Swojewiedzący
Oni już i tak wiedzą. Co wiedzą? Wiedzą „swoje”, a przecież „swoje” zawsze bliższe sercu i kieszeni nie tylko od „cudzego”, lecz także od obiektywnego, opartego na faktach oraz elementarnej logice.
Nie ma praktycznie dnia, by z mediów głównego nurtu, z ust politycznych i wszelkich innych celebrytów nie padały kategoryczne wskazania winnych wszelkiego zła, plag, zgryzoty i śmierci na świecie. Wprawdzie krąg owych „winnych” jest zadziwiająco jednolity i powtarzalny, a dowody przeciwko nim zazwyczaj żadne, lecz to wszechwładnym „swojewiedzącym” w najmniejszym nawet stopniu nie przeszkadza.
Media, wymiar sprawiedliwości, a nawet nauka i kultura przekształciły się bowiem w instrument kreowania fałszywej świadomości, wytwarzania i mozolnego utrwalania pewnych narracji nie spełniających żadnych kryteriów poszukiwania prawdy, odległych od wszelkich założeń epistemologicznych wypracowanych przez tysiąclecia istnienia znanej nam filozofii.
Narracje owe mają dwie cechy. Po pierwsze, mają charakter narzędzia pozwalającego na realizację wąsko pojmowanych interesów tych, którzy je kreują i / lub za nie płacą. Chodzi tu o interesy jak najbardziej przyziemne i merkantylne, nie mające nic wspólnego z coraz bardziej postrzępionym i dziurawym ideologicznym parawanem, za którym niegdyś próbowano je skrywać. Dziś rzeczywistość tzw. Zachodu stała się tak odległa od jego ideologicznych, liberalnych zazwyczaj założeń, że nie jest w stanie tego przesłonić najgrubsza nawet kurtyna.
Po drugie, „swojewiedzący” mogą artykułować swe fantazmaty i rozpowszechniać najbardziej absurdalne, irracjonalne wersje wydarzeń, bo oduczyli się odpowiedzialności za wypowiadane treści. Rzadko kiedy rozlicza ich politycznie skołowany i otępiały elektorat. Nie odpowiedzą za wypowiadane oszczerstwa i brednie przed sądem, bo przecież sądy też są „swoje”. Nie zada im niewygodnego pytania z logiki żaden dziennikarz, bo przecież większość z nich to podobni „swojewiedzący” bracia w wierze klasy politycznej i kreatorów coraz bardziej marnego spektaklu, który z przyzwyczajenia nazywamy sceną polityczną.
Gdzieś w dalekim, nielubianym kraju wydarzy się tragedia, katastrofa, zbrodnia, wojna? „Swojewiedzący” mogą wskazać jej sprawców od ręki, jakby byli na miejscu zdarzenia, jakby złapali złoczyńców za rękę na gorącym uczynku. Wiedzą „lepiej” nie tylko od rzeczywistych świadków danej sytuacji, lecz również od wszelkich uczonych, profesjonalnych analityków, śledczych. Im żadna metoda dociekania prawdy, żadne instrumenty badawcze nie są potrzebne, bo przecież – jak już wspomnieliśmy – kreowane przez nich narracje mają charakter czysto instrumentalny. Mają służyć interesom, a nie zbliżać do prawdy.
Szanowni Czytelnicy przez sam fakt sięgania po „Myśl Polską” mantry „swojewiedzących” uznają za nic nie warte brednie. Co najwyżej mogą czasem obśmiać ich autorów i z litością pochylić się nad rodakami z taką łatwością padającymi ofiarą prymitywnej dezinformacji. Rzeczywistość jest dla nich wielowymiarowa, złożona i nasycona odcieniami szarości. Realne poznanie jej mechanizmów, łańcuchów przyczynowo-skutkowych oraz wielopiętrowych powiązań nie zawsze widocznych grup interesów nie jest zadaniem łatwym. Wymaga niezwykłej koncentracji, ale też umiejętności panoramicznego, szerokiego ujęcia odległych z pozoru zjawisk i podmiotów.
Najważniejszym narzędziem poznawczym w sytuacji chaosu dezinformacyjnego i rozprzestrzeniających się wirusowo komunikatów „swojewiedzących” jest zadanie starego, tradycyjnego pytania cui bono? Kto skorzystał na takiej, a nie innej narracji? Komu potrzebne są określone nastroje? Akcje których spółek giełdowych odnotowały błyskawiczne wzrosty? Kto otrzymał rządowe zamówienia? Odpowiedzi na te pytania pozwalają nam na określenie prawdopodobnych faktycznych mocodawców naszych „swojewiedzących”. Choć czasem wśród owych mocodawców prym wieść może coraz powszechniejsza głupota, a wtedy robi się jeszcze bardziej strasznie.
Mateusz Piskorski
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz