środa, 30 listopada 2022

Sterowanie nacjonalizmami

 

Sterowanie nacjonalizmami


Nacjonalizm to idea, która generalnie zakłada, że naród powinien być spójny z państwem. Jest to niewątpliwie wytwór poboczny reformacji, kiedy w wyniku rozpadu średniowiecznego uniwersalizmu lokalni władcy musieli zacząć opierać się na własnych zasobach i własnych elitach.

Wypada się tutaj zgodzić z oceną pana Jacka Bartyzela, że na nacjonalizm miały wpływ: luteranizm oraz kalwinizm i związane z tymi konfesjami tłumaczenia Biblii na język niemiecki, a następnie inne języki narodowe. Luterański model polityczny narodu (wspólnota historyczna oraz etniczna ziemi i krwi) realizował się w absolutyzmie, autorytaryzmie i totalitaryzmie. W modelu kalwińskim naród był dobrowolnym, politycznym zrzeszeniem jednostek, którego emanacją stało się państwo liberalne.

Te dwa modele – nacjonalizm etniczny i nacjonalizm obywatelski zdominowały współczesna historię. I stały u zarania kształtowania się nowoczesnych państw. Nacjonalizm etniczny był przede wszystkim domena świata kontynentalnego, obywatelski – świata atlantyckiego.

Piętno na idei nacjonalistycznej odcisnął w końcu XIX wieku darwinizm społeczny, który głosił, że świat był i jest areną nieustannych walki o przetrwanie walk pomiędzy różnymi narodami, z których tylko najsilniejsze mają prawo do życia. Te idee niewątpliwe przyczyniały się do zaostrzenia rywalizacji pomiędzy narodami i uzasadniały imperialną dominację narodów silnych nad słabymi.

Sama idea nacjonalistyczna była doskonałym konstruktem – wyrazistym i bardzo silnym emocjonalnie, zdolnym mobilizować lokalne społeczności do walki przeciwko istniejącym ówcześnie wielonarodowym państwom. Cóż może być silniejszego emocjonalnie niż idea suwerenności? Dla jej urzeczywistnienia ludzie są zdolni do największych wyrzeczeń a nawet do poświęcenia życia. Należy tylko w odpowiedni sposób przekazać ją społecznościom różniącym się etnicznie, religijnie, językowo, czy też zamieszkujących odmienne terytoria. Jest to metoda bardzo ekonomiczna, niewymagająca koncentracji i ewentualnej utraty zasobów, Dlatego też nic dziwnego, że sterowanie nacjonalizmami ( sterowanie informacyjne) stało się jedna z najważniejszych i najgroźniejszych broni w polityce międzynarodowej w ręku mocarstw.

XIX WIEK

W XIX wielu nacjonalizmy u „sąsiadów” były niewątpliwie wykorzystywane przez wszystkie mocarstwa. Jednakże palmę pierwszeństwa dzierży niewątpliwe Anglia-państwo rozwinięte i dysponujące najlepszym aparatem państwowym zdolnym do analizy i przeprowadzenia projekcji zewnętrznej swoich narodowych interesów pod przykrywką popierania walki „narodowowyzwoleńczej”. Podobną taktyką od zarania budowy swojego imperium posługiwały się Stany Zjednoczone.

To niewątpliwe kraje anglosaskie stały za rozmontowaniem imperium kolonialnego Hiszpanii w Ameryce Południowej poprzez wywołanie szeregu lokalnych powstań narodowowyzwoleńczych. Libertador – Simon Boliwar, który posługiwał się ideą stworzenia: tzw. hiszpańskich Amerykanów, był od 1815 roku protegowanym Królestwa Anglii i paru kompani handlowych. Pomogły one Bolivarowi zgromadzić armię i szybko usunąć panowanie hiszpańskie z większości miejsc w Ameryce Południowej. Ich miejsce zajęli de facto Anglosasi.

Uzyskany status quo w Ameryce prezydent USA Monroe zacementował ogłaszając w 1823 tzw., doktrynę Monroe, która głosiła, że żaden z amerykańskich kontynentów nie może być obecnie ani w przyszłości obiektem kolonizacji, oraz że Stany Zjednoczone sprzeciwiają się jakimkolwiek próbom restauracji europejskich, „niedemokratycznych” systemów monarchicznych w Ameryce.

Innym przykładem wykorzystywania nacjonalizmów było rozbicie państwa osmańskiego przez koalicje państw europejskich w XIX wieku, ale głównie przez Anglię, Francję, Rosję i Austro-Węgry. Pobudzono przez lata zewnętrznie resentymenty religijno-narodowościowo w Grecji, Egipcie, Syrii, Rumuni, Bułgarii, Bałkanach i Kaukazie. W rezultacie tego na początku XX wieku Imperium Osmańskie de facto przestało istnieć i skurczyło się do terenu dzisiejszej Turcji. „Wyzwolone” ziemie przyłączano do zwycięzców albo zostawały one koloniami państw europejskich.

Bardzo podobnie Anglia i Francja posługiwały się sprawą zjednoczenia Włoch popierając tam ruchy karbonarskie i wolnościowe. Mocarstwom nie chodziło bynajmniej o przyczynienie Włochom wolności, ale o osłabienie wpływów austriackich i katolicyzmu. Poprzez popieranie idei niepodległości wielkie mocarstwa oszczędzały własne zasoby militarne i gospodarcze swojego państwa. Konflikt fizyczny był realizowany przez zmobilizowane ideą nacjonalistyczną społeczeństwa, to one pownosiły wszystkie koszty i ryzyko przegranej.

Podobnie też było w przypadku ziem polskich. Zainicjowane w 1830 i 1963 roku powstania „narodowe” wybuchłe w zaborze rosyjskim były zewnętrzna inspiracją i służyły realizacji obcej polityki, a nie przysporzeniu Polakom wolności. Były tylko uderzeniem w Rosję przez obce mocarstwa. Polacy zaś zapłacili wszystkie koszty ich przeprowadzenia.

TRZECIA RZESZA

W dobie współczesnej wyjątkowym fenomenem było niemieckie państwo nazistowskie. To niewątpliwie konstrukt bazujący na germańskiej i luterańskiej idei wspólnoty krwi i ziemi. Jednocześnie mamy tutaj nową, niespotykaną wcześniej specyfikę.

Nazizm posiada wszystkie charakterystyczne cechy religii, takie jak nauka o zbawieniu, święte księgi, budowle i miejsca święte czy rozbudowaną liturgię. Hitler, głosząc wyższość rasy aryjskiej, nie próbował udowodnić tego na gruncie naukowym; zamiast tego posługiwał się mitem jej boskości, tym samym stosując argumentację gnostycką (zamiast darwinistycznej). Interpretacja nazizmu, jako religii pozwala wyjaśniać jego zbrodnie, jako wynikające z religijnego obłędu (Michael Wesemann).

To połączenie nacjonalizmu z religijnym fanatyzmem było nową, jakością. Dla sterujących tymi procesami z tylnego siedzenia – Anglosasów z Wall Street – niemieckie państwo-maszyna unicestwiło cały stary porządek kolonialny w Europie, Afryce i Azji. Nie udało się mu tylko zawładnąć ziemią rosyjską, pomimo, że cały świat zachodni dołożył tutaj swoje cegiełki i zmobilizował wszelkie zasoby ludzkie i materialne. Spuszczony z łańcucha fanatyczny, religijny nazizm zburzył wszystkie stare imperia i pozwolił anglosaskiemu kapitałowi i kulturze opanować cały świat w bardzo krótkim czasie.

Anglosasi oczywiście odgrywali po 1945 rolę zbawicieli, chociaż to oni hojnie sponsorowali partię Hitlera widząc w nim – zupełnie słusznie – organizację która zniszczy krępujący ich gorset prawny i ekonomiczny ancien regime.

MUDŻAHEDINI

Po fatalnych doświadczeniach w Wietnamie, kiedy bezpośrednia interwencja wojskowa poniosła klęskę a cały świat zobaczył ogrom zbrodni amerykańskich popełnianych na cywilach, w USA postanowiono większy nacisk położyć na wynajdywanie i wzmacnianie różnorakich organizacji ekstremistycznych i radykalnych ruchów religijnych, aby za ich pomocą realizować tę brudniejszą cząstkę światowej polityki. Będąca odpryskiem tych ogólnych założeń – ogłoszona wówczas tzw., doktryna Regana zakładała między innymi propagowanie politycznego islamizmu w radzieckiej Azji Środkowej. CIA zachęcało ponadto służby pakistańskie Inter-Services Intelligence do trenowania islamistów z całego świata w celu ich udziału w dżihadzie przeciwko ZSRR.

Duże sukcesy na tej niwie Amerykanie odnieśli bardzo szybko w Afganistanie. Najbardziej spektakularnym było wykorzystanie tradycyjnej opozycji afgańskiej, jako tzw. mudżahedinów do obalenia demokratycznych, świeckich i postępowych rządów Republiki Afgańskiej. Okrzyczane w głównych mediach, jako wielkie zwycięstwo wolności w praktyce rządy mudżahedinów oznaczały regres w rozwoju społeczeństwa afgańskiego i powrót do instytucji plemiennych i chaosu rozdrobnienia dzielnicowego, który trwa do dzisiejszego dnia. Ale hegemonowi nie chodziło o szczęście Afgańczyków, tylko o wypchniecie ZSRR z Centralnej Azji.

AL-KAIDA

Al-Kaida, dosłownie „baza danych”, była pierwotnie komputerowym plikiem obejmującym tysiące mudżahedinów, którzy zostali zrekrutowani i wyszkoleni z pomocą CIA, aby pokonać Rosjan. Po wycofaniu się ZSRR z Afganistanu ta masa ekstremistów religijnych kontrolowanych de facto z Waszyngtonu została wykorzystana do destabilizowania Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Wydaje się, także, że akty terroru realizowane przez Al.-Kaidę w Paryżu, Londynie, Madrycie, czy tez spektakularny zamach na World trade Center w 2001 roku służyły do przedstawienia świata islamu, jako dyszących zemsta troglodytów godnych pogardy i potępienia.

Ataki te były wykorzystywane, jako uzasadnienie do podejmowanych napastniczych działań zbrojnych przez „demokratyczne” rządy zachodnie wobec Iraku, Libii, Egiptu czy też Syrii. Al-Kaida niewątpliwie była jedną z programowanych czarnych owiec, które podobnie, jak Hitler po wykonaniu swojego zadania została spektakularnie uśmiercona.

ISIS

Kolejną mutacją ekstremizmu muzułmańskiego zaprogramowanego przez służby amerykańskie było tzw. ISIS – organizacja terrorystyczna, której pierwocin należy szukać w amerykańskich obozach jenieckich w Iraku, gdzie przebywających tam jeńców poddano działaniu ideologii saudyjskich wahabitów, tworząc w przeciągu paru lat fanatyczne bojówki epatujące na cały świat swoim okrucieństwem. Oddziały te były hojne wyposażane przez wywiady mocarstw zachodnich w broń i pieniądze.

Do nowych struktur ściągano także muzułmanów w całej Europy. Znane są przypadki, kiedy ujawniano, że poszczególnymi oddziałami ISIS dowodzili oficerowie izraelscy. Podłożem religijnym był naturalny opór sunnitów z Iraku i Syrii przeciwko dominacji szyitów zaordynowanej przez USA.

Organizacja była najpierw wykorzystana do dalszej destabilizacji bliskiego wschodu – Syrii i Iraku a także Afryki (Libia i Mozambik) szczególnie po fali tzw. „kolorowych rewolucji”. W pewnym momencie ISIS kontrolowało ok 70% powierzchni Syrii i 30% Iraku.

Tzw. „walka z ISIS” była w latach późniejszych pretekstem dla USA, Francji i innych krajów do utrzymywania swoich wojsk z Iraku, Libii, Syrii, a tak naprawdę do kradzieży będących tam złóż węglowodorów. Proceder ten jest kontynuowany do dnia dzisiejszego a USA wywozi z Syrii codziennie tysiące ton skradzionej ropy.

Upadek ISIS to tak naprawdę rezultat poparcia zbrojnego przez Rosję legalnych władz w Syrii i Iraku w 2015 roku. Ośmieszone w ten sposób USA też po pewnym czasie dołączyły do „koalicji przeciwko ISIS” i niechętnie zabijały wyhodowanych wcześniej przez siebie orków. Pomimo pozornej klęski tzw. „operacja ISIS” to wielkie zwycięstwo USA, które obcymi rękami zdestabilizowały cały region Bliskiego Wschodu, opanowały i utrzymały najważniejsze zasobu surowcowe w Iraku, Syrii, i pośrednio w Libii. W oczach własnej opinii publicznej nie są rabusiami, ale wyzwolicielami.

UKRAINA

Wojna na Ukrainie toczy się według reguł nakreślonych dawno temu przez Ronalda Regana. Rolę mudżahedinów pełnią obecnie wszelkiej maści szowiniści, których hodowlę rozpoczęto na Ukrainie zaraz po upadku ZSRR w 1991 roku.

Podmiana ukraińskiej tożsamości poszło stosunkowo łatwo. Będąc przez 30 lat na granicy biologicznego przeżycia, mieszkańcy nie zwracali uwagi na podsuwane im z zachodu fałszywe idee nacjonalistyczne mające swoje korzenie w pismach Doncowa i działalności Bandery. Szczególnie na zachodzie Ukrainy pobudzano emocje i dawne resentymenty do partyzantki UPA. Stosunkowo marginalna grupa działaczy odwołująca się do nacjonalizmu, poprzez przewrót na Majdanie i wojnę ma Donbasie została narzucona całemu krajowi na ideowych i fizycznych przywódców. To Azov, Aidar, Kreken i inne bataliony stały się elitą armii ukraińskiej, a ich zwyczaje państwo przemocą narzuciło armii i reszcie społeczeństwa. Zawołanie faszystowskie „Sława Ukrainie” stało się obowiązującym zawołaniem w armii ukraińskiej. Wyższe stanowiska dowódcze i służby specjalne zostały opanowane przez jawnych nacjonalistów i osoby ze stażami w „batalionach ochotniczych” szczycącymi się walkami w Donbasie.

Agresywna, nacjonalistyczne polityka kulturalna nowych ukraińskich władz osadzonych przez USA oznaczała wyrugowanie wspólnej – rosyjskiej tradycji i zaprzeczenie własnemu dziedzictwu cywilizacyjnemu. Ukraińcy, któryż ponieśli w czasie II Wojny Światowej największe straty biologiczne i którzy równocześnie przez dziesięciolecia nosili miano bohaterów – zwycięzców spod Kurska [??? – admin], wyzwolicieli Oświęcimia [??? – admin] i zdobywców Berlina [!!!??? – admin], otaczani szacunkiem na całym świecie [?? – admin] – nagle rezygnują z tego wielkiego dorobku i chwały wybierając wątpliwy kult Bandery i Szuchewycza i hańbę morderców z Wołynia.

Jak łatwo zdołano Ukraińców przesterować i urobić psychologicznie, aby stali się powolnym narzędziem w ręku światowego hegemona zapominając o swoich żywotnych imponderabiliach? Jak łatwo zdołano w nich zaszczepić ślepą nienawiść do wszystkiego, co rosyjskie, tak, że obserwujemy obecnie niszczenie pomników i palenie książek?

Jako żywo przypomina to sytuację w Niemczech w 1933, czy też dzieje ekstremizmów w państwach arabskich. Idee nacjonalistyczne sprowadzone do kultu religijnego, albo uczucia religijne emocjonalnie wyolbrzymione do absurdu, których efektem jest nienawiść do wszystkich, którzy temu szaleństwu mogą zagrażać. Programowana spójność narodu lub religii z państwem sprawia, że dla większości normalnych ludzi brakuje miejsca do życia w takim organizmie państwowym. Ale za to taką strukturą można doskonale sterować poprzez media i pieniądze. Można ją też dowolnie wykorzystać. To oni zrobią całą brudną robotę, której często wymagają arkana władzy, to oni poświęcą swoje życie za darmo niby w interesie nacji czy też wiary.

Dla stojących w cieniu obcych państw czy też korporacji, którzy faktycznie nimi sterują – to najtańsze rozwiązanie. Nie wymaga bowiem angażowania własnych zasobów ludzkich i ryzyka. Pozwala jednocześnie podejmować wiele przedsięwzięć wątpliwych etycznie. Zresztą w dobie internetu i telefonów komórkowych nie da się już inaczej prowadzić polityki. Każde własne, brutalne działanie może być okupione dużym ryzykiem medialnym. Należy zawsze grać rolę dobrotliwego pasterza zaangażowanego w pomoc dla całego świata i niepełnosprawnych.

A kiedy jakimś cudem do opinii publicznej dostaną się informacje o zbrodniach i zdradach, hegemon i strażnik światowej moralności może się ich szybko pozbyć tak jak Hitlera, Osamy bin Ladena, Abu Bakr al-Baghdadiego i innych.

Piotr Panasiuk
https://konserwatyzm.pl

Noc Listopadowa czy „burda”?

 

Noc Listopadowa czy „burda”?


Wracam do oceny powstania 1830 i Nocy Listopadowej przez gen. Ignacego Prądzyńskiego, który – jak wiadomo – czyn podchorążych potępił, bo zabili tej nocy uczciwych i dobrych Polaków (sześciu generałów i jednego pułkownika). Ale ma do nich pretensję także za to, że nie mieli planu i nie potrafili wykorzystać niemocy Księcia Konstantego.

Pisze w swoich pamiętnikach, co – wedle niego – należało zrobić:

„Wystąpić z gotowym rządem, usunąć i uwięzić ministrów cesarskich, opanować arsenał warszawski i Modlin wezwać wojsko polskie i pułki gwardii do łączenia się z powstaniem przeciwko wspólnemu uciskowi, a nikogo bez koniecznej potrzeby nie zabijać, obmyślić środki niewypuszczenia na żaden sposób Konstantego z rąk swoich, który mając nadzwyczajną władzę nad guberniami da­wniej polskimi (prócz kijowskiej i Białej Rusi) i naczelne dowództwo nad korpusem Litewskim, rozrzuconym w Litwie na Wołyniu, jedynym gotowym był narzędziem do wciągnienia owego korpusu do powstania i do podniesie­nia jednoczesnego całej dawnej Polski; znany zaś charakter Konstantego dostateczną był rękojmią, że on wszystko uczyni, cokolwiek mu podyktowane będzie, zapewniwszy się jego osoby – oto są rzeczy, na które spiskowi całą swoje uwagę zwrócić byli powinni, oto jest, co należało im uskutecznić w pierwszej zaraz chwili wywiesze­nia chorągwi buntu.

Zamiast tego uskutecznili tylko burdę. Pierwszy zaraz ranek po okropnej nocy, w której się tak niepotrzebnie krwią zmazali, ujrzał ich skupionych koło Arsenału, nieśmiałych i jakby się już cała ich dzielność była wysiliła, bez wodza, bez planu, sami nie wiedzieli, co dalej poczynać. Myśląc już tylko o obronie, pracowali nad kilku nędznymi barykadami, jakby dla zupełniejszego naśladowania tego, co w Paryżu zaszło. Uratowała ich nasamprzód niedołężność Konstantego, który, okazując w pierwszych chwilach cokolwiek energii, byłby nieza­wodnie taki bunt stłumił. Miał po temu dostateczne siły”.

Problem jest jednak taki, i na to Prądzyński, piszący te pamiętniki już po latach nie odpowiada – jak taki plan można było zrealizować, skoro nikt z wyższych oficerów i ówczesnych polskich polityków nie brał udziału w spisku (sam Prądzyński także)? Sam pisze, że Noc Listopadowa to była „burda”. Skoro tak, to nikt rozsądny nie miał zamiaru przekształcić tej burdy w coś poważnego, czyli de facto w wojnę z Rosją, przynajmniej na początku.

Prądzyński pisze, że kluczem był Wielki książę Konstanty, bo jego zatrzymanie i zmuszenie do działania na rzecz „całej dawnej Polski” dało by szansę na wygraną.

Czy mógłby to być plan realny? Moim zdaniem to złudzenie. Ubezwłasnowolniony przez Polaków Konstanty miałby prowadzić wojnę ze swoim bratem i całą Rosją? Wątpliwe.

Problem jest inny – czy tej Nocy można było zdławić „burdę” w zarodku? I uratować byt Królestwa Polskiego w kształcie nadanym mu przez Kongres Wiedeński w 1815 roku? Bo tylko taki mógłby być realny plan. Jakiekolwiek wykraczanie poza te ramy uznane w całej Europie (także tej liberalnej, nie tylko wśród zaborców) – było mrzonką. „Burdę” mógł łatwo stłumić sam Wielki książę Konstanty, bo – jak słusznie pisze o tym Prądzyński – miał do tego siłę (było to pięć pułków gwardii rosyjskiej, pułk strzelców konnych polskich, większa część gwardii pieszej polskiej).

Dlaczego tego nie zrobił? Czy tylko dlatego, że „stracił głowę”? Nie tylko. Konstanty uznał bowiem, że to co się stało musi być załatwione przez samych Polaków, czym niejako uznał, że los Królestwa Polskiego leży w rękach polskich a nie rosyjskich. I było to – moim zdaniem – stanowisko słuszne.

W 1814 polska armia walcząca po stronie Napoleona zawarła niepisany pakt polityczny z Aleksandrem I, dzięki czemu powstało Królestwo Polskie. To oficerowie tej armii byli niejako gwarantami jego istnienia. W sytuacji krytycznej w roku 1830 Konstanty zwracał się do nich – udowodnijcie, że to jest wasze państwo, że nie jest to państwo istniejące tylko dzięki rosyjskim bagnetom. Nikt jednak z dawnych napoleońskich dowódców nie zdobył się na to, żeby „burdę” stłumić polskimi rękami, choć praktycznie wszyscy uznali wystąpienie podchorążych za szaleństwo, które zgubi Polskę. Nawet śmierć sześciu generałów zabitych przez podchorążych – niczego nie zmieniło.

Oglądanie się na Konstantego świadczyło o tym, że nikt nie jest zdolny do podjęcia się tego dzieła. Niech zrobią to Rosjanie – zdawali się mówić polscy generałowie. Każdy następny dzień bierności czynił sprawę Królestwa i jego autonomii – coraz bardziej beznadziejną. Miał jeszcze szansę obwołany Dyktatorem gen. Józef Chłopicki, ale też niczego nie zrobił, a potem musiał dowodzić, niejako wbrew sobie, w największej bitwie wojny polsko-rosyjskiej.

Dramat Nocy Listopadowej i ówczesnej Polski polegał na tym, że przetrwała ona pierwszą dobę, do rana 30 listopada 1830 roku. A mogła trwać parę godzin, gdyby któryś z generałów polskich zdecydował się na szybką likwidację spisku, bez oglądania się na Konstantego. Kiedy już by to się udało, wtedy Konstanty mógł wejść do gry i uratować byt Królestwa, mając jeden wielki atut – sami Polacy potwierdzili, że chcą, by to państwo dalej istniało.

Stało się jednak inaczej. Autorzy „burdy” co prawda przegrali, ale nie do końca – wszystko się bowiem skończyło unicestwieniem państwa zwanego Królestwem Kongresowym, likwidacją Sejmu i Wojska Polskiego, autonomii gospodarczej i kulturowej. Po latach jeden z piewców tego „czynu listopadowego” powie, że właśnie o to chodziło.

Jan Engelgard
https://myslpolska.info

12 ciekawostek na dowód, że natura naprawdę ciężko pracowała nad projektem pod tytułem „kot”

 

12 ciekawostek na dowód, że natura naprawdę ciężko pracowała nad projektem pod tytułem „kot”


[My, którzy wiemy, że kot jest arcydziełem Boga, przejdźmy do porządku dziennego nad tytułem – admin]

Te stworzonka z pięknymi wąsami i ogonami, które uwielbiają wciskać się w każde pudełko, wciąż pozostają wielką tajemnicą dla swoich opiekunów. Anatomia i zachowanie kotów stale ciekawi naukowców i prawie każdego roku odkrywają nowe niesamowite fakty na ich temat.

• Natura wyposażyła koty w wyjątkowe narzędzie, które pomaga im zadbać o higienę, a mianowicie języczek. Kilka lat temu naukowcy zbadali ten narząd za pomocą zaawansowanych kamer. Okazało się, że „kolce” na kocich języczkach mogą się obracać i wyglądają jak haczyki. I dlatego koty tak świetnie potrafią zadbać o własne futerko. Naukowcy są przekonani, że kolejne odkrycia na temat ich języków pozwolą nam stworzyć zaawansowane szczotki do włosów i wiele innych przydatnych przedmiotów.

• Każdy właściciel kota z pewnością doświadczył sytuacji, kiedy głaskał swojego pupila i wszystko wydawało się w porządku, a zwierzę nagle ugryzło go w rękę. Takie ugryzienia nie są zwykle zbyt silne, a na skórze nie pozostają po nich ślady, ale większość osób nie wie, gdzie popełnia błąd.

Takie zachowanie to sygnał od kota, że czas zostawić go w spokoju. Jeśli wasz pupil tak robi, policzcie, ile razy go pogłaskaliście, zanim was zaatakował. Jeśli zrobiliście to pięć razy, następnym razem pogłaszczcie go tylko cztery razy. Kiedy poznacie limit głaskania, liczba tych „nagłych ataków” się zmniejszy.


• Koty mają 3 powieki. W kącikach ich oczu znajduje się biała błona, która zakrywa gałkę oczną, kiedy zwierzę śpi lub mruga. Jest to coś w rodzaju czyścika, który usuwa wszelkie zabrudzenia, a przy okazji nawilża.

• Bardzo często można zaobserwować, jak podczas głaskania kot wygina grzbiet. Nie ma w tym nic niebezpiecznego. W ten sposób pokazuje pozytywną reakcję na to, co robicie. Prawdopodobnie trafiliście w punkt na grzbiecie, którego głaskanie sprawia mu ogromną przyjemność. Znajduje się w dole grzbietu, tam, gdzie zaczyna się ogon. Są jednak koty, które nie znoszą być tam dotykane. Wszystko zależy od tego, jakie usposobienie ma zwierzak.

• Kiedy idziemy gdzieś po ciemku, posługujemy się dłońmi, by rozeznać się w terenie. Koty używają w tym celu swoich wąsów. Włoski na ich pyszczkach działają jak czujki, które informują ich o tym, jak bezpieczne jest otoczenie. Gdy dookoła zachodzą jakieś zmiany, receptory na koniuszkach wąsików szybko wysyłają sygnał do układu nerwowego.

• Zdarza się, że koty odgryzają wąsy swoich młodych. Mogą to zrobić przypadkiem podczas wylizywania ich futerka. Ale zazwyczaj oznacza to, że kotka chce kontrolować swoje potomstwo i w ten sposób dopilnowuje, by nie odchodziły zbyt daleko. Zdaniem internautów bywa też tak, że dominujące osobniki odgryzają wąsy swoich spokojniejszych kompanów.

• Można odgadnąć, jakiej płci jest kot, zwracając uwagę na to, którą łapę stawia najpierw, gdy schodzi po schodach, grzebie nią albo się bawi. Jeśli używa prawej, to najprawdopodobniej jest to kotka, a jeśli lewej — to są większe szanse, że to kocurek.


• Skąd się bierze ta legendarna już miłość kotów do pudełek? Chodzi o to, że tektura zapewnia bezpieczeństwo i izolację. Naukowcy udowodnili też, że pudełka mają dobry wpływ na psychikę kotów. Zwierzęta, które trafiły do schroniska, podzielono na dwie grupy. Jednej z nich zapewniono pudełka. Po zaledwie 3 dniach poziom stresu u zwierzaków, które miały do dyspozycji kartoniki, był znacząco niższy, niż u kotów, które ich nie miały.

• Po rozwikłaniu tajemnicy pudełek przyszła pora na kolejne zadanie dla naukowców. Dlaczego koty lubią siedzieć lub leżeć na prostokątnych przedmiotach, takich jak ręczniki, kartki papieru albo klawiatury? Co więcej, jeśli wykleicie taśmą na podłodze prostokąt, istnieje duża szansa, że zwierzak będzie próbował się do niego wcisnąć. Zdaniem specjalistów tu też chodzi o poczucie bezpieczeństwa. Takie figury na podłodze wyglądają dla kotów jak pudełka.

• Koty nigdy nie polubią słodyczy. Chodzi o to, że w ich DNA nie ma aminokwasów, które odpowiadają za odczuwanie słodkiego smaku. A więc jeśli kot chce polizać wasze lody, to nie dlatego, że lubi ich smak.

• Jeśli zobaczycie białego kota w czarne i rude plamki, to jest 99,9% szans na to, że to kotka. Takie umaszczenie jest rzadko spotykane wśród kocurów i świadczy o bezpłodności. U samczyków takie kolory są wynikiem genetycznej anomalii.

• Zdaniem niektórych weterynarzy istnieje związek pomiędzy kolorem futra a temperamentem kota. Przykładowo rude koty są bardziej komunikatywne, a te o szylkretowym umaszczeniu bardziej niezależne.

https://jasnastrona.com/

Jak wymyślono naród żydowski? Wywiad z profesorem Szlomo Sandem.

 

Jak wymyślono naród żydowski? Wywiad z profesorem Szlomo Sandem.


Wywiad z profesorem Szlomo Sandem przeprowadził Piotr Zychowicz.

Od wielu lat żadna książka tak silnie nie wstrząsnęła światem żydowskim, jak „Wymyślenie żydowskiego narodu” Szlomo Sanda, profesora historii z prestiżowego Uniwersytetu Telawiwskiego. Izraelski naukowiec o polskich korzeniach przez jednych został określony jako wariat i antysemita, który kala własne gniazdo. Inni uważają go za wizjonera, który nie bał się wystąpić przeciwko największemu żydowskiemu tabu i złamać zmowę milczenia

Jak wskazuje tytuł książki, profesor Sand uważa, że… naród żydowski został wymyślony.

W Izraelu jego naukowa rozprawa spotkała się z wielkim zainteresowaniem czytelników i – rzecz niemal bez precedensu dla prac naukowych – trafiła na listę bestsellerów, na której znajdowała się nieprzerwanie przez 19 tygodni. Podobny sukces odniosła we Francji, gdzie zdobyła prestiżową nagrodę Prix Aujourd’hui.

W październiku książka wyszła po angielsku i trafiła do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, wywołując kolejną falę polemik i prasowych sporów. Krytyczną recenzję książki opublikował niedawno „Financial Times”. Gazeta uznała ją za prowokację. Federacja Syjonistyczna Wielkiej Brytanii i Irlandii zaś ostrzegła, że lansowanie podobnych tez „może się przyczynić do wzrostu incydentów na tle antysemickim”. Autor książki – według organizacji – szuka zaś taniej sensacji.

Rz: Kto wymyślił naród żydowski?

Żydowscy historycy żyjący w Niemczech w drugiej połowie XIX wieku. To był okres kształtowania się nowoczesnych nacjonalizmów w Europie. Mieszkańcy Starego Kontynentu zaczęli wtedy myśleć kategoriami wspólnot etnicznych. Rodziły się narody: niemiecki, polski, francuski. Żydowscy historycy w Niemczech byli ludźmi swoich czasów i działali pod wpływem dominujących w nich prądów. Wzorowali się na nacjonalistach państw europejskich, głównie Niemcach, i w taki sposób powstał syjonizm, a wraz z nim naród żydowski.

Jak to „powstał”?

Powstał, bo wcześniej nie istniał.

Przecież Żydzi mieszkali w Europie od dwóch tysięcy lat. Odkąd zostali wygnani przez Rzymian z Palestyny.

Nic takiego się nie stało. To mit. Rzymianie wcale nie wypędzili Żydów z Palestyny, a Żydzi wcale nie przybyli do Europy. System kar, jaki Rzymianie stosowali wobec ujarzmionych nacji, nie przewidywał masowych wysiedleń. Wyrzucenie całego narodu z jego ziemi to bardzo skomplikowana operacja, której wykonanie stało się możliwe dopiero w XX wieku wraz z rozwojem niezbędnej infrastruktury, np. linii kolejowych. Nawet Trzecia Rzesza miała spore problemy z takimi operacjami, a co dopiero Imperium Rzymskie. Rzymianie byli oczywiście brutalni. Mogli zabić wielu ludzi, spalić miasto, ale nie wypędzali całych narodów.

Ale przecież to fakt powszechnie znany…

Oczywiście, że powszechnie znany. O wypędzeniu napisano w deklaracji niepodległości Izraela z 1948 roku, a nawet na naszych banknotach. Do tego bowiem sprowadza się mit założycielski Państwa Izrael: wyrzucili nas z naszej ziemi dwa tysiące lat temu, ale teraz wróciliśmy, aby ją odebrać. Nawet ja – zawodowy historyk od kilkudziesięciu lat – bezkrytycznie w to wierzyłem. Dopóki dziesięć lat temu nie postanowiłem zbadać tego problemu…

Co się okazało?

Zacząłem od literatury przedmiotu. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że nie ma ani jednej książki naukowej na temat wypędzenia Żydów z Palestyny. Wyobraża pan to sobie? Jedno z najważniejszych wydarzeń w historii narodu, a nikt nie napisał na ten temat opracowania historycznego!

To jeszcze nie dowód, że to nieprawda.

Bądźmy poważni. Mamy do czynienia z wielką mistyfikacją. Mit o wypędzeniu Żydów to wytwór chrześcijańskiej propagandy z IV wieku. Miała to być kara za zabicie Syna Bożego. Właśnie do tego mitu nawiązali syjoniści w XIX wieku. Aby zbudować naród, trzeba było spreparować jego pamięć. Francuscy nacjonaliści odwoływali się do starożytnych Galów, włoscy do Juliusza Cezara, a niemieccy do Teutonów. Żydzi wzięli z nich przykład. Ogłosili, że Rzymianie wypędzili ich przodków z Palestyny, ci rozeszli się po całej ziemi, ale teraz muszą znowu połączyć się w jeden naród.

Ale przecież to jest fakt – w Europie, Afryce i w Azji istniały lub nadal istnieją skupiska Żydów.

Tak, ale wszyscy ci ludzie nie są wcale potomkami wypędzonych Żydów z Palestyny. Mało tego, w sensie etnicznym wcale nie są Żydami. To przedstawiciele rozmaitych innych ludów i narodów, których przodkowie przed wiekami nawrócili się na religię judaistyczną. Żydzi znaleźli się na całym świecie nie dzięki jakiejś mitycznej wędrówce ludów, tylko dzięki masowemu nawracaniu! Bycie Żydem w Europie czy Afryce nie miało nic wspólnego z narodowością. Żydami byli po prostu wyznawcy judaizmu.

Judaizm jest jednak ściśle powiązany z tożsamością etniczną.

Teraz tak. Ale wystarczy przestudiować starożytne źródła arabskie, wczesnochrześcijańskie, pogańskie czy żydowskie (z Talmudem na czele), aby się przekonać, że religia judaistyczna długo była religią nawracającą. Od II wieku przed narodzeniem Chrystusa aż do IV wieku naszej ery judaizm był najważniejszą monoteistyczną religią na świecie, której celem było pozyskanie jak najwięcej nowych wyznawców. Przekonanie pogan, że powinni wierzyć w jednego Boga, co robiono zresztą bardzo skutecznie. I stąd na świecie wzięło się tylu Żydów.

Ale przecież większość Żydów w Polsce wyglądała zupełnie inaczej niż Polacy. Nie mogli to być nawróceni na judaizm Słowianie.

Na judaizm nie nawracali się tylko poszczególni ludzie, ale – tak samo jak w przypadku chrześcijaństwa – całe królestwa. Na przykład w Jemenie czy Afryce Północnej. Podobnie stało się z leżącym pomiędzy Morzem Kaspijskim a Morzem Czarnym królestwem Chazarów. W XII wieku ten nawrócony na judaizm turecki lud zaczął być jednak spychany przez Tatarów i Mongołów Dżyngis-chana na zachód. Zatrzymali się we wschodniej Polsce. Odpowiedź na pańskie pytanie jest więc prosta:

75 procent polskich Żydów wygląda inaczej niż Polacy, gdyż jest pochodzenia chazarskiego.

W Polsce panuje przekonanie, że Żydzi przyszli do nas z Zachodu, a nie ze Wschodu.

Ta teoria pojawiła się dopiero w latach 60. XX wieku. Wcześniej wszyscy wielcy historycy – począwszy od Ernesta Renana, aż po Marca Blocha – uważali, że Żydzi przybyli do Polski z Chazarii. Zdanie to podzielali zresztą badacze syjonistyczni, choćby jeden z najważniejszych żydowskich historyków międzywojnia Icchak Shipper z Warszawy. Oni mylili się tylko w jednym. Twierdzili, że Żydzi najpierw przyjechali do Chazarii z Palestyny, a dopiero potem do Polski.

W Polsce panuje przekonanie, że Żydzi osiedlali się u nas, uciekając przed prześladowaniami na Zachodzie. Polska miała być ostoją religijnej tolerancji.

Miło o tym mówić, a jeszcze milej słuchać. Obawiam się jednak, że muszę sprowadzić Polaków na ziemię. Z demograficznego punktu widzenia nie da się wytłumaczyć istnienia tak wielkiej populacji Żydów w Polsce jako rezultatu emigracji z Niemiec czy z Hiszpanii. Tamtejsze społeczności były na to zbyt małe. Swoją drogą, czy pan wie, jak niemieccy Żydzi nie znosili polskich Żydów? Nazywali ich pogardliwie Ost-Juden. Uważali ich za półdzikich, brudnych Azjatów, z którymi nie chcieli mieć nic wspólnego. Takim terminem określali na przykład moich pochodzących z Łodzi rodziców.

Powiedział pan, że potomkami Chazarów było 75 procent polskich Żydów. A reszta?

Moja mama miała osiem sióstr. Pięć miało kruczoczarne włosy i semickie rysy – tak jak ja – ale trzy były blondynkami i miały niebieskie oczy. Do dziś wielu Żydów pochodzących z Polski ma europejski wygląd. Dlaczego? Otóż, królestwo Chazarów podbiło ziemie zamieszkane przez Słowian. Mniej więcej w okolicach Kijowa. 25 procent polskich Żydów to potomkowie tych Słowian, którzy przyjęli judaizm od swoich chazarskich władców.

A może to efekt mieszanych małżeństw?

Oczywiście, to też się zdarzało, ale nie na jakąś wielką skalę. Tak czy inaczej w efekcie tego podczas okupacji Niemcy mieli poważne kłopoty z rozróżnieniem Polaków od Żydów. Ojciec opowiadał mi, że podczas pierwszych miesięcy okupacji, które przeżył w Łodzi, Niemcy bezskutecznie próbowali identyfikować Żydów na oko. W efekcie wielu Żydów, którzy mieli idealnie aryjskie rysy, chodziło sobie swobodnie po ulicach. Niemcy – choć bardzo tego chcieli – nie mogli więc w Polsce dokonać Holokaustu na podstawie swoich teorii rasowych, pomiarów i tym podobne. Zagłada Żydów w Polsce została dokonana na podstawie dokumentów: spisów ludności, dowodów osobistych, świadectw urodzenia.

Skoro nie było takiego wydarzenia jak wypędzenie Żydów z Palestyny, to gdzie się ci Żydzi podziali?

Nigdzie. Nadal mieszkają na swojej ziemi w Palestynie. Potomkowie starożytnych Żydów to dzisiejsi Palestyńczycy. Ludzie ci zostali bowiem zarabizowani po tym, gdy w VII wieku Palestyna została podbita przez Arabów. Nie ma się im zresztą co dziwić. Arabowie ogłosili, że każdy, kto uzna Mahometa za proroka, zostanie zwolniony od podatków. Myślę, że gdyby ktoś coś takiego zaproponował dzisiejszym Izraelczykom, zapewne duża część z nich też by się nawróciła na wiarę Allaha. (śmiech)

Ale Palestyńczycy wyglądają przecież jak Arabowie. Nie różnią się od Egipcjan czy Irakijczyków.

Trudno, żeby po tylu stuleciach taki mały naród zachował etniczną czystość. Palestyńczycy często pytają mnie: czyli to my jesteśmy prawdziwymi Żydami? Nie, odpowiadam, jesteście tylko ich potomkami. Żyjecie bowiem w miejscu świata, przez które przechodziło wielu zdobywców i wszyscy zostawiali tu swoją spermę. Podbój arabski był również podbojem biologicznym. Nie zmienia to jednak faktu, że członek Hamasu z Hebronu jest bliżej spokrewniony z antycznymi Żydami niż izraelski żołnierz, z którym walczy.

Palestyńczycy nie są chyba zachwyceni, gdy mówi im pan, że w ich żyłach płynie żydowska krew?

Rzeczywiście, nie lubią o tym słuchać. (śmiech) To chyba najlepszy dowód na to, że nie jestem agentem Hamasu i nie napisałem swojej książki na zlecenie Arabów.

Wróćmy do kwestii żydowskiej tożsamości. Stosunek do Palestyny zawsze miał chyba także wymiar religijny.

Tak, i co ciekawe w religijnej tradycji żydowskiej wypędzenie miało wymiar metafizyczny, a nie realny. Przeciwieństwem „wypędzenia” zawsze było „odkupienie”. Dopiero rewolucja syjonistyczna przeformowała odwieczną judaistyczną formułę „wypędzenie” – „odkupienie” na „wypędzenie” – „powrót do ojczyzny”. Żydzi przez wieki uważali, że powrócą do Ziemi Obiecanej, dopiero gdy przyjdzie Mesjasz i rozpocznie się sąd ostateczny. Powrócą jednak w sensie duchowym, po śmierci.

Czy dlatego wielu religijnych Żydów do dziś nie popiera syjonizmu i Państwa Izrael?

Nie popiera? Oni uważają, że jego istnienie jest obrazą Boga i bluźnierstwem. Proszę zwrócić uwagę, że przez całe wieki Żydzi wcale nie pchali się do Ziemi Obiecanej, to się zaczęło dopiero w XX stuleciu. Żydzi w Babilonie żyli przecież w odległości czterech dni jazdy wielbłądem od Palestyny! I wcale nie chcieli się tam przeprowadzić.

Czyli wszystko zaczęło się od syjonizmu?

Tak, ale nawet gdy ta ideologia już istniała, większość Żydów wcale nie paliła się do wyjazdu na Bliski Wschód. Gdy pod koniec lat 80. XIX wieku w Rosji zaczęły się wielkie pogromy, wśród Żydów zawrzało. Część, jak Róża Luksemburg, stała się rewolucjonistami, część poparła socjaldemokrację, ale większość głosowała nogami. Zaczęła się masowa migracja do Ameryki.

W latach 20. USA uznały jednak, że mają wystarczająco dużo Żydów, i zamknęły przed nimi drzwi. Wtedy nie było już wyboru – ludzie zaczęli osiedlać się w Palestynie. Kolejna fala przybyła z Niemiec po dojściu Hitlera do władzy w latach 30. A potem już poszło. II wojna światowa, Holokaust i ostateczne zwycięstwo syjonizmu, jakim było powstanie Izraela. Swoją drogą oglądał pan kiedyś słynne żydowskie filmy kręcone w Nowym Jorku w latach 20.? Jak pan myśli, jaki kraj przedstawiano w nich jako ukochaną ojczyznę, o jakim kraju mówiono z nostalgią i miłością?

Domyślam się, że nie o Palestynie.

O Polsce! To była dla Żydów prawdziwa ojczyzna. Mój ojciec, umierając w Izraelu, mówił właśnie o Polsce! Kraju, do którego tęsknił i uważał za swoją prawdziwą ojczyznę. Tak mówił o Polsce stary Żyd umierający w państwie żydowskim, w Ziemi Obiecanej. Ciekawe, co?

Pański ojciec przetrwał zagładę w Polsce?

Nie, w grudniu 1939 roku uciekł z niemieckiej strefy okupacyjnej do sowieckiej. Wziął mamę i siostrę (ja urodziłem się już po wojnie w obozie przejściowym w Austrii) i przedostał na teren opanowany przez Armię Czerwoną. Co ciekawe, ojciec przed wojną był działaczem komunistycznym, ale Sowietom się do tego nie przyznał. Bał się, że NKWD go zamorduje, tak jak zamordowała wielu innych działaczy KPP w latach 30. Moja rodzina uratowała się więc dlatego, że byliśmy Żydami, a nie komunistami. Wywieźli ich do Uzbekistanu i tam przetrwali wojnę.

Mam wrażenie, że czasami prowokuje pan swoich rodaków. Powiedział pan kiedyś, że powstanie Izraela było aktem gwałtu.

Zostałem wtedy zaproszony przez uniwersytet na terytoriach okupowanych. Po wykładzie Palestyńczycy zapytali mnie, dlaczego – choć jestem zwolennikiem takiej teorii historycznej – nadal usprawiedliwiam istnienie Państwa Izrael. Odpowiedziałem, że nawet dziecko zrodzone w wyniku gwałtu ma prawo do życia. Potem opisały to palestyńskie gazety i zrobiło się sporo szumu. Ale ja to podtrzymuję. Uważam, że Izrael ma prawo do egzystencji na Bliskim Wschodzie.

Ale nie z powodu bajek o powrocie do ziemi przodków, ale dlatego, że próba zniszczenia go doprowadziłaby do niewyobrażalnej tragedii.

Ale obecny kształt tego państwa panu nie odpowiada?

Nie. Mój sprzeciw wzbudza to, że Izrael oficjalnie nazywa się państwem żydowskim, a na naszej fladze jest gwiazda Dawida. Sprawia to, że ćwierć populacji kraju [tak zwani izraelscy Arabowie, nie mylić z Palestyńczykami mieszkającymi na terytoriach okupowanych – przyp. red.] traktowana jest jak obywatele drugiej kategorii. Izrael powinien porzucić swój żydowski charakter i stać się świeckim państwem Żydów i Arabów.

Czy to nie utopia? Wielu Izraelczyków uważa, że w sytuacji, gdy kraj znajduje się w morzu wrogich Arabów, oznaczałaby to samobójstwo.

Jest dokładnie odwrotnie! Izrael czeka katastrofa, jeżeli się nie zmieni. Prędzej czy później dojdzie tu do masowej rewolty. Nie wybuchnie ona w Autonomii Palestyńskiej, ale na północy Izraela, w Galilei, której większość mieszkańców stanowią Arabowie. Galilea będzie izraelskim Kosowem. Kosowo zaczęło separować się od Serbii, gdy kraj ten stał się państwem plemiennym, nacjonalistycznym. Choć zamieszkane przez Albańczyków, nie chciało przyłączyć się do biednej, zapóźnionej Albanii i zdecydowało się na samodzielność. To samo stanie się z Galileą. Izraelscy Arabowie nie będą chcieli wejść w skład zacofanej Autonomii Palestyńskiej, ale długo już w państwie żydowskim nie wytrzymają.

Żydzi i Arabowie mieliby stworzyć razem jedno państwo? Przecież nienawiść jest tak wielka…

I kto to mówi? Polak! A czy między wami a Niemcami nie było wielkiej nienawiści? I ten wasz konflikt nie trwał 60 lat, tylko 1000! A teraz jakoś jesteście świetnymi sąsiadami i znaleźliście się w jednej federacji! A Polacy doznali od Niemców tyle krzywd. Ja akurat jestem jednym z tych Żydów, którzy nie zapomnieli, że w Polsce podczas wojny nie zginęły tylko trzy miliony polskich Żydów, ale również trzy miliony Polaków. Pamięta pan film Claude’a Lanzmanna „Szoah”? Dzięwięciogodzinny dokument, większość nagrana w Polsce, i ani słowa o tym, że Polacy też ginęli w obozach.

Jaka przyszłość czeka Izrael?

Bardzo ponura. Obawiam się, że w dalekiej perspektywie nie ma żadnej szansy, żeby przetrwał na Bliskim Wschodzie jako państwo żydowskie. Należy zerwać z tym nonsensem i porozumieć się z Arabami. Przyjąć wreszcie do wiadomości rzecz oczywistą: że jesteśmy wielokulturowym, wieloetnicznym społeczeństwem, a nie żadnym plemiennym monolitem, który może się separować od Arabów. Proszę się przespacerować ulicami Tel Awiwu. Jaki pluralizm! Ile ludzkich typów! Żydzi europejscy, Żydzi bliskowschodni, Polacy,

Rosjanie, Etiopczycy! I ci wszyscy ludzie uparcie powtarzają, że w ich żyłach płynie jedna krew.

Rzeczywiście trudno uwierzyć, żeby etiopscy Żydzi byli potomkami Żydów z Palestyny.

Trudno uwierzyć? Przecież to są Murzyni! Najgorsze jest w tym to, że ci dorośli ludzie całkowicie na poważnie, bez mrugnięcia okiem twierdzą, że są potomkami króla Salomona. Żydami, którzy zgubili się przed wiekami w Afryce, ale już całe szczęście się odnaleźli i wrócili do domu.

Są momenty, w których wydaje mi się, że świat zwariował. Jedna z największych tragedii ludzkości polega na tym, że ludzie patrzą, ale nie widzą. Żyjemy w oparach ideologii, które lansują najbardziej karkołomne teorie, a my bezrefleksyjnie je przyjmujemy i uważamy za prawdę objawioną.

Pańska teoria również wzbudza wiele kontrowersji. Jest pan nawet oskarżany o antysemityzm.

Polityka Państwa Izrael przyczyniła się do znacznie większego wzrostu antysemityzmu niż moja książka. Gdy ktoś mówi coś niewygodnego, najłatwiej jest go oskarżyć o antysemityzm. Ja nie dam sobie zamknąć ust i dalej będę się starał obalić niebezpieczny mit, że Izraelczycy są wspólnotą etniczną. Doprowadza on bowiem do szaleństwa, jakim jest udawanie, że ćwierć populacji naszego kraju nie istnieje. Jak długo jeszcze można utrzymywać tę iluzję?

Obiecałem sobie, że nie będę szedł na żadne kompromisy z ideologią, jak robi to wielu innych badaczy. Mówić półgębkiem czy posługiwać się aluzjami. Jestem na to za stary. Mówię prawdę, bo niedługo może już być za późno. Ten sam mit, na podstawie którego narodził się Izrael, może się okazać mitem, który go zniszczy.

Shlomo Sand jest profesorem historii uniwersytetu w Tel Awiwie. Autor głośnej i kontrowersyjnej książki „The Invention of the Jewish People” – „Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski”, a także „Dlaczego przestałem być Żydem. Spojrzenie Izraelczyka” oraz „Kiedy i jak wynaleziono Ziemię Izraela. Od Ziemi Świętej do ojczyzny”.

Źródło: https://wolna-polska.pl/wiadomosci/narod-zydowski-zostal-wymyslony-2018-01  [nieaktualne – admin]
https://www.salon24.pl

 

Wizje oderwane od rzeczywistości

 

Wizje oderwane od rzeczywistości


Praca prof. Gerharda L. Weinberga (ur. 1928) poświęcona jest przedstawieniu wizji świata powojennego i wojennych celów przywódców sześciu państw uwikłanych w II wojnę światową: Adolfa Hitlera, Benito Mussoliniego, Tojo Hidekiego, Czang Kaj-szeka, Józefa Stalina, Winstona Churchila, Charlesa de Gaulle’a i Franklina D. Roosevelta.

Analizie poglądów żywionych przez każdego z mężów stanu poświęcony jest odrębny rozdział, pracę ramifikują zaś wstęp, wprowadzenie i zakończenie. Tekstowi towarzyszy siedem szkicowych map, obszerne przypisy i bibliografia.

Sam prof. G. L. Weinberg jest Żydem niemieckiego pochodzenia, którego rodzina zbiegła z rządzonych przez narodowych socjalistów Niemiec najpierw do UK a następnie do USA. W młodości służył na jankeskich siłach okupacyjnych w Japonii, by następnie rozpocząć karierę akademicką.

Z doboru przytaczanych w bibliografii materiałów wynika, że posługuje się przynajmniej językami niemieckim i angielskim. W pracy naukowej specjalizował się w polityce zagranicznej Niemiec pod rządami narodowych socjalistów i w historii II wojny światowej, którym to zagadnieniom poświęcił monumentalne opracowania. Jego tezy i interpretacje historyczne wydają się sytuować go w „reżymowym” nurcie zachodniej historiografii.

W omawianej pracy uderza brak objętościowej i merytorycznej równowagi poszczególnych rozdziałów, z których najobszerniejsze i najbardziej szczegółowe poświęcono F. D. Rooseveltowi, W. Churchilowi i J. Stalinowi, podczas gdy opisy koncepcji pozostałych przywódców są wyraźnie bardziej ogólnikowe.

Wątpliwości budzi już zresztą poświecenie rozdziału Tojo Hidekiemu, gdyż literatura przedmiotu stoi raczej na stanowisku o kolektywnym kierownictwie polityczno-wojskowym Japonii okresu militaryzmu, w którym Tojo był tylko jednym z szerszego grona. Potwierdza to poniekąd sam wywód prof. G. L. Weinberga, w którym podstawą analizy jest przygotowany w grudniu 1941 r. przez zespół ekspertów kierowanego przez Tojo japońskiego Ministerstwa Wojny dokument pn. „Plan urządzenia Ziem w strefie wspólnego dobrobytu Wielkiej Azji Wschodniej”. Jak przyznaje prof. G. L. Weinberg, brak jest w zasadzie innych miarodajnych pisanych źródeł dla rekonstrukcji poglądów Tojo. Wybór Tojo Hidekiego na „reprezentanta” kierownictwa Japonii wydaje się zatem nieco na wyrost.

Ciekawostką, mogącą zainteresować czytelnika, są natomiast twierdzenia o planach Japończyków włączenia do nowego ładu Azji Wschodniej również krajów Morza Karaibskiego jak Kuba, Wenezuela czy Haiti. Nieco szerzej znany jest za to chyba fakt, że dyplomacja japońska usilnie naciskała w czasie wojny Niemcy, by te zawarły separatystyczny pokój z ZSRR i skoncentrowały się na wojnie z mocarstwami anglosaskimi.

Jak twierdzi autor omawianej pracy, zabiegi takie wynikały jednak z ignorancji kierownictwa japońskiego co do faktycznych celów wojennych A. Hitlera. Te ostatnie warto tu przypomnieć, bowiem podważają one snute w Polsce, szczególnie w ostatnich latach, wizje antyradzieckiego sojuszu niemiecko-polskiego. Takim podstawowym celem narodowosocjalistycznych Niemiec było zaś zastąpienie rodzimych populacji wschodniej Europy przez kolonów niemieckich. Autor spekuluje, że Niemcy mogły posłużyć się dla osiągnięcia tego celu wynikami prowadzonych w obozach koncentracyjnych eksperymentów ze sterylizacją, by doprowadzić do wymarcia etnosów polskiego i ludów ruskich po upływie pokolenia, przyznaje jednak, że na poparcie tych spekulacji brak jest dowodów.

Profesorowi G. L. Weinbergowi można natomiast zarzucić, że posługuje się hiperbolą o antyslawizmie niemieckich narodowych socjalistów, przemilczając równocześnie ich poparcie dla słowiańskich Słowaków i Chorwatów oraz względnie bezkrwawą dominację nad słowiańskimi Czechami i Morawami oraz Bułgarią.

Argument ten można jednak odeprzeć przywołując przykład Żydów, których emigrację do Palestyny reżim hitlerowski popierał, równocześnie obiecując antyżydowskiemu Wielkiemu Muftiemu Jerozolimy zabicie wszystkich Żydów na Bliskim Wschodzie gdy już ten zostanie opanowany przez państwa Osi. Nie inaczej wyglądały zresztą relacje niemieckiego okupanta z orientującymi się na niego kolaborantami i nacjonalistami z Ukrainy i krajów bałtyckich.

Poglądy A. Hitlera na świat po zwycięstwie narodowosocjalistycznych Niemiec uderzają zresztą prymitywizmem. Oto bowiem projektowane rozgraniczenie z Japonią na gruzach ZSRR planowano przeprowadzić po prostu po linii 70º długości geograficznej wschodniej (fakt, że propozycja ta wyszła od Japończyków). Bardziej geopolitycznie ugruntowane jawi się tu stanowisko generalnego dowództwa Wehrmachtu, proponującego oprzeć przyszłą granicę na Jeniseju, górach Tien-Szan i Hindukusz, tak by po stronie niemieckiej znalazło się kuźnieckie zagłębie węglowe.

Również jednak wywód prof. G. L. Weiberga jest tu wyraźnie zbyt ogólnikowy, rojąc się od sformułowań w rodzaju „skrawki terytorium utracone na rzecz Belgii” (s. 31), „skrawka północno-zachodnich Włoch” (s.195), czy „niektóre części Grecji”(s. 32), co tym bardziej rozczarowujące, że chodzi przecież o fakty powszechnie znane.

Nazbyt duża ogólnikowość powtarza się też jednak w innych miejscach – tam gdzie podanie szczegółów wyraźnie wzbogacało by naszą wiedzę – gdy na przykład mowa jest o „terytoriach scedowanych (przez Indochiny Francuskie) na rzecz Tajlandii” (s. 193), czy „południowej części włoskiej kolonii w Libii” (s. 194), które de Gaulle chciał włączyć do posiadłości francuskich; skoro już w książce o takich terytoriach mowa, warto by wymienić ich nazwy i podać choćby skromną charakterystykę.

Autor wykazuje się zaś zaskakującą jak na anglosaskiego badacza znajomością spraw polskich, poprawnie przywołując różne warianty przeprowadzenia polskiej granicy wschodniej i zachodniej. Ta znajomość problematyki polskiej pozwala mu identyfikować właściwe związki przyczynowo-skutkowe poszczególnych wydarzeń – o ile historiografia anglosaska powiela często niemiecką propagandę o „wypędzeniach” Niemców ze wschodniej Europy, prof. G. L. Weinberg słusznie zauważa, że logikę „dopasowywania” mapy demograficznej do mapy politycznej najpierw zastosowali sami Niemcy, a jedynie wobec przegranej wojny logika ta obróciła się przeciw nim samym.

Interesujący dla polskiego czytelnika może być też wątek zamiaru przekazania Polsce przez USA i UK miasta Lwowa, nawet wraz z borysławsko-drohobyckim zagłębiem naftowym, co udaremnił jednak J. Stalin, dążący do zjednoczenia wszystkich Ukraińców pod władzą Moskwy. Prof. G. L. Weinberg pisze zresztą o Lwowie jako o „polskim mieście”, co wprawiłoby chyba w zakłopotanie samego prezydenta Andrzeja Dudę, snującego ostatnio w odniesieniu do przedwojennej Galicji wywody o „Polakach zamieszkujących zachodnią Ukrainę”.

Od siebie dodać tu możemy, że zabranie Polsce Lwowa, jak zauważył Juliusz Mieroszewski, było największym błędem J. Stalina, umożliwiło bowiem antyrosyjski sojusz polsko-ukraiński i dało ukraińskiemu nacjonalizmowi „odskocznię” do (obecnej już) derusyfikacji całej Ukrainy.

Polski czytelnik zwrócić też powinien na pewno uwagę na analizę koncepcji przekazania Polsce po zakończeniu wojny Prus Wschodnich: ostatecznie, zamiast nich otrzymaliśmy Szczecin na lewym brzegu Odry, Rosja zaś wzięła północną część Prus, by szachować republiki bałtyckie, których aneksji nie uznały państwa anglosaskie (i które, ostatecznie, jako pierwsze na terenie dawnego ZSRR, wyłamały się spod dominacji Moskwy). Warto też odnotować, że w koncepcjach anglosaskich, polski rząd emigracyjny miał zostać zainstalowany w Warszawie w zamian za uznanie terytorialnego „przesunięcia” Polski na zachód. Nawet jeśli nie uratowałoby to kraju przed sowietyzacją (Czechosłowacji nie uratowało), jest to asumpt do zastanowienia się nad realizmem nieprzejednanej postawy rządu emigracyjnego wobec zaboru przez Moskwę polskich Kresów Wschodnich.

W recenzji pisanej z polskiej perspektywy przypomnieć warto jeszcze jeden element uwypuklony przez prof. G. L. Weinberga: przedstawiona na konferencji w Quebecu 12-16 września 1944 r. koncepcja deindustrializacji powojennych Niemiec i przekształcenia ich w zamożne państwo rolnicze na wzór ówczesnej Holandii i Danii autorstwa sekretarza skarbu USA Henry’ego Morgenthaua zakładała pozostawienie przy Niemczech rozległych ziem na wschodzie, dziś stanowiących część Polski. Można było bowiem albo wypchnąć 5 mln. Niemców z pracy w przemyśle albo 11 mln. Niemców z ziem na wschodzie – jedno i drugie naraz nie było wykonalne. Również w polskiej historiografii nie uwzględnia się często załączonej do Planu Morgentaua mapy, dokumentującej taki właśnie stan rzeczy.

Praca prof. G. L. Weinberga, jak wspomnieliśmy, utrzymana w nurcie „oficjalnej” historiografii Zachodu, posiada też wartość polemiczną wobec ostatnio popularnych tez historiografii „rewizjonistycznej” o „wciągnięciu Niemiec i Japonii w wojnę przez spisek anglosaski”.

Wywód prof. G. L. Weinberga jest tu bezwzględny: A. Hitler chciał wybuchu wojny już w 1938 roku, a jej odwleczenie, w związku z zawarciem porozumienia monachijskiego o rozbiorze Czechosłowacji, uznał za swoją największą klęskę dyplomatyczną; Niemcy zamierzały zdobyć panowanie nad światem w drodze następujących po sobie wojen, w których kolejno zdobyłyby „przestrzeń życiową” we wschodniej Europie, pokonały państwa anglosaskie, na koniec zaś rozprawiły się także z Japonią; F. D. Roosevelt podejmował z kolei dyplomatyczne wysiłki dla przekonania Japonii by nie wiązała się sojuszem ze skazanymi na klęskę Niemcami i być może gdyby Japończycy zaczekali kilka tygodni dłużej – gdy Niemcy powstrzymani zostali pod Moskwą i El-Alamejn, zrewidowaliby swoje plany ataku.

Prof. G. L. Weinberg napisał swoją książkę stosunkowo niedawno, bo w 2005 r. Był to już czas, gdy w historiografii polskiej i anglosaskiej narastał trend rewizjonistyczny w odniesieniu do interpretacji II wojny światowej. Piszący te słowa nie ukrywa, że nurt ten przyjmuje z pewnymi nadziejami. Uważa jednak równocześnie, że zawsze należy „wychodzić ze strefy komfortu” (w tym przypadku ideowo-intelektualnego) i tezy dla siebie sympatyczne konfrontować z interpretacjami przeciwnymi.

Omawiana tu książka należy do takich „przeciwnych interpretacji” i na tych którzy ją przeczytają, podziałać może otrzeźwiająco, wobec nazbyt jednostronnego entuzjazmu dla idei sojuszy polsko-niemieckich czy przerzucania odpowiedzialności za wybuch wojny z Niemiec i Japonii na państwa przez nie zaatakowane. W interpretacji prof. G L. Weinberga, zarówno wizje ładu powojennego żywione przez przywódców Osi, jak i wizje II wojny światowej żywione przez dzisiejszych rewizjonistów, zasługiwałyby – w świetle dostępnej wiedzy na temat faktów historycznych i rzeczowych – na miano oderwanych od rzeczywistości.

Choć więc praca prof. G. L. Weinberga jest pracą, można by tak powiedzieć, „reżymową” – widać to szczególnie w zakończeniu, będącym swoistą apologią F. D. Roosevelta i demoliberalizmu – to jednak fachowość badacza i imponująca znajomość literatury (angielsko- i niemieckojęzycznej) sprawia, że można po nią sięgnąć dla zrównoważenia prac rewizjonistycznych. Nawet, jeśli niektóre interpretacje prof. G. L. Weinberga mogą być wątpliwe, w wielu zaś miejscach jego wywód jest zbyt ogólnikowy, praca broni się jako napisana rzetelnie.

Ronald Lasecki

(Gerhard L. Weinberg, Wizje zwycięstwa. Nadzieje ośmiu przywódców z czasów drugiej wojny światowej, Książka i Wiedza, Warszawa 2007, z angielskiego przeł. R. Dymek).

https://myslpolska.info//

Przerażająca historia Fredericka Seeliga czyli homoseksualizm może być czymś więcej niż tylko dewiacją seksualną

 

Przerażająca historia Fredericka Seeliga czyli homoseksualizm może być czymś więcej niż tylko dewiacją seksualną


W czasie, gdy Yockey był zagrożony przez państwo umieszczeniem w domu psychiatrycznym, długoletni dziennikarz Frederick Seelig odkrył związek między Partią Komunistyczną a homoseksualnymi pedofilami na szczeblu stanowym i federalnym.

Seeligowi odebrano jego 11-letnią córkę i 10-letniego syna i przekazano pod opiekę udokumentowanych sprawców znęcania się nad dziećmi. Jego dziennikarstwo śledcze wywołało gniew administracji Kennedy’ego. Jego dzieciom grożono śmiercią, w wypadku gdyby Seelig rozgłosił, czego dowiedział się o korupcji w kalifornijskich służbach społecznych, i ostrzeżono go, że zostanie zamknięty jako niepoczytalny przestępca. Podczas rozpraw sądowych w latach 1958–1959 Seelig został oskarżony o „chorobę psychiczną” za sprzeciwianie się sieci homoseksualistów wykorzystujących dzieci.

Działo się to w tym samym stanie i w tym samym czasie, dokładnie w tym samym miesiącu, w którym Yockey miał zostać poddany przymusowym badaniom psychiatrycznym.

Seelig, z pomocą kilku innych doświadczonych reporterów, pracował nad wykryciem wywrotowej sieci zajmującej się wykorzystywaniem dzieci, której niektóre z komunistycznych powiązań zostały ujawnione przez senatora Josepha McCarthy’ego. Ta homoseksualno-komunistyczna sieć utworzyła fundusz wspomagający dla kandydatów politycznych na szczeblu lokalnym i krajowym. Agenci FBI ostrzegli Seeliga, że ​​te posiadane przez niego informacje narażają go na niebezpieczeństwo.

Seelig został postawiony w stan oskarżenia pod pretekstem zniesławienia. Departament Sprawiedliwości skonfiskował jego akta i majątek o wartości 60 000 dolarów. Jednak zamiast być sądzonym za zniesławienie, Seelig był zamknięty w szpitalu więziennym w Teksasie, bez badania lekarskiego, rozprawy sądowej ani obrońcy, od grudnia 1960 do listopada 1962.

Stanowa komisja lekarska uznała Seeliga za zdrowego na umyśle i obdarzonego wysokim IQ, ale Departament Sprawiedliwości odmówił zwolnienia Seeliga za kaucją. Do skazania Seeliga potrzeba było siedmiu oddzielnych postępowań. Seelig pisze: „Trzy razy byłem transportowany przez kraj zakuty w łańcuchy, kajdany na nogi i ręce; głodny, poniżany, demoralizowany i upokorzony. Odzież gniła na moim ciele; maltretowanie powodowało wrastanie paznokci u stóp w ciało. Przez wiele tygodni moje palce u nóg były pokryte krwią.”

Departament szeryfa w Los Angeles oświadczył, że nie zwolni Seeliga, chyba że zostanie postawiony w stan oskarżenia. Ale Seelig został postawiony przed sądem w Los Angeles nie pod zarzutem zniesławienia, ale po to, by uznać go za niepoczytalnego. Nie pozwolono mu mieć własnych świadków ani dowodów dotyczących jego zdrowia psychicznego i odmówiono mu zwrotu skonfiskowanych dowodów.

Thomas Gore był „dyrektorem ds. zdrowia psychicznego” w Kalifornii, którego twierdzenia, że ​​jest lekarzem i psychiatrą, były fałszywe i który sam został zdiagnozowany jako szalony. Gore był lichwiarzem, kiedy opuszczał stanowisko administracyjne w armii i został zwolniony ze służby szpitalnej za niewłaściwe obchodzenie się z funduszami i inną działalność przestępczą. Spotkał Seeliga tylko raz, na godzinę, i zeznał, że Seelig był niepoczytalny przez „pięć lat” – okres, w którym prowadził dochodzenie w sprawie korupcji. Zlekceważono opinię pięcioosobowej komis psychiatrycznej, która badała Seeliga przez miesiąc i stwierdziła, że ​​jest on normalny.

W styczniu 1962 roku dr Richard Stamm, starszy chirurg w amerykańskiej służbie zdrowia, próbował nakłonić siostrę Seeliga do podpisania pozwolenia na leczenie jej brata elektrowstrząsami, twierdząc, że Seelig jest nieuleczalnie szalony i niebezpieczny. Starszemu synowi Seeliga z poprzedniego małżeństwa groziło więzienie psychiatryczne, jeśli będzie upierał się przy próbach poznania trudnej sytuacji ojca.

Seeligowi powiedziano, że „nie ma ucieczki przed nowym porządkiem społecznym” i że już nigdy nie zobaczy swoich dzieci. Niezgoda na ten „nowy porządek społeczny” diagnozowana jest jako „sztywność umysłu”. [‘rigidity of mind’]. Oznacza to, że każdy, kto ma konserwatywne lub „prawicowe” poglądy i wyznaje wartości moralne, które do niedawna uważano za „normalne”, ma objawy „choroby psychicznej”.

W rzeczy samej, nowatorskie studium The Authoritarian Personality, sfinansowane przez American Jewish Congress, ustanowiło całą szkołę myślenia, która wciąż dominuje, i zasadniczo stwierdza: „Lewa jest normalna, prawa jest chora”.
[To niedokładność, chore dla żydów jest wszystko co związane z Cywilizacją Białego Człowieka, prawicowy żyd jest OK, zwłaszcza w Izraelu i wtedy gdy jest to „dobre dla żydów”.]

Adwokat Seeliga, Gilbert Seton, ostrzegł go:

„Nigdy nie odbędzie się proces ani przesłuchanie w sprawie twoich zarzutów. Nie odzyskasz też swojej własności ani plików. Odmówisz przyznania się do winy, a zostaniesz uznany za szaleńca i do końca życia pozostaniesz uwięziony. Nigdy więcej nie zobaczysz swoich dzieci ani nie dowiesz się, co się z nimi stało. Taka postawa cię zniszczy. Nie możesz walczyć z nowym społeczeństwem. Po dwóch latach nic nie osiągnąłeś, oprócz bycia aresztowanym i oskarżonym.”

To właśnie z powodu odmowy Seeliga przyznania się do winy za wysłanie „oszczerczych” materiałów pocztą, fałszywy „lekarz” Gore siedział z Seeligiem na korytarzu więzienia przez godzinę. Na tej podstawie tego spotkania ustalił, że Seelig jest szalony, niezależnie od poprzedniego miesięcznego badania przeprowadzonego przez pięcioosobową komisję.

Sędzia Leon R Yankwich (pochodzenia rumuńsko-żydowskiego) [czytaj żyd z Rumunii] nie zezwolił na zwolnienie Seelingowi swego adwokata. Yankwich miał typowo antagonistyczny stosunek do Seeliga, ponieważ był konserwatystą i określał Seeliga jako „łowcę czarownic, łowcę czerwonych i szaleńca”, porównując go do nieżyjącego już senatora McCarthy’ego. Zarówno Yankwich, jak i Gore doszli do wniosku, że Seelig jest „szalony” na podstawie swoich opinii.

Yockey stanął w obliczu tej samej sytuacji, w tym samym stanie, z tymi samymi rodzajami zagrożeń, w tej samej epoce. Yockey stanął przed rabinem Kareshem. Seelig stanął przed żydowskim sędzią Yankwichem, który podobnie jak Karesh nie dbał o konstytucyjne prawa oskarżonego, których można było mu odmówić ze względów „zdrowia psychicznego”.

Seelig zwrócił uwagę, że w „oskarżeniu psychiatrycznym” oskarżony nie może mieć własnych świadków, ekspertów medycznych ani dowodów. Z tym musiałby się zmierzyć Yockey. Podobnie jak Seelig, Yockey spotkałby się jedynie z wyśmiewaniem i poniżaniem — zakładając, że jego sytuacja zostałaby nawet nagłośniona, ponieważ takie przesłuchanie nie jest otwarte dla publiczności ani mediów.

Rzeczywiście, los Seeliga, weterana dziennikarstwa śledczego, został potraktowany w milczeniu przez prasę Los Angeles. Nie pozwolono mu się z nikim kontaktować, a jego ubranie dosłownie gniło na nim po miesiącach uwięzienia w celach więziennych.

Seelig został przewieziony do Centrum Medycznego dla Więźniów Federalnych w Forth Worth w Teksasie. Dostał przepocone buty, które były zbyt ciasne dla jego stóp, co było znane jako „tortura butów”. To była pierwsza część rutyny jego „leczenia psychiatrycznego”.

Seelig oświadcza o swoich czasach w Federalnej „dziurze ściekowej”, że:

„Więźniowie rozebrani do naga w otworach ściekowych nie otrzymują lekarstw na urazy, choroby lub infekcje. W kremlowskim podręczniku nazywa się to „terapią karną”. Skaleczenia i rany ropieją, aż tworzą się twardniejące strupy. Tortury z butami były „terapią” za odrzucenie uległości wobec nakazanego myślenia. Nocami często słyszałem krzyki i jęki więźniów błagających o wodę. Wielokrotnie nie były to krzyki, lecz wycie z powodu niemiłosiernego bicia. Taka była stosowana tam „terapia”.

Każdemu więźniowi, który sprzeciwia się warunkom panującym w więzieniu, przyznaje się „status niepoczytalności”, który jest trwale zapisany w jego aktach i może być wykorzystany w dowolnym momencie jego życia.”

Wśród więźniów, których spotkał Seelig, był 80-letni Richard Pavlic, uznany za szaleńca z powodu głębokiej niechęci do Kennedych.

Seelig został poinformowany przez psychiatrę oddziałowego, że potrzebuje intensywnego leczenia i zostanie umieszczony na oddziale, w którym trzymane są „zwierzęta” — to znaczy ci więźniowie w stanie zombie i wegetatywnym. Kiedy czterech więźniów załatwiało się na podłogę, Seelig był zmuszony to sprzątać jako karę za brak należytego szacunku dla strażnika oddziału.

Odmowa Seeliga sprowadziła psychiatrę, a Seelig został wysłany do „budynku 10”, w którym mieściły się „rozbierane nagie otwory ściekowe i komórki łamiące nerwy”. Pośrodku celi znajdował się śmierdzący otwór ściekowy służący jako toaleta. Nie było miejsca na łóżko. Więźniowie musieli leżeć nago na betonowej podłodze. Dniem i nocą w celi puszczano piskliwą, przenikliwą muzykę. Oddziałowym psychiatrą był dr Charles Keith, znany ze swoich eksperymentów.

„Bicie terapeutyczne” za nieposłuszeństwo odbywało się pod prysznicami i obejmowało deptanie i kopanie więźniów. Kolejną karą była „terapia” elektrowstrząsami. Seelig trzy razy był otaczany personelem i lekarzami, ze światłem skupionym na jego oczach, podczas czego próbowano skłonić go do powiedzenia, że ​​„czuje się prześladowany”. Kiedy Seelig odpowiednio skomentował „leczenie” w placówce, został wysłany do „dziury” z diagnozą, że jego komentarze były „szalone”.

Zainfekowane rany na stopach i nogach Seeliga zmusiły go do czołgania się w poszukiwaniu pożywienia jak zwierzę. Sędzia Yankwich i inni aktywnie starali się uniemożliwić Seeligowi składanie oświadczeń pod przysięgą w sprawie warunków w instytucji i nie pozwolono mu komunikować się z prawnikami.

Dr Keith powiedział Seeligowi, że załamie go nerwowo, i wysłał do maleńkich cel na 10-D. Najstarszemu synowi Seeliga również grożono, że zostanie uznany za szalonego i umieszczony w zakładzie karnym, jeśli będzie nadal wysuwał zarzuty dotyczące sytuacji ojca.

W październiku 1962 roku Seelig został przeniesiony do więzienia w Los Angeles, by ponownie stanąć przed sędzią Yankwichem. Psychiatra badał go przez mniej niż 10 minut i uznał, że Seelig jest zdrowy na umyśle. Amerykański prokurator David Smith wniósł o oddalenie zniesławienia i innych aktów oskarżenia, i w mniej niż 10 minut Seelig był wolny za kaucją w wysokości 100 dolarów.

W mniej niż 10 minut — ale po prawie dwóch latach w piekielnej dziurze — sprawa została zamknięta. Seelig nagle stał się zdrowy na umyśle i wolny. Było jasne, że Seelig może zostać ponownie zatrzymany, jeśli kiedykolwiek spowoduje dalsze kłopoty.

Jednak Seelig przez kilka kolejnych lat próbował poruszyć te kwestie w sądzie, ale spotkał się z milczeniem. Miał wsparcie Westbrooka Peglera, który napisał wstęp do Destroy the Accuser, a komentator radiowy Richard Cotten również próbował zwrócić uwagę na te kwestie.

W swoim „komentarzu” do książki Seeliga dr Revilo P. Oliver, ówczesny profesor klasyki na Uniwersytecie Illinois, luminarz prawicy i zapalony promotor Imperium, [książka Yockeya] nawiązał do podobnego przypadku. Fletcher Bartholomew, tymczasowo pracujący dla Radia Wolna Europa, doniósł prowadzącemu to radio CIA, że pracują tam homoseksualiści. W tamtych czasach homoseksualistów uważano za zagrożenie dla bezpieczeństwa. 28 lipca 1956 r. kapelan wojskowy zwabił go do szpitala wojskowego, gdzie siłą przywiązano go do łóżka i odurzono narkotykami. Został przewieziony samolotem z powrotem do USA, aby umieścić go na oddziale psychiatrycznym. Jego żona zaalarmowała kilka prominentnych osobistości w Waszyngtonie i został zwolniony. Pod koniec 1958 roku konserwatywny komentator Fulton Lewis Jr opublikował artykuł o tym incydencie.

Książka Seeliga została poparta przez Westbrooka Peglera, kongresmana Williama Dorna z Południowej Karoliny, kongresmana Johna Dowdy z Teksasu i kongresmana Johna Raricka z Luizjany.

Seelig, zgodnie z przewidywaniami swoich oprawców, zmarł na atak serca w wyniku swoich ciężkich przejść we wrześniu 1967 roku. Nie ukończył kontynuacji Destroy the Accuser.

Z książki Kerry Boltona
Yockey: A Fascist Odyssey
tu Wprowadzenie do książki (po angielsku):
>https://varapanno.blogspot.com/2022/11/yockey-fascist-odyssey-introduction.html?m=0

Francis Parker Yockey był amerykańskim patriotą, sprzeciwiającym się przejęciu władzy w Ameryce przez żydów. Kiedy w 1952 roku powieszono w Pradze grupę działaczy komunistycznych -z których większość jeżeli nie wszyscy byli żydami, uznał to za optymistyczny znak osłabnięcia żydowskiej kontroli nad Rosją. Co więcej, nie miał on nic przeciwko współpracy z komunistami, o ile byli oni etniczne białej rasy i rozpoznawali żydowskie zagrożenie. Dla Yockeya głównym wrogiem byli żydzi kontrolujący USA.
Po byciu aresztowanym, wiele zapowiadało że sprawy potoczą się tak jak w przypadku Seeliga, tyle że bez jakichkolwiek szans na uwolnienie. Z uwagi na to zdecydował się na popełnienie samobójstwa, zażywając przemycony przez kogoś cyjanek potasu. Choć są i tacy co wierzą że został zamordowany.

Varapanyo Bhikkhu o 15:02
http://varapanyo.blogspot.com/

Wizja wielobiegunowego świata Władimira Putina

 

Wizja wielobiegunowego świata Władimira Putina


Zarówno w podręcznikach historii, jak i w polityce, każda historia jest kształtowana przez to, gdzie ktoś zdecyduje się rozpocząć opowieść. Obecne walki na Ukrainie, które wielu obserwatorów uważa za etap otwierający III wojnę światową, są właśnie takim wydarzeniem.

Czy zalążki konfliktu pojawiły się po wyrażeniu przez rosyjskiego przywódcę Michaiła Gorbaczowa zgody na rozwiązanie Związku Radzieckiego w 1991 r., po otrzymaniu od Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników zobowiązania do niewprowadzania zachodniego sojuszu wojskowego NATO do Europy Wschodniej? To była obietnica, jaką szybko zignorował prezydent Bill Clinton, który interweniował militarnie w byłej Jugosławii przed przyjęciem nowych członków NATO z ruin Układu Warszawskiego.

Od tego czasu NATO kontynuuje ekspansję kosztem rosyjskich interesów bezpieczeństwa narodowego. Ukraina, jako jedna z największych republik byłego Związku Radzieckiego, szybko stała się ogniskiem potencjalnego konfliktu. Stany Zjednoczone otwarcie ingerowały w politykę ukraińską, w tym częste wizyty nieubłaganie jastrzębiego senatora Johna McCaina i potwora z Departamentu Stanu Victorii Nuland, a także zainwestowanie 5 miliardów dolarów w celu destabilizacji sytuacji (zamach stanu) i doprowadzenia do zmiany reżimu w celu usunięcia prorosyjskiego rządu Wiktora Janukowycza i zastąpienia go reżimem przyjaznym Ameryce i jej europejskim sojusznikom.

Gdy tak się stało, nieuchronnie doprowadziło to do propozycji zaproszenia Ukrainy do NATO, posunięcia, o którym Moskwa wielokrotnie ostrzegała, że ​​będzie stanowić egzystencjalne zagrożenie dla samej Rosji.

Wreszcie Moskwa usilnie próbowała negocjować rozwiązanie rozwijającego się kryzysu ukraińskiego w latach 2020-2021, ale USA i ich sojusznicy nie byli zainteresowani, co pozwoliło skorumpowanemu ukraińskiemu rządowi Wołodymyra Zełenskiego na odmowę jakichkolwiek ustępstw.

Tak więc sama Rosja zauważyła, że ​​była wielokrotnie wprowadzana w błąd lub nawet okłamywana przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników. Szczególnie dokucza jej grabież zasobów naturalnych, głównie przez zachodnich oligarchów, działających pod ochroną zapewnioną przez nieodpowiedzialnego prezydenta Borysa Jelcyna w latach 1991-1999, marionetkę zainstalowaną i utrzymywaną przez amerykańską i europejską ingerencję w rosyjskie wybory.

Właśnie wtedy, gdy Rosja klęczała, być może celowo, w 1999 roku na scenie pojawił się były oficer KGB Władimir Putin, który jako premier, a później prezydent, przystąpił do sprzątania domu.

W związku z groźbą dramatycznej eskalacji obecnej sytuacji na Ukrainie, podczas której z obu stron toczą się rozmowy na temat warunków użycia broni jądrowej, przemówienie prezydenta Władimira Putina wygłoszone 27 października na 19. posiedzeniu Międzynarodowego Klubu Dyskusyjnego Wałdaj, która odbyła się pod Moskwą, powinna być lekturą obowiązkową dla Joe Bidensa i Jensów Stoltenbergów tego świata.

Tematem spotkania był post-hegemoniczny świat: sprawiedliwość i bezpieczeństwo dla wszystkich. W czterodniowej sesji wzięło udział 111 naukowców, polityków, dyplomatów i ekonomistów z Rosji i 40 innych krajów, w tym z Afganistanu, Brazylii, Chin, Egiptu, Francji, Niemiec, Indii, Indonezji, Iranu, Kazachstanu, RPA, Turcji, Uzbekistanu i Stany Zjednoczone.

W swoim przemówieniu Putin przedstawił swoją wizję wielobiegunowego świata, w którym nie ma koncepcji politycznie hegemonicznego „porządku światowego opartego na zasadach”, który zastępuje „zasady prawa międzynarodowego”. Zauważył, że same zasady były regularnie dyktowane przez jeden kraj lub grupę krajów. Zamiast tego Putin wezwał do przejścia na gotowość do zaakceptowania faktu, że wszystkie kraje mają interesy i prawa, które należy szanować.

Co ciekawe, Putin od objęcia przywództwa w swoim kraju niezmiennie domaga się szacunku dla wszystkich krajów świata, przez co rozumie przez to, że lokalne interesy i kultury muszą być uznawane przez wszystkich za słuszne i godne akceptacji, o ile dopuszczają wolność jednostki i podobnie szanują interesy i cechy narodowe innych.

Zrelaksowany i żartobliwy Putin przemawiał przez ponad godzinę w swoim przemówieniu wstępnym, a następnie przez kolejne dwie i pół godziny odpowiadał na pytania publiczności. W odpowiedzi na pytanie ocenił poczytalność doradców Białego Domu, którzy „psuja stosunki z Chinami, jednocześnie dostarczając Ukrainie broń wartą miliardy w walce z Rosją… Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego oni to robią… Czy oni są zdrowi na umyśle? Wydaje się, że jest to całkowicie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i logiką… To po prostu szaleństwo!”

Rosyjski prezydent podkreślił kilka punktów, które rozwinęły jego poglądy. Po pierwsze, zauważył, że hegemonia USA/Zachodu „zaprzecza suwerenności krajów i narodów, ich tożsamości i wyjątkowości oraz lekceważy wszelkie interesy innych państw… [Oparty na zasadach] światowy porządek” wzmacnia jedynie tych, którzy „stanowią zasady”. Wszyscy inni muszą być posłuszni lub ponieść konsekwencje.

Putin potępił również tendencję Zachodu do ustanawiania zasad, a następnie ignorowania ich, gdy zmieniają się okoliczności. Zauważył, jak cynicznie stosowane są sankcje gospodarcze i „kultura anulowania”, aby osłabić lokalne gospodarki, jednocześnie poniżając kulturę i cechy narodowe zagranicznych przeciwników. Zauważył na przykład, jak rosyjscy pisarze i kompozytorzy są zakazani wyłącznie po to, by wysłać przesłanie polityczne i ukarać Moskwę za jej politykę zagraniczną.

Putin wyjaśnił, że Rosja jest „niezależną, oryginalną cywilizacją” , która „nigdy nie uważała się za wroga Zachodu”. Moskwa „po prostu broni swojego prawa do swobodnego istnienia i rozwoju. Jednocześnie my sami nie dążymy do tego, by stać się jakimś nowym hegemonem”.

Następnie przedstawił swoją analizę tego, co się rozwija, mówiąc, że świat stoi w obliczu globalnej burzy, której nikt nie może zignorować. „Stoimy na historycznym kamieniu milowym, wyprzedzając prawdopodobnie najbardziej niebezpieczną, nieprzewidywalną i jednocześnie ważną dekadę od zakończenia II wojny światowej. Zachód nie jest w stanie samodzielnie zarządzać ludzkością, ale desperacko próbuje to zrobić, a większość narodów świata nie chce już tego znosić”. Możemy zdecydować, „albo nadal gromadzić ciężar problemów, które nieuchronnie zmiażdżą nas wszystkich, albo wspólnie próbować znaleźć rozwiązania, choć niedoskonałe, ale skuteczne, zdolne do uczynienia naszego świata bezpieczniejszym i bardziej stabilnym”.

Tak więc Władimir Putin wzywa do walki o przejście do świata wielobiegunowego, co nieuchronnie zmieni reguły gry zarówno w stosunkach międzynarodowych, jak iw gospodarce światowej. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy nie będą już mogli rościć sobie pretensji do „rządów prawa”, używając siły przymusu w celu ukarania konkurentów.

Odchodzenie od używania dolarów jako światowej waluty rezerwowej, głównie w transakcjach energetycznych, już ma miejsce, ponieważ główni partnerzy handlowi, tacy jak Indie, Chiny i członek NATO Turcja, zignorowali ograniczenia, jednocześnie kontynuując wykup rosyjskiego eksportu energii, negując w pewnym stopniu sankcje nałożone przez Waszyngton i Europę.

Putin, oczywiście może się okazać, że się mylił, a obecny system globalny może równie dobrze być w stanie utykać w dającej się przewidzieć przyszłości. Ale jeśli ma rację, te zmiany prowadzące do wielobiegunowego świata oznaczałyby de facto upadek i upadek Stanów Zjednoczonych jako światowego hegemona, podczas gdy cokolwiek choćby w przybliżeniu przypominające upadek dolara miałoby katastrofalny wpływ na amerykańską gospodarkę napędzaną importem, jak również na na zwykłych Amerykanach.

Nie do pomyślenia jest pewnego rodzaju częściowa niewypłacalność amerykańskiego długu skarbowego. A Putin może mieć rację w swoich przewidywaniach, że nadchodzi zmiana, a Stany Zjednoczone i ich przyjaciele nie mogą nic zrobić, aby ją powstrzymać.

W każdym razie polityczne i gospodarcze dostosowania, które z pewnością nadejdą w taki czy inny sposób, z pewnością będą miały miejsce, gdy konflikt na Ukrainie będzie się zaogniał. Tragedia polega na tym, że to, co się rozwija, jest samookaleczeniem, całkowicie możliwym do uniknięcia, nie reagującym na jakiekolwiek rzeczywiste interesy Stanów Zjednoczonych, ale to już inna historia.

Jeśli Ukraina zwróci się ku otwartej wojnie z bardziej bezpośrednim zaangażowaniem USA i dyslokacją gospodarczą, nieuchronnie wzrośnie międzynarodowa presja na demontaż status quo po II wojnie światowej. Bez względu na to, jak się rozwinie, to, co dzieje się teraz, zmusi wiecznie głuchych polityków w Białym Domu i wokół niego do ponownego przemyślenia miejsca Ameryki w świecie i jej opcji jako głównego mocarstwa. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak to się potoczy, a proces ten stworzy przekonujący teatr, gdy dwie główne partie polityczne w Ameryce zajmą stanowiska, aby udowodnić, że druga strona ponosi wyłączną winę. Nie sposób przewidzieć, jak daleko rozszerzy to rozlew krwi.

Philip M. Giraldi, Ph.D., jest dyrektorem wykonawczym Council for the National
https://www.unz.com/pgiraldi/vladimir-putins-vision-of-a-multipolar-world/
Nad. „Carlos”

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...