Niewierzących – do piachu!
Doprawdy, jak długo jeszcze świat będzie tolerował zimnego ruskiego czekistę Putina? Jakby mu było jeszcze mało zbrodni, jakich się dopuścił, to w dodatku rzucił kość niezgody między naszą niezwyciężoną armię, a pana ministra Mariusza Błaszczaka.
Wszystko zaczęło się od wystrzelenia w grudniu rakiety, w która w dodatku, dla większego zmylenia naszej niezwyciężonej armii, była bez prochu. W rezultacie odnalazła ją przypadkowa amazonka i podniosła larum. Przez kilka miesięcy na najwyższych szczeblach kierowania państwem trwały gorączkowe narady, jak na tę niewątpliwą prowokację Putina państwo nasze powinno zareagować.
Możliwości były dwie: albo, zgodnie z przyjętym również w innych sprawach sposobem postępowania („Polacy, nic się nie stało!”) udać, że nic się nie stało, albo przeciwnie – niczego nie udawać, tylko rozpocząć kampanię przeciwko Putinowi, na przykład – organizować masówki w zakładach pracy, podczas których pracownicy podpisywaliby imiennie gwałtowne protesty, organizować demonstracje uliczne, zwłaszcza pod rosyjską ambasadą przy ulicy Belwederskiej w Warszawie, w której – ponad podziałami – wzięłyby udział nie tylko Kluby „Gazety Polskiej”, ale i Polskie Babcie, a także Strajk Kobiet oraz osoby transpłciowe i inne, które pokazywałyby Putinowi różne gesty dezaprobaty.
Wydawać by się mogło, że tak właśnie będzie, bo przy tej okazji można by postawić milowy krok na drodze do przywrócenia moralno-politycznej jedności narodu, jaką cieszyliśmy się za panowania Edwarda Gierka.
Jednak na przeszkodzie stanęła konieczność wyjaśnienia, jak to się stało, że rakieta przez nikogo nie niepokojona doleciała aż pod Bydgoszcz? Tu pojawiły się dwie szkoły: jedna, którą reprezentował pan minister Błaszczak, stanęła na nieubłaganym stanowisku, że nie został on o niczym poinformowany, bo soldateska zawiązała w tym celu konspirację i druga, którą reprezentowali generałowie – że przeciwnie – minister był od samego początku o wszystkim poinformowany, ale nie wiedział co zrobić, to znaczy – nie wydał naszej niezwyciężonej armii żadnych rozkazów.
W ten sposób spór się ujawnił, budząc zainteresowanie opinii publicznej, chociaż – trzeba podkreślić – początkowo raczej umiarkowane, ale kiedy na najwyższych szczeblach naszej niezwyciężonej armii oraz pionie cywilnej nad nią kontroli zaczęła zaostrzać się walka klasowa, to stało się ono żywe. Doszło do tego, że głos zabrał sam pan generał Marek Dukaczewski, którego resortowa „Stokrotka” zawsze zaprasza do studia w telewizji nierządnej, gdy tylko coś się u nas dzieje, a pan generał mówi, nie tylko – jak jest – ale również – jak będzie.
Pan generał Dukaczewski podał nawet złą godzinę w której pan minister Błaszczak został o wszystkim poinformowany, a w tej sytuacji nie było rady; pan minister Błaszczak „opuścił” posiedzenie sejmowej komisji obrony, odmawiając jej „wyjaśnień” jakich się domagała, pod pretekstem, że przed ich wysłuchaniem przebąkiwała o wniosku o jego dymisję. Idący na pasku Putina przedstawiciele obozu zdrady i zaprzaństwa rozpuszczali fałszywe pogłoski, jakoby pan minister Błaszczak z posiedzenia wspomnianej komisji „uciekł”, podczas gdy wcale nie „uciekł”, tylko – jak wcześniej napisałem – z godnością ją „opuścił”. Było to zachowanie zgodne ze wskazówką, jakiej Jan Kobuszewski w słynnym skeczu „Ucz się Jasiu” udzielił Wiesławowi Gołasowi, że na pewne sytuacje należy reagować „siłom i godnościom osobistom”.
Ale soldateska, ustami rozmaitych generałów, również i tych, których rząd „dobrej zmiany” spuścił z wodą w ramach kuracji przeczyszczającej, jaką w swoim czasie zaordynował naszej niezwyciężonej pan minister Antoni Macierewicz, idąc na pasku Putina, w dalszym ciągu powtarzała swoje.
W tej sytuacji w sukurs panu ministrowi Błaszczakowi pośpieszył pan Antoni Macierewicz, bezlitośnie demaskując sługusów Putina i wystawiając panu ministrowi Błaszczakowi jak najlepszą recenzję, wskazując jednocześnie na potrzebę jak najszybszego rozpoczęcia budowy obrony cywilnej z udziałem wszystkich obywateli.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, kiedy właściwie Putin rozpoczął wojnę z Polską i NATO. Okazało się, iż stało się to 10 kwietnia 2010 roku, kiedy to w Smoleńsku dopuścił się zbrodni. Wprawdzie piąta kolumna usiłowała sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów i nawet sam Naczelnik Państwa w pewnym momencie sprawiał wrażenie jakby już nie był zainteresowany „dążeniem do prawdy” – ale w końcu się wyjaśniło, że miała tam miejsce „zbrodnia” – a kto w to powątpiewa, z pewnością jest ruskim agentem, a przynajmniej – onucą i „obiektywnie” leje wodę na młyn Rosji, podobnie jak za pierwszej komuny obywatele krytykujący politykę partii i rządu, lali wodę na młyn zachodnioniemieckich militarystów i odwetowców, w szczególności – Hupki i Czai.
I dopiero na tym tle możemy w pełni ocenić perfidię podstępnego Putina, któremu udało się wprowadzić w błąd cały świat – z wyjątkiem pana Antoniego Macierewicza. Oto 17 września 2009 roku, zwiedziony syrenim głosem kremlowskiego zbrodniarza amerykański prezydent Obama dokonał słynnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, wycofując Stany Zjednoczone z aktywnej polityki w naszym zakątku Europy. Ale to jeszcze nic – bo kiedy już 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku dokonała się zbrodnia – obradujący 19 i 20 listopada 2010 roku w Lizbonie szczyt NATO, jednomyślnie proklamował strategiczne partnerstwo NATO-Rosja.
W tym czasie ministrem obrony w Polsce był lekarz-psychiatra, pan Bogdan Klich, który na tym szczycie NATO z pewnością za tym strategicznym partnerstwem się opowiedział. W tę brudną prowokację wciągnięty został nawet Episkopat Polski, bo w sierpniu 2012 roku przewodniczący KEP abp. Józef Michalik podejmował na Zamku Królewskim w Warszawie patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla, z którym podpisał deklarację o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. Do tego stopnia diabeł, który jak wiadomo, jest na usługach Putina, wszystkich opętał! „Za ten grzech ojczyznę biedną ogień spaliłby niebieski, gdyby nie to, że jej strzeże anioł – Zygmunt Wasilewski” – napisał poeta, mając oczywiście na myśli pana Antoniego Macierewicza
Na szczęście – jak pisze inny poeta – „były w partii siły, co kres tej orgii położyły”. Prezydent Obama w 2014 roku zerwał z diabłem, otrząsnął się ze sprośnych błędów Niebu obrzydłych, wyłożył 5 miliardów dolarów na urządzenie na Ukrainie „majdanu”, którego celem była zmiana tamtejszego rządu i wyłuskanie Ukrainy z rosyjskiej strefy Europy.
Świat myślał – i myśli do tej pory – że wojna na Ukrainie zaczęła się właśnie wtedy, bo Rosja zajęła Krym i zbuntowała dwa obwody: doniecki i ługański – ale to nieprawda, bo skoro pan Antoni Macierewicz mówi, że wszystko zaczęło się 10 kwietnia 2010 roku, to musimy przyjąć to do wiadomości, powszechnie i bez zastrzeżeń, dokładnie tak, jak – według prof. Tatarkiewicza – w Związku Radzieckim został przyjęty marksizm. A dlaczego musimy? A dlatego, że kto tego nie uczyni, zostanie zaliczony do piątej kolumny, jak to się stało z panem red. Pawłem Lisickim, któremu pan Antoni Macierewicz nieubłaganym palcem wytknął w chore z nienawiści oczy, że wbrew oczywistym faktom ośmiela się twierdzić, że wojna na Ukrainie jest efektem działania Stanów Zjednoczonych.
W rozmowie z panem red. Paszko z ramienia portalu poświęconego „Fronda” pan Macierewicz uznał tę opinię za „absolutnie niemerytoryczną i skandaliczną”. Toteż – jak podsumował – kto nie wierzy w zbrodnię smoleńską, ten „chce za wszelką cenę osłabić Polskę i zagrozić naszemu bezpieczeństwu”. Czy w tej sytuacji prastara polska ziemia powinna nosić takie kanalie?
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz