15 lipca 1959. 15-lecie władzy ludowej. „Trybuna Robotnicza” podała trasę przejazdu Chruszczowa, chyba po to, aby ludność mogła spontanicznie przywitać Wielkiego Brata.
Gorączkowe przygotowania trwały od dłuższego czasu, w końcu to wizyta najwierniejszego przyjaciela Polski. Sowiecka delegacja, której towarzyszył I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka miała przejechać m.in. ulicą Armii Czerwonej – główną arterią Zagórza.
Wybuch nastąpił krótko po godz. 15. Delegacja z Chruszczowem przejechała jednak obok posterunku dwie godziny później, kiedy teren był już zabezpieczony.
W aktach śledztwa czytamy: „W godzinach zbliżonych do planowanego przejazdu przy ul. Armii Czerwonej nastąpiła eksplozja zawieszonej na jednym z drzew bomby zegarowej. Ta zbieżność wskazuje w sposób niebudzący wątpliwości, że celem sprawców było dokonanie gwałtownego zamachu na członków ww. Delegacji. W wyniku eksplozji częściowemu zniszczeniu uległo drzewo, wyleciały szyby z kilku okien, a jedna osoba została lekko ranna odłamkiem”.
Czy bombiarz nie wiedział, że pierwsi sekretarze pojawią się później, gdyż zabawili gdzieś w powiecie będzińskim, czy specjalnie przyspieszył wykonanie planu? Czy była to prawdziwa próba zamachu, czy tylko pozorowana akcja? Do dziś nie udało się tego ustalić.
W miejscu detonacji zebrała się grupka ludzi.
Bombiarz – Stanisław Jaros był bezpieczny, obserwował wszystko z ukrycia. Wcześniej karany za kradzież materiałów wybuchowych. Mimo to bezpieka nie zainteresowała się nim.
Grudzień 1961. Drugi zamach, również w Zagórzu. Tym razem ofiarą miał być Władysław Gomułka. Towarzyszył mu I sekretarz KW PZPR w Katowicach Edward Gierek. Jemu szczególnie zależało na odpowiedniej oprawie wizyty – pochodził z tych stron. Mimo ostrzeżeń o grożącym niebezpieczeństwie, zdecydował się na przejazd ulicami Zagórza.
Wybuch był na tyle silny, że z okien okolicznych domów znów wyleciały szyby. Jednak i tym razem przywódców partii nie udało się dosięgnąć – w momencie eksplozji kolumna z Gomułką była już kilkadziesiąt metrów dalej. Ciężko ranny został mieszkaniec Zagórza – jeden z tłumu gapiów. Okolica ponownie zaroiła się od funkcjonariuszy SB. Sprowadzono nawet specjalistę z Moskwy.
W porównaniu z zamachem sprzed dwóch lat była jedna różnica. Za kraty trafił Stanisław Jaros. Władza zdawała sobie sprawę, że tym razem musi znaleźć sprawcę. Po procesie Jaros został skazany na karę śmierci i 5 stycznia 1963 roku powieszony.
Do dziś trwają spekulacje, kim naprawdę był – radykalnym antykomunistą, młodym, porywczym piromanem (rocznik 1932), agentem bezpieki? Na liście Wildsteina Stanisław Jaros figuruje jako pracownik SB. Ale czy to na pewno ta sama osoba?
Trzeba pamiętać, że oba zamachy miały miejsce po 1956 roku, kiedy wpływy aparatu bezpieczeństwa w państwie zostały ograniczone. Może bezpieka chciała pokazać partii, że nadal jest silna i nie da się tak łatwo zmarginalizować?
A może Jaros w ogóle nie miał z tym nic wspólnego (wpadł na skutek donosu, przesłuchania trwały po kilkanaście godzin dziennie). Niewykluczone, że chciał po prostu odegrać się na milicji za to, że wcześniej wykryła u niego skradzione materiały wybuchowe. Podobno teczka Jarosa została zniszczona w 1989 roku.
Tadeusz Płużański
https://prawy.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz