W niedzielę napisałem o zwycięstwie partii rządzącej w sobotnich wyborach parlamentarnych w Gruzji. Niestety wokół wyniku już wytwarza się dynamika grożąca kolejną destabilizacją we wrażliwym regionie.
Wybory przyniosły rządzącemu „Gruzińskiemu Marzeniu” poparcie na poziomie 54 proc., jak wynika z podliczenia przez Centralną Komisję Wyborczą niemal wszystkich głosów. Oznacza to, że partia rządząca Gruzją od 2012 r. uzyska parlamentarną większość 89 na 150 mandatów, choć nie większość konstytucyjną, do czego zgłaszała aspirację.
Przedstawiciele wszystkich sił opozycyjnych, którzy zebrali mniejszość mandatów w parlamencie – „Koalicja dla zmian”, „Jedność-Ruch Narodowy”, „Silna Gruzja” i „Gacharia Dla Gruzji”. Ta dość pstrokata pod względem politycznym i biograficznym opozycja połączona jest właściwie tylko dwoma wyraźnymi cechami – chęcią obalenia dotychczasowej władzy i deklarowanym zdecydowanie prozachodnim nastawieniem, w sytuacji, gdy „Gruzińskie Marzenie” z powodów ekonomicznych, bezpieczeństwa i kulturowych wybrało w ostatnich latach wielowektorową politykę zagraniczną.
Tego można się było spodziewać. Obecna opozycja, zwłaszcza post-saakaszwilowska, nie raz próbowała już wpływać na proces polityczny z poziomu ulicy, czego w jaskrawy sposób byliśmy świadkami wiosną, gdy zdołała zmobilizować znaczne liczby zwolenników, przede wszystkim tbiliskiej młodzieży, do gwałtowanych protestów przeciwko uchwalonej w maju ustawie o przejrzystości zagranicznych wpływów.
Jednak nowej dynamiki nadała sytuacji postawa prezydent Salome Zurabiszwili, która próbowała już blokować ustawę o przejrzystości zagranicznych wpływów. Nie uznając wyników podawanych przez komisję wyborczą prezydent dała ersatz legitymacji ewentualnym działaniom rewolucyjnym wychodzącym z wnętrza kraju i z zewnątrz.
Dodajmy, że Zurabisziwli kończy kadencję za około 40 dni i być może wyjście z roli neutralnej głowy państwa jest objawem szukania przez nią nowego miejsca na gruzińskiej scenie politycznej.
Na zagranice nie trzeba było długo czekać. Głos zabrał szef amerykańskiej dyplomacji potępiając „wszelkie naruszenia norm międzynarodowych” i przyłączając się do „apelów międzynarodowych i lokalnych obserwatorów o przeprowadzenie pełnego dochodzenia w sprawie wszystkich doniesień o naruszeniach związanych z wyborami”.
Oskarżył on zarazem władze Gruzji o „nadużywanie środków publicznych przez partię rządzącą, kupowanie głosów i zastraszanie wyborców, co przyczyniło się do nierównych warunków gry i podważyło zaufanie społeczeństwa i społeczności międzynarodowej do możliwości sprawiedliwego wyniku”.
Jednocześnie amerykański sekretarz stanu Antony Blinken napisał na platformie X, że „gruzińscy przywódcy polityczni” muszą szanować praworządność, zająć się „niedociągnięciami” w procesie wyborczym i prowadzić kraj ku „euroatlantyckiej przyszłości”. Te stwierdzenia praktycznie równoznaczne są z uznaniem wyborów. Iwaniszwili może odetchnąć z ulgą.
Grupa europejskich parlamentarzystów oraz parlamentarzystów z Ukrainy i Kanady wystosowała szumny manifest, w którym stwierdziła, że „wybory nie były ani wolne, ani uczciwe” i postulowała – „Unia Europejska nie może uznać ich rezultatu”.
Parlamentarzyści ci nawet nie ukrywali, że stoją po jednej ze stron gruzińskiego sporu politycznego wyrażając „solidarność z wieloma oddanymi Europejczykami w Gruzji”. „Jesteśmy przekonani, że Gruzja zasługuje, aby być w samym sercu zjednoczonej Europy” – napisali politycy… jakby zapomnieli, że decydujące znacznie ma tu przekonanie większości gruzińskiego społeczeństwa.
Charakterystyczne, że zachodni politycy nie odważyli się wprost napisać o domniemanym fałszowaniu. Napisali jedynie o „nieuczciwym wpływie” (co to znaczy?), „zastraszaniu” i „groźbach” wobec zwolenników opozycji. By podeprzeć swoją argumentację autorzy tego oświadczenie uciekli się do tak ogólnikowej przewiny jak „przedwyborczy klimat polityczny niekompatybilny z europejskimi standardami uczciwości”.
Trudno traktować poważnie tego rodzaju zarzuty, szczególnie jeśli mają być podstawą do nieuznania wyborów parlamentarnych w jakimś kraju, a szczególnie nakładania sankcji na jego urzędników, jak chcą autorzy.
Pod tym oświadczeniem podpisało się dwóch polskich polityków – Bogdan Klich z Koalicji Obywatelskiej i Radosław Fogiel z Prawa i Sprawiedliwości. Znamienne, że tak konfliktujące się na pokaz kraju siły polityczna po tym względem znalazły się zgodnie w głównym politycznym nurcie. Tylko nieco dziwi fakt, że PiS popiera wobec Gruzji działania o charakterze takiej presji politycznej, prawnej, a wkrótce być może ekonomicznej, które zastosowane przez eurokratów wobec Polski za ich rządów, przyczyniły się do tychże rządów zakończenia.
Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP uznało, iż „Liczne doniesienia potwierdzające naruszenia procedur wyborczych oraz bezprecedensowa skala zasobów administracyjnych zaangażowanych przez partię rządzącą podważają zasadę wolności i równości procesu wyborczego oraz sam wynik wyborów” i zasugerowano, że Gruzja powinna „powrócić na drogę reform”, bo „Gruzini zasługują na to, by realizować swoje cele i marzenia – zapewnić swojemu krajowi europejską i euroatlantycką przyszłość”.
Sam szef ministerstwa Radosław Sikorski uznał za stosowne zaostrzyć ton, powtarzając, że prezydent Zrabiszwili uznała wybory za sfałszowane.
Co na to obserwatorzy z ramienia Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy oraz Zgromadzenia Parlamentarnego NATO?
W swoim wstępnym sprawozdanie zarzucili władzom Gruzji „polaryzację społeczną” (jakby tylko one za nią odpowiadały), „mowę nienawiści”, „przypadki kupowania głosów”, „powszechną atmosferę nacisku”, „brak równości płci […] w wyniku zniesienia kwot płciowych”.
Jednocześnie przyznali, że „dzień wyborów był ogólnie dobrze zorganizowany pod względem proceduralnym i uporządkowanym, ale panowała w nim napięta atmosfera” oraz przyznali, że „gruzińska scena medialna jest zróżnicowana”, choć odnotowali przypadki „naruszeń tajności głosowania” to nie napisali wprost o sfałszowaniu wyników.
Ze swojej strony mogę napisać, że wszystkie problemy społeczno-polityczne wymienione w powyższych oświadczeniach można odnieść do wielu państw zachodnich, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, a łączą się one z szerszym trendem kryzysu kultury społecznej i mechanizmów funkcjonowania liberalnej demokracji.
Próba przypisania poparcia dla „Gruzińskiego Marzenia” oszustwom wyborczym dowodzi niezrozumienia lub udawania niezrozumienia podstaw jego popularności, które można sprowadzić do trzech płaszczyzn:
– geopolitycznej – wielu Gruzinów realnie nie chce brać strony w wielkiej geopolitycznej rywalizacji Zachodu i Rosji, obawia się wciągnięcia w nią, wojny. Temat ten z wielkim powodzeniem eksploatował sztab wyborczy „Gruzińskiego Marzenia”. Choć siedzącym w ciepłych fotelach w Polsce może się to wydać niespodziewane, ale wielu Gruzinów negatywnie ocenia hazardową zagrywkę Micheila Saakaszwilego, który w 2008 r. podjął zbrojną próbę odzyskania kontroli nad Osetią Południową, a otrzymał w wyniku tylko umocnienie związków z Rosją tej nieuznawanej republiki, podobnie jak Abchazji, ofiary i zniszczenia materialne na terenach kontrolowanych przez Tbilisi;
– ekonomicznej – o czym już napisałem przedwczoraj. Udział UE i Wspólnoty Niepodległych Państw w imporcie Gruzji był w 2023 r. podobny (odpowiednio 24 i 21 proc.). Natomiast to WNP jest dla Gruzinów głównym rynkiem zbytu obejmującym niemal 66 proc. ich eksportu. W dodatku to jednak z Rosji dokonywany jest import strategiczny – taniej żywności, szczególnie ważnej dla górzystego i ciągle niezamożnego państwa. Jednak głosy na Gruzińskie Marzenie to także docenienie przez wielu obywateli niewątpliwego sukcesu ekonomicznego jaki zaszedł w ciągu jego dwunastoletnich rządów. PKB Gruzji wzrósł w tym okresie z 16,8 do 30,5 mld dol. Średni dochód gospodarstwa domowego wzrósł ponad dwukrotnie;
– kulturowej – jak również napisałem – Gruzini, szczególnie prowincja, to ludzie konserwatywni. Cerkiew ciągle ma autorytet w społeczeństwie. Próba zorganizowania parady LGBT w Tbilisi w lipcu 2021 r. doprowadziła do poważnych zamieszek. W kaukaskim państwie doskonale zdają sobie sprawę, jaka presja panuje na Zachodzie na podważanie tradycyjnych norm społeczno-kulturowych i „Gruzińskie Marzenie” wstrzeliło się w tę świadomość, z wrześniowym pakietem ustaw o wartościach rodzinnych i ochronie nieletnich, który wprowadził poważne ograniczenia w promowaniu agendy LGBT w przestrzeni i debacie publicznej.
Reasumując – nie widzę powodu, by Polska miała ingerować w proces polityczny w Gruzji. To suwerenne państwo. A ingerencje w jego sprawy mogłyby być, wbrew temu co już głoszą politycy i media zachodnie głównego nurtu, pójściem pod prąd poglądów i postaw większości narodu gruzińskiego, na którego prawa tak się powołują.
Próby takich nacisków albo jeszcze bardziej zantagonizują to kaukaskie państwo, albo pchną je w otchłań destabilizacji. Opozycja, w swym radykalizmie, zdaje się bowiem dążyć do rozstrzygnięcia konfliktu politycznego na ulicy. Poparcie Zachodu może przekształcić sytuację w kolejny, gruziński Majdan. A teraz zastanówmy się jakie konsekwencje dla stabilności i bezpieczeństwa regionalnego całej Europy Środkowowschodniej miał ten oryginalny Majdan – ukraiński.
Krystian Kamiński
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz