiedział on doskonale o mankamentach naszej niezwyciężonej armii, podobnie jak obecnie pan generał Skrzypczak, który właśnie wyraził opinię, że nasze rezerwy nadawałyby się „wyłącznie na noszowych”, a i to nie jest pewne.
Wszystko to być może tym bardziej, że rząd „dobrej zmiany” właśnie przekazał nieodpłatnie Ukrainie posiadaną broń i amunicję, podobnie jak Polska w przeddzień wojny w 1939 roku przekazała Turcji część swoich samolotów. Ale – jak to mówią – w naszym fachu nie ma strachu i pan minister Błaszczak nas uspokoił, że nie wpłynęło to na zdolności bojowe naszej niezwyciężonej.
Rzeczywiście – jeśli Polska nie przekazała Ukrainie noszy, to wszystko jest nie tylko w jak najlepszym porządku, ale również zgodne z naszą doktryną wojenną, według której Polski do ostatniej kropli krwi będą bronić nasi sojusznicy, Amerykanie i Anglicy. Co tu gadać; również na tym przykładzie widzimy, ile racji miał XVII-wieczny francuski aforysta, Franciszek ks. de La Rochefoucauld mówiąc, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego.
A skoro już mowa o Panu Bogu, to najwyraźniej wysłuchał on modłów w intencji Ukrainy, zanoszonych z inspiracji Jego Świątobliwości Franciszka. Oto Rosja wycofała część swoich wojsk znad granicy z Ukrainą. Nieomylny to znak, że Pan Bóg zawsze wysłuchuje modlitw zanoszonych doń w słusznej sprawie. A która sprawa jest słuszna? Wiadomo, że nasza, o czym doskonale wiedzą również Włosi, zwłaszcza skupieni w Cosa Nostra, co się wykłada, jako „nasza sprawa”.
Aleksander Sołżenicyn twierdzi, że w roku 1941 tak samo uważali rosyjscy knajacy, umilający sobie podróż koleją na front śpiewem: „Zwycięży nasza sprawa, zwycięży nasza z lewa, dlaczego każdy zmiata, dlaczego każdy zwiewa…” – i tak dalej.
Tymczasem, gdy cały naród zapatrzony w dulczessę Wolnego Miasta Gdańska i panią Agnieszkę, nieugięcie staje na nieubłaganym gruncie po stronie Ukrainy i szykuje się do wojny, delegacja senatorów z panem marszałkiem Grodzkim na czele wybrała się na egzotyczną wycieczkę miedzy innymi – na Florydę. Na Florydzie jest bowiem polski ośrodek golfowy, do którego mają wstęp członkowie od pułkownika wzwyż.
Nikt może by o tym nie wiedział, gdyby nie żony golfistów, które amerykańska policja przyłapała na usiłowaniu kradzieży futer w jednym z magazynów w Miami. Czy pan marszałek odwiedził Miami – tego nie wiem, bo mój Honorable Correspondant poinformował tylko, że wycieczka odwiedziła Pompano Beach, a konkretnie – szkołę, która mieści się przy tamtejszej polskiej parafii.
Znam to miejsce, bo w swoim czasie miałem tam spotkanie z miejscową Polonią. Warszawscy światowcy, co to jeszcze niedawno „srać chodzili za chałupę”, strasznie się z tego powodu ze mnie natrząsali, że szlajam się po jakichś parafialnych salkach, a tu proszę – sam pan marszałek Grodzki i Wielce Czcigodni senatorowie też tam trafili!
Już książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” twierdził, że nie ma to jak z duchowieństwem: i pomoże i uspokoi, zwłaszcza w sytuacji, gdy nikt ważniejszy podobno nie miał czasu, by się z delegacją spotkać.
Nie wiem, jak będzie w Dubaju, gdzie pan marszałek z trzódką podobno też się wybiera. Czyżby zainspirował go film Dody Elektrody „Dziewczyny z Dubaju”, pokazujący, jak to młode Polki bzykają się tam z szejkami, a nawet z tubylcami drobniejszego płazu. Myślę, że takie doświadczenie może być przydatne, zwłaszcza kiedy skończy się okres dobrego fartu w Senacie, a pan marszałek, z powodu „zabójczych kopert”, nie będzie już mógł się schronić za murami immunitetu. Z tego powodu Donald Tusk podobno znowu się „wściekł” i jak tylko pan marszałek powróci na ojczyzny łono, to nie tylko natrze mu uszu, ale przypomni, skąd wyrastają mu nogi.
Natomiast reszta elity politycznej zastyga w oczekiwaniu na komisję śledczą do spraw inwigilacji zbrodniczym „Pegasusem”, a nawet i bez niego. Egeria Lewicy, co to niedawno spostponowała majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, czyli pani Barbara Nowacka, wyraziła ograniczone zaufanie do Wielce Czcigodnego posła Kukiza, który wraz z trzema kolegami właśnie ostrożnie próbuje przejść na jasną stronę Mocy.
„Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym” – mówił Winston Churchill. Esperons tedy, że żaden z Wielce Czcigodnych w chwili głosowania nie zatrzaśnie się w ubikacji. Tego właśnie obawia się pan Kukiz – być może słusznie – bo iluż konfidentów tajnych służb, między innymi CBA, może być w obecnym Sejmie? Być może, że niejeden się zatrzaśnie.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz