Zgodnie z rozkazem przekazanym Donaldu Tusku przez Naszego Złotego Pana Olafa Scholza, który niedawno odbył w Warszawie gospodarską wizytę, dintojra nabiera tempa.
Ledwo Sejm uchylił immunitet Wielce Czcigodnemu posłowi Romanowskiemu, byłemu wiceministrowi sprawiedliwości, a już ABW go złapała i odstawiła do aresztu wydobywczego, gdzie będzie jęczał i szlochał, aż się przyzna, a wtedy zostanie dostarczony przed oblicze niezawisłego sądu.
Ten już powinność swej służby zrozumie, niczym petersburski policmajster z „Pana Tadeusza” i przysoli Wielce Czcigodnemu piękny wyrok. Równolegle bowiem z przyspieszeniem dintojry wzięty przez Donalda Tuska na chłopaka od brudnej roboty pan Adam Bodnar, razem ze swoimi bodnarowcami intensyfikuje kurację przeczyszczającą w prokuraturze i sądach.
Jak już i tu i tam zostaną sami zaufani funkcjonariusze, ruszy rzeź niewiniątek i w ten sposób teren pod Generalne Gubernatorstwo zostanie zniwelowany. Powtarzam się – ale w słusznej sprawie nigdy dość powtarzania – żeby potem nikt nie mówił, że nie wiedział. Tym bardziej, że Sejm cofnął immunitet nie tylko Wielce Czcigodnemu Marcinowi Romanowskiemu, który teraz trafił do aresztu wydobywczego, ale i Wielce Czcigodnemu Mariuszowi Błaszczakowi, byłem ministrowi obrony.
W odróżnieniu od pana Marcina Romanowskiego nie jest on podejrzany z powodu Funduszu Sprawiedliwości, tylko z prywatnej skargi generała Tomasza Piotrowskiego, byłego dowódcę operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Nawiasem mówiąc, wprowadzony u nas system dowodzenia wydaje się nader skomplikowany, co ma oczywiście plusy ujemne, ale i plusy dodatnie. Można by odnieść wrażenie, że nie tyle chodzi o dowodzenie, co o stworzenie odpowiednich synekur dla rosnącej liczby generałów, których mamy podobno więcej, niż samolotów.
No i pan generał Piotrowski poczuł się dotknięty wyjaśnieniami ministra Błaszczaka w sprawie ruskiej rakiety, co to doleciała aż w okolice Bydgoszczy, a właściwie – w okolice Chobielina, gdzie – jak wiadomo – mieszka Książę-Małżonek wraz z Małżonką. Pan minister Błaszczak twierdził, że nic o tej rakiecie nie wiedział, podczas gdy pan generał utrzymuje, że on ministra o wszystkim informował.
Jak tam było tak tam było; najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie jest takie, że obydwie strony mają rację. Pan generał owszem – informował, ale na skutek niebywałego rozmnożenia szczebli dowodzenia i dowódców, droga służbowa stała się tak długa i skomplikowana, że informacja do ministra w końcu nie dotarła.
A jeśli już jesteśmy przy ruskich rakietach, to podczas niedawnej gospodarskiej wizyty w Warszawie prezydenta Zełeńskiego, który zatrzymał się tu w drodze na szczyt NATO w Waszyngtonie, to Donald Tusk, najwyraźniej podkręcony przez Naszego Złotego Pana obiecał prezydentu Zełeńskiemu, ze Polska będzie strącać ruskie rakiety nadlatujące nad Ukrainę.
Aliści były to obietnice bez pokrycia, bo okazało się, że obecne na szczycie państwa poważne się na to nie zgodziły, więc takie wepchnięcie Polski w wojnę z Rosją na razie pozostaje w sferze projektów.
W sferze projektów pozostaje też utworzenie na terytorium Polski z „ochotników”, czyli obywateli ukraińskich, co to uciekli z Ukrainy, często za sowite łapówki, żeby tylko wymigać się od poboru do tamtejszego wojska, Legionu Ukraińskiego, który Polska ma uzbroić i wyszkolić.
Wydawało mi się początkowo, że Donald Tusk zakpił sobie w ten sposób z prezydenta Zełeńskiego – ale nie. Już następnego dnia na łamach niemieckiego portalu „Onet” ukazała się publikacja, do Legionu złosiło się sto tysięcy ochotników. Książę-Małżonek na konferencji prasowej w Waszyngtonie co prawda powiedział, że tylko stu, ale nie o to chodzi, bo ważniejsze jest, dlaczego Niemcom aż tak zależy na tym Legionie, który przecież żadnym władzom polskim by nie podlegał?
Komu by podlegał? Aaa, tego na razie nikt nie wie, więc nie można wykluczyć, że faktycznie podlegałby niemieckiej BND, która mogłaby go użyć do urządzenia w Polsce powtórki z „wołynki”, co stworzyłoby pretekst do udziału formacji zbrojnych obcych państw do zrobienia w Polsce porządku na podstawie ustawy nr 1066, która cały czas obowiązuje.
Ale może i kuracja przeczyszczająca i dintojra tak znakomicie się uda, że powtórka z „wołynki” okaże się niepotrzebna. Zresztą zdaniem Judenratu „Gazety Wyborczej” niepotrzebne jest również upamiętnianie tamtej „wołynki”, zwłaszcza w postaci „jątrzącego” i „dzielącego” pomnika, odsłoniętego 14 lipca w Domostawie, między Janowem Lubelskim i Niskiem.
Ciekawe, że nikomu nie przyjdzie do głowy, by perswadować Żydom, że pomniki stawiane przez nich ofiarom holokaustu też „jątrzą” i „dzielą”. Najwyraźniej co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie, więc nic dziwnego, że Judenrat czujnie strzeże żydowskiego monopolu na martyrologię.
Postępy dintojry z pewnością wprawiły Donalda Tuska i całą Volksdeutsche Partei z satelitami w dobry nastrój, aż tu nagle zdarzyło się coś, co – niczym zgrzyt żelaza po szkle – ten nastrój w jednej chwili zwarzyło. Oto w Sejmie odbywało sie głosowanie nad projektem ustawy o depenalizacji aborcji. Wydawało się, że maszynka do głosowania będzie pracować bez zarzutu, a tymczasem ustawa nie przeszła, bo za jej uchwaleniem głosowało 215 posłów, ale przeciw – 218.
Wśród tych, którzy nie głosowali, znalazł się Wielce Czcigodny pan mecenas Roman Giertych, za co wściekły Donald Tusk zawiesił go w prawach członka klubu i pozbawił funkcji wiceprzewodniczącego. Mecenas Giertych wyjaśniał, że wprawdzie kandydując z ramienia Volksdeutsche Partei zmienił poglądy – ale nie wszystkie.
Nie wypada temu zaprzeczać, jednak warto zwrócić uwagę na publikację „Onetu” na kilka dni przed tym głosowaniem. Okazało się, że mimo zmiany rządu oraz ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, prokuratura w Lublinie, jak gdyby nigdy nic, nadal prowadzi śledztwo w sprawie Polnord, w którym pan mecenas Giertych występuje w charakterze podejrzanego o zagarnięcie prawie 100 mln złotych.
Okazało się, że Donald Tusk zachował się wobec mecenasa Giertycha jak jakiś esesman wobec członka Sonderkomando i na wszelki wypadek wcale nie odciął go od stryczka. – Jak wy mi tak, to ja wam tak – mógł w takiej sytuacji pomyśleć sobie pan mecenas i odmówił wzięcia udziału w głosowaniu tym skwapliwiej, że sam projekt autorstwa Wielce Czcigodnej Anny Marii Żukowskiej z pierwszorzędnymi korzeniami ocenił, jako „niechlujny”, „nierozsądny” a „w wielu punktach nawet groźny”.
Oczywiście autorka projektu wznieciła straszliwy jazgot, a „kobiety” zapowiedziały iż wyjdą na ulicę, żeby znowu sobie trochę „powypierdalać” – jak to mają w zwyczaju. Na takie dictum Donald Tusk czmychnął do Francji, aby choć trochę oddalić się od tych rozżartej tłuszczy, ale prędzej czy później będzie musiał wypić kielich goryczy.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz