Rewelacje sezonu ogórkowego
Mimo walki ze zmianami klimatycznymi, sezon ogórkowy w Polsce rozpoczął się we właściwym terminie, co pokazuje, że mimo wysiłków środowisk najboleśniej zatroskanych o „planetę” i organizujących walkę z klimatem, klimat na razie zachowuje spokój i powstrzymuje się przed walką z ludzkością.
Po staremu w lecie jest ciepło, w czym niezależne media głównego nurtu dopatrują się znamion straszliwej katastrofy i codziennie publikują doniesienia, jak to w związku z charakterystyczną dla lata wysoką temperaturą, zbierają się rozmaite „sztaby kryzysowe”, zalecające, by ludzie „nie wychodzili z domów” – podobnie jak to było w apogeum epidemii zbrodniczego koronawirusa, która ustała, jakby nożem uriezał, dzięki ruskiemu prezydentowi Putinowi.
Na dobry porządek powinien on za to dostać nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny, ale gdzie tam marzyć o tym w sytuacji, gdy miłujący pokój Senat USA obwołał go „zbrodniarzem wojennym” i podobno nawet wysłał za nim miłujących pokój siepaczy – tych samych, co to zabili złowrogiego Osamę bin Ladena?
Tymczasem rozpoczęcie sezonu ogórkowego sprawia, że nawet proces wyzwalania Ukrainy przez tamtejszą niezwyciężoną armię, jakby utknął w martwym punkcie. O ile przed oficjalnym rozpoczęciem sezonu ogórkowego tamtejsze władze donosiły o wyzwoleniu w ciągu miesiąca obszaru 24 kilometrów kwadratowych, to teraz nawet takich komunikatów nie ma.
Najwyraźniej również w wyzwalaniu Ukrainy nastała wakacyjna przerwa, a poza tym – po co się tak uwijać przy „wyzwalaniu”, skoro po szczycie NATO w Wilnie już wiadomo, że Ukraina oczywiście zostanie przyjęta do NATO – jakże by inaczej! – ale na świętego Nigdy?
Sekretarz generalny Sojuszu, pan Stoltenberg powiedział, że Ukraina zostanie przyjęta do NATO – ale dopiero po „zakończeniu wojny”. Tymczasem wojna nie tylko nie chce się zakończyć, ale najwyraźniej przekształca się w „konflikt zamrożony” – taki sam, jaki od kilkudziesięciu lat trwa między Koreą Północną i Południową.
Czy taki zamrożony konflikt może być uznany za „zakończenie wojny”, skoro nie zostanie podpisany żaden traktat pokojowy – tego na razie jeszcze nikt nie wie tym bardziej, że jeszcze przed rozpoczęciem szczytu NATO w Wilnie pojawiły się doniesienia, jakoby „byli dyplomaci” amerykańscy prowadzili jakieś sekretne rozmowy z ruskim ministrem Ławrowem. Czyżby prezydent Józio Biden kombinował, jakby tu przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi komuś korzystnie sprzedać Ukrainę, którą prezydent Obama, Bóg jeden wie po co, kupił w roku 2014 za 5 miliardów dolarów?
Toteż ukraińskie uchodźczynie, które w obawie przed wojną schroniły się z dziećmi w Polsce i dostały tutaj pełen socjal, jak gdyby nigdy nic, wyjeżdżają na Ukrainę na wakacje, pilnując się wszelako, by przed upływem miesiąca znowu chronić się w Polsce przed wojną, bo w przeciwnym razie mogłyby utracić socjal, dzięki któremu na Ukrainie mogą spędzić wakacje na poziomie telewizyjnych „królowych życia”.
W tej sytuacji media tradycyjnie zaczynają cierpieć na chudość tematyczną, w związku z czym pojawiły się tam mrożące krew w żyłach publikacje o sławnej pani, co to nie tylko maluje obrazy „krwią menstruacyjną”, ale w dodatku urządza pokazy „masażu członka”. Niestety nawet to wygląda na odgrzewane kotlety, bo jeszcze w latach 60-tych media informowały, jak to w galerii „Spektrum” w Bohum w Niemczech urządzono „warsztaty” malowania obrazów rozmaitymi cielesnym sekrecjami, a potem umieszczono je na wystawie zatytułowanej „Język dupy”.
Z masażem też nic nowego, skoro Jan Gerhard, też w latach 60-tych, w książce „Niecierpliwość” informuje o francuskiej sekcie „Czcicieli Phallusa Uskrzydlonego”, którzy wspomniany „masaż” włączyli do swojej liturgii.
A skoro jesteśmy przy książkach, to ze smutkiem odnotowuję śmierć pana Lecha Jęczmyka, wybitnego patrioty polskiego, a przy tym znakomitego tłumacza literatury anglojęzycznej. Mnie najbardziej podobały się jego tłumaczenia książek Kurta Vonneguta: „Rzeźnia numer 5”, czy „Śniadanie Mistrzów”, a nawet „Kocia kołyska”.
W „Rzeźni” – o ile sobie przypominam – jest scena, jak to na Ziemię przybywa kosmita rodem z planety, której mieszkańcy komunikują się ze sobą przy pomocy pierdnięć i stepowania. Pragnie on ostrzec ludzkość przed grożącym jej jakimś straszliwym niebezpieczeństwem, ale kiedy stanął przed grupą przedstawicieli ludzkości popierdując i przytupując, ci, niewiele myśląc, roztrzaskali mu głowę kijem bejsbolowym. Niechże ta scena będzie przestrogą dla organizatorów walki ze złowrogim klimatem, bo widzimy, jak łatwo w takich sytuacjach o nieporozumienie i nawet klimat nie będzie musiał specjalnie się odwijać.
Wracając do Lecha Jęczmyka, to miałem zaszczyt przez pewien czas kolegować z nim w Kapitule Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza, której był członkiem. Wieczne mu odpoczywanie.
Tymczasem pan prezydent Andrzej Duda najwyraźniej zapragnął jakoś zatrzeć niemiłe wrażenie po kompromitacji podczas obchodów 80 rocznicy rzezi wołyńskiej. Niestety chyba posłuchał doradców, wśród których – jak się okazuje – jest również pan generał Roman Polko. To by wyjaśniało przyczynę, dla której pan prezydent Duda robi te wszystkie dziwne rzeczy.
Pan generał Polko na szczęście niczym już u nas nie dowodzi, ale chyba to on doradził panu prezydentu Dudu, żeby postraszył obywateli atakiem „grupy Wagnera” z Białorusi na sławny „przesmyk suwalski”. Co prawda nie bardzo wiadomo, w jakim celu „grupa Wagnera” miałaby ten „przesmyk” atakować i co miałoby nastąpić potem – ale nie wymagajmy od pana generała zbyt wiele tym bardziej, że najwyraźniej chodziło w tym wszystkim o stworzenie panu prezydentowi okazji do pokazania, jak własną piersią chroni naszą biedną ojczyznę przed zagrożeniami, dzięki czemu może udałoby mu się zatrzeć wspomniane niemiłe wrażenie.
Zresztą sam pan generał nałożył rodzaj surdyny na swoją bujną wyobraźnię, informując swoich wyznawców, że „żołnierze z maczugami” z jakich składa się „grupa Wagnera” zostaliby rozgromieni przez „myślących” żołnierzy naszej niezwyciężonej armii. Słowem – tak czy owak wszystko musiałoby zakończyć się wesołym oberkiem, więc w naszym fachu nie ma strachu.
W naszym, to znaczy – wojskowym fachu – może i tak. Co innego w polityce, gdzie wielkie zaniepokojenie partii establishmentu wywołały ostatnie sondaże, dające Konfederacji 15, a nawet 17 procent poparcia. Doszło do tego, że przywódca Volksdeutsche Partei Donald Tusk musiał chyba zmobilizować swoje niemieckie zaplecze medialne, bo w piśmie „Der Sturmer”, czy może „Der Spiegel” ukazała się szalenie krytyczna publikacja o Konfederacji, że nie kocha ona Żydów, ani sodomczyków, ani nawet – Unii Europejskiej – a przecież jest rozkaz, żeby kochać.
Toteż Judenrat „Gazety Wyborczej”, zgodnie z leninowskimi normami życia partyjnego, uwija się przy organizowaniu obsrywania Konfederacji, której notowania mimo to, a może właśnie dlatego, powoli rosną.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz