Czy Rosja chce zagarnąć nasze ziemie?
Powszechnie funkcjonuje w Polsce obawa przed Rosją, która to miałaby znowu chcieć zawładnąć polskimi ziemiami. Niektórzy, dla celów politycznych wykorzystując zadawnione antyrosyjskie resentymenty, wyznaczają nawet granice tego przyszłego rosyjskiego zaboru, który, tym razem, miałby dochodzić do Wisły.
Podstawą do takiego straszenia Polaków były odtajnione stare plany operacyjne armii polskiej, które, w przypadku agresji ze wschodu, dopuszczały wycofanie się za Wisłę i dopiero potem, po włączeniu się sojuszników, miano odzyskiwać utracone tereny.
Te, nieaktualne już dzisiaj, plany operacyjne były tworzone w czasach o wiele lat poprzedzających obecną wojnę na Ukrainie, przez co wyciąganie dziś politycznych wniosków, na ich podstawie, nie wygląda przekonywująco.
Fakty są zaś takie, że osoby z najwyższych kręgów władzy w Rosji nie wysuwają roszczeń terytorialnych wobec Polski, a wręcz przeciwnie, jak ostatnio prezydent Putin, zapewniają, że Polska nie będzie zaatakowana, za wyjątkiem przypadku, gdyby to ona pierwsza uderzyła na Rosję. Oczywiście, polityczne zapewnienia mają ten walor, że dotyczą konkretnej sytuacji i wraz ze zmianą układu sił mogą także ulec modyfikacji. Tym niemniej stan obecny jest właśnie taki, że Rosja nie wysyła w naszą stronę jakichś konkretnych roszczeń terytorialnych.
Jest nawet wręcz przeciwnie, rosyjscy przywódcy dają do zrozumienia, przy wielu okazjach, że byliby za tym by to Polska przyłączyła jakieś ziemie, które obecnie wchodzą w skład Ukrainy.
Pierwszym tego rodzaju sygnałem, który wywołał u nas wiele zamieszania, była informacja ministra Radka Sikorskiego, z jego wywiadu dla Politico, o tym, że podczas wizyty premiera Tuska w Moskwie w roku 2008, prezydent Putin miał zaproponować Tuskowi miasto Lwów: „Rosja chciała, byśmy przyłączyli się do rozbioru Ukrainy.(…) To była jedna z pierwszych rzeczy, jakie mojemu premierowi Donaldowi Tuskowi powiedział Putin. Stwierdził wtedy, że Ukraina to sztucznie stworzony kraj, że Lwów jest polskim miastem, i że moglibyśmy to wspólnie rozwiązać. Na szczęście Tusk nie odpowiedział. Wiedział, że jest nagrywany”.
Jakieś aluzje w kwestii przynależności Lwowa i Wilna miały być przez Putina czynione także podczas jego wizyty w Polsce w roku 2009.
Już po rozpoczęciu kryzysu na Ukrainie w roku 2014, Władimir Żyrinowski zaproponował Polsce „pięć zachodnich obwodów Ukrainy”.
Zaś całkiem niedawno, podczas festiwalu młodzieży w Soczi, występujący tam były prezydent i obecny wiceszef Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, Dmitrij Miedwiediew, wystąpił na tle mapy Ukrainy podzielonej tak, że siedem zachodnich obwodów tego państwa było pokazanych jako cześć Polski.
Można by zażartować, że skoro Polska nie zareagowała pozytywnie na propozycję przyłączenia pięciu obwodów to dorzucili jeszcze dwa, żeby swoją ofertę uatrakcyjnić. Przy czym, co warto zauważyć, mimo tak znacznego przesunięcia polskiej granicy na wschód nadal, w tym projekcie, nie byłoby bezpośredniej granicy z Rosją, a tylko przez jakieś jeszcze terytoria buforowe.
Rzecz całą należy traktować w kategorii political fiction, czy też może bardziej jakiejś prowokacji. Pierwotnym źródłem tego przedstawienia mogą być podobne, publikowane na Zachodzie, mapy pokazujące podział terytorium Rosji. Różnica jednak jest taka, że na Zachodzie czynią to osoby prywatne, czy też organizacje pozarządowe, a tu mamy jednak pierwszoplanowego rosyjskiego polityka, który występuje na tle takiej mapy.
Zauważyć też należy, że według tego rosyjskiego projektu podziału Ukrainy, jej główna cześć, łącznie z Odessą i całym wybrzeżem Morza Czarnego, miałaby przypaść samej Rosji, zaś mniejsze fragmenty Polsce, Rumunii i Węgrom. Siedem obwodów, które Rosja „wspaniałomyślnie” chce nam zaoferować miałyby łącznie powierzchnię 140 tysięcy kilometrów kwadratowych, co by oznaczało, że cała powierzchnia tak powiększonego naszego państwa wzrosłaby aż do 455 tysięcy kilometrów kwadratowych, przez to stałoby się ono szóstym, pod względem powierzchni, krajem w Europie, gdy dziś jest tylko jedenastym.
Wszelkie tego rodzaju rachuby należy jednak dziś traktować w kategorii żartu, tym niemniej nie wiadomo jak ułoży się przyszłość i gdyby rzeczywiście Rosja była w stanie zająć na trwałe większość terytorium Ukrainy, to wówczas faktycznie ta pozostała cześć, pozbawiona dostępu do morza, miałaby duże trudności by egzystować jako samodzielne państwo.
Wówczas, czego nie można wykluczyć, sami mieszkańcy tych zachodnich obwodów dzisiejszej Ukrainy, mogliby chcieć przystąpić, w formie jakiejś federacji lub konfederacji, do Polski.
I wtedy Polacy stanęliby przed dylematem, czy zgodzić się na powstanie takiego polsko- ukraińskiego tworu państwowego. Jest bardzo wiele przesłanek wskazujących na to, żeby się nie zgadzać, szczególnie mając na uwadze negatywne, w tym względzie, doświadczenia historyczne.
W XVI wieku, przed zawarciem unii lubelskiej i przyłączeniem dużych terytoriów wchodzących obecnie w skład Ukrainy, Polska, pod względem rozwoju cywilizacyjnego, nie odbiegała wiele od poziomu państw Europy Zachodniej. Zaś niedługo po zawarciu unii lubelskiej zaczęły się poważne problemy, które stopniowo degradowały nasze państwo pod każdym względem: konflikty polityczne, społeczne, religijne, powstania kozackie, co skończyło się faktycznym upadkiem Rzeczpospolitej po po
wstaniu Chmielnickiego.
Ostatnim zaś paroksyzmem tych wszystkich złych konsekwencji unii była Rzeź Wołyńska. Tę drogę już raz przeszliśmy i nie ma najmniejszego sensu wstępować na nią po raz drugi.
Stanisław Lewicki
https://konserwatyzm.pl
Należy jeszcze raz podkreślić, że Rosja nie ma wobec Polski żadnych roszczeń terytorialnych. Ukraina – ma.
Admin - MT.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz