poniedziałek, 12 czerwca 2023

Kpiny

 

Kpiny


Podpisując ustawę o utworzeniu nadzwyczajnej komisji do zbadania rosyjskich wpływów w – pożal się Boże – „polityce” naszego bantustanu, pan prezydent Duda powiedział, że czyni to gwoli zapoznania obywateli ze wszystkimi zakątkami tubylczego życia publicznego. To oczywiście bardzo szlachetna motywacja – ale czy prawdziwa?

Pan prezydent – podobnie jak inni dygnitarze „dobrej zmiany” – miał wiele okazji, żeby obywatelom powiedzieć to i owo – na przykład opublikować „Aneks” do Raportu o rozwiązaniu WSI – ale nigdy z tej okazji nie skorzystał, a jeśli nawet zamarkował taką próbę, to zrobił to tak, żeby obywatele niczego dowiedzieć się nie mogli.

Ale na początek chciałbym pokazać, że ta sytuacja pozostaje z całkowitej zgodności ze staropolską tradycją, zgodnie z którą nie chodziło o to, by zrobić coś naprawdę, tylko – żeby stworzyć przynajmniej jakieś pozory. Bardzo interesująco przedstawia to ks. Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III”. Część tego dzieła poświęcona jest obyczajom panującym w ówczesnym sądownictwie, które – jak się okazuje – nie różnią się w sposób zasadniczy od obyczajów panujących w tej branży obecnie.

Zacznijmy od sposobu powoływania niezawisłych sędziów i to na szczeblu Sądu Najwyższego – bo taką rangę miały podówczas trybunały: koronny i litewski. Tych sędziów, czyli – jak to się nazywało wtedy – „deputatów” – wybierała szlachta na sejmikach. Ale był to pozór, bo – jak zauważył klasyk demokracji Józef Stalin – w demokracji najważniejsze jest przedstawienie wyborcom prawidłowej alternatywy. A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, kiedy bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane. Otóż sejmikami dyrygowali magnaci, którzy też wyznaczali rozmaite kreatury na deputatów. Ponieważ warunkiem sine qua non było posiadanie przez kandydata posiadłości w tym powiecie, to magnat fikcyjnie darowywał takiemu jegomościowi wieś, ale brał od niego sekretny rewers, że tamten nie będzie rościł sobie do tej wsi żadnych pretensji, a po zakończeniu kadencji trybunalskiej, zwróci ją właścicielowi.

Potem następował wybór, zazwyczaj przeforsowywany przez rębaczów, karmionych przez magnata krupnikiem, flakami i bigosem i deputat trafiał do trybunału. Oczywiście spełniał wszystkie życzenia swego protektora, a w pozostałych sprawach sądził według sumienia, do którego można było zapukać, ale to z reguły bardzo drogo kosztowało.

Nikogo to specjalnie nie raziło, chyba, że deputat brał korupcje od obydwu stron. Po zakończeniu kadencji trybunału, deputaci składali przysięgę, że orzekali według Boga, sumienia, prawa i korupcji nie brali.

Oddajmy głos księdzu Kitowiczowi: „Każdy deputat taką rotą przysięgał, ale nie każdy sumieniem spokojnym i głosem wyraźnym wymawiał te słowa. Byli tacy, których kaszel dusił, choć przed przysięgą i po przysiędze nie cierpieli, usta im bladły i ręka położona na krucyfiksie trzęsła się jak w paroksyzmie febry, ile kiedy na niektórych pacjenci przytomni wołali z boku: „bój się Boga, nie przysięgaj, otoś brał korupcyją, oto te rumaki zaprzężone do karety, oto te bryki wyładowane sprzętami, którychęś ze sobą nie przywiózł, wydają cię, żeś sprzedawał sprawiedliwość!” – deputat jednak, choć struchlały na poły, kończył czym prędzej przysięgę: a to skończywszy, co tchu wsiadał do powozu i uciekał z Lublina.”

Dzisiaj sędziowie już nie muszą w ten sposób przysięgać, bo są nieusuwalni, więc nikt nie może im – jak to mówią – „skoczyć”, zatem nie można powiedzieć – pewien postęp jest.

Wracając do działań pozornych, to warto przypomnieć, że w czerwcu ubiegłego roku pan prezydent Duda podpisał ustawę, pozwalającą obywatelom składać wnioski o przetestowanie niezawisłości poszczególnych sędziów. Chodziło o to, by obywatele, a nie tylko mocodawcy poszczególnych sędziów, mogli się dowiedzieć, który – jak to mówią Rosjanie – „czym dyszyt” – żeby stało się zadość konstytucyjnej gwarancji z art. 45, według którego „każdy” ma prawo do bezstronnego, niezależnego i niezawisłego sądu. Zatem pozór został zachowany – a jak to funkcjonuje w praktyce?

Postanowiłem z tego skorzystać i przetestować zarówno tę ustawę i zarazem – pana prezydenta – czy rzeczywiście zależy mu na udostępnieniu obywatelom wiedzy o rozmaitych wstydliwych zakątkach naszego wymiaru sprawiedliwości. Zatem kiedy już udało mi się doprowadzić do uchylenia kiblowego, nakazowego wyroku wydanego dlaczegoś przez Sąd Rejonowy dla Warszawy-Żoliborza i przekazania sprawy do Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieście, skorzystałem z możliwości przetestowania niezawisłości wyznaczonej pani sędzi.

Przypomnę, że chodzi o sprawę z doniesienia pana Jasia Kapeli, który – podobnie jak literat, pan Jakub Żulczyk i pani reżyserowa – poczuł się dotknięty do żywego tym, że podałem do wiadomości personalia mojej Prześladowczyni, jako wierzycielki. Nawiasem mówiąc, wyrok sądowy, na podstawie którego zapłaciłem jej 150 tys. złotych, plus prawie 40 tysięcy tytułem kosztów, został uchylony i obecnie sprawa toczy się od początku – ale forsy oczywiście nikt mi nie zwrócił. Jeszcze by tego brakowało!

Złożyłem tedy stosowny wniosek, zaznaczając, że chcę tylko skorzystać z moich konstytucyjnych uprawnień do niezawisłego sądu, że nie ma w moim żądaniu niczego osobistego, bo pani sędzi nie znam, ani nawet nie widziałem jej na oczy, ale chciałbym się dowiedzieć, czy przypadkiem nie była tajnym współpracownikiem Wojskowych Służb Informacyjnych, które przez co najmniej 16 lat werbowały agenturę w „wolnej Polsce” i to przecież nie wśród gospodyń domowych, tylko m.in. – niezawisłych sędziów.

Ponadto przypomniałem, że ABW prowadziła – a może nadal prowadzi, bo kto ją tam wie? – operację „Temida”, której celem było werbowanie agentury właśnie wśród niezawisłych sędziów. Sprawa ta wyszła na jaw przypadkowo, podczas toczącego się przed Sądem Okręgowym w Warszawie, sprawy sędziego z Katowic, pana Andrzeja Hurasa. W związku z tym prowadzący sprawę pan sędzia Lipiński, zwrócił się do ABW z żądaniem wyjaśnień – ale oczywiście głuche milczenie było mu odpowiedzią. Są więc realne powody do podejrzeń, a poza tym tajna współpraca sędziego z ABW, czy jakąś inną bezpieczniacką watahą, jest nie do pogodzenia z bezstronnością i niezawisłością, bo wiadomo, że konfident wykonuje zadania wyznaczone mu przez oficera prowadzącego, z których jest potem rozliczany.

Takie mniej więcej podałem uzasadnienie mojego wniosku, dodając, że podejrzenia moje wzbudził również fakt, że ni z tego, ni z owego, sprawę oskarżenia mnie podjęła prokuratura na Żoliborzu, gdzie nigdy nie mieszkałem, a tamtejszy Sąd Rejonowy, który – podobnie jak pani prokurator – nie widział mnie na oczy – po prostu przepisał w wyroku nakazowym formułę z aktu oskarżenia.

Miałem zatem powody do podejrzeń, że ktoś chce mnie tu ponownie zoperować bez znieczulenia, jak to zrobił niezawisły Sąd Okręgowy w Poznaniu, wydając wyrok zaoczny, bez skutecznego zawiadomienia mnie, że toczy się przeciwko mnie jakiś proces. Dodatkową okolicznością było, że w 2012 roku dowiedziałem się przypadkowo, że ABW prowadziła przeciwko panu prof. Jerzemu Robertowi Nowakowi, panu Waldemarowi Łysiakowi i mnie – sprawę operacyjnego rozpracowania „Menora”. Chodziło o to, że nasza trójka przygotowywała na rocznicę powstania w getcie warszawskim coś tak okropnego, że nawet między sobą utrzymywaliśmy to w tajemnicy – aż dopiero energiczna akcja ABW udaremniła te niecne zamiary.

W odpowiedzi otrzymałem w kwietniu br. z Sądu Rejonowego dla Warszawy- Śródmieścia, podpisane przez pana sędziego Macieja Kura postanowienie o odrzuceniu mojego wniosku o przetestowanie niezawisłości pani sędzi pod tym m.in. kątem, z uwagą, że owszem – mogę sobie taki wniosek złożyć, ale powinienem przedstawić dowody na poparcie moich podejrzeń. Z uwagi na to, że „Aneks” do Raportu o rozwiązaniu WSI nadal nie został odtajniony przez pana prezydenta Dudę, chociaż – kto wie? – obywatele mogliby na podstawie zawartych tam informacji zupełnie inaczej ocenić naszą młodą demokrację z wymiarem sprawiedliwości włącznie, a Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego chroni się przed żądaniem ujawnienia konfidentów w środowisku sędziowskim za murami tajności, obywatel żadnego takiego dowodu przedstawić nie jest w stanie.

Na tle tego przypadku widać wyraźnie, że Sejm uchwalając tę ustawę, a pan prezydent Duda – podpisując ją – po prostu zakpił sobie z obywateli, rzucając im na odczepnego ochłap w postaci pozorów nadania konstytucyjnej gwarancji konkretnej treści – ale bynajmniej bez zamiaru, by jakiś obywatel rzeczywiście z takiej gwarancji mógł realnie skorzystać. W tej sytuacji jego deklaracje, że podpisał ustawę o nadzwyczajnej komisji do zbadania ruskich wpływów w – pożal się Boże! – „polityce” naszego bantustanu, żeby stworzyć obywatelom możliwość poznania rozmaitych wstydliwych zakątków tubylczego życia publicznego, nie brzmią wiarygodnie.

Czegoż bowiem będziemy mogli się od komisji dowiedzieć? Z całą pewnością będziemy mogli się dowiedzieć, jakim to łajdakiem i ruskim agentem jest Donald Tusk, ewentualnie – pan Waldemar Pawlak. Ale my o tym wiemy już od dawna, bo rządowa telewizja informuje nas o tym codziennie, a nie sądzę, by komisja mogła tu jeszcze wnieść coś nowego. Z kolei telewizje nierządne, zwłaszcza TVN, informują nas codziennie, jakim to łajdakiem jest Jarosław Kaczyński, czy pan premier Mateusz Morawiecki – a nie sądzę, by komisja zainteresowała się tym wątkiem, chociaż pan generał Nosek twierdzi, że rosyjską agenturą „przesiąknięte” jest właśnie Prawo i Sprawiedliwość.

Ale i w tej sprawie wcale nie chodzi przecież o jakiekolwiek dobro obywateli, czy w ogóle – państwa – tylko o to, by przed wyborami stworzyć dla wyborców pozory, że obóz „dobrej zmiany” na śmierć i życie walczy z obozem zdrady i zaprzaństwa, podczas gdy obydwa obozy tylko odgrywającą wyznaczone im w 1989 roku w Magdalence role, a wyborcy – zwłaszcza będący wyznawcami jednego czy drugiego – w tym widowisku statystują.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...