sobota, 11 czerwca 2022

Źdźbło i belka w oku

 

Źdźbło i belka w oku


„Jak długo jeszcze policja będzie tolerowała dom schadzek przy ul. Widok 10, m. 5, trzecie piętro, dzwonić trzy razy?”. Takie ogłoszenia, w postaci prasowych notatek interwencyjnych ukazywały się regularnie w przedwojennych brukowcach.

Najwyraźniej musiał zapatrzyć się na nie pan Miller, rzecznik rządu „dobrej zmiany”, który, pragnąc przedłużyć sobie okres dobrego fartu o następne 4 lata, właśnie doprowadza państwo do finansowej katastrofy. Otóż pan rzecznik zapytał retorycznie, jak długo jeszcze Konfederacja będzie tolerowała w swoich szeregach posła Janusza Korwin-Mikke.

Chodziło o wypowiedź, którą pan rzecznik, a być może nawet sam Naczelnik Państwa uznał za całkowicie sprzeczną z opiniami zatwierdzonymi przez Naszego Najważniejszego Sojusznika, no i oczywiście – przez Sanhedryn – co zresztą na jedno wychodzi.

To oczywiście zbrodnia niesłychana, bo kto to widział, żeby w wolnym świecie każdy wygłaszał opinie, jakie tylko mu się podobają? W ten sposób do niczego nie dojdziemy, więc trzeba wrócić do uniwersalnej formuły nazistowskiego filozofa Hegla, według którego wolność, to „uświadomienie sobie konieczności”.

Jeśli Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czy inny Urząd Bezpieczeństwa uświadomi takiemu jednemu z drugim obywatelowi stosowne konieczności, to będzie ćwierkał z właściwego klucza, aż miło.

Z posłem sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, bo poseł, podobnie zresztą, jak senator, ma immunitet, wskutek czego ABW musi obchodzić się z nim, jak z jajkiem, oczywiście do czasu, kiedy już nie będzie mógł się za murami immunitetu chronić. Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy przyczyny, dla których Senat Rzeczypospolitej broni jak niepodległości immunitetu swojego marszałka, pana Tomasza Grodzkiego, który w przeciwnym razie – kto wie – może jęczałby i szlochał w jakimś lochu, zgodnie z zasadą strawestowaną z nieśmiertelnego wiersza Janusza Szpotańskiego, że „kto nie będzie Kaczora kochał, ten będzie w lochu jęczał i szlochał?”

Tak mogłoby być, ale niekoniecznie, bo są jeszcze w naszym nieszczęśliwym kraju, a zwłaszcza w sławnym na całym świecie gdańskim okręgu sądowym, który o palmę pierwszeństwa w niezawisłości rywalizuje z okręgiem sądowym poznańskim, niezawisłe sądy, na które nawet złowrogi Kaczor nie poradzi. Przeciwnie – nawet on musi ugiąć się pod surową ręką sprawiedliwości ludowej, którą z kolei kieruje ręka niemiecka, korzystająca przy tym z kamuflażu stworzonego nie tylko przez instytucje Unii Europejskiej, nie tylko przez Volksdeutsche Partei, ale i niezawisłych sędziów.

Otóż niezawisły gdański sąd właśnie uniewinnił Wdowę Narodową, czyli Wielce Czcigodną Magdalenę Adamowicz, przeciwko której psy łańcuchowe z prokuratury wysunęły kłamliwe i oczywiście z grunty fałszywe zarzuty, jakoby w zeznaniach podatkowych zataiła 400 tys. złotych i chciały zedrzeć z niej grzywnę w wysokości 300 tys. złotych. Ale niezawisły sąd ze znanego w całym świecie z… – i tak dalej – chwalebnie spostrzegł się w tym łajdactwie i oczyścił panią Magdalenę tak, jakby ktoś pokropił ją hyzopem.

Ona zresztą od samego początku twierdziła, że te oskarżenia służą wyłącznie „szkalowaniu jej dobrego imienia”, toteż nie stawiała się w niezawisłym sądzie na kolejne rozprawy, aż sędzia musiała poczuć się tym trochę dotknięta, bo nieubłaganym palcem wytknęła, iż sprawowanie mandatu europosła nie jest żadnym powodem do takiego ostentacyjnego olewania niezawisłego sądu ciepłym moczem.

Może i nie jest – ale Wdowa Narodowa wiedziała, co robi, podobnie jak pan mecenas Roman Giertych. Jak pamiętamy, w odpowiednim momencie przytomnie wystawił prokuratorowi pod nos swoje cztery litery, wobec czego tamten nie miał wyjścia, jak przedstawić zarzuty „pani starej” – jak w koszmarnych czasach I Rzeczypospolitej nazywano cztery litery. Oczywiście była to czynność dotknięta nieważnością, z czego pan mecenas Giertych do dzisiaj korzysta.

Dlatego też i pani Magdalena przytomnie unikała bliskich spotkań III stopnia z niezawisłymi sądami, bo nigdy nie wiadomo, czy w takiej sytuacji nie przytrafią się tak zwane „freudowskie pomyłki”. Tymczasem kiedy żadnych takich okazji nie było, to niezawisły sąd nie miał innego wyjścia, jak Wdowę Narodową uniewinnić, co pokazuje trafność opinii Adama Mickiewicza, który pisał: „Kto tam, gdzie trzeba, zamilczy roztropnie, a wytrwa choć pod młotem – celu swego dopnie”.

Naturalnie nie zawsze jest to możliwe, bo zdarzają się sytuacje, gdy kogoś trzeba poświęcić, żeby chronić kogoś innego. Tak właśnie stało się z panem Marcinem P. i jego małżonką, których niezawisły sąd w znanym na całym świecie z… – i tak dalej – uznał za jedynych winowajców w aferze „Amber Gold”. Tak czy owak widać, że niezawisłe sądy potrafią „powinność swej służby zrozumieć” – niczym policmajster z opowiadania „cioci” Telimeny o petersburskich rozrywkach.

W ten sposób wracamy a nos moutons, czyli do rzecznika rządu „dobrej zmiany” pana Millera, który retorycznie pytał o posła Janusza Korwin-Mikke. Taka czujność pana rzecznika przynosi mu oczywiście zaszczyt, ale co z tego, kiedy jeśli nawet dostrzega źdźbło w cudzym oku, to we własnym nie dostrzega belki? To znaczy – nie tyle może we własnym, bo pan Miller się pilnuje i wygłasza tylko opinie uprzednio zatwierdzone – co w oczach swoich szefów?

Oto pan premier Mateusz Morawiecki, który wszystko, łącznie z naszym nieszczęśliwym krajem, potrafiłby poświęcić dla Ukrainy, byle tylko usłyszeć od Naszego Najważniejszego Sojusznika pochwałę: „Wot maładiec!” – właśnie wygłosił dziwaczną opinię: „Jeśli ostatecznie Ukraina przetrwa, jako suwerenne państwo, co jest naszym jedynym celem i powodem, dla którego wspieramy Ukrainę na wszystkie możliwe sposoby, to będzie to nasze zwycięstwo”.

Opinia ta jest dziwaczna, bo przeplatają się w niej stwierdzenia głęboko niesłuszne z twierdzeniami wprawdzie prawdziwymi, ale też nie do końca jedynie słusznymi. Na przykład głęboko niesłuszne jest użycie słowa: „Jeśli”. Co to ma znaczyć: „jeśli ostatecznie Ukraina przetrwa jako suwerenne państwo?” Przecież jest rozkaz, że Ukraina nie tylko ma przetrwać, ale zwyciężyć, czyli rozgromić Rosję, na gruzach której zbudowana będzie 1000-letnia Rze… – to znaczy – pardon, nie żadna „Rzesza”, tylko oczywiście Ukropol, to znaczy unia ukraińsko-polska.

Tymczasem pan premier Morawiecki sprawia wrażenie, jakby miał co do tego jakieś wątpliwości.

Po drugie – to ładnie że celem rządu „dobrej zmiany” jest przetrwanie Ukrainy, jako suwerennego państwa, ale dlaczego ma być to cel „jedyny”? Czy przetrwanie Polski jako suwerennego państwa przestało już pana premiera Morawieckiego interesować? To być może, bo przecież nie tak dawno właśnie on zgodził się na „mechanizm warunkujący”, który teraz zmusił rząd do wywieszenia białej flagi w obliczu niemieckiego finansowego szantażu.

Wreszcie te „wszelkie możliwe sposoby”. Te „sposoby”, to nic innego, jak drenowanie państwa i obarczanie obywateli polskich rosnącymi kosztami wojny na Ukrainie, w które trzeba pewnie wliczyć subwencje dla tamtejszych oligarchów, którzy – w odróżnieniu od oligarchów rosyjskich – muszą chyba być futrowani – no i oczywiście – kosztami utrzymywania rosnącej liczby ukraińskich przesiedleńców.

Na czym w tej sytuacji będzie polegało nasze „zwycięstwo”? Czy przypadkiem nie na tym, że już na wieki zostaniemy „sługą narodu ukraińskiego” – o czym w niepojętym przypływie szczerości poinformował nas rzecznik MSZ, pan Łukasz Jasina?

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miroshnik zauważył, że osoby ewakuowane z Selidowa opowiadają o dziesiątkach zabitych cywilów na ulicach miasta.

  Marek   MOSKWA, 25 listopada – RIA Nowosti. Siły Zbrojne Ukrainy zorganizowały „krwawą łaźnię” w Selidowie, próbując powtórzyć prowokację ...