Pod prąd, ale nie daremnie
„Zważcie, że aby wyperswadować ludziom wszystkie bzdury, w jakie wierzą, nie wystarczy dożyć wieku Metuszelacha (…) Kto przyszedł na świat, by na serio oświecać go co do spraw najważniejszych, ten może mówić o szczęściu, jeśli wyniesie skórę cało”
Arthur Schopenhauer
Wydana niedawno książka autorstwa Profesora Stanisława Bielenia zatytułowana „Pod prąd wołanie daremne”, to zbiór jego artykułów jakie ukazywały się głównie na łamach „Myśli Polskiej” i „Spraw Nauki”, ale także „Opcji na Prawo” oraz kilku wystąpień niepublikowanych.
Uporządkowane są nie chronologicznie, ale podzielone tematycznie na części ukazujące kolejno sytuację geopolityczną w jakiej znajduje się Polska, dramat wojny na Ukrainie oraz jej konsekwencje i wreszcie ostatnie dwie części, w których autor stara się zrozumieć i odpowiedzieć na pytanie dlaczego polskie widzenie świata jest tak ułomne i pokazać je także na szerszym tle regresu cywilizacyjnego, którego bolesnym przykładem jest sytuacja na polskich uniwersytetach.
Taki układ sprawia, że książka zyskuje bardzo spójny kształt i choć nie jest pisana jako osobne dzieło, to narracja układa się w logiczny ciąg przechodzący od pokazania kontekstu, opisu sytuacji, do próby jej wytłumaczenia, dlatego czyta ją z ciekawością także stały czytelnik MP.
Świat państw według profesora Bielenia to świat hierarchiczny, to poliarchia, w której używając języka socjologii i psychologii społecznej obowiązuje coś na kształt „porządku dziobania”, to świat, w którym jakkolwiek by się to nie podobało średnim i mniejszym, to wbrew formalnym i deklarowanym jawnie pryncypiom, nie wszyscy są równi i nie wszyscy mają te same prawa.
Z drugiej strony w szkicowanym przez profesora obrazie ważna jest zasada niepodzielnego bezpieczeństwa, której wyrazicielem był akt końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie podpisany w 1975 r. w Helsinkach, gdzie stwierdzono m.in. że sygnatariusze „nie będą umacniać swojego bezpieczeństwa kosztem bezpieczeństwa innych państw”.
To właśnie naruszenie tej zasady po roku 1989 poprzez interwencje wojskowe, kolorowe rewolucje i stałe rozszerzanie zachodnich struktur wojskowych aż do granic Rosji, doprowadziło w końcu do rosyjskiej reakcji wojskowej na Ukrainie, najpierw w Donbasie i na Krymie, a w lutym 2022 r. do niemal pełnoskalowej wojny trwającej do dziś.
Polska nie chce przyjąć tych praw ani faktów do świadomości, lansując absurdalne i grożące atomowym Armagedonem tezy o konieczności „wojny aż do zwycięstwa”, „pokonania Rosji”, oparte o niedorzeczne „proroctwa” Lecha Kaczyńskiego, w których polityczny absurd i fałsz oceny miesza się z histerycznym, ale i perfidnym graniem na narodowych fobiach.
Rusofobii i irracjonalnie nienawistnemu stosunkowi do Rosji oraz Rosjan poświęconych jest wiele fragmentów, ale w narracji autora są one częścią szerszego jak powiedziałby Witkacy „węzłowiska kompleksów”, czyli konstrukcji psychointelektualnej, na którą jak pisze Stanisław Bieleń składają się „ignorancja, mitomania i megalomania”, w innych ustępach słusznie wskazuje, że dla ich zrozumienia i terapii oprócz przyswojenia podstawowej wiedzy z zakresu politologii i historii wskazany byłby psychiatra lub psycholog kliniczny.
Bo jak inaczej tłumaczyć, że państwo i naród, które z uwagi na swe położenie jako „terytorium cieśniny” na pograniczu cywilizacji mogłyby korzystnie dla siebie i regionu odgrywać rolę „roztropnego pośrednika”, wolą pełnić funkcję anglosaskiego dywersanta, przedmurza, flanki itp. byle tylko dokuczyć i zaszkodzić Rosji, nawet kosztem poniżenia własnej godności w stosunkach z neobanderowską Ukrainą, katastrofy gospodarczej, o zagrożeniu bezpośrednim starciem zbrojnym na własnym terytorium nie wspominając.
Jak zrozumieć, że zamiast zainwestować w mądrą dyplomację, Polska woli wydawać setki miliardów na bezsensowne zbrojenia?
Profesor Bieleń pokazuje też fałsz polskiego jak pisze „prometeizmu demokratycznego”, który będąc spadkobiercą XIX wiecznego prometeizmu mesjanistycznego kompletnie ignoruje fakt, że demokratyczna fasada jest dzisiaj fikcją, a zachodnimi demokracjami rządzą obecnie z tylnego fotela korporacje i banki.
Konsekwentnie powołuje się w tym kontekście na klasyków teorii elit Vilfredo Paretę i Gaetano Moscę zauważając ze smutkiem, że większości ich prac nigdy nawet nie przetłumaczono na język polski. Polska megalomania przejawia się w obraniu wobec Rosji ignorującej potencjały obu państw „strategii rywalizacyjnej” i zasady „spektakularnej pryncypialności” zamiast wzorem Węgier i Turcji prowadzić politykę wielowektorową. Takie rozmijanie się z rzeczywistością prowadzi do przykrego zejścia na ziemię symbolizowanego przez kucanie przed amerykańskim prezydentem czy wbijanie patyków na nieistniejących grobach polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu.
W zgodzie z Lechem Mażewskim Stanisław Bieleń wskazuje na przymuszanie Polaków do bezrefleksyjnej akceptacji absurdalnej i szkodliwej polityki przy pomocy „patriotycznego szantażu”, w którym argumenty zastępowane są albo tandetną moralistyką albo obraźliwymi epitetami. Właściwa ogółowi pycha i ignorancja sprawia, że tego typu manipulacje trafiają na podatny grunt w społeczeństwie, w którym jednostki zatraciły umiejętność dyskutowania, ale jak przystało na ludzi masowych za wszelką cenę chcą mieć rację.
Niejako podsumowaniem tych gorzkich diagnoz jest opis sytuacji panującej na polskich uniwersytetach. To chyba najbardziej dramatyczna czy wręcz tragiczna część książki. Część zatytułowana „Smuta uniwersytetu” to opis upadku moralnego i intelektualnego zarówno kadry profesorskiej i władz uczelni, jak i studentów, którzy wnoszą skargi na wykładowców wymagających czytania książek i sami nie są w stanie przeczytać ze zrozumieniem dłuższych tekstów. Te skargi wykorzystywane są następnie przez uczelniane kolektywy do wykluczania i szykanowania tych uczonych, którzy zamiast deklamować obowiązujące formuły, upierają się przy prawdzie, logice i rzetelnej analizie faktów.
Czytając książkę autora, którego geopolityczne i bieżące oceny, a także cywilizacyjny pesymizm w całości podzielam, cały czas zastanawiałem się, z czym można by się nie zgodzić, bo przecież dyskusja jest tym co najlepiej poszerza nasze horyzonty i zbliża do zrozumienia świata.
Dla mnie takim wartym dyskusji punktem niezgody z autorem jest przewijająca się przez wiele artykułów ocena PiS czy szerzej „zjednoczonej prawicy” jako formacji reprezentującej nacjonalizm oraz związane z tym krytyczne, ale jednak poważne traktowanie ówczesnej opozycji, a obecnej formacji rządzącej jako pozytywnej alternatywy.
W mojej ocenie PiS i cała formacja którą reprezentuje, robił zawsze wszystko żeby do powstania czy odrodzenia się polskiego nacjonalizmu nie dopuścić i zastąpić go dosyć powierzchowną mieszanką patriotycznych i bogoojczyźnianych sloganów. Jest w tym sensie spadkobiercą myślenia, a także stylu piłsudczykowskiego łącznie ze ślepym kultem nieomylnego wodza i „poległego” proroka.
Oczywiście nie chcę tu sprowadzać nacjonalizmu do trzeźwego myślenia i politycznego realizmu, bo takie mogą być obecne w różnych formacjach. Chodzi mi raczej o patrzenie na politykę w kategoriach interesu narodowego i to rozumianego nie tylko w sensie historycznym czy politycznym, ale także w sensie etnicznym, a nawet biologicznym, takim, który zakorzeniłby nas mocniej w ziemi i krwi, w plemieniu nawet, jakkolwiek by się na to nie oburzały inne plemiona.
Nie chodzi mi o wykrzykiwanie haseł o „narodowej dumie” i ubóstwianie milionów przeklinających analfabetów, ale o motywację do grupowej solidarności, egoizmu nawet, z których wynika poczucie odpowiedzialności elit za stan ogółu i twarda polityka transakcyjna, której zarówno polskie elity jak i polskie społeczeństwo nigdy się nie nauczyły, co moim zdaniem wynika z historycznej ułomności i braku opartej na mieszczaństwie czy bogatym chłopstwie klasy średniej. To nasza słabość różnicująca nas negatywnie np. z Węgrami.
Niechęć do nacjonalizmu akcentowana także przez tak wybitnych myślicieli jak Bronisław Łagowski, Andrzej Walicki czy o wiele wcześniej Czesław Miłosz jest niebezpieczna, bo może przerodzić się w pychę, pogardę, ale także łatwą ucieczkę od odpowiedzialności elit i jednostek za stan ogółu. Jej rezultatem jest psychiczna i duchowa słabość polskich elit, łatwe uleganie mającym nas zawstydzić szantażom moralno-emocjonalnym o których pisze Stanisław Bieleń.
Nacjonalizm tak rozumiany to nie powinien być fetysz i sposób na rozgrzeszanie wad, ale narzędzie do zbiorowego sukcesu w światowej poliarchii. Bycie nacjonalistą dzisiaj to jedna z form zakorzenienia w świecie, gdzie głównym przeciwnikiem są ci, którzy chcą nas jakichkolwiek zakorzenień pozbawić, to trochę jak mówił profesor Bogusław Wolniewicz bycie katolikiem, chociaż inteligentowi trudno uwierzyć.
Jednak od wiary i przekonań nie mniej ważna jest wiedza i także dlatego książka Stanisława Bielenia powinna być lekturą obowiązkową każdego komu zależy na zrozumieniu świata i miejsca jakie w nim zajmuje własny kraj. Dodatkową jej zaletą jest indeks nazwisk i obszerna bibliografia, (na którą nie było miejsca w formie gazetowej) umieszczona w przypisach i w końcowym zbiorze jako „literatura zalecana”, co ważne; zawierająca nie tylko pozycje z zakresu wspomnianej już światowej klasyki, ale także wiele pozycji współczesnych autorów krajowych, co powinno sprawić, że po jej przeczytaniu udamy się do księgarni lub biblioteki, a autorów zaprosimy do klubu Myśli Polskiej.
I wreszcie ostatnia uwaga co do tytułu, który moim zdaniem jest zbyt zachowawczy, a przecież książka aż roi się od świetnie brzmiących, oryginalnych i w najlepszym stylu lakonicznych jednocześnie sformułowań, które powinny wejść do możliwie szerokiego obiegu.
Płynięcie pod prąd jest zawsze trudne, ale stanowi też przejaw szlachetności, natomiast szerzenie prawdy, niesienie kaganka oświaty nigdy nie jest daremne, nie wolno nam się na to zgodzić, malgré tout.
Olaf Swolkień
Stanisław Bieleń, „Pod prąd wołanie daremne”, Oficyna Wydawnicza ASPRA JR (przy współpracy Dom Wydawniczy Myśl Polska), Warszawa 2023, ss. 368. Książkę można kupić w sklepie Myśli Polskiej: myslpolska.info/Sklep
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz